Numer: 26831
Przesłano:
Dział: Proza

Zupełnie inne Boże Narodzenie - opowiadanie

To była jedna z typowych polskich rodzin. W niedzielne popołudnia można ich było spotkać spacerujących razem po parku. Zdawali się być szczęśliwymi, rodzice dobrze czuli się we własnym towarzystwie. Okazywali sobie czułość poprzez uściski dłoni, delikatne pocałunki i uśmiechy. Mieli dwoje dzieci: dziewczynka miała na imię Ania, a chłopiec Janek.
W pierwszą niedzielę adwentu w teatrze odbywała się premiera widowiska muzycznego pt.”Jezioro Łabędzie”. Cała rodzina udała się do teatru aby obejrzeć spektakl. Była to tragiczna historia dziewczyny, którą zły czarnoksiężnik zamienił w łabędzia, a odczarować ją mogła tylko przysięga prawdziwej, wiecznej miłości. Niestety intryga złego czarnoksiężnika doprowadziła do złamania przysięgi złożonej przez księcia. Odtąd dziewczyna stała się nieszczęśliwa, a jej złamane serce stało się pełne złości i rządne zemsty. Ania i Janek wraz z rodzicami oglądali balet z zapartym tchem. Trwało to do momentu gdy uwagę Józefa rozproszyła pewna kobieta. Była to dziwna osoba, miała w sobie coś tajemniczego, pewną surowość i chłód, a jednak zdawała się być fascynująca i czarująca. Kobieta hipnotyzowała Józefa wzrokiem, kusiła go uśmiechem. Helenę zaś obdarzyła pogardliwym i mściwym spojrzeniem. Helena czuła instynktownie,że nic dobrego z tego nie wyniknie, że kobieta ta ma złe zamiary. Próbowała odwrócić jakoś uwagę Józefa, ale ten był nieobecny, jakby uległ złym czarom.
I taki już pozostał: zamyślony i nieprzystępny, a gdy Helena próbowała do niego dotrzeć, krzyczał na nią i wychodził z domu. Helena bardzo to przeżywała, czuła się coraz słabsza. A potem było już tylko gorzej. Helena zapadła na ciężką chorobę. Z początku starała się ukrywać cierpienie przed dziećmi, aby je chronić, ale dorośli zapominają o tym jak te są dobrymi obserwatorami. Szybko zorientowały się, że mama odchodzi...Tymczasem zbliżała się wigilia Bożego Narodzenia. Helena miała ogromną nadzieję, że zasiądzie razem z Józefem i dziećmi przy świątecznym stole. Chciała jeszcze upiec świąteczne pierniczki. Zabrała się ochoczo do pracy, przesiała mąkę, wbiła jaja, podgrzała miód na kominku. W kuchni roznosił się cudowny zapach przyprawy korzennej, który przywołał tu drzemiącego Józefa. Helena zachowywała się tak jakby się gdzieś spieszyła . Chciała zdążyć ze wszystkim, a tu tyle pracy. Poprosiła Józefa, aby przygotował prezenty dla dzieci i ubrał choinkę. Józef był zmęczony po całym dniu pracy, warknął tylko, że zwariowała, jest jeszcze tyle czasu, poza tym to nie jest zajęcie dla niego. Odszedł zagniewany. Posmutniała bardzo Helena, łzy napłynęły jej do oczu, wiedziała, że przegrała. Sama nie przygotuje pierniczków, choinki, prezentów...Zrobiło jej się chłodno, poczuła spokój. Od tej pory wszystko działo się jakby poza nią, a ona poddała się temu z ufnością. Zobaczyła postać Anioła, wiedziała, że przyszedł po nią. Wyciągnął dłoń w jej kierunku i wykonał zapraszający gest jakby mówił :”Chodź ze mną”. Była szczęśliwa, odeszła w kierunku światła...
