„Z pamiętnika pewnej germanistki.”
Odkąd tylko miałam „naście” lat, wiedziałam, że moje życie będzie związane z językiem niemieckim. Byłam nawet pewna, tylko wewnętrznie nie byłam o tym przekonana. Moi dziadkowie ze strony ojca byli Niemcami i odkąd tylko pamiętam, wpajali mi wartość języka niemieckiego. Do dziś mam w głowie obraz mojego dziadka Rajmunda, jak mówił: „Deutsch ist Zukunft! Du wirst das eines Tages wissen !” („Niemiecki to przyszłość! Kiedyś się o tym przekonasz!”)
Język niemiecki towarzyszył mi od początku mojego życia. Urodziłam się w 1984 roku w Bytomiu, a pod koniec lat 90tych rozpoczęły się masowe wyjazdy Polaków do Niemiec. Moja mama Polka nie chciała wyjechać. Postawiła mojemu tacie warunek, że jeśli nie zostaną w Polsce, zażąda rozwodu. I w ten oto sposób nasza rodzina osiedliła się na stałe w Polsce. Mój tata ma obecnie 70 lat, ale prawdopodobnie nigdy się z tym nie pogodził. Nawet dzisiaj odczuwa głęboką tęsknotę za swoim krajem ojczystym, często słucha niemieckiej muzyki oraz ogląda niemiecką telewizję. Dość często wyjeżdżał do Niemiec, odwiedzał tam swoją rodzinę i nie było roku, żeby nie pojechał na Oktoberfest do Monachium. Jeszcze wiele lat mówił dużo w języku niemieckim. Tak też wspominam swoje dzieciństwo. Ojciec czytał nam niemieckie bajki, opowiadał różne historie po niemiecku, uczył nas wierszyków, rymowanek, modlitw w tym języku, ale z czasem było tego coraz mniej. Obecnie używa jedynie pojedynczych słówek, które wplata nieświadomie i chaotycznie w zdanie, a także posługuje się językiem śląskim. Minęło wiele lat, a on często patrzy ze smutkiem w okno i rozpamiętuje tamte czasy. Czasy, w których język niemiecki miał ogromną wartość, obywatelstwo niemieckie oznaczało wielką przyszłość i szansę, czekolada z okienkiem smakowała inaczej, a misie Haribo były czymś wyjątkowym.
Pamiętam, jak przychodziła paczka z Niemiec. Paczka, zapakowana w karton, owinięta brązowym papierem, zawiązana sznurem. Otrzymanie takiej paczki było porównywalne do wielkiego święta. Dzień jej otrzymania zyskał miano wyjątkowego. Takiej paczki nie wolno było ruszać. Każdy wokół niej chodził, oglądał, wąchał... Tak, ta paczka miała swój zapach ! Zapach, który zapamiętam na zawsze. Zapach pomieszany z zapachem kartonu, niemieckiej chemii, świeżo wypranych ubrań oraz niemieckich słodyczy. Tak, to było to ! Czekałyśmy wraz z mamą, moimi dwiema siostrami na przyjście taty z pracy. Gromadziliśmy się całą rodziną na tak zwanej naradzie rodzinnej i wspólnie otwieraliśmy ten magiczny karton. Tata wyciągał każdą rzecz, pokazywał, a mama odkładała ją z niezwykłą starannością na stół. Później jeszcze raz wspólnie wszystko oglądaliśmy, następnie mama chowała każdą rzecz na swoje miejsce, natomiast słodycze wędrowały do barku pod klucz. Ponieważ większość rodziny ze strony taty mieszkała w Niemczech, otrzymywaliśmy taką paczkę kilka razy do roku.
