Cel ogólny:
- spoglądanie, dostrzeganie i uszanowanie cierpienia innych osób
Cele szczegółowe:
- współodczuwanie
- empatia
- odnajdywanie ładunku optymizmu w sytuacji trudnej
- „stawianie czoła problemom”
Forma:
Indywidualna/ Grupowa
Metoda:
- burza mózgów
- biblioterapia
- arteterapia
- malowanie farbami
Środki dydaktyczne:
- tekst Laura Koziak „Czarodziejskie opowiadanie”
- farby oraz brystole
Faza wprowadzająca lekcji:
Pytania dla młodzieży:
O czym jest ten tekst?
Biorąc pod uwagę problem HIV/AIDS, jak można go określić?
Czy osoby chore na AIDS są zagrożeniem dla społeczeństwa?
Kto jest moim autorytetem i dlaczego?
Faza realizacyjna:
Laura Koziak „Czarodziejskie opowiadanie”.
Wiatr na plaży.
Tutaj zacznę swoja opowieść w małym miasteczku Pepton nad Morzem zwanym Morzem Arachidowym, Luiza szła brzegiem morza, piasek wsypywał się jej do butów, podmuchy wiatru rozwiewały ciemnogranatową sukienkę na ramiączkach, biały przeźroczysty szal okrywał jej ramiona, a naszyjnik z bursztynu lśnił w promieniach wschodzącego słońca. Zawiał wiatr, szal spadł z jej ramion i unoszony siłą wiatru poszybował wysoko w górę, a potem powoli opadał nad piaskiem. Luiza goniła go,
a kiedy złapała uśmiechnęła się perłowymi zębami. Wschód słońca ocieplił blaskiem plażę, na tafli wody pojawił się srebrny odcień; ten blask słońca rozchodził się poprzez morze i docierał do fal muskających piasek przy brzegu. Luiza zaczęła szukać muszelek na plaży wyrzucanych przez fale, szczęśliwym trafem odnajdując tylko muszelki sercówki. Schowała je, a było ich już prawie dwie garście, do białej sznurkowej torebki z luźno opadającymi frędzelkami oplecionymi drewnianymi koraliczkami. Nagle zobaczyła daleko na plaży swoją koleżankę Sarę, idącą brzegiem plaży, która myślała w tym momencie o dawnych czasach i zameczku Dębowa Ostoja. Sara rozsnuła swoje wspomnienia do czasów, kiedy odbywały się w tym zamku bale. Zameczek położony był w malowniczej okolicy wśród drzew i choć teraz pozostały
z niego tylko ruiny, wszyscy uwielbiali ten zakątek. Na jednym z bali poznała swojego ukochanego Tomasza. Sara pamiętała doskonale ten dzień, kiedy w szyfonowej sukni koloru ceglastego ze srebrnymi naszyciami przyjechała karetą do zamku na bal. Siedziała długo pod ścianą wachlując się malutkim wachlarzykiem i uśmiechała się do otaczających ją gości, kiedy przystojny, wysoki młodzieniec poprosił ją do walca. Tańczyli, tańczyli, tańczyli ... zapominając o całym świecie. Tomasz jakiś czas po balu wyjechał w interesach na statku handlowym z owocami i ślad o nim zaginął. Morze Arachidowe skrywało tajemnice tej wyprawy aż po dziś dzień, chociaż wiele razy Sara przed nim klęczała prosząc niebiosa o odpowiedź, morze pozostało niewzruszone, tajemnicze i dziwnie jak zwykle spokojne.
Luiza prawie wpadła idąc plażą na Sarę:
- Pozwól moja droga iż cię serdecznie uściskam.
- Witaj przyjaciółko – odpowiedziała Sara.
Obie panie spojrzały jednocześnie na tumany kurzu w oddali, które zbliżały się pomału do nich. To był pan Oleczek na piaskołazie. Pan Oleczek podjechał bliżej do przyjaciółek, wyskoczył z pojazdu piaskowego i przywitał się z uśmiechem.
- Dryń, dryń, szanowne panie. Jak tam twoja córka, Adela, Luizo choruje nadal na ten okropny AIDS?
