Wyobraźmy sobie małego Krzysia (imię Czytelnik może swobodnie podmieniać), którego rodzice ciężko pracują i o którego bardzo się troszczą. Można z pewnością nazwać tych rodziców ludźmi z zasadami. Są uczciwi i wierni swoim wartościom, które oczywiście zakorzeniają w duszy (lub w postawach, jeśli kogoś słowo „dusza” irytuje) swojego syna. Tę uczciwość i te wartości odziedziczyli po swoich – równie „porządnych” – rodzicach i dziadkach. Dorobek materialny i kulturalny kilku pokoleń rodziny Krzysia jest naprawdę pokaźny i Krzyś ma wielkie i obiektywne powody do dumy ze swoich bliskich. Należy przypuszczać, że pójdzie ich śladem, że osiągnie w życiu wiele, będzie uczciwy, tolerancyjny, dobry i pracowity. Słowem, rodzina i społeczeństwo będą mogły na nim polegać, a w sytuacjach kryzysów i wyzwań – już jako Krzysztof – wykaże się odwagą i inicjatywą. Można liczyć, że założona przez niego rodzina będzie szczęśliwa i przekaże następnym pokoleniom jeszcze bardziej ugruntowane dziedzictwo, nie tylko w wymiarze materialnym. Były jednak w rodzinie także „czarne owce”. Pradziadek złodziej lub stryjek pijak, zapewne bijący żonę. Taka sobie wstydliwa strona w rodzinnej kronice.
Zastanówmy się, jaki wpływ na kształtowanie charakteru i postaw naszego bohatera może mieć wiedza o występkach pradziadka/stryjka, a bardziej sposób mówienia o nich. Wydaje się, że można wskazać trzy drogi „rozliczania się” z tymi czarnymi stronami rodzinnej historii.
Droga pierwsza – zaprzeczanie/ukrywanie. Rodzice mogą próbować ukrywać przed Krzysiem historię pradziadka/stryjka, de facto okłamując syna. A kiedy już się dowie – a dowie się, bo przecież kształci się i rozwija – mogą mu wmawiać, że to oszczerstwa zazdrosnych sąsiadów, że ktoś pradziadka „wrobił”, że stryjek był wcieleniem łagodności. Wrodzony i rozwijany krytycyzm zapewne poprowadzi Krzysia do rozczarowania postawą nie tylko pradziadka/stryjka, ale także rodziców, a być może aż do odrzucenia wszystkich innych rodzinnych opowieści. Efektem będzie głęboka anomia, skutkująca lekceważeniem lub odrzuceniem systemu wartości, budowanego przez pokolenia w rodzinie Krzysia. Strach pomyśleć, czym zostaną zastąpione.
Droga druga – uczciwość i dobre wzory. Wyobraźmy sobie, że rodzice, opowiadając swojemu synowi historię rodziny, nie ukrywają prawdy o występkach pradziadka/stryjka, ale wykorzystują je jako formę przestrogi przez porównanie ich z o wiele liczniejszymi wśród przodków przykładami uczciwości, męstwa i dobra. Można to sprowadzić do zdania: „synku, bądź tak uczciwy jak twój dziadek i tak dobry jak twoja babcia”. Opowieść zacznie spełniać rolę wychowawczą, podobną do tej, jaką w kształtowaniu charakterów od zawsze pełniły dobre baśnie, budując przy okazji u Krzysia poczucie przywiązania i dumy z tego, kim jest. Jednocześnie rodzice dadzą synowi do zrozumienia, że oczekują od niego tego, co najlepsze, a trudno o bardziej pozytywną motywację do bycia kimś dobrym. Droga ta poprowadzi do utrwalenia wartości i wychowania kolejnej „białej owieczki” w rodzinie.
