Życie to nieustanne przemiany. One stanowią jego istotę. Upływ czasu decyduje o tym, że zmienia się krajobraz, zmienia się nasze otoczenie, zmieniamy się wreszcie my sami – i to zarówno w wymiarze zewnętrznym, jak i wewnętrznym. Być może właśnie dlatego temat ten tak często gości w literaturze, która budując fikcyjne, alternatywne światy na wzór i podobieństwo świata realnego, stara się uchwycić i zrekonstruować procesy rozmaitych przeobrażeń, w tym dla nas najważniejszy – przemianę bohatera.
Sam termin „metamorfoza” pochodzi od greckiego „metamorphōsis”, oznaczającego przekształcenie, i najczęściej bywa wykorzystywany nie w dyscyplinach ścisłych, które wolą termin „transformacja”, lecz w humanistyce, dla oznaczenia zmian wyglądu lub charakteru postaci.
Z opisem takowych przemian możemy się spotkać już w najstarszych literackich zabytkach naszej kultury. Metamorfozę przechodzi wielu bohaterów mitologicznych. Akteon zostaje zamieniony w jelenia, Arachne w pająka, Dafne w drzewo laurowe, Io w krowę, Narcyz w kwiat, Niobe w kamień itp. Z zupełnie innym modelem przemiany mamy do czynienia w wypadku bohaterów biblijnych, choćby Jonasza czy św. Pawła z Tarsu. Jeszcze inaczej ten sam wątek funkcjonuje w literaturze nowożytnej; ważniejsze wydaje się wszakże to, że w każdym z możliwych kontekstów wątek ten ściśle wiąże się z ewokowaną przez utwór wizją człowieka i świata. W mitologii człowiek nie jest niczym więcej, jak tylko igraszką w rękach bogów, w Biblii na los człowieka decydujący wpływ ma Opatrzność, natomiast w dziełach nowożytnych, szczególnie w literaturze kręgu zachodniego, bohater – zgodnie z chrześcijańską doktryną wolnej woli oraz typowym dla Zachodu indywidualizmem – samodzielnie kształtuje swoje życie.
Nie na tej kwestii, mimo że wyjątkowo interesującej, chciałbym jednak skupić swoją uwagę. Wątek przemiany spełnia bowiem jeszcze jedną, nie mniej od poprzednio omówionej istotną funkcję – wysuwa na plan pierwszy utworu problematykę etyczną – i właśnie to zagadnienie postaram się uczynić przedmiotem swej refleksji, odwołując się do trzech różnych przykładów.
Konrad Wallenrod kieruje się Machiawelliczną zasadą: „Cel uświęca środki”.
U podstaw jego przemiany tkwi przeświadczenie, że dla ojczyzny warto poświęcić wszystko, nawet szczęście osobiste i życie wieczne.
Z całkowicie odmienną, ale nie mniej intrygującą sytuacją mamy do czynienia w przypadku innego Mickiewiczowskiego bohatera – Jacka Soplicy.
Jacek nie jest romantyczną jednostką wybitną. Jego przemiana – w przeciwieństwie do metamorfozy, którą przeżywa Walter Alf – nie prowadzi do utraty ładu i spokoju wewnętrznego. Wręcz przeciwnie, oznacza odzyskanie duchowej równowagi – pogodzenie się z Bogiem, ludźmi, a także samym sobą.
W młodości Jacek był przywódcą szlachty zaściankowej. Swoją pozycją zawdzięczał przymiotom nie umysłowym, lecz fizycznym. Szło za nim trzysta szabel. I właśnie dla tych trzystu szabel ( trzystu głosów w sejmiku ) postanowił go sobie zjednać Stolnik Horeszko.
