ROZDZIAŁ I
Miała zaledwie 9 lat, gdy ją poznałam. Przy swojej chorobie - osteogenesis imperfekta, czyli wrodzonej łamliwość i niedorozwojowi kości, wyglądała na 3 – letnie dziecko, które jest tak kruche jak opłatek gdy się go dzieli. Była bardzo delikatna, niepozorna, pełna bólu, cierpienia i zarazem duchowej siły, która przerastała mnie samą.
Choroba wykrzywiła jej kończyny. Z trudem chodziła. Podtrzymywana przez mamę, zaciskała zęby, aby móc iść dalej. Łzy spływały po jej delikatnych, dziecięcych policzkach...
****
-Anita, siostro. ... Anita – nauczycielka wskazała rubrykę w dzienniku – mama prosiła, aby siostra poszła do niej z lekcjami religii. Nie możemy za nie płacić, religia nie jest w programie nauczanie indywidualnego, ale prosimy, niech siostra idzie w ramach godzin społecznych.
-Pani Haniu, wspaniale. Nie widzę w tym żadnego problemu. No... chyba, że niewielki kłopot z czasem, ale proszę się nie martwić – pójdę na pewno.
-Cieszę się siostro, tylko...Musi siostra wiedzieć, że Anita jest bardzo chora. Trzeba tak planować zajęcia, aby jej nie przemęczyć. I..., proszę uważać. W jej stanie, każde przeziębienie przynieść może poważną infekcję organizmu. Niech siostra zawsze przychodzi do niej zdrowa.
***
Na progu duszpasterskiej przygody wyznaczyłeś mi, Jezu, wyjątkowe zadanie. Na bardzo krótki czas, postawiłeś przede mną dziecko, małe i niepozorne. Nim zdołałam pomyśleć, Ty już wiedziałeś, ile ta mała dziewczynka może mnie nauczyć. Zadanie to chwilami przekraczało moje ludzkie możliwości, lecz jedynie Ty wiedziałeś, jakże to przekraczanie było dla mnie błogosławione.
ROZDZIAŁ II
Zadzwoniłam do drzwi.
-Proszę. Niech siostra wejdzie. Ja za chwilę przygotuję Anitę.
Mieszkanie było bardzo proste, zwyczajne jak każde, tylko ludzie w nim byli niezwyczajni. Zmęczona życiem kobieta, której mąż od lat przebywał w więzieniu, kończyła karmić swoje kruche dziecko. Maleńka, niby 3 – letnia dziewczynka, patrzyła na mnie swoimi dziecięcymi oczyma. Z trudem przełykała pokarm podawany jej przez mamę, ukradkiem zwracała głowę w moją stronę.
Boże, czy dam radę? Ona jest taka delikatna, taka maleńka, taka bezradna...
W chwili mojego zamyślenia mama przeniosła 9 – letnią Anitę na kanapę. Swoimi matczynymi dłońmi, z czułością i miłością, o której jedynie Bóg miał pojęcie, przewijała dziecko niczym niemowlę.
-Siostro, Anita ma wszystko gotowe. Proszę się nie bać, nie przejmować – ona da radę. Sama wychowuję ją i młodszego syna.
Mąż jest w więzieniu ...
Na chwilę urwała. W jej oczach malował się głęboki smutek, twarz miała udręczoną codziennym zmaganiem z nieuleczalną chorobą córki.
-Zanim zaczniecie, chciałam powiedzieć siostrze, że... Anita jest dzielnym dzieckiem, ale... - pani Beata, już dłużej, nie potrafiła powstrzymać łez – w każdej chwili mogę ją stracić. Dziś, jutro, pojutrze – nigdy nie wiem, kiedy Anita osłabnie. Z każdym przeziębieniem przeżywam ból i lęk o jej życie. Wystarczy chwila i mogę jej już nie mieć przy sobie. Czy siostra rozumie?
-Tak, pani Beato, rozumiem.
