Niniejsze zapiski są częścią pamiętnika prowadzonego przez uczennicę Wiktorię z wrocławskiego technikum EZN w trakcie wyjazdu z programu Erasmus w dniach od 07 do 20 marca 2020 roku. Oddają one nie tylko tamtą atmosferę, ale też naszą ówczesną wiedzę na temat koronawirusa. Są one zarazem ciekawym świadectwem tamtego czasu, pokazującym idealnie początek burzliwych wydarzeń, które wciąż trwają i wciąż nas dotyczą.
1. Dzień pierwszy 7.03.2020
Za mną pierwszy w moim życiu lot samolotem. Nasza podróż nie obyła się bez komplikacji: zgubiony telefon, opóźniony samolot, czy zniszczone bagaże. To wszystko nie zapowiada naszej przygody pozytywnie, ale na szczęście każde z tych niepowodzeń udaje nam się pokonać.
W dzień wyjazdu w Polsce pojawia się informacja o pierwszej osobie zarażonej koronawirusem. Nie mamy jeszcze doświadczenia w takich sytuacjach, ale nasz opiekun kazał nam wcześniej zabrać z sobą maseczki, rękawiczki i płyny dezynfekujące. Mają nas ochraniać w takich miejscach jak lotniska, sklepy i zdrowych dowieźć do miejsca naszych praktyk. Choć we wszystkich tych sytuacjach jesteśmy jednymi z niewielu, którzy się tak zabezpieczają, nasz opiekun nie pozwala nam ani na chwilę na poluzowanie tych nowych zasad.
Po wielogodzinnej i wyczerpującej podróży docieramy z Wrocławia na Fuerteventurę. Mimo zmęczenia nikt z nas nie chce marnować czasu i po powitalnym lunchu od razu ruszamy w miasto. Mamy szczęście, gdyż nie dość, że nasze apartamenty wyglądają cudownie a jedzenie było przepyszne, to trafiliśmy na miejscowy karnawał, co oznaczało dla nas dobrą zabawę i możliwość jeszcze lepszego poznania kultury lokalsów. Na poznawaniu miasta i okolic upłynął nam pierwszy weekend.
2. "Pierwsze dni w pracy"
Po weekendzie nadszedł moment, który wyczekiwaliśmy zarówno z ciekawością jak i pewnym niepokojem, czyli praktyki i praca. Poniedziałek poświęcono na zajęcia organizacyjne, by we wtorek udać się do miejsc pracy. Wszędzie towarzyszy nam przedstawiciel miejscowej organizacji i nasz opiekun, którego na Kanarach zaczęliśmy nazywać "El Professor". Wszyscy są ciekawi nowych miejsc pracy i swoich obowiązków, ale to jak się okazało zaczniemy dokładniej poznawać w środę.
Czy poradzimy sobie z zadaniami? Czy osoby z którymi będziemy pracować będą mówić po angielsku? Czy nie będziemy czuć się osamotnieni? Te pytania krążyły po mojej głowie przez całą drogę do „Olivia Homes”, miejsca mojej nowej pracy. Poznałam tam Sarę, Włoszkę na stałe mieszkającą w Corralejo. Ze względu na problemy z internetem w całej okolicy spędziłyśmy dużo czasu na rozmowie. Poznałam jeszcze Simona, fryzjera pracującego obok nas.
Choć nie znam języka hiszpańskiego ani trochę, to udaje mi się wyłapać w potoku słów wypowiadanych przez mieszkańców, wielokrotnie powtarzające się słowo: koronawirus. Nasza wyspa wydaje się bezpieczna, choć na sąsiedniej wykryto sporo zakażeń.
Nasz opiekun pilnuje nas żebyśmy do sklepów chodzili w rękawiczkach i dezynfekowali je po każdym kontakcie, szczególnie z pieniędzmi. Wygląda to dziwnie, bo ekspedientki na kasie niczym się nie przejmują i przyjmują i wydają pieniądze bez żadnych zabezpieczeń.
3. "Jest coraz gorzej"
Po początkowej euforii, przyszło uspokojenie a dla niektórych rozczarowanie. Okazało się, że część prac, które mamy wykonywać nie pokrywa się w żadnym stopniu z naszymi zawodami a więc informatyką, mechatroniką i elektroniką. Oczywiście kilka osób jest zadowolonych, ale część z nas siedzi w biurze i przegląda oferty nieruchomości, część musi rozdawać ulotki lub robić inne rzeczy całkowicie niezwiązane z naszym profilem. Nasz opiekun namawia nas byśmy powiedzieli o tym naszym pracodawcom, a jeśli nic się nie zmieni, to w poniedziałek poszli porozmawiać o tym z organizatorami.
