- Nie lubię plastyki !!! - krzyczy moja córka od progu.
- Słucham?!, Ty nie lubisz plastyki??? Przecież jesteś utalentowana; myślałam, że nie masz
z tym przedmiotem kłopotu ...
- Ja też tak myślałam, ale...
Tak zaczęła się, dwa lata temu, moja przygoda z plastyką (jako przedmiotem), szkołą, dziećmi prowadzonymi w „inny” – kreatywny sposób. Ponieważ zaczęły napływać do mnie (także od koleżanek i kolegów mojej córki) różnego typu pejoratywne opinie na temat mojego najukochańszego przedmiotu z lat dziecięcych – postanowiłam się tym zainteresować.
Nie zdążyłam już jednak poznać nauczyciela, który „stał się” moim poprzednikiem na tym stanowisku – zbliżał się w zastraszającym tempie koniec roku szkolnego, a ja, jako zaangażowana w życie moich dzieci, a więc tym samym szkoły, mama – miałam mnóstwo obowiązków związanych z tym faktem.
Dlatego też, pozostając od czterech lat w literalnym kontakcie z dyrekcją szkoły – dostałam propozycję objęcia ¼ etatu nauczyciela plastyki na nadchodzący rok szkolny. Wobec faktu nadrzędnego, jakim było dobro moich długo wyczekiwanych (nie jestem już najmłodszą mamą ... i dwoje z nich nie mieszka już na Ziemi ...) latorośli oraz ich kolegów – podjęłam ryzyko zastępstwa na tym stanowisku, do czasu, kiedy znajdzie się osoba bardziej odpowiednia niż ja ... Oczywiście posiadam stosowne wykształcenie oraz uprawnienia do wykonywania tego zawodu. Jestem (albo byłam?) też mocno zaangażowana w pracę firmy taty moich dzieci, nigdy jednak nie pracowałam w mojej, że tak powiem „pierwotnej specjalności”, przez kilkanaście lat spełniając różnego rodzaju inne obowiązki związane z profesjami, w których przyszło mi pracować; ale postanowiłam spróbować ...
Na początek entuzjazm, ale i obawa! Nareszcie coś ciekawego w moim życiu się dzieje: każdy dzień jest inny, pomysły dzieci są szalone i dlatego PIĘKNE! Każda klasa to mikroświat, gdzie przeżywamy smutki, radości, obawy, zabawy, euforie i stany załamania („rany - pała!, co ja powiem w domu! znowu szlaban na komputer”). Świat stał się fascynujący !!! - dzieci są cudowne – jest w nich praktycznie niemierzalny potencjał, jeśli chodzi o kreatywność.
Każde nasze spotkanie to właściwie wielka niewiadoma: zaryzykowałam i postanowiłam dać młodszej młodzieży (wolą kiedy tak się ich nazywa) z siebie to co najlepsze. A oto efekty: lekcje pod moim przewodnictwem różnią się znacznie od tych, do których dzieci są przyzwyczajone. Rzadko siedzimy w ławkach, zdarza się, że spacerujemy po klasie, pożyczając to, czego właśnie zapomnieliśmy lub realizując zadania na „dywanie”, którym w tym przypadku jest kawałek podłogi w klasie szkolnej albo zestawione w kwadraty ławki. Jesteśmy też częstymi gośćmi w różnego rodzaju plenerach, galeriach i muzeach, uczestnicząc w oferowanych nam tam zajęciach, gdzie wyobraźnia ma sprzyjające warunki do rozwoju. A kiedy wracamy do naszej kochanej starej „budy” – powstają dzieła, których wartości nie da się ocenić. Najczęściej są to kolaże – gdzie „Zegar mojej babci” wygląda, jak gruszka ze szmatek, z noskiem i uszami z bibułkowych kwiatów, a „Piękno zimy” to drzewa z oczami i rękami, i oblodzone samochody ze skrzydłami.
Mamy też tzw. „poważne lekcje”, na których – po obejrzeniu prezentacji multimedialnej autorstwa młodego człowieka - rozmawiamy o tym co, gdzie, kiedy i jak w świecie się też działo: starożytny Egipt faraonów – tu piszemy hieroglifami list np. do dyrektora szkoły, albo Grecja – ta przed naszą erą – gdzie konstruujemy z plasteliny całą kolumnadę w trzech porządkach architektonicznych. Ostatnio nabyliśmy też wiedzy, że autorem „Babiego lata” jest nie kto inny, jak pan J. Połomski – takiej odpowiedzi udzielił jeden z piątoklasistów na tzw. kartkówce. I jest wtedy zabawnie, ale autorzy podobnych wypowiedzi nie czują się urażeni –
bo nie podajemy nazwisk i naszym celem nie jest wyszydzenie, a tylko zwrócenie uwagi na podobny fakt. Wtedy od razu zostaje w pamięci wielki polski realista Józef Chełmoński. Nigdy natomiast nie pozwalam śmiać się dzieciom z prac ich rówieśników (nikt oczywiście nie ma prawa tego robić!, ja również), wierzę bowiem, że każdy z nich daje z siebie wszystko, a fakt, iż większa część ogółu nie została obdarowana „iskrą Bożą” nie może w żaden sposób wpływać na ocenę ich pracy. Wiedzą o tym wszyscy moi uczniowie, dlatego czuję się wspaniale w roli nauczyciela, który prowadzi młodzież przez – trudny ! – świat sztuki, widząc uśmiech na ich buziach i zadowolenie z samego siebie, jako twórcy.