...a jednak, gdzieś w sercu na dnie czułam się całkowicie bezradna – jak pomóc...? Co robić...? Byłam jak dziecko, które stawia pytania bez odpowiedzi. Dziecko, które stoi bezradne i z wielkimi oczyma otwartymi na świat stara się zrozumieć.
Nie wszystko od razu. Przygoda z Anitą dopiero się rozpoczyna. Staję wobec niej jak dziecko przed tajemniczymi drzwiami – nie wiem, co będzie dalej, ale idę... Nie cofam się. Wiem, że w Anicie Bóg przychodzi do mnie – ja idę do Niego. Choć to ciągle początek i wielka niewiadoma – Jezu, bądź przy mnie.
-Anito, jestem siostra Klara i będę przychodzić do ciebie, co tydzień.
ROZDZIAŁ III
Usiadłam w pokoju przy jej biurku. Wszystko miała starannie przygotowane, fotel dopasowany do kruchej i maleńkiej postury ciała. Było tak, jakby cały świat kręcił się wokół niej. W tej wielkiej niewiadomej jej odejścia – ona była najważniejsza.
-Mamo, nie! Proszę, nie! Nie mogę! Mamo! Błagam! Ja nie mogę!
-Anito, musisz. Musisz, dziecko, jeśli chcesz chodzić. Musisz!
-Mamo! Boli, boli, boli... Nie mogę!
Przerażający płacz, jęk i krzyk Anity dobiegał z sąsiedniego pokoju. Mama prowadziła ją, trzymając za wzniesione ku górze ręce. Jej twarz zalana była łzami, pełna cierpienia i głębokiego bólu. Jej niepozorne nóżki z trudem przesuwały się do przodu.
-Anito. Chciałam ci dzisiaj powiedzieć...
-Ja, nie mogę siostro. Przepraszam... - łzy płynęły cicho po jej policzkach.
Moje oczy, tak jak i jej, zeszkliły się niczym jesienne okno w czas gęstej szarugi. Miałam wrażenie, że za chwilę, z rozpaczy pęknie mi serce – nie mogłam na to patrzeć.
Boże, dlaczego? Dlaczego ona tak cierpi? Czy nie możesz inaczej...?
-Siostro Klaro. Nie mogę chodzić, wszystko mnie boli, ale mama...
-Wiem, Anito. Widzisz, mama chce jak najlepiej. Walczy o ciebie, troszczy się. Myślę, że dobrze wiesz, iż bez chodzenia i zaparcia się siebie nie pokonasz choroby...
-Przepraszam - na chwilę mama zajrzała do pokoju – siostro, wybacz..., muszę dać dziecku leki.
-Ależ tak, proszę.
Anita, regularnie przyjmowała granulowane „kości rekina”. Do dziś, nie mogę zapomnieć dnia, gdy dowiedziałam się o tym.
Moje duchowe dziecko przyjmuje kolosalnie drogie leki, aby ratować siebie; aby żyć; aby wzmocnić swoje słabe kości – a rezultat..., prawie żaden. W przeciągu tych kilku lat walki z chorobą, pani Beata musiała nauczyć się podawać dziecku zastrzyki. Trzy razy dziennie – bolesna dawka. To zbyt dużo, aby prosić pielęgniarki.
Od życia, czasami, a może zawsze, można się wiele nauczyć. Życie, często wymaga od ludzi czynności, nie tak dawno, niemożliwych do wykonania.
Trzy razy dziennie podawać dziecku zastrzyk w brzuch – tej małej, kruchej i niewinnej istocie, która już nie ma na sobie zdrowego miejsca do kłucia...
Boże, jak heroiczne muszą być matki!
ROZDZIAŁ IV
-Czy bardzo cię boli?
-Tak siostro, tak bardzo, że nie chcę już chodzić. Nie mogę i nie mam sił... Ale, widzisz siostro – wskazała na krzyż wiszący na ścianie – On tak bardzo cierpiał. Ktoś przybił Go do krzyża za nas, za nasze grzechy, dlaczego...?