- Niedobre towarzystwo i narkotyki zrobiły swoje zło – odparła Luiza
Plaża była piękna i trójka przyjaciół nie mogła się nadziwić swojemu optymizmowi do wielu omawianych dzisiaj spraw.
Za dwa tygodnie.
Kaprys Pana Czas?
Od prehistorii czas płynął we wszystkich żywych stworzeniach na Ziemi, a jest to prawda niezaprzeczalna jak i ta, że bieg czasu nigdy się nie zatrzymał. Pewnego dnia, takiego dnia jak i każdy inny wędrował przez świat Pan Czas. Nagle powietrze zawirowało, utworzył się powietrzny wir i Pan Czas powędrował innymi niż zwykle ścieżkami czasu. Pomyślał, że się zmaterializuje i ukazał mu się dziwny widok. Na dworze świtało. Pan Czas znalazł się w szpitalu. Zegary przez chwilę zepsuły się, raz cofały wskazówki, a raz przesuwały do przodu i tak dobre pięć minut. Pan Czas
w białym fartuchu szedł korytarzem, aż do drzwi z naklejonymi kwiatami. Zajrzał
do sali, na której leżała chora na AIDS dziewczyna, Adela.
W jednej chwili chciał uciekać, ale jego kolana ugięły się pod ciężarem ciała
i został w miejscu słysząc głos dziewczyny:
- Panie doktorze jestem chora, mam AIDS, kiedy będę mogła chodzić znowu do liceum?
- Narysuj w myślach na kartce promień słońca, wyobraź sobie globus i to miejsce na Ziemi do którego chciałabyś pojechać. A mówią tam innym językiem, którego być może nie znamy. Będziesz tam wkrótce – nie wiedział czemu tak powiedział, ale był tego pewien.
Wyszedł pośpiesznie z pokoju i jego oczy zaczęły wilgotnieć, zapłakał. Wskazówki zegarów znowu się popsuły; zaczęły bardzo szybko cofać czas do tyłu, a Pan Czas płakał. Dziwne było dla niego to uczucie, teraz obecne w jego ciele, uczucie smutku. Nagle porwał go powietrzny wir i zapominając o wszystkim zdematerializował się. Był znowu dawnym Panem Czasem wędrując jak kiedyś przez świat. Tymczasem w pokoju szpitalnym już dawno świtało. Do dziewczyny, Adeli, którą odwiedził Pan Czas przyjechała Luiza z mężem. Zrobiono powtórnie badania. Była zdrowa. Tata Adeli, czyli mąż Luizy, chciał podarować temu dziwnemu panu doktorowi od promienia słońca i globusa kasetę oraz płytę CD zawinięte w papierowe chusteczki, ale nikt nie wiedział kto to był. Dziwiono się bardzo, bo na dworze padało jak opuszczali szpital, podobno nawet żaby wtedy rechotały w pobliskim stawie oznajmiając wielką radość.
10 lat później...
Osiemnaście minut u świętego Pawła, czyli z pamiętnika Adeli -
wspomnienia Adeli.
Droga do tej przystani ciepła ludzkich serc – jak miałam się później dowiedzieć – nie była kręta i kamienista, ale wręcz przeciwnie niezwykle prosta aleja pełna buków wiodła mnie do podwórza. Wcześniej szłam drogą usłaną po obu stronach manekinami w wymyślnych złotych lub srebrnych sukienkach i na rogu była fontanna, w której wodzie zobaczyłam mnóstwo brązowych groszy. Zbliżał się koniec roku, a więc też Sylwester i cały świat stroił się w brokaty. Myślałam jednak, że cała prawda powinna się zamykać w dobroci serca dla tych do których się udawałam. Cała torba rzeczy nie pomaga w Nowym Roku jak zabraknie dla innych słowa otuchy i nadziei na lepsze jutro. Idąc do hospicjum zabłądziłam i nie było nikogo, kogo można by było spytać o drogę; szłam przed siebie mijając kolejne uliczki. Nagle na ławce dostrzegłam siedzącą kobietę z brudnymi tobołkami.
- Daj mi pajdę chleba, jak masz – zagadnęła.
Wyjęłam śniadanie i podałam kobiecie, przecież mogłam się podzielić pytając szybko o drogę do hospicjum.