Tymczasem atmosfera wokół koronawirusa robi się coraz bardziej napięta. Półki w sklepach pustoszeją, znika ryż, makaron, woda czy papier toaletowy. My na szczęście mamy zapas, bo "El Professor" kazał nam zrobić zapasy wcześniej, po tym jak zobaczył w internecie puste półki w innych państwach. Ten trudny czas rekompensują nam przepiękne widoki. Wschody słońca o poranku i zachody wieczorem. Kilka osób idzie też z naszym opiekunem szlakiem wulkanów, co też pozwala zapomnieć o napięciu, które sączy się z telewizji i internetu.
4. "Koniec pracy, początek kwarantanny"
Pierwszy tydzień pracy za nami. Ale koniec tygodnia to też koniec możliwości swobodnego poruszania się. Rząd hiszpański wprowadził kwarantannę i możemy wychodzić tylko do najbliższego sklepu, w którym teraz już wszystkie ekspedientki pracują w rękawiczkach i maseczkach. Siedzimy w pokoju po parę osób chcąc umilić sobie w jakiś sposób czas. Kończą nam się książki, wszystko już prawie przeczytane, a filmy i muzyka zaczynają nas nudzić.
Nasz opiekun odwiedza nas wielokrotnie w ciągu dnia by porozmawiać o tym jak się czujemy i przekazać wiadomości z Polski. Codziennie też spotykamy się wszyscy razem, by porozmawiać wspólnie o tym jak się czujemy, pożartować i poprawić sobie nastrój. Nauczyciele w Polsce się o nas martwią, nikt nie wie czy i kiedy wrócimy do domu.
Czasu wolnego mamy bardzo dużo, ale nie możemy go wykorzystać na zwiedzanie i kąpanie się. Uczymy się więc gotować coraz to różne potrawy, ale to chyba kolejny zapychacz czasu. Dziś jest wtorek wieczór a my w sumie kolejny wieczór siedzimy, rozmawiamy, śmiejemy się. Już pora iść spać, ale skoro nie musimy rano iść do pracy, to i motywacja mniejsza do wczesnego chodzenia do łóżka.
5. "Jest źle..."
Środa godzina prawie 12:00 a my mamy informacje o wideokonferencji z Panem P. - organizatorem naszego wyjazdu z Wrocławia. Domyślamy się powoli, że może na dniach uda nam się wrócić do domu, ale to co wydarza się później, nikomu z nas się nie śniło.
"Macie godzinę żeby się spakować i dojechać na prom..." dalszej części wypowiedzi nie pamiętam. Okazuje się, ze musimy uciekać z wyspy, gdyż rząd hiszpański ma zamknąć komunikację między wyspami. Panika, pakowanie się, szybkie śniadanie na które nie było wcześniej czasu. Pieniądze na podróż przekazuje nam w ostatniej chwili lokalny elektryk, gdyż organizatorzy nie dali rady osobiście. O 14 siedzimy w autobusie, który ma nas zawieść na południe wyspy a tam będziemy mieli ostatni prom na Gran Canarie. Wieczorem jesteśmy na kolejnej wyspie i na szczęście Arrette, naszej lokalnej organizatorce, udało się zorganizować nocleg dla nas pomimo zakazu przyjmowania nowych gości. Gdyby nie to, czekała by nas noc na lotnisku w środku epidemii koronawirusa.
6. "Panika na lotnisku"
Wstaję rano, czuje się dobrze, ale stresuję się lotem. O godzinie 12:00 oddajemy klucze i jedziemy na lotnisko, wszystko na razie idzie zgodnie z planem. To jednak co wydarza się potem to było prawdziwe szaleństwo. Oddanie bagażu zajęło nam 2 godziny, gdyż wszyscy turyści muszą dziś opuścić Wyspy Kanaryjskie. Tak więc zostało nam 20 min do zamknięcia bramek a my nie przeszliśmy jeszcze kontroli bezpieczeństwa. "Na szczęście" okazuje się, że nasz lot jest opóźniony. Stoimy więc i spokojnie czekamy, gdy nagle okazuje się, że nasze bilety są biletami nadprogramowymi, ponieważ Ryanair sprzedał ponad sto(!!!) biletów więcej niż miejsc w samolocie. Na pytania naszego opiekuna czy nasza piętnastoosobowa grupa może zostać wpuszczona, pracownica lotniska odpowiada, że nie, bo nie wie ile ma miejsc wolnych w samolocie. Jak się okazało zawiesił się jej komputer i przestano wpuszczać ludzi do samolotu normalnym trybem...