-Anito. Kiedyś w raju, człowiek odwrócił się od Boga. Odrzucił Jego piękną i czułą Miłość. Ponieważ Bóg ukochał człowieka niezgłębioną i wieczną Miłością, postanowił zesłać Zbawiciela, który uwolni każdego od śmierci wiecznej. Od chwili śmierci Jezusa na krzyżu możemy być pewni, że śmierć nie jest czymś wiecznym, lecz tylko przejściem. Przejściem do wieczności, w której żyć będziemy w pełni Bożego szczęścia.
-Czy ja? Czy też tam pójdę?
-Tak, Anito, i ty tam pójdziesz.
-A, czy będę zdrowa?
-Będziesz. Anito, będziesz zdrowa, a nawet więcej - będziesz biegać i skakać, jak inne dzieci.
-Bardzo chciałabym tam pójść, być zupełnie zdrową. Chciałabym biegać i cieszyć się, jak inni.
-Zaufaj mi, Anito. Wierzę, że Bóg w niebie, przygotował dla Ciebie najpiękniejsze miejsce.
Anita popatrzyła teraz na mnie zdumionymi oczyma i zapytała:
-Siostro. Skąd wiesz?
-Bo widzisz, Anito. Nie jesteś zwykłym dzieckiem. Pomimo swojej choroby, której może teraz nie rozumiesz, Bóg wybrał cię do czegoś szczególnego. Wybrał cię do jakiegoś ważnego zadania.
-Jak to?
-Co robisz, Anito, gdy jesteś sama; gdy niczego nie rozumiesz; gdy wszystko cię boli; gdy twoje oczy wypełnia morze łez...?
Dziecko popatrzało na mnie przez chwilę, może nieco zdziwione... I spoglądając w niewidoczną okiem, lecz widzialną duszą, dal..., zaczęło mówić...
-Często leżę bezradna na kanapie i czekam, aż ktoś przyjdzie mi pomóc. Czekam, czekam i nikt nie przychodzi. Mama wyszła na zakupy, brat siedzi przed komputerem, a moje pół godziny oczekiwania jest jak wieczność, siostro. Jest mi wtedy bardzo źle i smutno. Czasem myślę, że lepiej będzie jak umrę. Mama nie miałaby kłopotu, brat nie wstydziłby się mnie przed kolegami. Ale siostro, to źle prawda? Nie można tak myśleć, że chce się umrzeć?
-Nie, Anito. Nie można tak myśleć. Życie nie należy do nas samych. To Bóg pozwolił żyć, tobie i mnie, On jest Dawcą. Nie możemy sami wymierzać sobie miary naszego życia – jak nam się to podoba. Życie to nie zabawa. Ono nie jest bajką – jest darem samego Boga.
-I widzisz, siostro... Kiedyś, kiedy było mi tak smutno, popatrzyłam na krzyż – wskazała na ścianę – i pomyślałam, że jeżeli Jezus umarł za cały świat, za moje grzechy, to ja mogę cierpieć dla Niego. Pomyślałam, że na krzyżu On, Jezus, był też bardzo samotny i wtedy postanowiłam, że wszystko oddam dla Niego. Nie będę już tak płakać i grymasić, choć wszystko bardzo mnie boli. Moja mama tego nie rozumie ale On, Jezus, wie jak mnie bolą kości gdy chodzę – prawda siostro?
Patrzyłam na nią, na jej promieniejące oblicze i wsłuchując się w wyznanie wiary małego dziecka zaczęłam doświadczać bezmiaru swej maleńkości – ja, dorosły człowiek, duchowo uklękłam przed nią, by doświadczyć promieniującej Miłości Boga.
-Tak, Anito. Gdy pozostajemy sami i czujemy się bardzo niezrozumiani, tylko Jezus pozostaje wiernym Przyjacielem. Tylko On rozumie nasz ból, smutek i samotność. Twoja miłość do Niego i cierpienie z Nim, to jedno z twoich pięknych zadań. I..., masz rację, na krzyżu Jezus był sam i my także często jesteśmy samotni...
