Numer: 45774
Przesłano:

Bliskie spotkanie z naturą

W Białowieży, niedaleko Parku Białowieskiego, mieszkała siedmioletnia dziewczynka o imieniu Ania. Wraz z rodzicami oraz małym braciszkiem, Adasiem, mieszkała na skraju wioski w uroczym drewnianym domku. Mimo iż wiele domów zbudowanych było z cegły, tata Ani, pan Arkadiusz wolał wybudować dla swej rodziny dom bardziej przyjazny naturze, a więc wybudował go z drewna. Bardzo pięknie komponował się ze starymi drzewami w ogrodzie oraz z cudnie zaprojektowanym przez panią Alicję, mamę dziewczynki, ogródkiem. Na wiosnę pięknie zakwitały irysy, przebiśniegi oraz tulipany, natomiast latem w ogródku można było zaobserwować różnorodność barw: żółte nagietki uśmiechały się do słońca, a fioletowe petunie spierały się o miejsce z różową werbeną. Równo na rabatach królowały dostojne róże, a po pergolach pięły się nasturcje. W donicach dumnie wygrzewały się w słońcu niecierpki, a pod oknami w wiszących doniczkach zwisały piękne surfinie. W ogrodzie ogromne drzewa dawały cień w upalne dni, a duża magnolia upajała zapachem. Jesienią dzieciaki miały wiele radości przy zbieraniu kasztanów i robieniu z nich śmiesznych ludzików, a zimą ogród był pełen śnieżnych stworów. Dzieci nigdy się nie nudziły na dworze. A to wymyślały jakąś ciekawą zabawę, a to zaobserwowały jakieś zwierzątko. Ogólnie rodzina była znana z tego, że cieszy się z bliskości natury i, że stara się żyć w zgodzie z przyrodą.
Ania od maleńkości uwielbiała spędzać czas w ogrodzie. Godzinami obserwowała roślinki w ogródku budzące się do życia po srogiej zimie, znosiła do domu chore zwierzątka i bardzo rozpaczała, kiedy musiała się z nimi rozstać. Rodzice na ogół zgadzali się na przyjęcie kolejnego zwierzaka do domu, zawiezienie do weterynarza i pozwalali na to, żeby mieszkał w ich domu, do czasu aż wydobrzeje, ale tym razem zupełnie nie chcieli się na to zgodzić.
Pewnego dnia dziewczynka jak zwykle bawiła się w ogrodzie za domem. Postanowiła narwać trochę dalii oraz kwiaty łubinu do wazonu w salonie. Kiedy zaniosła je mamie, zabrała ze sobą koszyczek i poszła na skraj łąki za ogrodem, gdzie obficie zakwitły kwiaty mniszka lekarskiego. Każdej wiosny mama robiła z tych żółciutkich kwiatuszków wspaniały syrop. Ania odkąd mogła, pomagała mamie przy zbiorach, a teraz kiedy była już na tyle duża, żeby odróżniać kwiaty, robiła to sama.
Kiedy miała już prawie pełny koszyczek, usłyszała cichutki pisk. Rozglądała się na boki, ale nie zauważyła niczego, więc wróciła do przerwanej pracy. Po kilku minutach pisk się powtórzył, a zdezorientowana dziewczynka znowu rozejrzała się dookoła, ale i tym razem niczego nie dojrzała. Przestraszona postanowiła wracać do domu. Uszła kilka kroków i do jej uszu znów dotarł pisk. Bała się, ale chęć pomocy wygrała ze strachem. Odłożyła koszyk na trawę i zaczęła dokładnie rozglądać się dokoła. Kiedy już, już miała się poddać, znów usłyszała żałosny pisk, ale jakby troszkę bliżej niej. Pochyliła się i rękoma rozgarniała wysoką trawę. Nagle dojrzała małe skulone zwierzątko. Najpierw ujrzała wystające uszy i podłużne, jak u kota źrenice. Dopiero potem zauważyła, że zwierzę jest rude i ma długi ogon. Mały lisek leżał skulony z dziwnie skrzywioną łapką. Na widok Ani, nie chciał uciekać, tylko piszczał z bólu. Dziewczynka zupełnie zapomniała o strachu i nie pomna na to, że ma do czynienia z dzikim zwierzęciem, delikatnie wzięła go na ręce. Szła do domu powoli, ale pewnym krokiem, wierząc, że rodzice na pewno pomogą cierpiącemu malcowi.
