Dobre rady Pana Ojca...
Zbierając i przeglądając materiały do nowej publikacji ( daj Boże, że sił i wytrwałości mi wystarczy), chciałem przytoczyć kilka wskazówek jakie ojcowie dawali swym synom od najmłodszych lat kiedy to ci szli pod ich opiekę.
Dzisiejsze czasy niosą wielką tolerancję dla wychowania młodzieży, co powoduje, że wielu młodych ludzi jest słabych fizycznie, źle rozumują poczucie honoru, traktują tradycję i wartości na których zbudowano naszą mentalność, kulturę i obyczaje jako coś archaicznego. Warto byłoby się pochylić nad znalezieniem sposobu wskrzeszenia ideałów i wzorów pielęgnowanych przez polską szlachtę, będących też wyznacznikiem, drogą rozwoju dla młodych Polaków w czasach II Rzeczpospolitej, okresie II wojny światowej, czy też dały pobudkę do walki o niepodległość w mrokach komuny. Wartości te zamykają się w czterech hasłach: Rodzina, Bóg, Honor, Ojczyzna.
„ Mawiano, że Polska stała jednostkami. Rzec by raczej można, że stała rodziną (...)”, która „była najsilniejszym fundamentem obywatelskim i narodowym i że w najgorszych nawet czasach być nim nie przestała. (...) Można powiedzieć, że topniał w niej i miarkował się krnąbrny i porywczy temperament narodowy”.
Najważniejszą rolę pełnił ojciec, głowa rodziny, który swym doświadczeniem, dobrymi radami a nawet nakazami wspierał i kierował wychowaniem i edukacją swojego syna-synów.
„Słuchaj młody ojca grzecznie, A żyć będziesz pożytecznie.”
„Dobre rady pana ojca” Jacka Kaczmarskiego zainspirowały mnie do przybliżenia specyfiki życia, obyczajów i wychowania szlacheckiego. Trzy punkty, które odzwierciedlają w pewien sposób klimat siedemnastowiecznej Polski i pozwalają nam spojrzeć inaczej niż dotychczas na człowieka polskiego baroku to gest, obyczaj, język, stosunek do kobiet czy wyrażanie uczuć. Artykuł składa się z trzech części: pierwsza dotyczy obyczajów i gestów, druga kobiet a trzecia epistografii miłosnej.
„Czołem Waszmości... Padam do nóg Waszej Miłości...”
Współcześni pasjonaci historii podejmują próby odtwarzania wydarzeń sprzed setek lat. Jakże często spotkania rekonstruktorów przynoszą wiele dyskusji o stroju, o jego sposobie wykonania czy o broni. Dużo w tym współczesnych dywagacji i wyznaczania jedynie słusznej racji.
A gdzie w tym wszystkim klimat epoki – gest, obyczaj, język?
„Kroczą wszyscy poważnie z czekanem w ręku i szablą u boku (...)”, z dłonią na rękojeści, z buławą, często wsparci pod bok. Fryzura - podgolony łeb z charakterystycznym czubem; strój - żupan, kontusz, pas, broda lub sumiasty wąs, dumne spojrzenie... Taki obraz szlachcica Sarmaty mamy w swojej wyobraźni, zakodowany w naszym umyśle.
Czy tylko tyle zostało nam w pamięci po kulturze szlacheckiej?
Nie tylko strój, broń czy fryzura tworzą klimat danej epoki. Nieodzownym elementem, o którym współcześnie często zapominamy, a który stanowił o codzienności szlacheckiej był „gest”. Podkreślał status społeczny, wyróżniał szlachetnie urodzonych od plebejów. Towarzyszył Sarmacie w życiu domowym, towarzyskim, religijnym i państwowym.
Szlachta mimo głoszonej równości (nazywania się „panami braćmi”) tworzyła stan niejednorodny społecznie. Tę różnorodność podkreślano w wielu aspektach codziennego życia, także gestem.
