Niniejszą publikacją chciałbym poruszyć istotny dla wielu ludzi, a dla krajowej gospodarki wręcz palący temat niskiego zainteresowania młodzieży szkolnictwem zawodowym, kształcącym przyszłych pracowników szeroko rozumianej produkcji, czyli częścią systemu edukacji, która przygotowywać winna podejmujących pracę w przemyśle, tj. odpowiedzialnych w przyszłości za wzrost, a nie jedynie za konsumpcję państwowych dochodów.
Wobec tego, że budowlana branża, z racji wykształcenia oraz wieloletniej pracy, jest mi szczególnie znana i bliska, a procesy w niej zachodzące wydają mi się najbardziej zrozumiałe, argumenty stosowane przeze mnie poniżej, siłą rzeczy, odnosić się będą w największym stopniu właśnie do niej. Myślę jednak, że jest ona wystarczająco reprezentatywna, by większość zaprezentowanych tu spostrzeżeń znalazła odniesienie również dla innych zawodowych szkół, kształcących potencjalnych pracowników oczekującego na nich przemysłu i gospodarki.
Niemal każdy, odrobinę tylko spostrzegawczy obserwator otaczającej rzeczywistości, dostrzec musiał rosnący wciąż problem związany z niedoborem oferujących swe usługi lub pracę w zakresie wykonania robót budowlanych. Bez większego znaczenia jest fakt, czy mowa o wykonawcach robót wykończeniowych, przyjmujących relatywnie drobne zlecenia na rzecz powierzających je im osób fizycznych, czy też dużych przedsiębiorstwach realizujących znaczne zamierzenia, zatrudniających pracowników zarówno do robót montażowych, jak i wykończeniowych. Pierwsi zleceniodawcy czekać muszą obecnie na fachowca długimi miesiącami a drudzy przedsiębiorcy mierzą się z kadrowymi trudnościami, uzależniającymi w dużym stopniu szansę wywiązania się z wielomilionowych, kredytowanych często kontraktów i uniknięcia w ten sposób groźby zastosowania wobec nich umownych kar, wynikających z niedotrzymania wiążących terminów. Pewnym sposobem wychodzenia naprzeciw tym problemom jest możliwość zatrudniania, na dużych zwłaszcza budowach, obcokrajowców, jednak pozwala on uśmierzyć kłopoty kadrowe w pewnym tylko stopniu i nie stanowi rozwiązania problemu sięgającego dalszej, trwającej tyle, co proces inwestycyjno-budowlany, perspektywy. Wszystko, jak widzimy, wskazuje na to, że zgodnie z elementarnymi zasadami ekonomii zadziałać winien wolnorynkowy mechanizm wiążący zwykle popyt z podażą. Niestety, uwzględniając nawet znaczną bezwładność tego mechanizmu, efektów jego działania, póki co, trudno się doczekać. Mało tego - biorąc pod uwagę fakt, że budowlane szkoły, z roku na rok, świecą coraz większymi pustkami, nawet największy optymista musi wstrzymać oddech... Oczywiste bowiem jest, że opisane wyżej niedobory kadrowe mogłyby uzupełnić przede wszystkim nowe pokolenia przygotowanych zawodowo absolwentów, dla których zachętą winien być oczekujący, zmuszony do odpowiedzi rosnącymi wynagrodzeniami i umożliwiający przebieranie w najbardziej intratnych ofertach, rynek pracy. Tak się jednak, ku zdziwieniu wielu analityków tego rynku, nie dzieje. Młodzież nie wybiera zawodów przynoszących w/w korzyści i wbrew oczekiwaniom nie podejmuje w zadowalającym wymiarze nauki w szkołach przygotowujących do pracy w budownictwie. Dlaczego? O przyczynach tego zjawiska decyduje zapewne splot wielu czynników. Wszystkich z pewnością nie uda mi się dostrzec i zdiagnozować. Z konieczności postaram się wymienić poniżej oraz poddać pod, mam nadzieję. owocną i merytoryczną dyskusję, kilka z nich. Zastrzegam jednak, że będą to jedynie moje subiektywne spostrzeżenia, nieodnoszące się do konkretnych przypadków, a raczej do ogólnych trendów stanowiących o wymiarze i kształcie trudnych do kwestionowania statystyk.
Rozwój cywilizacyjny spowodował, że młodzież żyje obecnie bardziej niż kiedykolwiek dotąd dostatnio i wygodnie pod opiekuńczymi, rozpostartymi nad nią szeroko, skrzydłami rodziców. Poczucie pozostawania pod ochroną tego dobrostanu sprzyja pokusie odroczenia decyzji o wyborze konkretnego zawodu i komfortowego w tym sensie kontynuowania edukacji w liceach. Wybór zawodu możliwy staje się dzięki temu kilka lat później i być może w bardziej sprzyjających okolicznościach, w których zainteresowania dostaną szansę wykrystalizowania się, a dojrzalszy człowiek podejmować będzie ważne decyzje w sposób bardziej odpowiedzialny. Trudno zaprzeczyć sensowi takiej postawy wobec konieczności podjęcia jednej z najważniejszych, życiowych decyzji. Tyle tylko, że zawodowym szkołom taka okoliczność uczniów nie przysparza, a prawdopodobieństwo wykształcenia rąk do pracy w przemyśle maleje.