Kiedy w 2003 roku zdawałam maturę, moje wątpliwości w stosunku do mojej przyszłości przybierały na sile. Moi dziadkowie zmarli pod koniec lat 90tych, ale ciągle miałam w głowie moje rozmowy z dziadkiem, który tak bardzo wierzył w potęgę kraju niemieckiego. Moje koleżanki miały już wybrane uczelnie, kierunki w Polsce, a ja zaraz po maturze miałam wyjechać do Frankfurtu. Miałam studiować tam psychologię, zamieszkać i zacząć nowy rozdział mojego życia. Tak chciał dziadek, tak chciała babcia i tak chciał mój tata. W ostatniej chwili ku niezadowoleniu niemieckiej części mojej rodziny, postanowiłam pójść na Filologię Germańską w Polsce. Wybrałam Kolegium Nauczycielskie pod Patronatem Uniwersytetu Śląskiego i przekonywałam tatę, że potrzebuję podszkolić się w gramatyce, zdobyć jeszcze trochę wiedzy, a po jednym roku wyjadę do Niemiec. I tak mówiłam co roku, aż do ukończenia Kolegium. Co roku w wakacje wyjeżdżałam do pracy do Monachium. Były to różne prace wakacyjne, ale najczęściej pracowałam w fabryce BMW, a także dorabiałam jako kelnerka. Pokochałam Monachium i poczułam klimat Niemiec. Rozpoczęłam także w międzyczasie studia magisterskie w Polsce, a każdą wolniejszą i dłuższą chwilę spędzałam na Bawarii. Byłam tam najdłużej rok. Jednak z tęsknoty za Polską oraz moją rodziną, rozpoczęłam szukanie pracy jako nauczyciel języka niemieckiego w Polsce. Poprosiłam mamę, żeby umieściła ogłoszenie w lokalnej gazecie, a ja nadal jeszcze jakąś chwilę przebywałam w Niemczech. Kiedy podczas pracy zadzwonił do mnie telefon z polskiej szkoły, nie wahałam się ani chwili. Spakowałam wszystkie swoje rzeczy i po kilku dniach wyjechałam do Polski. Pamiętam śmiech mojego kolegi z pracy – Niemca Sebastiana, który śmiał się na głos, kiedy odpowiedziałam mu na pytanie o moje przyszłe zarobki w Polsce. Nie wierzył, że będę tak mało zarabiać jako nauczyciel stażysta i nie wierzył, że pozostawię swoje wygodne życie w Monachium dla pracy w polskiej szkole. Ale ja nie wahałam się ani chwili. Wracałam z uśmiechem na twarzy do domu.
Uwielbiam pracę z dziećmi i młodzieżą. Poczułam to od pierwszej chwili, kiedy na praktykach stanęłam przy tablicy. Szybko odnalazłam się w szkole, pokochałam swój zawód nauczyciela, tylko nie byłam gotowa na to, że język niemiecki jako przedmiot szkolny nie należy do najbardziej lubianych.
W dzisiejszych czasach, gdzie nie spojrzymy, tam zobaczymy napis w języku angielskim, w radiu usłyszymy najnowsze hity muzyczne w tym języku, a nauka tego języka towarzyszy dzieciom już od przedszkola. Tak, to prawda. Język angielski towarzyszy dzieciom od najmłodszych lat. Wiele bajek i filmów zawiera piosenki i wypowiedzi w tym języku, a wiele gier i zabawek na naszym polskim rynku posiada tylko i wyłącznie angielską wersję językową. Tak cukierkowo nie jest niestety z językiem niemieckim. Mimo że żaden z naszych uczniów nie przeżył i nie doświadczył piętna drugiej wojny światowej i często nigdy nawet nie byli w Niemczech, to jakoś bardzo sceptycznie podchodzą do tego języka i wręcz go nie lubią. Niemcy to przecież esesmani z bronią w ręką, a w drugiej ręce kurczowo trzymają smycz prowadzącą do psa – oczywiście owczarka niemieckiego. Ile to jeszcze lat musi upłynąć, aby zmienił się wizerunek Niemca w oczach tych wszystkich dzieci i czy to w ogóle możliwe?
Robiłam więc wszystko, aby pokazać swoim uczniom, że warto znać język niemiecki. Po nocach przygotowywałam lekcje, żeby im się podobały i żeby z chęcią przychodzili na moje zajęcia. Nie chciałam być postrzegana jako mała Hexa, która karze za zły rodzajnik albo wymaga znajomości tabel gramatycznych. Zależało mi, żeby moi uczniowie nauczyli się jak największej ilości słówek, aby przełamali barierę językową, zaczęli tworzyć proste zdania i wypowiedzi, ale przede wszystkim, żeby polubili język niemiecki. Myślę, że osiągnęłam w tym swój mały sukces. Cały ten okres pracowałam głównie w technikum, liceum oraz w renomowanym katolickim gimnazjum.
Wszystko zmieniło się, gdy zaszłam w pierwszą ciążę. Z powodu złego samopoczucia, licznych komplikacji spędziłam większość czasu w szpitalnym łóżku. Po urodzeniu dziecka, rok czasu spędziłam z nim w domu, następnie zaszłam w drugą ciąże, która niewiele różniła się od pierwszej i w ten oto sposób na kilka lat pożegnałam się z moją ukochaną pracą. I mimo ogromnej chęci powrotu, przy dwójce nieustannie chorujących dzieci nie miałam na to żadnych szans. A powrót okazał się bardzo bolesny. Po likwidacji gimnazjum, godzin języka niemieckiego było bardzo niewiele, a chodząc od szkoły do szkoły, byłam odsyłana z kwitkiem. Gdy zapytana o nauczany przedmiot, odpowiadałam, że język niemiecki, sekretarka często nawet nie chciała brać mojego podania o pracę. Po kilku dniach intensywnych poszukiwań, wpadłam w rozpacz i bezsilność. Rozpoczęłam więc poszukiwania pracy w firmach i tam niemalże błyskawicznie ją znalazłam. Zamknięta w ciasnym pomieszczeniu, kilka godzin przy jednym biurku, bez kontaktu z dziećmi, a nawet ludźmi, totalnie nie potrafiłam się odnaleźć. Jednak po miesiącu zadzwonił zbawienny telefon ze szkoły podstawowej z propozycją pracy. Przyjęłam ją natychmiast i od września rozpoczęłam nowy etap w moim życiu – pracę w szkole podstawowej oraz moje pierwsze doświadczenia z językiem mniejszości narodowej, z językiem niemieckim.
