(scenariusz powstał podczas zajęć kółka polonistycznego w klasie VIb)
WANDA: Ach, cóż ja mam zrobić, żeby książę Rydygier w końcu dał mi spokój?! Ciągle chodzi za mną i powtarza to swoje „wyjdziesz za mnie?”. Ochch.... Prędzej życie sobie odbiorę, niż wyjdę za Niemca! Chwileczkę... to jest myśl! Odebrać sobie życie...... Wiem! Wskoczę do Wisły! Nie, to przereklamowane. A może by tak... (szuka czegoś). O, to się na pewno nada (wyciąga trucizną lub broń, rozlega się pukanie do drzwi). Jeśli to ty, Rydygierze, to radzę ci dobrze, odejdź stąd prędko, bo i tak się nie zgodzę!
SMOK WAWELSKI: Nie, to nie Rydygier, to ja – Smok Wawelski!
WANDA: W takim razie wejdź (Smok wchodzi) i mów, co cię do mnie sprowadza. Prawdę mówiąc, myślałam, że nie żyjesz. Ale nie o tym teraz. Opowiadaj.
SMOK WAWELSKI: Ciężko mi na sercu, o pani, bo jestem zupełnie samotny. Nie mam żadnych przyjaciół, nikt mnie nie odwiedza...
WANDA: A czego się spodziewałeś po tym incydencie ze zjadaniem młodych dziewcząt i bydła?
SMOK WAWELSKI: No tak, ale ja się zmieniłem, wierz mi! Nie jem już mięsa, nie poluję, czytam więcej książek, codziennie rano i wieczorem biegam. Nie jestem już tym samym smokiem co kiedyś.
WANDA: No cóż, ja ci ufam, ale to nie wystarczy. Musisz zrobić coś takiego, co sprawi, że wszyscy zapomną o twojej przeszłości. Ba, może nawet cię polubią!
SMOK WAWELSKI: No, ale co?
WANDA: Najlepiej by było, żebyś kogoś uratował.
SMOK WAWELSKI (z ironią i zrezygnowaniem): A widziałaś gdzieś kogoś potrzebującego pomocy?
WANDA: Och, w Krakowie jest pełno księżniczek uwięzionych na szczytach wież. Wystarczy uratować którąś z nich.
SMOK WAWELSKI: Dzięki ci pani, dzięki! Nie wiem, czy kiedykolwiek zdołam ci się odwdzięczyć!
WANDA: Nie gadaj tyle, tylko zrób, co masz zrobić!
(Smok odchodzi , Wanda powtórnie próbuje targnąć się na swoje życie, znowu pukanie).
WANDA: Kto tym razem.
BRACIA: To my, bracia budujący Kościół Mariacki!
WANDA: Wejdźcie proszę (wchodzą) i mówcie, jaką macie do mnie sprawę.
BRAT I: O Wando najdroższa, pogódź nas, bo my sami nie potrafimy dojść do zgody. Od czasu, gdy ruszyliśmy z budową kościoła, kłócimy się o wszystko.
BRAT II: To się robi nie do wytrzymania! Nie ma jednej rzeczy, o którą nie zdążylibyśmy się posprzeczać.
BRAT I: Próbowaliśmy szczerze ze sobą porozmawiać – i nic!
BRAT II: Wyjechaliśmy osobno na urlop, żeby od siebie odpocząć – też nic!
WANDA: No cóż, sytuacja jest trudna, ale nie bez wyjścia. Myślę, że powinniście... założyć własne rodziny. Kto jak kto, ale żony na pewno was pogodzą. Będziecie się kłócić z nimi, a nie ze sobą nawzajem.
BRAT I: Dziękujemy ci, księżniczko.
BRAT II: Nie wiemy, jak zdołamy ci się odwdzięczyć. Do widzenia!
(Żegnają się, Wanda ponawia próbę samobójstwa, pukanie do drzwi).
CZARNA DAMA: to ja, Czarna Dama, wpuść mnie, proszę. Nie zajmę ci wiele czasu.