Anita spojrzała mi w oczy, głębiej niż ja sama spojrzeć potrafię. Delikatną rączką dotknęła mojej twarzy – jej ciepło i miłość dały się dotknąć nawet sercu...
-A czy ty, siostro, jesteś czasem samotna?
-Tak, Anito. Jestem czasem bardzo samotna...- te słowa wypowiedziałam bardzo dobitnie i powoli.
-Jak to? Przecież w twoim domu jest dużo sióstr..., nie jesteś chora jak ja...
-To prawda. Nie jestem chora jak ty ale czasem mogę być bardziej samotną niż myślisz. Choć mieszkam z wieloma siostrami i większość czasu spędzam z dziećmi w szkole lub parafii, przed Bogiem doświadczam bolesnej samotności. To jest tak, Anito, jakby Bóg ukrył się przed człowiekiem a on płynie na rozbitym okręcie. Jest sam, na wielkim i wzburzonym morzu. Wokoło tylko ciemność, wysokie fale, potargany maszt i strach...
-Dlaczego, Bóg aż tak się ukrywa?
-Ukrywa się ponieważ wie, że w głębokiej samotności, człowiek i tak znajdzie właśnie Jego. Możemy mieć wspaniałych przyjaciół; rodziców, którzy nas wysłuchają lecz w głębi serca, ciągle będziemy odczuwali jakiś brak. Ten brak powoduje, że zaczynamy oddawać siebie Bogu; zaczynamy Go szukać po ciemku. Tak jak dziecko, wyciągamy ręce, Anito. Czujemy, że Bóg jest obok, choć jeszcze Go nie widzimy. Możemy też, jak dziecko wołać: gdzie jesteś...? pokaż się...? chcę Cię złapać, dotknąć...? Ręce stale wyciągamy przed siebie, aż w końcu znajdujemy tego, Który był tak blisko – Boga. On nas najlepiej rozumie.
Anita zastanowiła się:
-Siostro, czy to ma jakiś sens? Przecież, to brzmi jak zabawa w chowanego.
-Może masz rację. Tak to może wyglądać. Ale sens, o który pytasz, jest bardzo głęboki. Kiedy już człowiek doświadczy ogromnej samotności; kiedy spadnie na dno beznadziei; kiedy zrozumie, że tylko Bóg jest prawdziwym Przyjacielem, zaczyna szukać Go tak bardzo jak nigdy dotąd. Okazuje się wtedy, że noc duszy staje się porankiem a duchowa zima – wiosną.
-Skąd to wiesz?
-Wiem, ponieważ już kilka razy przeżyłam noce doświadczeń i samotności. Wiem, co to znaczy. Zdarza się i tak, że noc duszy lub wiary przeżywają dzieci, które są bardzo bliskie Bogu. Kiedy człowiek odchodzi z tego świata, by zamieszkać z Bogiem, jego rozwój duchowy jest tak szybki, że trudno znaleźć jego początek, środek i koniec. Mówimy wtedy, że ten ktoś, kogo spotkaliśmy w życiu jest naszym Aniołem – świętym. Czuję, że i ty jesteś Aniołem dla mnie, Anito.
Puściłam jej drobniutkie dłonie i całą, niczym delikatny kwiat przytuliłam do siebie. Jej policzek dotykał mojej twarzy, czułam zapach jej włosów i delikatne bicie serca. Wiedziałam, że i ja mogłabym być jej mamą – choć może tego nie czuła, może nie rozumiała – była mi tak droga, jak własne dziecko.
***
Czy można małemu dziecku wytłumaczyć tajemnicę Twojej Miłości, Twojego obcowania w człowieczej duszy ? Czy dziecko potrafi to zrozumieć...?
