Pozorne zwycięstwo.
Zwycięstwem nazywamy odniesienie sukcesu, wygranie meczu, konkursu, pokonanie przeciwników w wojnie, batalii. Zwyciężać można definitywnie z uśmiechem zwycięscy na ustach, poprzez zdruzgotanie rywali, nie danie im pardonu. Jednak także zwycięstwem można nazwać wyjście z opresji, z trudnej życiowo sytuacji, jakim jest na przykład powrót do zdrowia po chorobie. Czy jest możliwe zwycięstwo pozorne? Co czuje człowiek, który już tuż, tuż osiągnął sukces, czuje smak wygranej, słyszy bliskie fanfary grane na jego cześć?
Zwycięstwo pozorne, czyli osiągnięte zbyt wielkim kosztem, niewspółmiernym do poniesionych strat ma charakter dwojaki. Jednym jest jasność takiej sytuacji, gdy na przykład wódz wie, że wygrał, lecz po policzeniu poległych żołnierzy, jego owoce zwycięstwa mają raczej gorzki smak. W literaturze mamy wiele takich przykładów, poczynając od frazeologizmu „pyrrusowe zwycięstwo”. Przymiotnik ten pochodzi od Pyrrusa - króla Epiru, Macedonii i Sycylii z dynastii Ajakidów, który bił się wprawdzie dzielnie z Rzymianami, lecz jego zwycięstwa okupione były wielki stratami. Jest jeszcze jedna ułuda zwycięstw, tym boleśniejsza, gdy domniemany bohater nie zdaje sobie od razu sprawy z porażki. Subtelna granica, gdy Nike delikatnie muska szalę wagi, a one wahają się, zanim staną w bezruchu, jest ciekawym motywem literackim, dla jednych niewielkim niuansem w tkance narracyjnej, a dla drugich punktem kulminacyjnym całego utworu.
Fedrus (PHAEDRUS ok. 15 p.n.e. - ok. 50 n.e., bajkopisarz rzymski urodzony w Macedonii, jako niewolnik, uczynił z baki odrębny, rządzący się własnymi prawami rodzaj literacki; (za: A. Świderkówna, Słownik pisarzy antycznych, Warszawa 1990, s. 354) daje nam, znaną z późniejszych przekładów czy parafraz, bajkę:
„Kto się raduje z nieszczerej pochwały,
często przypłaci to smutkiem niemałym.
Kruk ukradł z okna raz kawałek sera.
Usiadł na drzewie, już się zań zabiera,
5 gdy lis go spostrzegł i mówić zaczyna:
„Kruku, jak błyszczy twa z pierza czupryna!
Co za postura! Ile gracji w dziobie!
Nikt by się z ptaków nie mógł równać tobie,
gdybyś mógł śpiewać”. Kruk więc dziób otwiera,
10 by głos objawić ‒ wypadł kawał sera,
a lis zachłanny pochwycił go w locie.
Kruk westchnął, dziwiąc się własnej głupocie”
(Fedrus, Sprytny lis i próżny kruk [w:] Bajki, http://biblioteka.antyczna.uni.wroc.pl/pdf/Fedrus_Bajki/Fedrus_03_Ksiega_1.pdf)
Sprytny Lis przechera wyprowadza w pole Kruka, który zamiast delektować się smakiem sera symbolizującego tu sukces, możliwość pokarmu, którym można się doskonale nasycić, pewny swej zdobyczy, daje się uwieść pochlebstwom swego przeciwnika. „Wojna o ser” zostaje wygrana przez Lisa, a pozorne zwycięstwo Kruka, który przecież miał swój łup już w dziobie, świadczy, jak sam to stwierdził, o jego głupocie i braku umiejętności przewidzenia mających nastąpić wypadków.
Podobnie rzecz ma się w powieści „Syzyfowe prace” Stefana Żeromskiego. W utworze tym wielowątkowym i niejednoznacznym, oprócz podstawowej problematyki rusyfikacji dzieci i młodzieży, która najdobitniej przedstawiona została w rozdziale XI, można zadać sobie pytanie o moment, w którym Marcin Borowicz ulega rusyfikacji. Kiedy to nastąpiło, czy już zaraz na początku edukacji w szkole początkowej w Owczarach, czy dopiero później, stopniowo rusyfikuje się, dorastając w rosyjskiej szkole i nie można jednoznacznie znaleźć momentu przejścia na ciemną stronę mocy? Otóż, jest taki epizod w życiu głównego bohatera, który pokazuje wahanie się szal jego życiowej wagi trzymanej przez Nike. Nawet nie są to szale, ale schody. Schody w teatrze rosyjskim, po których zaproszony przez pana Majewskiego, pnie się dosłownie i w przenośni w górę:
„Wstępując bez oporu w ślady tego przewodnika, Borowicz znalazł się na wąskich schodkach, potem na korytarzu biegnącym w półokrąg i stanął przed jakimiś drzwiami. Majewski uchylił te drzwi delikatną dłonią i z lekka pchnął Marcina do loży dyrektorskiej” ( S. Żeromski „Syzyfowe prace”, Krąków 2003, s. 97).