"...niższy hierarchią upada do nóg wyższego, całuje stopy czy podejmuje pod kolana albo po prostu czyni gest takiej uniżoności, wypowiadając formułę <<upadam do nóg>>”.
Szymon Starowolski pisał: „Pospolicie Polacy naszy zwykli się przy witaniu obłapiać [obejmować], aby tę powierzchowną ceremonią pokazali sobie wzajemny afekt przyjacielski.”
Oznaką uszanowania było zdjęcie czapki, zwyczaj bowiem nakazywał występować z nakrytą głową, przy powitaniu równych sobie całowano się w ramię, tych ważniejszych w dłoń. Powszechnie całowano ręce paniom i doroślejszym pannom.
Pozwolenie na ucałowanie dłoni było oznaką łaski i szacunku, podanie jej w rękawiczce oznaką pogardy dla całującego. Stąd też przy kontaktach z cudzoziemcami rodziły się nieporozumienia. Wojewoda pomorski Gerard Denhoff poczuł się wielce urażony, gdy w czasie powitania Ludwiki Marii, ta podała mu do ucałowania dłoń w rękawiczce.
W życiu religijnym „gest” nabierał szczególnego charakteru, podkreślał nie tylko pobożność, ale także w sposób widowiskowy uwielbienie, przeżywane emocje, gotowość do obrony wiary chrześcijańskiej i Ewangelii. Nawiązywał do ideałów rycerskich.
Karol Ogier zanotował: „Podczas mszy, gdy ksiądz Ciało Pańskie w górę podnosi, w usta, czoło, policzki, i piersi silnie się biją i głową o ziemię uderzają”. Natomiast inny cudzoziemiec, Ulryk Werdum (niechętny Polakom), opisując przebieg nabożeństwa wspomina „jak to Polacy głową biją o mur, uderzają siebie samych w twarz (...) wzdychają tak, że z daleka ich słychać.”
Szlachta polska, jako potomkowie średniowiecznych rycerzy, kultywowała ideały rycerskie m.in. związane z gotowością i poświęceniem się dla obrony „wiary chrześcijańskiej świętej” i Ewangelii. „Starym zwyczajem w czasie czytania Ewangelii szlachta głowy zakrywała i szable do pół pochwy wyciągała na znak, że każdej chwili gotowa bronić wiary.”
„Toć mi się hajduczek udał...”
O roli kobiet w świecie sarmackim, w kulturze baroku, w pałacu i w szlacheckim dworze, mieszczańskiej kamienicy i chłopskiej chałupie, opowiedziano już niejedną historię. Nowym i bardzo ciekawym zagadnieniem są kobiety w wojsku staropolskim, gdzie były jako: markietanki, służące, prostytutki, niewolnice seksualne, konkubiny i ... żony, a razem z nimi nawet dzieci.
Szymon Starowolski opisuje, jak pod Rzeszowem spotkał jedną chorągiew husarską, której towarzyszyło „białych głów i chłopiąt pieszo, co niemiara”.
Skąd zatem w elitarnej jednostce kobiety i dzieci?
Radosław Sikora ustalając stan polskich wojsk w XVII wieku bierze pod uwagę tzw. luźną czeladź, odpowiedzialną za każdy aspekt życia obozowo-wojskowego. W skład tej grupy wchodziły także kobiety.
No dobrze. Ale nadal nie wiadomo co z tym hajduczkiem. Był czy go nie było?
W 1617 r. na Mazowszu pewna białogłowa „po śmierci mężowej na koniu siadała ubrawszy się po mężczyńsku, kozaki chowała [dowodziła]” i w okolicach Warszawy zbrojnie dochodziła swoich praw. Sytuacja nader nietypowa. Kobieta i w dodatku dowodząca oddziałem lekkiej jazdy? Czyżby ówcześni pamiętnikarze coś przed nami ukryli, coś przemilczeli?
Husaria, husarią- elita, ale jak było w innych formacjach wojskowych?