Jacek często bywał gościem Stolnika. Zawsze przyjmowano go grzecznie; darzono niezwykłymi jak na tak ubogiego szlachcica względami. Podczas tych wizyt młodzieniec zakochał się z wzajemnością w córce gospodarza, Ewie. Dowiedziawszy się o tym, Stolnik nakazał podać Jackowi czarną polewkę. Był to czytelny sygnał, że w oczach dumnego ojca Ewy Jacek nie jest kandydatem godnym jej ręki. Znieważony odmową, Jacek zerwał ze Stolnikiem. Aby zapomnieć o ukochanej, w przypływie rozpaczy poślubił ubogą szlachciankę. Owocem tego związku był Tadeusz. Małżeństwo niczego jednak nie rozwiązało; mało tego: stało się źródłem nowych problemów. Jacek rozpił się, zatruł życie żonie i pośrednio doprowadził do jej śmierci.
Po uchwaleniu Konstytucji 3 Maja Stolnik opowiedział się za zwolennikami reform (przeciwko Targowicy). W 1792 r. Moskale oblegli jego zamek. Stolnik odparł szturm, ale gdy triumfalnie wyszedł na ganek, sądząc, że jest już po wszystkim – został śmiertelnie postrzelony przez obserwującego przebieg bitwy, wściekłego na nieudolność Moskali i zaślepionego pamięcią doznanych krzywd Jacka.
Jacek popełnił tym samym trojaką zbrodnię:
a) w wymiarze religijnym – przeciwko piątemu przykazaniu: Nie zabijaj!
b) w wymiarze patriotycznym, ponieważ zabił wybitnego patriotę i przeciwnika Targowicy;
c) w wymiarze ekonomicznym, wobec rodu Horeszków, ponieważ przyjął od Moskali część majątku Stolnika.
Uznany przez wszystkich za zdrajcę, Jacek postanowił odpokutować za swoje winy: opuścił Litwę, wstąpił do zakonu bernardynów, został księdzem i na znak pokory przyjął imię Robak. Aby zadośćuczynić ojczyźnie, udał się na Zachód i zaciągnął do legionów Jana Henryka Dąbrowskiego jako emisariusz. Za działalność szpiegowską i dywersyjną był wielokrotnie aresztowany, ale za każdym razem udawało mu się uciec. Po raz ostatni agitował w karczmie w Soplicowie; namawiał wówczas chłopów i szlachtę do zorganizowania powstania przeciw Rosji.
Jacek otrzymał rozgrzeszenie warunkowe, zgodnie z którym musiał oddać uzyskane od Moskali ziemie prawowitemu właścicielowi i zadośćuczynić ojczyźnie. Pierwszy z tych warunków miał zostać spełniony poprzez ślub Zosi, córki Ewy Horeszkówny, z Tadeuszem, synem Jacka. Drugi, o wiele trudniejszy, wiązał się z działaniami na rzecz oswobodzenia ojczyzny spod moskiewskiego jarzma.
Początkowo, gdy Ksiądz Robak planował wykorzystać przygotowywany zryw przeciw Moskalom w celu wywyższenia rodu Sopliców – jego wysiłki przynosiły efekt odwrotny od zamierzonego – odnowiły bowiem zadawnione waśnie i przedwcześnie wywołały gorączkę patriotyczną, czego skutkiem stał się ostatni zajazd na Litwie. Dopiero później, kiedy się ukorzył i ostatecznie wyrzekł rodowej pychy – Bóg przyjął jego ofiarę: Jacek zwycięsko pokierował bitwą, podczas której odniósł śmiertelną ranę, zasłaniając własnym ciałem Hrabiego i Gerwazego.
Na łożu śmierci wyspowiadał się przed księdzem i Gerwazym. Od starego Klucznika dowiedział się, że zanim Stolnik skonał, na znak przebaczenia przeżegnał się.
Jacek umierał szczęśliwy. Wiedział, że wkrótce Zosia i Tadeusz wezmą ślub, Napoleon wznowi wojnę z Rosją, Polska odzyska wolność, a sejm odnowi unię polsko-litewską. Wiedział coś jeszcze, co przyniosło mu spokój i ukojenie – że Stolnik mu wybaczył.
Na przykładzie Jacka Mickiewicz poruszył bardzo ważny problem etyczny; pokazał, jak dawny warchoł, zabijaka i mimowolny zdrajca przez pokutę, cierpienie i ekspiację odrodził się moralnie i umierał w aureoli świętości.