Droga trzecia – flagelacja i wpajanie wstydu. A co się może stać, jeśli rodzice Krzysia będą nieproporcjonalnie często – nawet w dobrej wierze – akcentować te niechlubne przykłady z rodzinnej historii? Jeśli postanowią wpajać mu poczucie winy za przestępstwa pradziadka/stryjka? Jeśli ich syn będzie torpedowany wyłącznie tą wiedzą o grzechach rodu i sformułowaniami: „jesteś jak twój pradziadek/przypominasz stryjka”? Czy nie dojdzie do przekonania, że jego rodzina jest godna pogardy lub wstydu? Czy nie będzie chciał zerwać lub ukrywać więzi łączących go z nią? Wreszcie, czy nie nabierze sam o sobie przekonania, że jest z natury skazany na powtarzanie błędów pradziadka/stryjka? Niestety, odpowiedź na trzy ostatnie pytania musi być twierdząca! Poczucie winy wyhodowane u Krzysia będzie później popychało Krzysztofa do tchórzostwa, nieuczciwości i zwyczajnie do zła. A nawet jeśli najczarniejszy scenariusz się nie spełni, Krzysztof – przepełniony kompleksami i wstydem – z pewnością wobec swoich dzieci wybierze także drogę trzecią.
Czytelnik zapewne zastanawia się, jaki cel przyświeca autorowi, opowiadającemu tak dziecinną anegdotkę. Otóż, ma ona na celu ukazanie pewnego – zdaniem autora niezmiernie poważnego – zagrożenia cywilizacyjnego, którego niepokojące formy autor dostrzega w podręcznikach do historii i w ogóle w historiografii oraz sposobach nauczania i mówienia o historii.
W oczywisty sposób Krzysiu staje się alegorią naszych dzieci, uczniów, całego pokolenia, kilku pokoleń. Rodzicami tego zbiorowego „Krzysia” są wszyscy dorośli, wszak problem ten przenosi się na wszystkie inne dziedziny życia: od polityki i ekonomii do kultury i sztuki, ale w tym ujęciu uwaga skupia się w szczególności na nauczycielach historii i innych przedmiotów ją interpretujących, na autorach podręczników oraz autorytetach kształtujących myślenie o historii. Pod postacią rodziny Krzysia najłatwiej oczywiście odnaleźć naród, ale może to być równie dobrze inna wspólnota, np. religijna lub wyznaniowa, regionalna, stanowa, a szerzej także wspólnota cywilizacji. Łączy te wspólnoty zawsze jakieś pokrewieństwo, czasem pokrewieństwo genetyczne, czasem poczucie przynależności, wspólna historia, jakiś zrozumiały kod kulturowy.
Jako rodzice wybralibyśmy dla swoich dzieci tę drugą drogę, to nie ulega wątpliwości. Czy jako nauczyciele wybieramy ją dla swoich uczniów? Warto zaznaczyć, że przykład rodziców, którzy z zasady chcą dobra dzieci, nakazuje dostrzegać w odbiorcach tego tekstu nauczycieli wykazujących wobec uczniów podobnie dobrą wolę. Wydaje się, że w warunkach demokracji i pluralizmu pierwsza droga nie stanowi aktualnego zagrożenia, dlatego nie trzeba poświęcać jej wiele uwagi, natomiast powodem wielkiego niepokoju jest nadużywanie drogi trzeciej. Przyjrzyjmy się tylko kilku przykładom narracji historycznej, podążającej po tej właśnie drodze.
Przykład pierwszy – obmierzła martyrologia. Moda na eksponowanie niedorzeczności i głupoty powstań narodowych, od konfederacji barskiej i powstania kościuszkowskiego do powstania warszawskiego, stawia pod znakiem zapytania większość wartości, które w przeszłości stanowiły wzory dla pokoleń rodziców, dziadków i pradziadków naszego zbiorowego Krzysia. Męstwo i oddanie, które były absolutnym fundamentem dla jego przodków, dla niego samego mają być reliktami romantycznej martyrologii. Zaskakujące, że ci sami autorzy podręczników nie ujawniają podobnego krytycyzmu w ocenie rewolucji francuskiej, wojny o niepodległość USA, wiosny ludów. Wśród frazesów o przebudzeniu świadomości tych narodów i chwalebności ich zrywów, trudno znaleźć uwagi krytyczne o bardzo przecież wielkich kosztach tamtych wydarzeń. Paradoks polega na tym, że nawet nasi bohaterowie, tacy jak Kościuszko i Pułaski, są chyba bardziej szanowani w USA, bo u nas zbyt wiele błędów popełnili. Krzyś po lekturze podręczników musi dojść do wniosku, że wywodzi się z narodu nieudaczników, który nigdy nie może się porównywać z Amerykanami, Niemcami czy Francuzami, skoro ci nawet powstania umieli zrobić lepiej. Najsmutniejszy jest fakt, że prawdopodobnie znaczna część nauczycieli już ten zakompleksiony obraz przyjęła.
