Doświadczenia z pracy.
Jestem nauczycielem, nie takim tablicowym, tylko pracującym z dziećmi o specjalnych potrzebach edukacyjnych. Swoją ścieżkę zawodową wybrałam bardzo świadomie, już będąc dzieckiem wiedziałam, że chcę pracować w szkole. Początkową moją pasją była matematyka, zmieniła to niestety szkoła średnia, gdzie ledwie byłam „trójkową” uczennicą. Bardzo pochłonęły mnie lekcje języka polskiego, zapał, zaangażowanie, nietuzinkowe metody i wysokie wymagania nauczycielki języka polskiego w szkole podstawowej, sprawiły, że język polski rzeczywiście jest dla mnie językiem ojczystym.
Kiedy moja babcia, nomen omen, emerytowany kierownik szkoły, dowiedziała się o tym, kim planuję zostać i z jakim zawodem wiązać swoje życie, powiedziała mi tylko: „Dziecko, zastanów się, co ty robisz... Czasy są trudne, praca nauczyciela nie ma już prestiżu, zarobki są minimalne. Dzieci i rodzice coraz więcej oczekują, wymagają. Przemyśl to jeszcze...”
Nie zrezygnowałam, w zawodzie pracuję już 16 rok... W tym czasie dużo się działo, zarówno w moim życiu prywatnym, jak i zawodowym. W tej chwili kończę staż na stopień nauczyciela dyplomowanego. Czy się cieszę? Oczywiście, chociaż nie ukrywam, że te wszystkie lata pracy czasami kosztowały mnie sporo nerwów, nieprzespanych nocy, szukania rozwiązań w czasie , który powinnam poświęcić własnej rodzinie. To też był i jest czas wielu sukcesów, słów wsparcia, uśmiechu i radości ze strony wychowanków i ich rodziców.
Pracę w szkole zaczęłam w 2005 roku, w jednej z największych szkół w Warszawie. Entuzjazm, głowa nabita teorią i pomysłami na różne zajęcia, a tu zderzenie z rzeczywistością... Praca w szkolnej świetlicy ogromnej szkoły, pracującej na trzy zmiany, to nie to samo, co w teorii opisują znawcy tematu. Nie ma możliwości przeprowadzania zajęć stolikowych dla 25 dzieci, wykonywania złożonych prac plastycznych, gdy nie słychać własnego głosu. W międzyczasie dzwoni videofon, dzieci są przyprowadzane na i z rożnych zajęć, jedna klasa kończy lekcje, druga zaczyna . Do tego jeszcze w takiej grupie są dzieci o specjalnych potrzebach edukacyjnych, które w takich warunkach mogą być bardziej pobudzone lub zagubione.
Te 12 lat pracy w świetlicy i rok pracy jako nauczyciel terapeuta w dużej szkole chyba mi pomogły. Zahartowały mnie i pozwoliły zweryfikować teorię z praktyką, a spokojny, rzeczowy i życzliwy przełożony sprawił, że pozostałam w zawodzie, choć nie raz miałam dni zwątpienia i braku wiary, że się do tego nadaję.
Pracę w tej szkole zakończyłam w czerwcu 2018 roku, nie obyło się bez łez i dobrych słów na „dalszą drogę”. Nową prace rozpoczynałam z bijącym sercem, zupełnie jak moja pierwsza klasa w niewielkiej miejscowości pod Warszawą.
Podczas uroczystego rozpoczęcia roku zastanawiałam się czego się spodziewać, jak mnie tu przyjmą i jak jest ta moja klasa i mój uczeń, którego będę wspierać? Tak zostałam oligofrenopedagogiem i od trzech lat wspieram mojego wyjątkowego ucznia.
Klasa z wychowawcą znała się już z oddziału przedszkolnego, natomiast ja i mój uczeń z zaburzeniem ze spektrum autyzmu byliśmy nowi. O ile moja współpraca z nauczycielem prowadzącym i pozostałymi nauczycielami była i jest „podręcznikowa”, o tyle z Adasiem (tak będę Go nazywać na potrzeby tekstu) początki były bardzo trudne... Pomimo starań, umów, dokształcania się i doczytywania polecanych publikacji Adaś zachowywał się bardzo nieprzewidywalnie. Rodzice zostali z tym również zapoznani.
Pracował, pisał, wycinał, a w kolejnym momencie zniecierpliwiony i rozzłoszczony tym, że nie może znaleźć kleju wstaje, wyrzuca wszystko z plecaka i krzycząc ucieka z sali. Ja oczywiście za nim biegam po szkole, szukam go w toaletach, denerwuję się i boję, żeby nie zrobił krzywdy sobie lub komuś. Znajduję Go i przypominam o zasadach, mówię o tym jak się czuję, pozwalam wyciszyć się na korytarzu: biega, turla się, wchodzi pod ławkę. Na to wszystko daję mu czas, tyle ile potrzebuje. Udało się , wracamy do klasy, ponownie przypominam o zasadach i o tym że teraz musi posprzątać swoje rzeczy. Widzę, ze znowu zaczyna się złościć. Przypominam o tym, że może wyjść na korytarz i pobiegać. Z niezadowoloną miną sprząta jednak swoje przybory. Uff.... Dotrwaliśmy do końca, wyciszony i rozładowany z emocji pracował dalej bez problemów.