Każda noc ciemna, każde umieranie duszy – dałeś mi w niezgłębionej Miłości swojej. Nie mam do Ciebie żalu, nie nigdy. Raczej żywię ku Tobie niespłacony dotąd, dług wdzięczności. Choć wszystko po ludzku, wydawało się piekłem na ziemi, wokół i we mnie – prowadziło zawsze do Ciebie. Z początku nie rozumiałam Twej Ojcowskiej pedagogii. Potykałam się o własne błędy. Chciałam ratować się ucieczką, zdradą swego powołania... Ty – Wierny Bóg – czekałeś na mnie u wrót duszy mojej. Wciąż jeszcze uczę się Twojego przychodzenia, Twojego kierownictwa. Ale dziś..., już wiem lepiej, kiedy jesteś gdy Cię nie ma. Wiem, że to, co po ludzku jawi się jako przekleństwo jest w istocie swej błogosławieństwem. Wiem, że każda noc jest mi dana by ujrzeć Twoje światło, poranek wschodzącego Słońca. I czuję, całym jestestwem duszy, że po zimie wschodzi wiosna. Wiosna miłości do Ciebie, wiosna kochania, szukania i poznawania. Ty jesteś moją Obecnością w nieobecności. Jesteś Wszystkim i takim pozostań.
Dziękuję Ci, że przyszedłeś do mnie w tym małym dziecku. W nim na nowo odkrywam Ciebie i stale szukam. Ja, dorosły człowiek, uczę się Miłości przy dziecięcym sercu Anity. Uczę się cierpienia, samotności, miłości, modlitwy i macierzyństwa. Będąc przy niej, stale jestem przy Tobie – moja Miłości, mój Boże.
ROZDZIAŁ V
Weszłam do pokoju. Anita leżała w łóżku, była dziś bardzo słaba. Nie mogłam mieć z nią lekcji ale pragnęłam być przy niej choć chwilę.
-Czy zrobić siostrze herbaty?
-O tak, bardzo chętnie. Idę prosto ze szkoły, będę pani bardzo wdzięczna.
Delikatnie usiadłam na skraju jej łóżka.
-Siostro Klaro, przepraszam. Bardzo przepraszam.
-Ale... za co, Anito?
-Nie mogę dziś mieć lekcji i bardzo mi przykro. Siostra na pewno bardzo się starała, a ja...
-Anito. Nic nie mów. Odpocznij, proszę.
Na chwilę chwyciłam jej drobniutką dłoń i przytuliłam do swojej twarzy. Wydawało mi się, że ona z lekka przysypia. Oddychała ciężko i zarazem bardzo znikomo. Lekko oparłam głowę o jej poduszkę.
***
Czym jest dla Ciebie cierpienie tak małego dziecka? Jak bardzo potrzebne Ci ono, że na to pozwalasz? Co i kogo zbawić może taki mały „ktoś”?
Proszę Cię, Jezu, przez wzgląd na miłość tego dziecka do Ciebie – ulżyj jej cierpieniu. Niech choć na chwilę zazna rozkoszy spokoju duszy i ciała.
***
Anito, gdybym mogła zamienić swe życie na Twoje, żebyś ty mogła żyć – nie wahałabym się ani chwili. Gdybyś mogła biegać, skakać i żyć zamiast mnie – oddałabym ci swoje uderzenia serca...
-Siostro. Jesteś bardzo zmęczona. Dlaczego nie idziesz do domu?
Tego dnia z trudem podtrzymywałam powieki. Istotnie, Anita nie myliła się, nie miałam już sił, by funkcjonować. Byłam wykończona i niewyspana. Stale, po nocach coś robiłam, przygotowywałam dla dzieci...
-Przepraszam. Chcę jeszcze chwilę zostać. Właśnie o tobie rozmawiałam z Panem Jezusem.
-O mnie?
-Tak, Anito. O tobie i twoim cierpieniu i o tym, że...
-O czym, siostro?
-O tym, żebyś tyle nie cierpiała. Prosiłam Boga o zamianę. Twoje życie za...
-Za kogo? Za kogo, siostro?!