Młodzieniec zostaje olśniony wspaniałym towarzystwem klerykowskiego światka, by niebawem stać się pupilkiem inspektora Zabielskiego, który pozwala mu nosić za sobą zeszyty uczniów do domu. Więc na czym polega pozorne zwycięstwo głównego bohatera? Daje się on złapać na wędkę sukcesu, jaki niesie za sobą możliwość zrobienia kariery, poprawienia statusu zubożałego syna powstańca styczniowego, gospodarującego w podupadającym dworze w Gawronkach. Wystarczy tylko właśnie zostać Rosjaninem, mieć znajomości w kręgach rosyjskich urzędników, co da w przyszłości lepszą pracę i pobory. Marcin w tym momencie czuje się wyjątkowo, czuje się wygranym, jego sukces ma smak słodyczy przyniesionych przez Mieszoczkina, a będących podarunkiem od dam z towarzystwa gubernatora, któremu wcześniej uczeń klasy piątej klerykowskiego gimnazjum, zostaje przedstawiony. Pozorne zwycięstwo Marcina jest tym tragiczniejsze, że nie zdaje on sobie sprawy z tego, że ktoś kradnie mu polską duszę, wynaradawia go w sposób perfidny i wyrachowany, a bezbronny chłopiec, niemający znikąd pomocy, wpada w sieci zastawione przez rosyjskich nauczycieli.
Santiago, ubogi rybak z opowiadania Ernesta Hemingwaya „Stary człowiek i morze”, jest przykładem bohatera cichego, skromnego i zapracowanego, niczym z przypowieści ewangelicznej. Żyjący z morza, gdyż łowienie ryb to jego praca i z morzem za pan brat. Przecież kto, jak nie on, zna kaprysy morza, jego kolor o wschodzie słońca i wie, że na głębinach, nad którymi krążą fregaty, można złowić dużą rybę? Jednak i on człowiek prawy, ma w sobie skazę. Jest „salao”, to znaczy jest w opinii mieszkańców jego wioski, jest naznaczony pechem. I to pech pełni tutaj rolę Nike. Walka z marlinem, ogromną rybą, którą w końcu udało mu się złowić, powinna była zakończyć się sukcesem. Santiago był wytrawnym rybakiem o dużym doświadczeniu, nie jest to głupi Kruk z bajki Fedrusa, ani nieopierzony piątoklasista Marcin Borowicz. Przewidział wszak wszystko: miejsce połowu, przynętę, zapas jedzenia i picia oraz liczył na swoje chude, lecz mocne ciało, które pozwoliło mu walczyć przez dwa dni z rybą:
„Stary puścił linkę, przycisnął ją stopą, podniósł harpun najwyżej jak mógł i wbił go z całej mocy, ze wszystkich sił, jakie jeszcze w tej chwili przywołał, w bok ryby, tuż za wielką płetwą piersiową, która sterczała w powietrzu na wysokości jego własnej piersi” ( E. Hemingway, „Stary człowiek i morze”, Warszawa 2006, s. 87).
Santiago w tej chwili odniósł zwycięstwo po dwakroć, jako rybak, który sprzeda swój połów i trochę się finansowo odkuje oraz jako człowiek, gdyż zmywa z siebie odium pechowca, który przez osiemdziesiąt cztery dni, niczego nie złowił. Jednak była to tylko chwila. Czy słabość po morderczej walce, nadwyrężone i okaleczone od linek ręce, czy bezsenność, nie pozwoliły mu walczyć ze zwabionymi krwią marlina rekinami? Oprócz tych wymienionych w poprzednim zdaniu przyczyn, należy dorzucić jeszcze małą ilość sprzętu rybackiego: rumpel, dwa wiosła i niewielka pałka, gdyż harpun i linkę zabrał ze sobą pierwszy z atakujących rekinów. To nie mogło wystarczyć do walki z grupą „galanos”, które systematycznie i do końca oskubały marlina przytwierdzonego do łodzi i zostawiły sam szkielet. W opracowanych tego opowiadania podaje się ten słynny aforyzm, włożony przez Hemingwaya w usta Santiago, o człowieku, którego można zniszczyć, lecz nie pokonać. Nie do końca zgadzam się z nim, pozorne zwycięstwo Santiago nie polega, na tym, że mimo przywiezienia samego szkieletu ryby do wsi, inni rybacy cmokali na ten widok z uznaniem, lecz fakt, że przeliczył się z własnymi siłami. Przecież powinien był wiedzieć, gdy zobaczył po raz pierwszy wyskakującego z wody marlina, że to ryba ogromna, że nawet gdy ją złowi, trzeba będzie kilku ludzi, aby ją wydobyć z morza na łódkę, a może nawet na inną dodatkową łódkę, gdyż ta, na której pływał nasz bohater, była za mała. To wiara w pomyślny połów i brak zdolności przewidywania doprowadziły go w końcu do klęski. Moment kulminacyjny opowiadania Hemingwaya to walka z rekinami, którą podnosi się do symbolu walki z przeciwnościami losu. Moment pozornego zwycięstwa Santiago to chwila, w której uwierzył, „że moja wielka ryba musi tutaj być” i że on rybak z Hawany, musi ją złowić.
Każdy z bohaterów przeze mnie przywołanych wyciąga szybko wnioski ze swojego pozornego zwycięstwa. Kruk szybko zorientował się, że własna próżność pozbawiła go posiłku. Marcin Borowicz mozolnie powraca na ścieżki patriotyzmu z pomocą kolegów, z którymi czyta polską literaturę „na górce” u Mańka Gontali. Santiago natomiast okupuje swój bohaterski połów licznymi ranami na ciele i szkieletem ryby, który zostanie wykorzystany, jako sprzęt do ponownego połowu. Wyciąganie wniosków z porażki, którą jest w istocie pozorne zwycięstwo, to umiejętność, którą mają nieliczni. Daje ona siłę do dalszego działania i nadzieję, że subtelnie ruszające się szale wagi, w końcu przechylą się na naszą stronę.