Kolejnym, nieco jednak odmiennym od Mickiewiczowskiego „oryginału” wcieleniem tego samego wzorca przemiany wewnętrznej jest inny znany w polskiej literaturze awanturnik – Andrzej Kmicic, bohater Potopu Henryka Sienkiewicza.
Kmicic ma podobny do Jacka Soplicy charakter, temperament i usposobienie. To młodzieniec piękny, butny, energiczny, nie znoszący sprzeciwu, gwałtowny i ograniczony umysłowo. O jego rycerskiej fantazji świadczy fakt, że na czele swej watahy staje przeciwko całej armii rosyjskiej, dotkliwie ową armię – jak to sam określa – kąsając. Jako urodzony rycerz, od dzieciństwa obeznany z rzemiosłem wojennym, składa niezliczone dowody niezwykłej odwagi, ale jako pozbawiony skrupułów gwałtownik przysparza Rzeczpospolitej wielu strat, może nawet więcej niż korzyści.
Kmicic nie do końca wie, w czym tkwi dobro ojczyzny. Jest człowiekiem niewykształconym (uciekł ze szkoły, ponieważ wolał wojaczkę od nauki) i mało przenikliwym, dlatego daje sobą manipulować. Nieświadom cynicznej gry księcia Janusza Radziwiłła, składa mu przysięgę wierności i wskutek tego staje się mimowiednym zdrajcą.
W służbie u Radziwiłłów tępi pułki wierne królowi i przelewa bratnią krew. Mimo oczywistych dowodów nielojalności księcia (choćby w kwestii zbuntowanych oficerów) cały czas mu wierzy i widzi w nim zbawcę ojczyzny.
Prawdę poznaje dopiero we wsi Pilwiszki, w czasie rozmowy z księciem Bogusławem. Od tego momentu zmienia się, ale jest to zmiana – co istotne – tylko zewnętrzna, polegająca na przejściu pod inną flagę (do innego obozu), a nie na gruntownej odnowie moralnej.
Pierwsze czyny Kmicica jako regalisty były nieudane: nie zdołał uprowadzić księcia Bogusława, stracił listy hetmańskie, będące dowodem prawdziwych intencji magnata, i pobił ludzi Wołodyjowskiego w karczmie. Później jednak dopisywało mu szczęście, a sprawy przybrały o wiele bardziej pomyślny obrót. I tak: posługując się dla niepoznaki nazwiskiem Babinicz, ostrzegł księdza Kordeckiego o planowanym ataku, dzielnie bronił Jasnej Góry, wysadził kolubrynę, podpiekł Kuklinowskiego, przeprowadził króla Jana Kazimierza z Głogowa do Polski, pomógł księciu Sapieże w walce z księciem Bogusławem, brał udział w zdobywaniu Warszawy i wyzwalaniu Prus.
Wszystko to spowodowało, że Kmicic – niegdyś „gorączka, raptus i gwałtownik” – dojrzał. I właśnie wtedy przeżył drugą, tym razem wewnętrzną przemianę – zmienił się w rycerza bez skazy, który na pierwszym miejscu stawia ojczyznę, a dopiero na drugim – dobro własne. Mimo tego bowiem, że serce ciągnęło go do ukochanej – podporządkował się rozkazowi hetmana Sapiehy i udał nie do Oleńki, lecz na wojnę przeciw wojskom Rakoczego.
Z wojny tej nie wrócił o własnych siłach. Ciężko rannego przywieźli do kraju słudzy. Gdy w końcu wyzdrowiał, w koście w Upicie spotkał się z Oleńką. Wkrótce potem do świątyni wkroczyli powracający z Węgier „laudańscy”, prowadzeni przez Zagłobę i Wołodyjowskiego. Przywieźli oni ze sobą list, który odczytano po mszy. W liście tym król Jan Kazimierz rehabilitował Kmicica, wyliczał jego zasługi i przywracał mu cześć.