Pasażerom udziela się panika, ktoś krzyczy, ze jest lekarzem i musi lecieć, ktoś inny ze jest pielęgniarką i jest niezbędny w szpitalu. Wszyscy zaczynają wykrzykiwać podobne rzeczy a my zaczynamy żałować, że nie jesteśmy ze szkoły medycznej. Liczba wolnych miejsc w samolocie powoli się zmniejsza a my nie wiemy czy starczy ich dla nas piętnastu... Na szczęście naszemu opiekunowi udaje się podsłuchać rozmowę pilotów, z której wynika, że wolnych miejsc w samolocie jest wciąż więcej niż nas. Jest nadzieja, ale przed nami wciąż stoi kilkadziesiąt osób, które na pewno nas tak łatwo nie przepuszczą. „El Profesor” każe nam uważnie wszystko obserwować, sam natomiast przedziera się w stronę kas i po krótkiej rozmowie zostaje wpuszczony przez bramkę. My, lekko zdezorientowani, patrzymy co dalej i czy zostaniemy tu sami bez opieki? Czy nasz opiekun nas opuści i poleci sam do Wrocławia? Tymczasem pracownicy lotniska proszę go by poszedł już do samolotu a on odpowiada im, że jest wychowawcą i nie może zostawić grupy. Oni znowu każą mu iść a on odpowiada, że bez grupy nigdzie nie idzie. Kiedy pracownice patrzą zdezorientowane na niego, on zaczyna krzyczeć do nas i przywoływać do siebie. Kamil, Wiktoria, szybko, pokaż pani bilet i przechodzisz dalej. Następny, Dominik, co się gapisz, pokaż pani bilet! Pracownicy i pasażerowie patrzą na to zdziwieni a nasz opiekun nie przestaje pokrzykiwać i nie dopuszcza nikogo do głosu, jakby nie dając szansy wyjść obsłudze lotniska i innym pasażerom z szoku.
I tak przekrzykując tych wszystkich Niemców, Hiszpanów, Rosjan udających lekarzy, pielęgniarki i innych super ważnych ludzi, przeprowadza nas jakoś przez bramkę przed nimi wszystkimi. Na sam koniec jakiś niemiecki pasażer z plecakiem krzyczy jeszcze do naszego opiekuna po angielsku: „Mnie też weź z sobą!”. On tymczasem patrzy na mnie i pyta się czy wszyscy są, bo teraz już nikogo więcej nie dadzą mu wpuścić.. Ja mówię, że wszyscy są, ale po wejściu na pokład sprawdzam jeszcze raz. W samolocie liczymy się jeszcze kilkakrotnie, czując że jeśli ktoś zostanie tam to może się nie wydostać stamtąd przed długi czas. Nie możemy się pomylić, bo następnego lotu może już nie być. Przez okno widzimy jak bagaże pasażerów, którzy nie dostali się na samolot zabierane są z samolotu i odwożone z powrotem na lotnisko. Zastanawiamy się czy uda im się wydostać jeszcze z wyspy czy będą musieli zostać tu do czasu przywrócenia połączeń lotniczych. Wydaje się, że wszyscy są zadowoleni i szczęśliwi, ale gdy patrzę na naszego opiekuna to wygląda na kompletnie wyczerpanego, jakby przebiegł maraton.
Po kilkugodzinnym locie, lądujemy w Berlinie a tam czeka na nas autokar, który ma nas zabrać do domu. Do szkoły docieramy o 4 nad ranem, gdzie czekają na nas rodzice i pani dyrektor, wszyscy szczęśliwi, ze dotarliśmy cali i zdrowi. Teraz jeszcze tylko dwa tygodnie kwarantanny dla nas i dla naszych bliskich.
Kiedy wyjeżdżaliśmy w Polsce był jeden zakażony koronawirusem, nikt nie brał pod uwagę nawet zamykania szkół czy zakazu wychodzenia z domu. Kiedy wróciliśmy dwa tygodnie później zakażonych było już znacznie więcej, szkoły zamknięte a w całym kraju zakaz opuszczania domów bez powodu. W ciągu dwóch tygodni wróciliśmy do całkowicie odmiennego świata, który wygląda, że będzie z nimi jeszcze przez długi czas.
Wiktoria Plewińska i Piotr Śledź