Kiedy traci się kogoś bliskiego, nic nie jest już takie samo. Nadeszła wigilia, ale nikt nie wypatrywał pierwszej gwiazdki na niebie. I choć była choinka, prezenty, a nawet pierniczki, nikogo to nie interesowało. Józef siedział ze spuszczoną głową w głębokiej zadumie. Kiedy któreś z dzieci podchodziło do niego, warczał coś pod nosem i odsyłał je rozkazującym gestem. Nie miał teraz ochoty słuchać ich marudzenia. Ania i Janek po odejściu mamy bardzo się do siebie zbliżyli. Tata całymi dniami przebywał poza domem. A gdy wracał był zmęczony, rozdrażniony i nie życzył sobie aby zawracano mu głowę marudzeniem. Nie znosił gdy dzieci wspominały zamarłą Helenę, zachowywał się tak jakby był na nią obrażony. Dzieci tęskniły za mamą, za jej czułym spojrzeniem, dłońmi, które głaskały je po głowie gdy zasypiały, za delikatnym głosem gdy mówiła :”Nawet nie wiesz jak bardzo Cię kocham”. Jednak nie wpadły w rozpacz, gdyż zachowały dziecięcą wiarę w to, że matka na zawsze pozostała przy nich tak jak to obiecywała, bo gdy nosi się kogoś w sercu, ten ktoś jest zawsze przy nas. Ania otulała się wieczorami chustą mamy, a Janek słuchał jej ulubionej płyty. Wtedy czuli obecność ukochanej matki, stała tuż obok i uśmiechała się serdecznie. Szkoda tylko, że ojciec jej nie widział...
Dni mijały, nadeszła wiosna, marzec powitał świat w promieniach słońca, przyroda budziła się do życia, tylko w domu Ani i Janka panowała przygnębiająca atmosfera. Pewnego dnia ojciec przyprowadził do domu kobietę. Przedstawił ją dzieciom jako swoją nową żonę. Wyjaśnił krótko, że wzięli szybki ślub i odtąd dzieci mają ją we wszystkim słuchać. Kobieta wydala się dzieciom dziwnie znajoma. Od pierwszego dnia wprowadziła w domu swoje rządy. Zabroniła wspominać zmarłą Helenę, do siebie kazała się zwracać „Pani Matko”, obarczała dzieci nadmiarem obowiązków w zamian za miskę zupy i siennik przy kominku. Ojciec pozostawił jej wolną rękę, nie widział niesprawiedliwego traktowania i cierpienia własnych dzieci. Z dnia na dzień sytuacja tylko się pogarszała. Wanda traktowała dzieci z coraz większą surowością. Szczególnie lubiła znęcać się nad Anią. Bawiły ją jej łzy i próby obrony siostry podejmowane przez Janka. Triumfowała gdy Józef krzyczał na dzieci i winił je za wszczynanie awantur. Któregoś dnia Ania niechcący upuściła filiżankę podając Wandzie popołudniową herbatę. Macocha wpadła wtedy w furię, wyzwała dziewczynkę od matołów i zaczęła ją szarpać za włosy. Janek stracił panowanie nad sobą, uderzył macochę w twarz, a ta upadła na podłogę. To właśnie zobaczył wchodzący do domu ojciec. Chwycił Janka za ramiona i z impetem wyrzucił za drzwi. Powiedział, że nie chce go więcej widzieć. Janek odszedł ze spuszczoną głową, a Ania zapłakała rzewnymi łzami.
Któregoś grudniowego popołudnia, gdy mróz szczypał w policzki, a wiatr wydawał złowrogie pomruki, ojciec za namową złej żony zdecydował o tym, aby wysłać córkę na ulicę. Miała zacząć zarabiać na swoje utrzymanie sprzedając zapałki na jednej z bogatszych ulic miasta. Ania była przerażona tym pomysłem, ale rodzice okazali się być nieugiętymi. Ania wyruszyła na ulicę niosąc w dłoniach koszyk zapałek. Wiedziała, że nie może wrócić do domu zanim nie sprzeda ostatniej zapałki. Szła więc biedna dziewczynka po śniegu, aż ręce jej zsiniały i poczerwieniały. W dłoni trzymała pudełko zapałek i podsuwała je nieśmiało przechodniom, aby zwrócić na siebie uwagę. Ale nikt nie kupił od niej ani jednej zapałki, nie miała więc ani grosza zarobku. Usiadła wreszcie tak była zmęczona, że nie mogła iść dalej. Usiadła w kąciku, ciemno tu było, więc nikt jej nie widział. Skuliła się, skryła pod spódniczką zziębnięte nogi, aby się rozgrzać. Ale jakże się tu rozgrzać na śniegu i mrozie. A do domu wrócić nie miała odwagi, nie sprzedała ani jednego pudełka zapałek. Ojciec zbiłby ją na pewno. Zziębnięte ręce skostniały jej prawie. Pomyślała, że zapali jedną zapałkę dla rozgrzania – tylko jedną. Na wspomnienie ciepła już nie miała siły oprzeć się pokusie. I tak zapalała kolejne zapałki, a wraz z ich jasnym, ciepłym światełkiem wspominała domowe ciepło, stół nakryty białym obrusem, choinkę – tak jak wtedy, gdy żyła jeszcze mama. Nagle cóż to ujrzała spadającą gwiazdę. Ania wiedziała, że kiedy gwiazda spada, to dusza człowieka odlatuje z ziemi do nieba. A kiedy zgasła ostatnia zapałka, stanęła przy niej mama i wzięła ją za rękę. I tak odeszły razem ku światłom wspaniałym, gdzie nie ma głodu, chłodu, ani trwogi...