Wykraczającymi, poza wszelkie kanony byli lisowczycy, których skład społeczny i osobowy był różny. O ich sposobie wojowania, odwadze, niesamowitych wyczynach i umiejętnościach jeździeckich już u współczesnych krążyły legendy. U niejednej osoby dzisiaj, pomimo złej sławy, budzą dumę i zachwyt. Jednym z wybitniejszych dowódców lisowskich był Stanisław Stroynowski, postać nietuzinkowa, twórca artykułów wojskowych dla wojsk lisowskich. W jednym z punktów wymaga od swoich żołnierzy podania pełnych składów osobowych:
„ każdy towarzysz powinien będzie oddać na rejestrze człeka jakikolwiek płci i stanu swemu rotmistrzowi, a rotmistrzowie także pogłowie wszytki chorągwie swojej pułkownikowi.”
„Jakikolwiek płci” !?
Walerian Nekanda Trepka opisuje pewną sytuację, która zadziała się również w wojsku lisowskim. Jeden z towarzyszy został poddany presji i razem z ... żoną musiał opuścić oddział.
Mówiąc o hajduczku, będziemy mieli zawsze przed oczyma Basię Wołodyjowską. Charakterną pannę potrafiącą dobrze jeździć konno i władać bronią oraz wierną żonę, białogłowę, która przełamywała staropolskie stereotypy. Tę, która zrozumiała...
„Baśka!- rzekł- słuchaj no, Baśka! (...) Jak na mnie termin przyjdzie, zaraz sobie powinnaś powiedzieć: Nic to!”
„Najśliczniejsza, najwdzięczniejsza i najukochańsza, jedyny serca mego panie!”
Większość z nas zna ten początek i potrafi wskazać autora, czyli Jana Sobieskiego.
Sztuka pisania listów, a zwłaszcza listów miłosnych, pełnych ciepła, czułości, erotycznych podtekstów, w okresie staropolskim była niezwykłą umiejętnością. Biją z nich emocje, szczerość, prostota. Czytając je współcześnie robimy to z uśmiechem na ustach budzącym sympatię do autora. Ale nie tylko uczucie było głównym tematem epistolografii staropolskiej. Przemycano w nich relacje z podróży, wypraw wojennych, wydarzeń politycznych czy też zawierały zwyczajne plotki.
Zakochany Szlachcic, wyruszając np. na wojnę pisał tak:
„Moja z serca kochana Waszmość Panno,(...) nieszczęsne troski i żal nieuhamowany przez odjechanie [opuszczenie]. Cóż mam czynić? Pewno przyjdzie jako onemu ptaszkowi niewinnemu synogarlicy, który postradawszy swego miłego przyjaciela, już nie usiada na drzewie zielonym i wesela nie zażywa, ale po suchych drzewach tłukąc się, życia już swego dogorywa. Tak też już i mnie przyjdzie po takich kąciech ciemnych bez Waszmości mej kochanej tłuc się, światła nie oglądać i dnia wesołego, postradawszy, nie uznać, gdy żeś mnię ułowiła siecią swej gładkości. (...) Gdy jeno wspomnę Twą śliczną postawę, myśli mi się roją we łbie, przypominając sobie oko Twe czarne, klarowne jako dyjament drogi, także też brew Twoję czarną, porfirową, lice Twe nadobne jako owo kryśtał, (...) zmysły moje powabiłaś swemi wdzięcznemi słowy(...).”
A czy dzisiaj do swej ukochanej nie można by było napisać tak:
„Wać Pani tak ponętną jesteś osóbką, iż wzrok odwrócić toż to pohańbienie by było Waszmość Pani urody. A jam, żem odważny, takoż jako Wilhelm Zdobywca swym wzrokiem podbijałem Waszmość Panią. Stąd, też ulegając Waćpaninej urodzie, wdziękowi, uśmiechowi, zdało mi się, żem Dianę przed sobą zobaczył wynurzającą się z morskich bałwanów, królową wszystkich nimf, przecudnej urody perłę.”
Jakże inaczej to brzmi niż współczesna wiadomość tekstowa (sms): „Podobasz mi się”.