Najbardziej cieszą mnie spotkania z rodzicami, którzy mówią, że nie rozumieją dlaczego „Piotruś chce tak bardzo chodzić na kółko plastyczne, skoro on przecież wcale nie umie rysować?”. A Piotruś – zachęcony i odpowiednio zmotywowany – robi zadziwiające, piękne, fantazyjne prace. Albo moi pierwszoklasiści – na pytanie, który dzień tygodnia lubią najbardziej – opowiadają, środa, dlaczego? – bo wtedy jest plastyka. Łezka kręci się w oku, kiedy o tym pomyślę ...
Dzieci są twórcze, wspaniałe! Często powtarzam im: „nie dajcie sobie wmówić, że czegoś nie potraficie; każdy z was jest w czymś dobry” – dając im taką wiarę w siebie można z nimi góry przenosić !!! Czy są kreatywni? – OCZYWIŚCIE !, bez wątpienia WSZYSCY !
Ich kreatywność tkwi w nich samych, czasami głęboko ukryta. Ale wystarczy chcieć jej poszukać, poruszyć i dać wypłynąć – wtedy stają się „nieobliczalni”, rozwijają skrzydła i fruną, tam, gdzie nam dorosłym nie jest dane dolecieć.
Nigdy nie przypuszczałam, że moja kariera zawodowa będzie tak przebiegała, że znajdę się tu, gdzie się znalazłam i trwam. Będąc jeszcze na studiach miałam szczęście wygrzewania się w ciepełku mądrości znakomitego mówcy – pani profesor (nie posłużę się nazwiskiem, bo ustawa itd., ale z przyjemnością bym to zrobiła), która wykładała psychologię rozwojową. Otóż ta właśnie wspaniała osoba powiedziała kiedyś, na jednym z ćwiczeń, że każde dziecko potencjalnie rodzi się artystą, kwestią czasu jedynie i warunków, w jakich przyjdzie mu żyć, jest jak prędko i w jaki sposób ten artysta zostanie w nim ”zabity”, ale niektórym (przecież) się udaje. Zapamiętałam tę ODKRYWCZĄ dla mnie, w tamtych czasach, myśl i staram się z całych sił, aby moi artyści byli nimi jak najdłużej ( a może na zawsze ... ) i jak najpiękniej. Myślę, że przynajmniej częściowo mi się to udaje.
Kocham to co robię, kocham moje wspaniałe dzieci: od pierwszej do szóstej klasy (choć z tymi ostatnimi spotykam się tylko na kółku plastycznym). Żałuję tylko, że straciliśmy wspólnie – ja i moja młodsza młodzież – tyle lat na to żeby się odnaleźć.
Życiem rządzi jak widać przypadek i marzenia, które się spełniają. Moje się ziściło: wiem, że moim powołaniem jest „bycie nauczycielem”, a największym sukcesem możliwość dawania siebie i patrzenia, jak rosną twórczy, kreatywni, mądrzy i wierzący w swoją moc sprawczą mali-wielcy ludzie.
Teraz mam inny ideał: chciałabym żeby już żaden młody człowiek nie powiedział nigdy, że nie lubi plastyki ... , a wszyscy studenci mieli takie szczęście, jak ja: DZIĘKUJĘ PANI PROFESOR !!!
P.S.
Autorką najpiękniejszych słów pod moim adresem, jakie w życiu usłyszałam – jest dorosła już dzisiaj osoba, która (kiedyś, kiedy byłam jeszcze nauczycielem amatorem, była moim uczniem) zaszczyciła mnie niedawno e-mailem następującej treści: „oglądając pani obrazy uświadomiłam sobie, że nigdy nie byłabym tym, kim jestem, i że nigdy tak naprawdę nie powiedziałam pani dziękuję; dlatego robię to teraz – dziękuję”. Dla takich właśnie chwil warto żyć ...
Cytowana tu Kasia jest dziś absolwentką Akademii Sztuk Pięknych oraz wziętym grafikiem komputerowym, stawiającym kiedyś (15 lat temu) pierwsze kroki na arenie sztuki. Mam nadzieję, że choćby jednej jeszcze małej osóbce będę mogła w jakiś sposób pomóc ... po to, by wspólnie podziwiać kiedyś jej artystyczne dokonania, gdyby nawet miały nimi być słodkie placki.
nauczyciel plastyki
Barbara Nitek