Nie wszystkie dni były takie efektywne, czasami Adaś zachowywał się agresywnie wobec siebie i innych. Tą inną byłam zazwyczaj ja, podrapał mnie po rękach, kopał, rozerwał biżuterię czy niszczył mienie szkoły. Było mi trudno i ciężko patrzyło mi się na mojego ucznia bo widziałam ile to jemu sprawia trudności. Tu jednak zawsze odwoływałam się do naszych umów, o tego typu zdarzeniach zawsze byli i nadal są informowani rodzice, a wszystkie szkody muszą być naprawione. Nie ma znaczenia czy jest to podarty plakat, pomalowana szyba w oknie czy zniszczona biżuteria. Na szczęście sytuacje typu ucieczka z klasy już się właściwie nie mają miejsca, kiedy widzę, że zaczyna się złościć bo czegoś nie rozumie lub się w którymś momencie zgubił, zamyślił rozproszył, to przywołuję jego uwagę na tu i teraz. Jeszcze raz przypominam co ma zrobić, dzielę jego pracę na krótsze części. Chwalę za każdy mały sukces i motywuję do następnego kroczku. Adaś jest bystrym chłopcem, zazwyczaj świetnie radzi sobie z zajęciami edukacyjnymi, chętnie się zgłasza, ma dużą wiedzę. Kiedy sobie z czymś radzi, mówi , że nie potrzebuje teraz pomocy. Wtedy ja mogę pomóc innym uczniom w klasie, a jest ich kilkoro. Tak naprawdę z klasie liczącej 19 uczniów, jest mój Adaś i jeszcze 8 dzieci z opiniami lub w trakcie diagnozy. Dzięki temu, że współpraca rodzicami jest taka, jakiej mogę życzyć każdemu nauczycielowi, to z Adasiem nie ma już tak dużych trudności. Jest on zaopiekowany przez specjalistów szkolnych, jest pod opieką psychiatry, ma wsparcie na prawie wszystkich lekcjach i rodziców którzy są zaangażowani i otwarci na sugestie.
Trudniej jest mu wejść w relacje społeczne z rówieśnikami, nie zawsze rozumie wszystkie zasady udziału w tych relacjach, oczekuje bycia w centrum grupy, atencji. Tu potrzebuje największego wsparcia i pokierowania. Pomocne są tu również zajęcia prowadzone przez psychologa mające na celu rozwijanie i wzmacnianie kompetecji społeczno – emocjonalnych.
Jesteśmy już na finiszu pierwszego etapu edukacyjnego. Co będzie dalej, jeszcze tego nie wiem, ale trochę się boję co przyniesie przyszłość. Ten rocznik, który w czerwcu zakończy 3 klasę nie ma łatwego początku i wejścia w drugi etap. Kiedy byli w pierwszej klasie my nauczyciele zdecydowaliśmy o zawalczeniu o to co robiliśmy i rozpoczęliśmy strajk. Umknęło kilkanaście dni nauki i kontaktów rówieśniczych. Druga klasa to strach i niepokój o zdrowie, śledzenie informacji o tym, co dziej się na świeci i czekanie, na to co nieuniknione. Zostaliśmy zamknięci w domach, odcięci od bliskich i tego co znaliśmy. Nauczanie zdalne, problemy ze sprzętem, komunikatorami. Domy stały się biurami, szkołami i przedszkolami. Wszyscy narzekali i byli rozżaleni, ja też bo zostałam zamknięta z dwójką pełnych energii przedszkolaków i komputerem do pracy. Jakoś i to przetrwaliśmy. No , a teraz jesteśmy w klasie trzeciej, od listopada znowu zamknięci z tym samym sprzętem, który raz działa lepiej raz gorzej, czasami trzeba się podzielić z rodzeństwem, z Internetem, który nie zawsze nadąża, ale z lepszą platformą do nauki , co do której zostaliśmy przeszkoleni, albo i nie.
Nie jest to piękny obrazek, kiedy zobaczymy ile ten rocznik stracił : nauki pod okiem nauczycieli, kontaktów z rówieśnikami, aktywności fizycznej. Trudny to czas dla wszystkich i o ile dzieci miały sprzęt z którego mogły korzystać i nie ukrywajmy rodziców, z którymi mogły to jeszcze raz przepracować, to w porządku. Gorzej jeśli brakowało któregokolwiek komponentu.
Czy myślę o moim Adasiu, o tym jaki będzie po powrocie do nauki stacjonarnej? Tak, często nawet w czasie ferii, jego los nie jest mi obojętny. Zastanawiam się, ile będziemy musieli przypomnieć, przećwiczyć i przejść trudnych zachowań. Nie mam tu na myśli strony edukacyjnej, ale aspekt powrotu do społeczności klasowej, szkolnej i kontaktów rówieśniczych. Szczególnie w jego wypadku, to jest największy minus nauki online, brak środowiska klasowego i tym samym niemożność ćwiczenia i sprawdzania siebie w interakcjach z innymi. Żadni rodzice, ani krewni, nawet najbardziej zaangażowani i wspierający, nie są w stanie wyrównać tego braku.