Kmicic zmienił się wewnętrznie pod wpływem dwóch miłości: do Oleńki i do Ojczyzny, przy czym pierwsze z tych uczuć pozwoliło dojrzeć i rozwinąć się drugiemu. Jego przemiana, ukazana w utworze jako długotrwały proces, a nie jako zdarzenie momentalne, dokonujące się w jednej chwili, miała podobny kierunek i przebieg do przemiany Jacka Soplicy. Jedno wszakże metamorfozy tych bohaterów zasadniczo od siebie różniło: o ile bowiem w przemianie Kmicica podstawową rolę odegrała – jak już wcześniej wspomniałem – sfera uczuć, o tyle w przemianie Jacka dominującą funkcję odegrały względy natury ściśle religijnej – świadomość popełnionych grzechów i chęć realizacji wymagań uzyskanego przezeń rozgrzeszenia warunkowego. Niezależnie jednak od wszelkich różnic pomiędzy tymi bohaterami efekt ich działań okazał się podobny: obydwu udało się pokonać własne słabości, odzyskać dobre imię i naprawić wyrządzone zło.
Ale... nie zawsze metamorfozy bohaterów literackich przebiegają właśnie w taki sposób, jak w Panu Tadeuszu czy Potopie. Dość często przecież zdarza się, że przemiana oznacza nie rozwój, a regres, nie wzbogacenie, a zubożenie, powolną erozję osobowości bohatera. Z taką sytuacją spotykamy się między innymi w głośnym opowiadaniu Josepha Conrada Jądro ciemności.
Utwór ten porusza problem białych kolonizatorów w Afryce, którzy pod pretekstem misji cywilizacyjnej bezwzględnie eksploatują czarny ląd, zamieniając miejscową ludność w niewolników lub – co gorsze – dokonując jej eksterminacji.
Przykładem takiego kolonizatora jest Kurtz – główny bohater historii opowiadanej przez Marlowa, postaci znanej również z kilku innych dzieł Conrada.
O Kurtzu wiemy niewiele. Jest to wiedza fragmentaryczna, pełna sprzeczności, znaków zapytania i niedomówień. Jej niekompletność stanowi pochodną bardzo mocno zaakcentowanego w tekście przeświadczenia, iż nie można do końca zgłębić tajemnic osobowości innej jednostki ludzkiej i przeniknąć motywów podejmowanych przez nią działań. Ale choć nie wszystkie sprężyny postępowania Kurtza są dla nas jasne, to jednak te informacje, którymi dysponujemy i których „użycza” nam, odbiorcom tekstu, Marlow – ostatecznie wystarczają, by pokusić się o → próbę rekonstrukcji całości.
Co zatem wiemy o Kurtzu?
Otóż Kurtz był niezamożnym inteligentem (wykształcenie uzyskał w Anglii). W jego żyłach płynęła krew całej Europy. Dysponował wieloma różnymi talentami: plastycznym, muzycznym, recytatorskim, krasomówczym itd. Dzięki urokowi osobistemu i charyzmie potrafił zjednywać sobie przychylność słuchaczy i sympatię otoczenia. Parał się m. in. dziennikarstwem, niemniej – jak stwierdził jeden z jego kolegów po fachu – nie miał do tego wystarczających zdolności, nadawał się natomiast na „polityka w wydaniu popularnym”, polityka dla mas, ponieważ posiadał to coś, co pozwala mówcy „uwodzić tłumy”.
Do Afryki wyjechał prawdopodobnie ze względów ambicjonalnych: chciał zdobyć majątek, by stać się godnym bogatej narzeczonej. Pracował w Kongu jako agent Belgijskiej Spółki Akcyjnej, handlującej kością słoniową. Do magazynów firmy dostarczał więcej materiału niż pozostali przedstawiciele razem wzięci, dlatego spodziewano się, że rychło awansuje. Widziano w nim uosobienie najwyższych wartości kultury europejskiej, spadkobiercę europejskich tradycji, i stawiano za wzór do naśladowania. Ponieważ nikt nie wiedział, w jaki sposób zdobywa kość słoniową – wyniki, jakie osiągał, przypisywano jego geniuszowi organizacyjnemu. Dopiero później okazało się, że wykorzystując zdobycze cywilizacyjne i zdolność manipulowania ludźmi, podporządkował sobie jedno z plemion murzyńskich. Plemię to, widzące w nim istotę niemalże boską, penetrowało ogromny obszar w poszukiwaniu kości słoniowej i grabiło inne plemiona, aby tylko odpowiednimi daninami móc zaspokoić swoje „bóstwo”. Jako faktyczny wódz plemienia, dysponujący władzą absolutną, uzurpował sobie prawo do rozporządzania życiem swoich „poddanych” i nie wahał się skazywać niepokornych wojowników na karę śmierci. Z czasem zaczął tracić kontakt z rzeczywistością. Po okresach względnej równowagi coraz częściej zdarzały się mu okresy szaleństwa.