-Za mnie... - czułam jak nogi uginają się pode mną, jakbym sama wydała na siebie wyrok. Wyrzuciłam z siebie to, co było niejako moją tajemnicą.
-Za ciebie?
Anita spojrzała na mnie szklanymi oczyma, dotknęła twarzy...
-Dlaczego tak?
-Nie mogę patrzeć na ciebie jak cierpisz. Nie mogę myśleć o twoich marzeniach, o bieganiu, tańcu, koleżankach i kolegach kiedy wiem, że nigdy ich nie spełnisz. Kiedy wiem, że tak mało masz czasu. Kocham cię Anito. Kocham cię...
Łzy spłynęły mi po policzkach, takie ciche, bez szlochu. Łzy pełne miłości i czułej troski o mojego Anioła.
-Kochasz mnie? Jak możesz mnie kochać? Nie jestem twoim dzieckiem.
-Myślę, że jesteś.
-Przecież mnie nie urodziłaś.
-Tak, Anito, masz rację. Nie urodziłam cię. Nigdy nie urodziłam żadnego dziecka, które mogłabym nazwać swoim...; które miałoby oczy podobne do moich...; które śmiałoby się moim uśmiechem...Nigdy też nie usłyszę słów: MAMO. Mogę jednak być matką dla innych.
-Jak? Nic nie rozumiem. Jak możesz być matką, skoro nie urodzisz nikogo?
-Kiedy jest się siostrą, trzeba nauczyć się być matką na sposób duchowy. Nie mam własnych dzieci – fakt, ale każde spotkane dziecko mogę kochać jak własne. Nie zawsze jest łatwo. Czasem dzieci są niewdzięczne, brudne, zaniedbane, bardzo opryskliwe. Uczę się kochać je takimi jakimi są. Im więcej daję siebie, tym bardziej szerokie staje się moje serce. W tej duchowej miłości Bóg daje łaskę kochania dzieci i ludzi zarazem, jednakowo. Bez wyróżniania – każdy jest ważny, cenny i jedyny. Duchowa miłość matki, nie należy do łatwych. Najczęściej dzieci, młodzież, czy po prostu ludzie, zapominają o nas. Często przechodzą obojętnie i nawet nie wiedzą, jak ważni są dla nas.
-Jak ktoś obcy może być dla ciebie ważny? Nie rozumiem.
-Widzisz. Nie mam swojej rodziny; męża, dzieci. Zatem ludzie, do których idę, a szczególnie dzieci są mi, po Bogu, najdroższe na świecie. Teraz jestem u ciebie, ale za chwilę pójdę i już mnie tu nie będzie. Czy znaczy to, że o tobie nie myślę? Czasem tak jak matka, w każdej chwili dnia, noszę w sercu powierzone mi dzieci i także ciebie. Myślę o tym, co przeżywacie. Myślę o kimś, kto dziś płakał; kto przeżył dramat w domu; kto jest nieszczęśliwy; kto czuje się samotny... Oczy matki widzą to, czego dzieci powiedzieć nie chcą. Widzą zmęczenie, smutek, zakłopotanie, radość... Choć po ludzku, jestem daleko od swoich duchowych dzieci – w istocie stoję tuż obok. W takiej miłości zawsze bolesna jest obojętność tych, których się kocha.
-A mnie..., jak bardzo mnie kochasz?
-Anito, kocham cię mocniej niż możesz to sobie wyobrazić. Twój ból, smutek, żal są też moimi. Nawet gdy ciebie już nie będzie, gdy choroba zabierze cię tam, gdzie będziesz mogła cieszyć się zdrowiem – ja nie zapomnę o tobie. Pamięć o tobie pozostanie w mym sercu, ponieważ matka nie zapomina o swoich dzieciach, jeżeli jest prawdziwie matką.
W tej chwili, dziewczynka podniosła głowę wyciągając ramiona. Ona sama, z oczyma pełnymi łez, przytuliła mnie do siebie...