WANDA: Ależ proszę, wejdź! Dawno cię nie widziałam.
CZARNA DAMA: Och, nie udawaj moja droga. Znam twoje zamiary i wiem, że właśnie przeszkodziłam ci w odebraniu sobie życia. I wydaje mi się, że jako twoja przyjaciółka powinnam wybić ci to z głowy.
WANDA: Wprawdzie nie wydaje mi się, żeby to przyniosło jakieś efekty, ale proszę!
CZARNA DAMA: Ja chyba najlepiej wiem, jak to jest po śmierci. To, co mnie spotkało, to chyba największa kara – tułanie się wśród żywych, bycie skazaną na ich łaskę i niełaskę, na obelgi. Wiem, za życia byłam zła i należy mi się, ale ty?! Zdajesz sobie sprawę, ile masz do stracenia!? Jesteś dobra, ludzie cię szanują. Masz kochającego ojca, który o ciebie dba. Całe życie przed tobą, a ty chcesz umrzeć!? Nie warto!
WANDA: Hmm... Może i masz rację... Ale ja nie wytrzymam już z tym Rydygierem!
CZARNA DAMA: Och, Wandziu. To nie pierwszy i nie ostatni taki natrętny adorator. A ty musisz się nauczyć tak tym nie przejmować.
WANDA: Dziękuję ci bardzo. Jak ja mogłam wpaść na tak głupi pomysł!?
CZARNA DAMA: No, nareszcie mówisz z sensem. A już się bałam, że coś sobie zrobisz.
(Rozlega się pukanie do drzwi.)
CZARNA DAMA: Oho! Ja uciekam. Jeszcze znowu ktoś się mnie śmiertelnie przerazi. (Żegnają się pospiesznie i Czarna Dama szybko wychodzi drugim wejściem).
WANDA: Któż tam znowu?
SZEWCZYK: To ja, Szewczyk Skuba. Do króla Kraka przychodzę, sprawę mam. (Wchodzi bez pozwolenia, rozgląda się ciekawie, zauważa Wandę, patrzy na nią rozmarzonym wzrokiem –„ Jak anioła głos”).
WANDA: Skubo! Skubo! Skubo! Co ci jest?! (Skuba się otrząsa).
SZEWCZYK (jąka się): Eee... nie... nic... bo ja... tego... Jejku, jaka ty piękna jesteś!!!
WANDA (nieco zaskoczona): Eee, dziękuję. Ale przyszedłeś na darmo. Mojego ojca nie ma. Wyjechał za granicę w sprawach służbowych.
SZEWCZYK: Aaa, to nie szkodzi, ja poczekam.
WANDA: No dobrze, ale on wraca dopiero jutro. Co tu będziesz robił?
SZEWCZYK: Chociażby patrzył na ciebie. Jakie ty masz piękne oczy i w ogóle!
WANDA: Dziękuję, już to przerabialiśmy. Sądzę, że lepiej by było, gdybyś wrócił do swojego domu i przyszedł do zamku jutro w południe.
SZEWCZYK: Dobrze, będę na pewno i ... Nie ważne! Będę na pewno! Do zobaczenia!
(Pusta scena. Przechodzi ktoś z napisem NAZAJUTRZ).
(Pukanie do drzwi. Rozespana Wanda wychodzi na scenę i otwiera drzwi. Wpada uradowany i zziajany Skuba z jakimś zielskiem).
SZEWCZYK: O Wando! Kiedy tylko cię zobaczyłem, od razu wiedziałem, że jesteśmy dla siebie stworzeni! Zresztą, co ja będę dużo mówił. Wyjdziesz za mnie? (Klęka i wręcza „kwiaty” Wandzie. Królewna lekko zaskoczona, zamyśla się).
WANDA: W sumie... jakby się tak zastanowić... gdybym wyszła za Skubę, to Rydygier dałby mi spokój. A niech tam! Masz moją rękę i żyjmy długo i szczęśliwie!.
(Marsz Mendelssona – wychodzą.)