Nienawidził Afryki, ale była to nienawiść zawierająca w sobie domieszkę „toksycznej fascynacji”, oparta na przyciąganiu i odpychaniu jednocześnie, dlatego nie mógł, nie był w stanie stamtąd wyjechać.
Jego stosunek do tubylców, nacechowany cynizmem i pogardą, najlepiej oddaje referat napisany dla Międzynarodowego Towarzystwa Tępienia Dzikich Obyczajów. Referat ten zaczyna się od optymistycznego omówienia wszystkich okazji, jakie ma biały człowiek do czynienia dobra wśród „prymitywnych ludzi”, ale kończy jakże zjadliwym, dopisanym nieco później komentarzem, obnażającym prawdziwe intencje swego twórcy: Wytępić całe to bydło!
Oddalony od cywilizowanego świata, nie krępowany żadnymi zakazami i przekonany o własnej wyższości – Kurtz zapomniał o ideałach, z którymi przybył na Czarny Ląd, i stoczył się z wyżyn nadludzkich marzeń na samo dno bestialstwa i rasizmu.
Dopiero tuż przed śmiercią dane mu było zrozumieć swój błąd i w ułamku sekundy dostrzec prawdę o sobie. Dwukrotnie wypowiedział wówczas słowo : „Zgroza!”, stanowiące najkrótszy i najbardziej trafny komentarz, a właściwie autokomentarz do tego, co się stało.
W Jądrze ciemności, podobnie zresztą jak w wielu innych utworach, Conrad poddał analizie mroczną stronę ludzkiej natury, dowodząc, że w każdym z nas tkwi „doskonale zapomniana” skłonność do zła, które w sprzyjających okolicznościach, nie poddane rygorom wewnętrznej i zewnętrznej kontroli, „spuszczone z łańcucha”, może się aktywizować i wydobyć na zewnątrz całą naszą wewnętrzną ciemność, wszystkie tkwiące w nas demony. O tym, że nie była to jedynie kwestia wybujałej wyobraźni pisarskiej autora Nostromo dobitnie świadczą wydarzenia II wojny światowej. Pokazały one, że w pewnych okolicznościach człowiek nie ma żadnych zahamowań i jest zdolny do popełnienia niewyobrażalnych zbrodni – o wiele większych od tych, jakie popełnił bohater Jądra ciemności, który z dzisiejszej perspektywy widzenia, po Holocauście i Oświęcimiu, wydaje się być jedynie „niegroźną, nieco staroświecką wersją” potworów tej miary, co Hitler
czy Stalin.
Losy Kurtza, w przeciwieństwie do wcześniej omówionych dziejów Jacka Soplicy, stanowią ilustrację przeobrażenia o charakterze regresywnym. Podobny charakter, również regresywny, aczkolwiek uwarunkowany zupełnie innymi czynnikami, miała metamorfoza jeszcze jednego bohatera, nad którym warto w tym miejscu się pochylić – chodzi o Gregora Samsę z Przemiany Franza Kafki.