Nie mogłam się doczekać ! Tak bardzo czekałam na pierwsze zajęcia, a były to zajęcia z pierwszą klasą. Pięknie się przygotowałam, ale gdy tylko zaczęła się moja pierwsza lekcja z tak malutkimi dziećmi, byłam przerażona. Dzieci nie chciały mnie kompletnie słuchać, każdy chciał mi coś pokazać, o czymś opowiedzieć, przekrzykiwali się nawzajem, kłócili, a już na następnych zajęciach poczułam, że uderzam głową w ścianę. Dzieci nie potrafiły pisać, czytać, goniły się po klasie, podchodziły do mnie nieustannie i każdy następny dzień był dla mnie zgrozą. Wcale nie lepiej było w klasach starszych, gdzie nieustannie słyszałam, że zajęcia z języka niemieckiego są dodatkowe, że nie mogę robić kartkówek, sprawdzianów, a jak im się nie będzie podobało, to się wypiszą. Ale nie chciałam się poddać. Zaczęłam dużo czytać, rozmawiać z moimi koleżankami ze studiów oraz z innych szkół, zaczęłam jeździć na liczne szkolenia i zrozumiałam, że muszę totalnie zmienić swój warsztat pracy, całkowicie go przekształcić i dostosować się do pracy z takimi małymi dziećmi. W weekendy często wylatywałam do Niemiec, soboty spędzałam w księgarniach niemieckich, nawiązałam liczne kontakty, dzięki którym uzyskałam wspaniałe materiały oraz publikacje. Ponadto rozpoczęłam swoją pracę z teatrzykiem kamishibai, stopniowo kupowałam przeróżne pacynki, przebrania, maski i zaczęłam wynosić zabawki od moich dzieci z domu i używać ich podczas zajęć. Zaczęłam sięgać po bajki niemieckie z mojego dzieciństwa i je dydaktyzować. Wiele zabaw i pomysłów testowałam na moich własnych dzieciach, które również wychowuję dwujęzycznie. Praca, która na samym początku była dla mnie ogromnym balastem i spowodowała, że czułam się jakbym stała nad przepaścią, stała się moją ogromną pasją. W zeszłym roku szkolnym w ramach współpracy z Domem Polsko – Niemieckim w Opolu, prowadziłam zajęcia z języka niemieckiego w przedszkolu. Zajęcia poprzez zabawę okazały się strzałem w dziesiątkę. Na moje zajęcia uczęszczały prawie wszystkie dzieci z przedszkola i pomimo zakończenia projektu rodzice nieustannie pytają o wznowienie lekcji. Czasami mam tak pełną głowę pomysłów, na poczekaniu wymyślam zabawy, wdrażam je w „życie” i powstają wspaniałe rzeczy. Moja praca stała się moją ogromną pasją i jestem wdzięczna losowi za magiczne dwa telefony w moim życiu. Musiałam wiele przejść, aby znaleźć się w miejscu w którym jestem obecnie. Mam jeszcze wiele planów, chcę się rozwijać, dzielić moimi pomysłami, doświadczeniami i mam tylko nadzieję, że będzie to możliwe.
Z językiem mniejszości narodowej jestem związana trzeci rok. Bardzo zasmuciła mnie ustawa Ministra Edukacji i Nauki Pana Przemysława Czarnka z 04.02.2022 roku o zmniejszeniu wymiaru liczby godzin z języka niemieckiego jako języka mniejszości narodowej z trzech godzin lekcyjnych na jedną. Mój Syn jest obecnie w pierwszej klasie szkoły podstawowej, uczęszcza na te zajęcia i jest zachwycony. Zajęcia te wymagają znacznie więcej od nauczyciela, aniżeli od nauczyciela przedmiotu obowiązkowego. W klasach 1-3 jest to głównie kreatywna nauka poprzez zabawę. Dzieci uczą się wielu piosenek, wierszyków, pracują z pacynką, z teatrzykiem, z bajką oraz tworzą kreatywne prace plastyczno – językowe. Byłby to dla mnie ogromny cios – jako dla matki, że moje dziecko będzie pozbawione możliwości nauki języka niemieckiego w szkole aż do klasy siódmej, ale również ogromny cios jako dla nauczyciela tego języka. W moim przypadku zostałabym tylko z pięcioma godzinami w szkole, a co za tym idzie, musiałabym zrezygnować z tego, co kocham! Z pracy, która stała się moją wielką pasją i która jest moim przeznaczeniem życiowym.