Tymczasem Janek zamieszkał w biednej dzielnicy miasta. Dołączył do grupy rabusiów, którzy obozowali pod mostem. Znalazł tam nowych przyjaciół, żył tak jak oni: za dnia zbierał makulaturę, puszki, noce natomiast przesypiał w noclegowni. Czasami zaglądał do ośrodka Caritasu, gdzie podawano bezdomnym ciepłe posiłki. Pogodził się ze swoim losem, tylko spokoju nie dawała mu myśl o siostrze. Martwił się o nią bardzo. Dodatkowo ogromnie tęsknił za matką, czuł się taki samotny. Którejś nocy śnił o Helenie, miał wrażenie, że jest obok niego, że głaszcze go po włosach. Obudził się i powziął postanowienie, że wróci do domu i odzyska swoją mp3 i płytę z ulubioną muzyką mamy. Tylko to mu po niej pozostało. Poszedł następnego dnia. Lecz to co ujrzał złamało mu serce. Wanda była w ciąży, siedziała przy kominku, a ojciec klęczał przy niej, głaskał jej ogromny brzuch i przemawiał do dziecka. Janek zrozumiał w jednej chwili, że nie ma tu już dla niego miejsca. Zapytał o Anię, ale ci dwoje zajęci sobą odpowiedzieli tylko, że handluje zapałkami na ulicy. Wybiegł Janek czym prędzej z domu, pognał na ulicę i długo szukał siostry, aż natknął się na nią wreszcie... Znalazł ją w kącie pod murem. Ujrzał jej zamarznięte ciało. Na twarzy miała uśmiech, w dłoni spalone pudełko zapałek. Dzień powitał ją blaskiem jasnego słońca, ludzie ze współczuciem patrzyli na jej drobne ciało. A Janek płakał i obejmował siostrę. Trwało to długo, tak długo, aż zabrakło mu łez. Wtedy wziął ją na ręce i odszedł przed siebie.
Po śmierci Ani Janek czuł się zagubiony. Nie widział dokąd pójść, co dalej robić ze swoim życiem. Z jednej strony chciał rozpocząć nowe życie, szukać pomocy. Z drugiej kusiły go namowy kolegów – rabusiów by zacząć zarabiać na życie kradzieżami. W jego duszy toczyła się wewnętrzna walka dobra ze złem. Tym razem wygrało zło...
Tuż przed świętami organizowano w mieście Jarmark Bożonarodzeniowy. Tłoczno tam było i gwarno, przychodzili zamożni ludzie, aby kupić świąteczne upominki. Poszła tam również pewna bogata pani i ją właśnie upatrzył sobie z daleka Janek. Pani kupowała piękną apaszkę. Długo wybierała kolor i fason, zdawała się być roztargniona i rozmarzona. Janek bez trudu wydobył z jej torebki portmonetkę. Ciężka była, pewnie pełna pieniędzy. Zadowolony usiadł na ławce i rozpoczął szacowanie zysku. Nagle zauważył stojącego przy nim księdza, który spojrzał na wystraszonego chłopca oczami pełnymi troski i współczucia. Nie było w nim nic z surowości ani wzgardy, raczej ciepło, dobro i miłość. Janek drżał na całym ciele, nie wiedział co teraz będzie. Czuł, że ten człowiek wie o nim wszystko. Rozmawiali długo i szczerze. Janek zrozumiał, że postąpił źle zabierając cudzą własność. Postanowił oddać poszkodowanej pani portmonetkę i poprosić ją o przebaczenie. Pani okazała się być wspaniałomyślną kobietą. Wybaczyła Jankowi, a nawet dała mu kilka życiowych wskazówek.
