Pracę w Szkole Podstawowej nr 3 podjęłam we wrześniu 2008 roku. Był to mój pierwszy rok pracy w edukacji, jednak wcześniej miałam do czynienia z dziećmi i posiadałam doświadczenie zdobyte w Poradni Psychologiczno – Pedagogicznej podczas kilkumiesięcznego wolontariatu. Nie znałam jednak specyfiki pracy w szkole, miałam jedynie nikłe wyobrażenia, które wynikały z „kontynuacji” mojego pobytu w szkole podstawowej – gdyż po latach liceum i studiów wróciłam do macierzystej „podstawówki”. Tylko, że teraz miałam stanąć po drugiej stronie i być nauczycielem...
Początki były trudne, pomimo wiedzy zdobytej na studiach, stosów przeczytanych książek pedagogicznych i psychologicznych czułam się bardzo niepewnie. Miałam teraz mieć wpływ na młodych ludzi, więc wszystko co powiem, jak wyglądam, co robię miało mieć inne, nowe znaczenie. Od początku starałam się okazywać dzieciom ciepło i otwartość na ich sprawy, w końcu przez lata studiów wpajano mi podejście podmiotowe do ludzi. W codziennej pracy musiałam nauczyć się nie tylko reagować na bieżące potrzeby i oczekiwania dzieci, ale także podążać za ściśle wytyczonymi celami zawartymi w planie pracy świetlicy, uzupełniać dziennik, brać udział w dożywianiu dzieci, dbać o stołówkę i dyżurować w czasie obiadów. Szybko ogarnęłam zakres moich obowiązków i od tej pory starałam się je realizować najlepiej, jak potrafię.
Praca z grupą świetlicową była codziennie pełna nowych wyzwań. Tu grupka dzieci odrabiająca lekcje, kilkoro dzieci zajętych zabawą przekracza dopuszczalny poziom decybeli, ktoś chce wyjść na boisko, a ktoś inny na salę, kogoś boli brzuch, a po kogoś przyszła mama... Musiałam się szybko nauczyć zadbać o całą grupę – to znaczy o każde dziecko z osobna. Myślę, że po kilkumiesięcznym stażu potrafię wreszcie znaleźć chwilę dla każdego dziecka potrzebującego uwagi i rejestruję w świadomości każde znaczące wydarzenie, chociaż wymaga to wielkiej podzielności uwagi i koncentracji, czego na początku się nie spodziewałam. Tym, co mnie najbardziej zdumiało jest zdolność mojej opiekunki stażu do zapamiętywania imion dzieci i ich klas, współtowarzyszy dzieci – kto z kim się bawi, a kto z kim chodzi do jednej klasy, która mama jest czyja, kto jest wujkiem, a kto bratem – myślę, że wprawiłam się w tej trudnej sztuce, i że z biegiem czasu będzie jeszcze lepiej.
Pisanie konspektów przyszło mi z łatwością i polubiłam to zadanie, często pisałam je hurtowo i dawałam mojej opiekunce stażu do sprawdzenia i zaakceptowania. Opublikowałam je też w Internecie na stronie www.edux.pl, co było dla mnie źródłem satysfakcji, gdyż lubię się dzielić efektami swojej pracy i wymieniać doświadczenia z innymi nauczycielami. Dużą przyjemność sprawiło mi przygotowanie materiałów dydaktycznych do zajęć – krzyżówek, szablonów do malowania, materiałów do prac plastycznych i technicznych, zagadek, ilustracji do omawianych treści oraz nauka wzorów origami, których wykonywanie sprawiło dzieciom wielką frajdę.
Prowadzenie zajęć też okazało się być przyjemnym zajęciem, niosącym nieraz zaskakujące efekty, budzące refleksje i podsuwające pomysły na kolejne, ciekawe zajęcia. Zajęcia plastyczne są najbardziej lubianą przez dzieci formą (oprócz zajęć ruchowych), co mnie także satysfakcjonuje, gdyż lubię różne techniki malarskie i zdobnicze i z łatwością dotrzymuję dzieciom kroku. Dzieci przyzwyczaiły się do codziennych zajęć ruchowych, co jest nie lada wyzwaniem z powodów organizacyjnych, jednak staram się wraz z moją opiekunką stażu sprostać wymaganiom naszych podopiecznych.
Mój 9 – miesięczny staż był dla mnie kopalnią doświadczeń i różnorodnych sytuacji, w których uczyłam się nowych sposobów postępowania potrzebnych w pracy zawodowej. Na szczęście grupa świetlicowa, którą obecnie prowadzimy wraz z moją opiekunką stażu, nie była grupą trudną, konfliktową czy niegrzeczną. Są w niej dzieci z klas I – III, więc nie wystąpiły żadne ekstremalnie trudne sytuacje. W większości przypadków konsultowałam się z opiekunką stażu co do sposobów postępowania, kar czy nagród. Na bieżąco sprawdzałam skuteczność różnych znanych do tej pory tylko z teorii metod wychowawczych. Najskuteczniejsze okazały się nasze „tablice znaczków”, oparte na zbieraniu przez dzieci małych kolorowych pieczątek za dobre, grzeczne zachowanie, koleżeństwo czy pomoc innym dzieciom. Za przykłady pięknego zachowania dzieci nierzadko otrzymywały drobne nagrody, naklejki lub cukierki. Kilka razy musiałam się odwołać do czarnej mrówki, która stała się dla dzieci synonimem najgorszej kary, a jej pojawienie się na tablicy znaczków sprawiało dzieciom i ich rodzicom prawdziwą przykrość, więc starałam się ograniczać do minimum zastosowanie tego środka wychowawczego. W większości przypadków kilkuminutowy odpoczynek na krześle wystarczał w zupełności w egzekwowaniu dyscypliny i posłuszeństwa. Rzadko musiałam interweniować u rodziców czy wychowawców, starałam się odwoływać głównie do autorytetu mojej opiekunki stażu i wspólnie ustalałyśmy dalsze sposoby postępowania. Zaś moment rozdania po raz pierwszy dyplomów za grzeczność, dbanie o porządek, udział w pracach plastycznych i koleżeństwo – okazał się jednym z przyjemniejszych w pierwszym roku pracy, bo dostrzegłam dumę i niekłamaną radość w oczach dzieci, że ich wysiłek i konsekwencja się opłaciły. A dla mnie był to sygnał, że stosowane przeze mnie metody wychowawcze się sprawdzają w większości przypadków, i że warto je dalej stosować, a ponadto mają tak atrakcyjną oprawę, że dzieci naprawdę się starają.
Staż był czasem wytężonej pracy nad sobą i nad podnoszeniem mojego poziomu przygotowania do zawodu nauczyciela, doskonalenia zasobu wiedzy i umiejętności, szukania nowych, ciekawych pomysłów. Jednak każdy dzień utrwalał we mnie przekonanie o słuszności mojego wyboru, byłam i jestem każdego dnia coraz bardziej zadowolona z tego, że pracuję w szkole, że codziennie widzę te same wesołe buzie oraz jestem świadkiem cieni i blasków życia dzieci. Każdego dnia praca w szkole budzi moją radość, zadowolenie i satysfakcję, nawet kiedy ten dzień był trudny i nie minął gładko.