Przykład drugi – polska ksenofobia. Szczególnie przykry przykład wybierania trzeciej drogi stanowi nasze rozliczanie się z „sąsiedzkimi” zbrodniami. I bynajmniej nie chodzi tu tylko o antysemityzm naszych przodków, choć ten aspekt „polskiej genetycznej ksenofobii” budzi najwięcej emocji. Nie chcąc tych emocji rozbudzać, ograniczmy się do teoretycznego pytania w konwencji opowieści o Krzysiu. Czy Krzyś, wiedząc o różnorodności naszego społeczeństwa w przeszłości, złożoności relacji etnicznych i religijnych oraz wynikających z nich konfliktów, będzie stawał się otwarty i tolerancyjny, jeśli będziemy mu (nieproporcjonalnie) eksponować tylko winy jego przodków względem Żydów, Ukraińców, protestantów i innych? Z pewnością nie! W takim wypadku albo uwierzy w ten nieprawdziwy (na pewno przerysowany) stereotyp i zacznie go odtwarzać, albo dostrzeże jego niesprawiedliwość, co wywoła w nim poczucie krzywdy i z pewnością jego otwartości nie zwiększy. Dużo lepsze efekty od ciągłego biczowania się za nietolerancję pradziadka/stryjka może przynieść eksponowanie najlepszych, tolerancyjnych wzorców, które Krzyś przyjmie jako swoje, będzie stosował i przekaże swoim dzieciom. A naprawdę nietrudno takie wzorce w naszej historii znaleźć.
Przykład trzeci – haniebne krucjaty. Zastanawiający jest absolutny brak proporcji w podręcznikowych tekstach o średniowiecznych relacjach zachodniego chrześcijaństwa z islamem. Podręczniki te, pisane alfabetem łacińskim, przez historyków wywodzących się z tegoż łacińskiego kręgu kulturowego, pełne są zachwytów nad rozwojem kultury arabskiej i jednocześnie umniejszania znaczenia Europy i wstydu z powodu prowadzenia przez zachodnie rycerstwo, na wezwanie (o zgrozo!) papieża wypraw krzyżowych. Tym razem Krzyś nie ma się wstydzić z powodu bycia Polakiem, lecz szerzej, z powodu bycia członkiem cywilizacji łacińskiej. Jak w tych okolicznościach kolejne pokolenia mają sobie z tym wyrzutem sumienia poradzić, jeśli my nie chcemy lub boimy się im pomóc? Jeśli nie chcemy – zamiast kontynuować samobiczowanie z powodu haniebnych krucjat – ukazać ich jako problemu geopolitycznego, związanego przecież nie z podbojem, lecz odzyskiwaniem utraconych przez chrześcijan terenów. I wcale nie chodzi tu o gloryfikację wojen religijnych, tylko o proporcje.
Podobnych przykładów wybierania w tłumaczeniu dziejów „trzeciej drogi” można znaleźć bez liku, z pewnością Czytelnikowi już się kilka nasunęło. Zapewne mogłyby być bardziej oryginalne i bardziej celne. Wydaje się jednak, że wymienione starczą do wyjaśnienia, na czym polega opisywane niebezpieczeństwo. Każdy chyba rodzic, wychowując swoje dzieci, wpaja im przywiązanie do pewnych wartości, które dla niego samego są ważne. Zdrowe rodziny kultywują pamięć dziadków i rodzinne tradycje, rozumiejąc, że zapewniają one członkom poczucie przynależności i własnej wartości, po prostu bycia kimś i bycia skądś. Zaniedbanie podobnych działań pozbawia członków wspólnoty tego poczucia przynależności i wartości. Dlaczego coś, o co dbamy na niższym, rodzinnym poziomie, chcemy zaniedbywać na poziomie wyższym, wspólnotowym, ryzykując rozpad więzi społecznych i kulturowych? Można odnieść wrażenie, że część historiografii i opinii społecznej w ogóle chciałaby się wyprzeć swoich korzeni, a z pewnością bardzo się ich wstydzi, więc w opisie i analizie przeszłości podąża drogą samobiczowania i wstydu. Dla kształtowanych przez nas pokoleń może to mieć skutki fatalne. Zbiorowy Krzyś może w przyszłości wyrosnąć na kogoś, z kogo bynajmniej dumni nie będziemy.