Błędy systemu edukacji i wynikające z nich, ugruntowywane latami, patologiczne wręcz przypadłości, jak choćby uzależnienie subwencji oświatowych od ilości uczniów pozostających w szkole, skutkują realnym spadkiem wymagań stawianych uczniom oraz skłonnościami do wynagradzania pozytywnymi, dającymi promocję do kolejnych klas ocenami, nawet najmniej zdolnych i najmniej zaangażowanych uczniów. Skutkują również stwarzaniem możliwości podejmowania nauki w dowolnym typie szkół przez każdego, bez względu na jego predyspozycje, uzdolnienia i nabytą wcześniej wiedzę. Sytuację pogarsza jeszcze wysyp prywatnych szkół, o których poziomie i uzależnianiu możliwości ukończenia od wnoszonych opłat mówi się szeroko w całym kraju. Branżowym Szkołom I stopnia, a nawet Technikom, sytuacja taka dużej ilości uczniów nie gwarantuje.
Rosnące wciąż ambicje rodziców, najmniej nawet zdolnej młodzieży, nastawione na zapewnienie swym pociechom lekkiej, atrakcyjnej pracy w komfortowych warunkach (w ciepłych biurach, przy klawiaturach, tabletach, w marynarkach i krawatach), tj. w warunkach odbiegających od tych, które raczej zastaną w produkcji. Młodzi ludzie, wychowywani w warunkach wszechobecnej rozrywki i beztroskiego dzieciństwa, w którym obowiązki redukowane są do minimum, mają dziś po prostu inne aspiracje niż zostanie w przyszłości reprezentantem zawodów, takich jak murarz-tynkarz czy betoniarz-zbrojarz, kojarzonych nieodparcie z koniecznością pracy w pyle i brudzie, w narażeniu na niekorzystne często warunki atmosferyczne, konieczność pracy w delegacji, w obniżonych standardach możliwych do zapewnienia warunków pracy itp. I znów - trudno dziwić się zarówno im, jak i ich rodzicom, pragnącym dla swych dzieci najlepszej, komfortowej przyszłości.
Odpowiedzialność, wiążąca się z uprawianiem zawodów produkcyjnych oraz wzrastająca wciąż świadomość tej odpowiedzialności może skłaniać do uzasadnionych obaw związanych z wyborem drogi życiowej opartej o ten sektor rynku pracy. Coraz częstsze przypadki wymierzanych kar za uchybienie niespójnym często oraz wykluczającym się wzajemnie przepisom i procedurom, zwielokrotnione ryzyko występowania wypadków, odpowiedzialność finansowa związana z terminowością i jakością realizowanych robót itp., nie są zachętą do wybierania obarczonych tego typu niedogodnościami zawodów.
Wybór zawodów spoza spektrum branż produkcyjnych bywa często bardziej atrakcyjny. Perspektywa podjęcia w przyszłości pracy mniej wymagającej, nie wystawiającej pracownika na w/w niedogodności przy wynagrodzeniach kształtujących się na podobnym poziomie, okazuje się dla młodego człowieka bardziej interesująca. To oczywiste, że bez różnicy w rzędzie wielkości proponowanych wynagrodzeń, a przy przepaści w warunkach pracy, jakie dzielą oba te warianty, trudno będzie omawiany trend odwrócić.
Analizując powyższe argumenty, którymi z konieczności i rozsądku kieruje się młodzież stająca przed wyborem swojej przyszłości, widzimy zatem, że znajdują one swe uzasadnienie w otaczającej ją rzeczywistości, stworzonych warunkach systemowych, standardach i oczekiwaniach społecznych, aspiracjach związanych z komfortem życia itp. Z drugiej jednak strony, nie da się zaprzeczyć twierdzeniu, że pracownicy sektora przemysłowego (w tym budownictwa), będącego głównym motorem gospodarczego wzrostu odpowiedzialnego za narodowe dochody, są nam wszystkim po prostu bardzo potrzebni. To oni winni konstruować nowe budynki, wykonywać roboty wykończeniowe w nowo wybudowanych mieszkaniach, remontować wyeksploatowane już częściowo obiekty i lokale. To dzięki ich pracy powinny być wznoszone budowle inżynierskie i obiekty użyteczności publicznej. By to wszystko i wiele innych potrzeb mogło być nadal zaspokajane, niezbędna będzie zmiana wpływu przytoczonych powyżej spostrzeżeń i odwrócenie negatywnych dla funkcjonowania przemysłu trendów kadrowych, skutkujące wzrostem zainteresowania szkolnictwem zawodowym. Mam nadzieję, że doczekamy pomyślnego obrotu omawianych wyżej i powiązanych ściśle z naszą przyszłością spraw. Oby zawodowe szkoły zaroiły się wkrótce nowymi, chętnymi do konstruktywnej pracy dziećmi.
Maciej Bazylczuk