Gregor był komiwojażerem. Od pięciu lat utrzymywał całą rodzinę. Mozolnie spłacał dług, jaki pozostał po bankructwie firmy ojca. Prowadził monotonne, pozbawione jakichkolwiek uciech życie. Wstawał o czwartej rano, jadł śniadanie i udawał się na dworzec kolejowy, skąd o piątej wyjeżdżał w teren. Potem przez cały dzień usiłował sprzedać towar. Szczęście nie zawsze mu dopisywało. Zdarzały się okresy, kiedy zysk był albo minimalny, albo nie było go wcale. Do domu wracał w nocy. Natychmiast po powrocie kładł się spać, pamiętając, że nazajutrz czeka go dokładnie ten sam rytuał, ten sam schemat koniecznych do wykonania czynności. Sytuację dodatkowo komplikował ciągły stres, związany z szybkim rytmem życia, opryskliwością niektórych klientów, a przede wszystkim naciskami przełożonych, którzy stale domagali się lepszych wyników sprzedaży. Rodzice, szczególnie ojciec, widzieli w nim jedynie „dostarczyciela pieniędzy”. Cieplejszych uczuć mógł oczekiwać wyłącznie od siostry Grety. Nie miał przyjaciół i powierników. Zepchnięty na margines życia domowego, skazany na „obcość wśród swoich”, nie akceptowany i wyalienowany, odczuwał tylko jedno głębsze pragnienie – wyzwolenia się z narzuconej mu przez los konieczności bycia komiwojażerem. I pewnego razu rzeczywiście przestał nim być,
tyle że w sposób nie taki, jakiego można i należałoby w tej sytuacji oczekiwać – w nocy, podczas snu, przeistoczył się bowiem... w robaka. Wszystko, co zdarzyło się później, stanowiło jedynie logiczną konsekwencję owej przemiany: Gregor utracił głos, a ściślej mówiąc – zaczął wydawać nieartykułowane dźwięki, z dnia na dzień coraz gorzej widział; nabrał odrazy do niegdyś uwielbianych potraw i napojów, m. in. maślanych bułeczek i mleka, zasmakował natomiast w zgniłych odpadkach, a jego ulubioną zabawą stało się wiszenie na suficie lub przyklejanie się miękkim, nieopancerzonym brzuchem do szyby zdobiącego ścianę obrazka.
Mimo że Gregor nadal posiadał zdolność rozumienia ludzkiej mowy i wciąż nieobce było mu myślenie czy też odczuwanie, to jednak uwięziony w swoim nowym wcieleniu niczym w klatce i pozbawiony aparatu artykulacyjnego – stopniowo zatracał potrzebę komunikowania się z otoczeniem. A otoczenie to odnosiło się do niego z coraz większą wrogością. Dla domowników nie był przecież niczym innym, jak tylko przeszkodą na drodze do „normalności”. Nawet Greta, która, przezwyciężając wstręt i przerażenie, przez wiele dni, jeszcze zanim rodzice wynajęli posługaczkę, opiekowała się bratem – w końcu opowiedziała się za pozbyciem się niewygodnego współlokatora. Usłyszawszy tę wypowiedź, Gregor doszedł do wniosku, że najlepiej byłoby, gdyby teraz odszedł, zniknął. Już od dłuższego czasu miewał rozmaite dolegliwości: nie mógł jeść ani spać, szybko się męczył i ciągle bolała go rana na grzbiecie, zadana jabłkiem przez rozwścieczonego ojca. Ale tego wieczoru czuł się gorzej niż zazwyczaj; ból znacznie się nasilił. W pewnej chwili Gregor odkrył, że w ogóle nie może się poruszać. Jeszcze zanim stracił świadomość, tkliwie rozmyślał o swoich bliskich. Nieco później, nad ranem, nastał kres jego męczarni: Gregor umarł?, zdechł?, a może jedno i drugie? – właściwie nie wiadomo!
Historia Gregora nie przypomina utrwalonych w tradycji literackiej wzorców przemiany. Przyzwyczajeni jesteśmy bowiem, że przeobrażenie musi posiadać określoną motywację, rzadko natomiast uświadamiamy sobie, że brak celowości także może być → celowy . I może czemuś istotnemu służyć. Z tych przyczyn niektórzy badacze skłonni są postrzegać absurd przedstawionych w tekście wydarzeń poprzez pryzmat absurdu praw rządzących światem i interpretować całość jako parabolę ludzkiej egzystencji, ukazującą życie człowieka – istoty marnej, bezbronnej i skazanej na samotność, w kategoriach bezsensu, koszmaru i udręki.