Nadszedł dzień wigilii. W domu panowała świąteczna atmosfera, pachniało choinką. Wanda upiekła świąteczne pierniczki. Rodzice byli jakby odmienieni, wydawali się smutni, zamyśleni. Gdy wszystko było już przygotowane, usiedli razem przy kominku i wypatrywali pierwszej gwiazdki. Rozmawiali o wydarzeniach minionego roku, o śmierci Heleny, o dzieciach, o swoim postępowaniu, o odejściu Janka i Ani. Poczuli głębokie wyrzuty sumienia. Zapragnęli naprawić wszystkie swoje błędy. Tyle daliby za to aby chociaż Janek wrócił do domu i zasiadł wraz z nimi przy świątecznym stole. Teraz gdy spodziewali się dziecka, w ich sercach znowu zagościła miłość. Pod sercem Wandy rozwijało się nowe życie, a wraz z nim nadzieja na pokój i pojednanie.
Janek chodził ulicami miasta i rozmyślał. W jego duszy znowu toczyła się wewnętrzna walka dobra ze złem. Tym razem wygrało dobro.
Janek wrócił do domu. Długo rozmawiał z rodzicami. Była to przykra i trudna rozmowa. Janek miał do nich tyle żalu, winił ich za zaistniałe zło. Przebaczenie i pojednanie wydawało mu się być zupełnie niemożliwe. Wybiegł zdenerwowany z domu i pognał przed siebie. Chciał być jak najdalej stąd. Ojciec nie wiedział co ma robić, pragnął pobiec za synem, zatrzymać go, błagać o przebaczenie, jednak powstrzymywała go lojalność i przywiązanie do nowej żony. Myślał, że ta za chwilę skarci go za chwilę słabości. Ale stała się rzecz niesłychana, macocha poczuła delikatne kopnięcie dziecka, jej twarz rozpromienił uśmiech, przytuliła Józefa i kazała mu czym prędzej pobiec za Jankiem i sprowadzić go do domu. Poszedł Józef, odnalazł syna i pełen skruchy przeprosił. Janek przebaczył ojcu i wrócił razem z nim do domu. Macocha powitała go z otwartymi ramionami, podzielili się opłatkiem i zasiedli wspólnie do wigilijnej kolacji. Potem zasnęli zmęczeni wydarzeniami minionego dnia.
Tej nocy zdarzył się cud . Na świat przyszedł chłopiec. Był malutki, maluteńki, taki kruchy i bezbronny. Krzyczał głośno jakby chciał obwieścić całemu światu: „Oto jestem!” Matka tuliła go w ramionach, a jej serce wypełniła miłość, której potęga zaskoczyła ją samą. Wiedziała, że miłość ta będzie trwała wiecznie, nawet śmierć jej nie pokona. Dawała ona niezwykłą siłę wszystkim, którym dane było zostawać rodzicami. Wraz z tą miłością pojawiła się też radość, która zapierała dech w piersiach i odbierała głos. A do tego duma i chęć aby dzieckiem pochwalić się całemu światu. Niezwykła chwila narodzin udzieliła się wszystkim, którzy byli blisko rodziców. Pragnęli oni zbliżyć się do dziecka, dotknąć jego maleńkich rączek i nóżek i doświadczyć niezwykłego cudu narodzin. Jeśli i wy chcielibyście do nich dołączyć zobaczyć to dziecię, to chodźcie do nas i przekonajcie się sami. Zobaczcie jak cudowna jest chwila narodzin człowieka – jak wielki to cud. Wanda upiekła dla Was pierniczki, poczęstujcie się nimi przy okazji i razem z nami świętujcie Boże Narodzenie. Zapraszamy...

Koniec

O nas | Reklama | Kontakt
Redakcja serwisu nie ponosi odpowiedzialności za treść publikacji, ogłoszeń oraz reklam.
Copyright © 2002-2024 Edux.pl
| Polityka prywatności | Wszystkie prawa zastrzeżone.
Prawa autorskie do publikacji posiadają autorzy tekstów.