-Ja też cię kocham. Kocham cię, siostro Klaro. Kocham bardzo mocno.
***
Pomiędzy 30 a 40 rokiem życia budzi się w kobiecie największe pragnienie macierzyństwa. Naturalny odruch organizmu, a zarazem jego ostatni krzyk. Tutaj potrzeba wielkiej mądrości, aby zrozumieć, dostrzec i dobrze ukierunkować.
Ty dałeś mi poznać ów nieodgadniony odruch ciała w odpowiednim momencie. Dałeś mi, Jezu, siłę i moc, by pokonać w sobie to, co ludzkie i ukierunkować ku rzeczywistości duchowej. Bez Twej pomocy oraz niezgłębionej Miłości, która na zawsze pozostanie dla innych tajemnicą, byłabym upadła, rozsypała się niczym gliniane naczynie. Tak rozpadło się wiele powołań – dlaczego nikt im wtedy nie pomógł, nie wytłumaczył, nie podał ręki?
Siła macierzyństwa, które rozlewasz w moim sercu jest większa ode mnie – to siła, która płynie z połączenia miłości Boskiej z ludzką. Duchowa miłość macierzyńska dusi się w sobie, kiedy nie jest dawana, czy dzielona. Czasem nawet eksploduje i kończy się nieodwracalnym dramatem osób powołanych. Zasadniczą cechą tej miłości jest płodność duszy na poszerzanie serca, ukierunkowanie DLA drugich i KU drugim. Jeżeli macierzyństwo duchowe rozłączy się z Miłością Boga, umacnianą każdego dnia na kolanach, nie będzie ani autentyczne, ani trwałe.
Tobie, mój Jezu, powierzam wszystkie duchowe dzieci, które uczyłam, z którymi byłam, które gdziekolwiek i kiedykolwiek spotkałam. Wiele z nich jak żywy obraz powraca we wspomnieniach. Najwyraźniej jednak widzę tych, którzy odeszli od Ciebie, którzy stoczyli się na dno. Idąc ulicą poznaję w dorosłych mężczyznach moich chłopców – przechodzę z lękiem i zarazem bólem. Zadaję sobie pytanie: co stało się z ich życiem? Gdzie są ci mali i spokojni chłopcy? Co stało się z dziewczynkami, które dziś, rozczarowane życiem, pchają wózek z dzieckiem, którego nawet nie potrafią kochać...?
ROZDZIAŁ VI
Dziś nie mogłam pójść do niej. Leżałam w łóżku z pociętą nogą, wyciągniętą w górę i zaciskałam zęby z bólu, który rwał niemiłosiernie. Czas 2 tygodni dochodzenia do siebie był wystarczająco długi, aby zadać sobie sporo, życiowych pytań.
Moje cierpienie, w porównaniu z bólem i powolnym odchodzeniem Anity, było zupełnie niczym. Brak porównania i nawet śmiesznym wydaje się, by do niego dążyć.
Jak więc, musi przeżywać swoje cierpienie ktoś tak mały, jak ona? Skąd bierze się w niej ta nieodgadniona siła przetrwania i walki? Jak wygląda jej duchowe dotykanie Boga..., spotykanie Go w każdym ukłuciu, niedomaganiu, w każdej łzie...?
Cierpienie, którego doświadczamy jest nieodłącznym procesem dorastania ku Bogu. Pozostawieni w samotności własnej izolacji, oczekujący na przyjście kogoś zainteresowanego – zaczynamy odkrywać Boga. Już nie cieszy książka, brewiarz wydaje się za ciężki, a różaniec..., zbyt monotonny – serce, małymi krokami, otwiera się na przychodzącego Boga.
-Gdzie jesteś? – pyta Bóg, pochylony nad łóżkiem.
-Jestem tu, przy Tobie. Czekam na Twoje przyjście, tęsknię i stale czuwam. Czuwam tęsknotą miłości, którą żywię do Ciebie. Gdy Cię nie ma, ogarnia mnie otchłań samotności, przeplatana oczekiwaniem na przyjście.