Zaniosła go do kuchni, gdzie mama zmywała naczynia po obiedzie. Pani Alicja zorientowawszy się, co to za zwierzę natychmiast, kazała odłożyć Ani liska na podłogę, a sama tymczasem już wołała męża. Dziewczynka nie rozumiała dlaczego rodzice nie są zadowoleni tym, że przyniosła do domu leśne zwierzę. Mama wytłumaczyła jej jakie ryzyko niesie zbliżanie się do dzikich zwierząt. Oczywiście nie odmówili pomocy, ale kategorycznie zabronili zbliżać się do lisa, któremukolwiek ze swych dzieci. Weterynarz opatrzył bolącą łapkę i zostawił maść, którą należało ją smarować. O dziwo lis był bardzo dzielny podczas tych wszystkich zabiegów i zachowywał się jak rozkoszny mały kotek. Tak jakby wiedział, że ludzie nie chcą mu zrobić krzywdę, ale pomóc. Zabiegów tych podjął się tato, ale wpierw zbił szybko kojec, w którym umieścił chorego liska.
Po kilku dniach lisek był zdrów, ale bardzo przywiązał się do Ani, która codziennie po kilka razy przynosiła mu smakołyki. Nie zbliżała się do niego, tak jak obiecała mamie, ale stała przy kojcu i dużo do niego mówiła. Wydawało jej się, że zwierzak ją rozumie. Patrzył na nią swymi ślepkami i uważnie słuchał, a ona opowiadała mu o tym, co robiła w danym dniu, o tym, że już nie długo lisek wróci do lasu i będzie mógł spotkać się ze swą mama oraz rodzeństwem. Dziewczynka wiedziała, że jego powrót do lasu jest zbliża się wielkimi krokami, ale smutno jej było się z nim żegnać. Bardzo go polubiła i nie wyobrażała sobie, że nigdy go już nie zobaczy. Niestety taka jest kolej rzeczy.
Któregoś dnia tatuś napomknął przy śniadaniu, że trzeba będzie pożegnać się liskiem, ponieważ już całkowicie wydobrzała mu łapka. Ania zastygła z rozpaczy i nagle wybiegła na podwórko ostatni raz zwierzyć się leśnemu przyjacielowi. Postanowiła na koniec pokazać mu podwórko, ogródek i ogród, ale zapomniała o tym, że to nie jest piesek, który chodzi przy nodze albo kot, który się do niej łasi, więc kiedy tylko otworzyła drzwiczki kojca, lis wybiegł na podwórku i wpadł do kurnika. Kury strwożone gdakały głośno, a lisek zaczął tarmosić pisklę. Zanim Ania zareagowała, udusił je. Zaalarmowani rwetesem w kurniku rodzice wybiegli na zewnątrz domu i widząc co się stało zaczęli pokrzykiwać na lis. Spłoszył się i uciekł w stronę lasu.
Dziewczynka wpadła w rozpacz. Rozhisteryzowana nie wiedziała co ma zrobić. Nie w taki sposób chciała się z nim pożegnać. Rodzice widząc rzewne łzy córki zaczęli ją uspokajać. Tłumaczyli, że lis i tak musiał od nich odejść, a potem lekko strofowali, że nie powinna go wypuszczać. Na koniec mama zaproponowała, żeby Ania poszła do swojego pokoju i trochę odpoczęła. Córeczka chciała jednak pospacerować po ogrodzie, bo tam właśnie czuła się najlepiej. Kiedy rodzice zniknęli za drzwiami wejściowymi do domu, Ania postanowiła odszukać liska i pożegnać się nim tak jak należy. Wiązało się to jednak z wejściem do lasu, co nigdy się jej nie zdarzało, na co rodzice nigdy nie wyrażali zgody i zawsze ją przestrzegali, że jest tam niebezpiecznie – nawet dorosły może się zgubić, gdyż las, mimo iż ten obok ich domu wydaje się mały, to po kilku metrach przechodzi w gęstszy, a następnie zaczyna się prawdziwy bór, w którym żyje mnóstwo dzikich zwierząt. Dorosły łatwo mógł się w nim zgubić, a co dopiero siedmioletnie dziecko. Niestety, Ania w tym momencie nie pamiętała przestróg mamy i taty, myślała tylko o swym podopiecznym, którego już nigdy nie zobaczy. Podjąwszy decyzję żwawo ruszyła w stronę lasu.
Nie wiedziała gdzie go szukać, ale szła pewnie, dopóki nie zdała sobie sprawy, że z każdym jej krokiem drzew jest jakby więcej, a światło słoneczne z trudem przedziera się przez ich korony. Wędrowała jednak dalej, bacznie rozglądając się na boki i wyglądając swego małego, rudego przyjaciela. Niestety nie zauważyła wystającego z podłoża korzenia dorodnej sosny i potknęła się. Upadła, boleśnie skręcając kostkę. W tym momencie wraz z bólem przyszło otrzeźwienie. Dziewczynka pomyślała, że pewno jest bardzo daleko od domu i na pewno zanim rodzice się zorientują, że jej nie ma, będzie już wieczór. Przestraszona pomyślała, że nikt jej tutaj nie znajdzie. Zatęskniła za domem, rodzicami i Adasiem, a po policzkach pociekły jej łzy. Nie mogąc się ruszyć, zaczęła krzyczeć z całych sił, ale jej wołanie o pomoc ginęło wśród leśnej gęstwiny.
