Chciałabym przedstawić książkę, która już po przeczytaniu kilku stron wywarła na mnie wielkie wrażenie. Nie jest to żaden poradnik ani książka naukowa; to historia pewnej zwykłej rodziny, która pewnego dnia staje się bardzo niezwykła.
Książka nosi tytuł "POCZWARKA", autorką jest Dorota Terakowska. Zawsze chciałam mieć tą książkę i gdy tylko zobaczyłam ją na półce w sklepie – zażyczyłam ją sobie na prezent pod choinkę. Niestety nie udało mi się przeczytać jej całej, ale już sam początek tej historii zmusił mnie do myślenia i zastanowienia nad sobą i swoją pracą.
Powiedziałam na początku, że książka jest o zwykłej rodzinie tzn. Ona – Ewa, On – Adam i ich ułożone, spokojne życie. Pewnego dnia Ona rodzi dziecko, które już od pierwszego dnia nie pasuje do ich idealnego życia. Dziecko okazuje się mieć Zespół Downa. „wokół była ciemność. I wody. Gęste, ciepłe, śluzowate. Dziecko tańczyło wśród nich spokojne i bezpieczne, lekkie i zwinne. Chciało tak wiecznie tańczyć. Na zewnątrz czyhały liczne niebezpieczeństwa: potężna grawitacja, wielkookie i obce spojrzenia, obojętność lun nadmiar współczucia. Dziecko wiedziało o tym, zanim wypłynęło na suchy, bezlitosny świat. Lecz było arem Pana i nie mogło zostać tam, gdzie chciało. Pan rozdaje swoje dary, nawet te nie chciane. Nic nie zostawia dla siebie.” I przyszła na świat dziewczynka, która w żaden sposób nie była w
planach małżeństwa. Oboje źli na swój los chcą ją oddać do zakładu opiekuńczego, nie potrafią zaakceptować faktu, że ich dziecko nie spełnia ich oczekiwań i nigdy ich nie spełni; że brutalnie wdarło się w ich poukładany świat.
Ona jednak staje na wysokości zadania, podejmuje decyzję – zabiera dziecko do domu; On stopniowo odsuwa się od żony – dziecko nie wchodzi zupełnie w jego świat. Ona zostaje sama z chorym dzieckiem i swoimi obawami – czy dobrze zrobiła.
Nie będę opisywać całej historii, bo sama jej nie znam. Chciałam tylko powiedzieć o uczuciach, które Ona miała w sobie. Od złości, odrzucenia, po wielką miłość. Kiedy to zauważyłam, przypomniałam sobie o swoich odczuciach na początku pracy w grupie integracyjnej.
Kiedy pewnego dnia pojawiło się u nas pierwsze dziecko z Zespołem Downa. Nasza Poczwarka miała tylko 2,5 roku. Bałam się jej, nie zbliżałam, bo czuła, że nie dam rady, czułam złość na siebie, że nie potrafię i obrzydzenie – nie tylko do siebie. Wciąż w tej małej Poczwarce widziałam zasmarkany nos, zapuchnięte oczy, wiotkie palce i nieporadny chód.
Byłam załamana, że nie daję rady, że nie jestem stworzona do tej pracy. A przecież zostałam nauczycielem wspomagającym – to ja miałam się zajmować takimi dziećmi. To ja miałam im pomóc wejść w życie. I tak jak matka w książkowej historii płakałam nad swoją słabością. Nie widziałam dzieci, tylko ich chorobę...
Mijały dni, tygodnie – pracowałam, ale wciąż z dystansem do dzieciaków. Wykonywałam swoje obowiązki, pracowałam z każdym z nich indywidualnie i w grupie. Nie było łatwo, a ja wciąż nie widziałam efektów, wciąż nie wiedziałam czy się do tego nadaję...
Do czasu, kiedy chłopiec z cechami autyzmu i porażeniem mózgowym przestał piszczeć, gryźć i ciągnąć za włosy, kiedy inny chłopak z nadpobudliwością psychoruchową usłyszał mnie i wykonał zadane polecenie od początku do końca, kiedy kolejny chłopiec z cecha-mi autyzmu przestał uderzać głową o podłogę i pokazał, że zna cyferki i literki. I wreszcie – kiedy mała Poczwarka objęła moją szyję i przytuliła się do mnie z całej siły, kiedy usłyszałam jak swoim grubym głosem mówi do mnie LOLA – co miało oznaczać moje imię...
Żadna książka metodyczna, żaden poradnik, żadne studia nie dały mi tyle, co praca, nie nauczyły mnie zachowa, nie nauczyły uczuć.
A książka, którą przedstawiłam pomaga mi to wszystko zrozumieć. I teraz wiem, że ze swoimi obawami, ze swoją złością i gniewem nie jestem sama i co najważniejsze – z ogromną miłością do tych dzieci nie jestem sama.