Takie spojrzenie, choć nie pozbawione zalet, ma jednak jedną istotną wadę – nie tłumaczy wszakże, dlaczego żaden inny bohater, nikt poza Gregorem, nie doświadcza tych samych udręk i tortur. Przecież gdyby życie z natury swej było pozbawionym sensu pasmem cierpień – wszyscy, a nie tylko Gregor, przeżywaliby analogiczną męczarnię.
Gdzie zatem należy poszukiwać odpowiedzi?
Otóż początek przemiany Gregora przypada na moment, kiedy przestał być ekspedientem i przyjął posadę agenta handlowego, aby zapewnić rodzinie środki do życia. Zrezygnował wtedy z marzeń, planów i aspiracji. Ograniczył swoje potrzeby do minimum. Bardzo szybko nowa praca stała się dla niego przekleństwem. Wykonywał ją wbrew sobie. Nikt nie dostrzegał w nim istoty ludzkiej; nie widzieli jej ani pracodawcy, ani rodzice, bo dla jednych i drugich był wyłącznie źródłem zysku! On sam stopniowo przystosowywał się do narzuconej sobie roli. Żył „siłą bezwładności”, z przyzwyczajenia, jedynie w wymiarze biologicznym, natomiast to, co duchowe, z wolna w nim obumierało; odpadały pragnienia i nadzieje, pozostawał czysty me-cha-nizm. Z tych względów można byłoby zaryzykować tezę, że przemiana Gregora stanowiła tylko uzewnętrznienie tego, co znacznie wcześniej zaszło w jego wnętrzu. Takie podejście wyjaśniałoby, dlaczego wyłącznie Gregor uległ przemianie, a także rozstrzygało kwestię motywacji i pozwalało traktować cały utwór Kafki jako opowieść nie o absurdzie świata, lecz o świecie, w którym człowiek przestaje być wartością nadrzędną, zostaje uprzedmiotowiony, okazuje się mniej ważny niż zysk i wskutek katorżniczej pracy zatraca godność, nie mogąc pielęgnować w sobie tego, co prawdziwie ludzkie – sfery duchowej.
Gdy obserwuje się współczesną rzeczywistość, ma się wrażenie, że to nie była tylko literacka wizja. Wokół nas pełno przecież ludzi nie mniej zagubionych i zniekształconych niż Gregor. To jeszcze jeden dowód, że niektóre dzieła literackie mają niezwykłą moc!
Zanalizowane przeze mnie utwory układają się w pewną całość. Mimo że ukazują różne modele przemiany, to jednak w warstwie głębokiej coś istotnego je łączy – każdy z nich pośrednio lub bezpośrednio skupia się na problematyce moralnej, czyniąc z tych zagadnień zasadniczy przedmiot refleksji. W świecie przedstawionym każdego z nich obowiązuje pewien kodeks etyczny, który może zostać przez danego bohatera zaakceptowany lub odrzucony. Jeśli bohater ów kodeks lekceważy i narusza – wcześniej czy później – tak jak Kurtz z Jadra ciemności – musi ponieść klęskę, , jeśli natomiast akceptuje i stara się wcielać w życie – ma szansę wyjścia z nawet najgorszych opresji.
Osobnych rozważań wymaga sytuacja, kiedy bohater ani sam siebie nie traktuje podmiotowo, ani nie jest podmiotowo traktowany przez otoczenie, nie jest postrzegany jako wartość. W takich wypadkach możliwy okazuje się wyłącznie regres, który jednak nie wynika ze świadomego odrzucenia przez jednostkę kodeksu etycznego, lecz z odmówienia człowiekowi jego niezbywalnych praw do bycia człowiekiem. Bez tego człowiek nie ma poczucia własnej godności, a poczucie to warunkuje zdolność do samorozwoju, doskonalenia się, pokonywania ograniczeń i – by posłużyć się słowami Antoine`a de Saint-Exupery`ego – nawracania się na swoją wielkość.