- Na końcu alei buków jest dom – to hospicjum, ale uważaj ten świat ma tajemnicę jak raz oddasz mu swoje serce nie opuści cię nigdy – podzieliła się ze mną głęboką mądrością.
Nie rozumiałam do końca jej słów, ale udałam się w poszukiwaniu domu na końcu alei buków.
To były drzwi z ogromną kołatką w kształcie róży, nawet można było dostrzec malutkie płatki kwiatu i otaczające łodygę liście. Zastukałam. Dźwięk rozchodził się powoli po podwórzu, można było powiedzieć, że szybował z wiatrem, a ja wiedziałam iż zaraz ktoś w środku budynku go również usłyszy. Otworzył te tajemnicze drzwi bardzo niski pan z szerokim uśmiechem i głośnym, ale radosnym głosem powitał mnie:
- Dzień dobry, ten dzień będzie naprawdę dobry w naszym hospicjum świętego Pawła.
- Witam Pana serdecznie. Przyniosłam dla was słowa na kartkach i w sercu, skarpetki, stos pomysłów na zajęcia – odpowiedziałam.
- Kolorowo tu u was zagadnęłam widząc na ścianach dużo obrazków.
- Staramy się umalować w kolory szary świat cierpiących tu ludzi. Proszę się rozgościć. Świetlica jest na końcu korytarza na pierwszym piętrze.
Mijałam kolejne sale idąc korytarzem, czasami przechodził ktoś obok w białym fartuchu.
Z jednego pomieszczenia dobiegł mnie głos fortepianu. Zajrzałam do środka.
- Pięknie pani gra i widzę, iż nieobce są Pani nuty. Nazywam się Adela Rosa – przedstawiłam się – i jestem terapeutką.
- Ja jestem Marta, Marta Plums – odpowiedziała siedząca przy fortepianie staruszka – Ta panna obok to Miranda, zasnęła parę lat temu z powodu wypadku i nikt jej nie jest w stanie dobudzić. Wierzę iż ona nas słyszy i każdego ranka gram dla niej. Ładna
z ciebie dziewczyna, ale ja byłam jeszcze ładniejsza od ciebie – kontynuowała swoja opowieść Adeli – kiedy mój narzeczony zaginął na morzu. Byłam zawsze elegancką kobietą. Po stracie ukochanego udałam się w podróż szukając ukojenia. Kiedy osiedliłam się w Pepton, jednym z miast wszyscy wzdychali - jaka piękna kobieta. Mieszkałam tam szczęśliwie aż do tej chwili kiedy stara i niedołężna trafiłam do hospicjum.
Nagle spojrzały obie na widok za oknem. Zaczęło padać, niebo się zachmurzyło
i chyba zbierało się na burzę.
- Zapraszam na herbatkę malinową szanowne panie – przerwał smutne zwierzenia Artur – trzeba przygotować salę na występy, jest mnóstwo pracy.
W hospicjum spędziłam nie tylko osiemnaście minut, ale doczekałam się dnia odejścia na emeryturę. Moje serce nigdy nie było rozdarte, a radość dawało mi pomaganie innym. Kiedy ostatni raz byłam w hospicjum wychodząc spojrzałam na drzwi z kołatką, nagle zrobiło mi się ciemno przed oczami, na drzwiach ukazało się skrzydło - jakby anielskie. Nie mogę tego wpisać pomiędzy bajki, bo jestem pewna co widziałam. Potem nagle spadł ulewny deszcz, szłam aleją buków, mijałam kolejne uliczki i miał być wkrótce znowu Nowy Rok.
Część 2
Stoimy w kręgu.
Rzucamy kolejno do siebie puszystym wełnianym kłębkiem, a jak złapiemy kłębek odpowiadamy na pytanie: „Co chciałbym osiągnąć za 5 lat w życiu ?”.
Powstaje pajęczyna.
Na koniec ćwiczenia splatamy kłębek.
Faza podsumowująca:
Na stoliku na dwóch brystolach każdy rysuje znaki, symbole i inne rzeczy, o których się myśli w danej chwili. Powstaje wspólne dzieło – esencja dobrych myśli
i pozytywnej energii, zrozumienia innych ludzi rysowana na naszych kartach brystolu.