Tymczasem mama wyszła na podwórko i zaczęła wołać Anię, niestety dziecko nie odpowiedziało, co się nigdy wcześniej nie zdarzało. Zaczęła ją szukać, ale nigdzie nie widziała dziewczynki. Poczuła niepokój. Zaalarmowała męża i wspólnie zaczęli przeszukiwać podwórko. Dziewczynka jakby zapadła się pod ziemię. Rodzice wyszli na łąkę pod lasem i wtedy pani Alicja zmartwiała z przerażenia: na krzaczku jeżyny wisiała zgubiona przez Anię chustka z wyszytymi inicjałami dziewczynki. Do rodziców dotarło, gdzie jest ich dziecko.
Nasza mała zguba, zrezygnowana i wyczerpana płaczem i wołaniem o pomoc, modliła się, żeby ktoś ją odnalazł. I nagle zza pnia wyszedł lis. Mały rudzielec. Ten sam, który jeszcze kilkadziesiąt minut temu był mieszkańcem domku, na skraju lasu. Podszedł do dziewczynki i przytulił pyszczek do dłoni Ani. Zaczęła mu szeptać na ucho, że chciała się z nim pożegnać, zgubiła się i na dodatek skręciła kostkę. Jedna zbłąkana łezka popłynęła po policzku Ani i spadła na futerko lisa. Nagle lisek poderwał się, zaczął biec w głąb lasu, przy wielkim dębie zatrzymał się i popatrzył na dziewczynkę, jakby chciał jej przekazać: „Nic się nie bój pomogę Ci. Odwdzięczę się, bo ty też mi pomogłaś” i pobiegł dalej. Nie wiadomo ile czasu minęło, może kilka minut, a może godzina, kiedy do uszu dziewczynki dobiegł dziwny dźwięk, coś jakby dudnienie. Przestraszyła się, bo pomyślała, że to jakieś trzęsienie ziemi. Dźwięk z każdą minutą się nasilał i przybliżał. Po kilku sekundach za wielkim dębem znów pokazał się lis, a za nim król tej puszczy: olbrzymi żubr. Zatrzymał się i dostojnie popatrzył na Anię, która z przerażenia starała się nie oddychać. Żubr zbliżył się powoli i trącił ją nosem. Ze strachu krzyknęła, ale zdała sobie sprawę, że on nie chce jej zrobić krzywdy. Wręcz przeciwnie, chce jej pomóc. Żubr znów trącił ją nosem, a kiedy Ania się lekko obróciła, bokiem do niego, chwycił zębami za jej sweterek i posadził ją sobie na grzbiecie. Dziewczynka przytuliła się mocno do potężnego zwierza i ruszyli w drogę. Lis biegł na przedzie wskazując drogę do domu Ani, a żubr powoli podążał za nim. Dziewczynka nagle zauważyła między drzewami swe domostwo i rodziców na skraju polany.
Jakież było ich zdziwienie, kiedy ujrzeli tą dziwną gromadkę. Żubr zatrzymał się na skraju lasu i w ten sam sposób, w jaki posadził sobie Anię na grzbiecie, teraz pomógł jej zejść. Dziewczynka skłoniła się królowi puszczy i przytuliła swego rudego wybawiciela. Tato podszedł po córkę powoli, bojąc się tego potężnego zwierza, wziął ją na ręce i zaniósł do mamy, która zalewała się łzami, tym razem z radości. Ania gorąco przeprosiła rodziców za swój lekkomyślny pomysł wejścia do lasu, solennie przyrzekła, że to się już nigdy nie powtórzy.
Od tej pory Ania już nigdy nie wybierała się sama do lasu, pomna na to co się stało. Odwiedzała las tylko w towarzystwie, któregoś z rodziców. Nadal kochała zwierzęta i całą przyrodę, nadal znosiła wszystkie pokrzywdzone zwierzaki do domu, ale już nigdy, pod żadnym pozorem nie zbliżała się sama do lasu. Wiedziała, że las, który czasem wydaje się maleńki, może okazać się całkiem potężnym borem, w którym zgubić się mogą nawet dorośli. Jednak coś miłego pozostało z tej niefortunnej wyprawy: po pierwsze pamięć o swym dostojnym, ogromnym wybawicielu oraz codzienne odwiedziny małego liska, który nie zapomniał o swej małej przyjaciółce.

O nas | Reklama | Kontakt
Redakcja serwisu nie ponosi odpowiedzialności za treść publikacji, ogłoszeń oraz reklam.
Copyright © 2002-2024 Edux.pl
| Polityka prywatności | Wszystkie prawa zastrzeżone.
Prawa autorskie do publikacji posiadają autorzy tekstów.