-To dobrze, moje dziecko. Czuwaj, czekaj, zatęsknij – Ja zawsze będę, powrócę, pochylę się nad tobą. Ogarnę ciało twoje i przeniknę do głębi duszę. Miłość swoją wyleję na ciebie tak, że umysłem ogarnąć jej nie zdołasz.
Cierpienie i samotność, zwracają serce ku Bogu. Człowiek wchodzi niepostrzeżenie w dialog z Przedwiecznym. Jest sam na sam z Nim. Nikt na nich nie patrzy, nie komentuje, nie przeszkadza, nie poprawia... Wypowiedziane słowa i myśli biegną bezpośrednio pomiędzy nimi – nawiązuje się dialog dwóch, kochających serc. Lecz tylko jedno z nich nie jest narażone na niewierność osoby kochanej, serce człowieka. Nie kto inny, jak człowiek, posiada całkowitą pewność, że jego miłość nie zostanie zdradzona. Bóg zaś, podejmuje ryzyko bycia zdradzonym, oszukanym, odrzuconym. On, który dochowuje wierności człowiekowi do samego końca, narażony jest na niewierność. Ryzyko kochania Boga prowadzi aż pod krzyż. To właśnie tu człowiek uczy się cierpienia i bezinteresownej miłości. Krzyż choroby jest ściśle powiązany z krzyżem odkupienia. Tam, zawieszony ponad ziemią, Chrystus, wszedł w dialog z Bogiem, którego do dziś jesteśmy świadkami. Nasza ludzka natura czyni to samo w obliczu cierpienia. Choroba i ból otwierają nas na Boga. Każdy, nowy dzień jest darem, który uczymy się przyjmować na nowo – jak noworodek otwierający oczy na świat z pierwszym okrzykiem zadziwienia.
-Czy już rozumiesz, dlaczego dopuszczam cierpienie...? Dlaczego doświadczam samotnością?
-Tak, Panie. Rozumiem. Rozumiem doświadczeniem swoich trudnych, życiowych dni. Tych dni, w których całowałam samotność z czułością matki – świadomej sensu cierpienia, bólu rodzenia; dni, doznawanych rozpaczy, ciemnych i bezsensownych – brakowało mi wtedy Ciebie, choć wiedziałam, że jesteś gdzieś blisko. Często prosiłam Cię, byś zerwał z moich ramion cierpienie fizyczne – wiedziałeś przecież, że nie jestem w tym dobra. Moją prośbę nie tylko przyjąłeś bardzo serio – poszedłeś dalej. Wprowadziłeś mnie w ogród cierpienia duszy, duchowych zmagań, upadków i powrotów. W tajemniczy ogród samotności, nawet wtedy, gdy jesteś tak blisko, bo we mnie samej. Wiedziałeś, że kocham księżyc i gwiaździste niebo, więc wprowadziłeś w „noce ciemne” mą duszę. Dopiero, gdy to zrozumiałam, pierwszy raz usłyszałeś: jeżeli pragniesz czynić ze mną te cuda, które wprowadzają w wiosnę miłowania Ciebie i kwitnącą woń duszy – daj mi tych nocy, ile będziesz pragnął; jeśli zaś wiesz, że słabość moja nie przezwycięży próby – błagam! zachowaj! zachowaj mnie, Panie...! Jestem tylko słabym człowiekiem, świadoma swej ograniczoność i siły, którą niesie miłość ku Tobie. Nie dozwól, bym miała umrzeć bez Ciebie i z daleka od Ciebie. Proszę, jeżeli przyjdziesz po mnie – chcę umierać w habicie, bo cała jestem Twoja. Tylko Twoja, Panie.
RODZIAŁ VII
-Anito, rozpoczęliśmy Adwent. Czy wiesz co, to znaczy?
-Czekamy na przyjście Pana Jezusa?
-Tak, dobrze mówisz, ale czy wiesz jak się do tego przygotować?
-Kiedyś nie jadłam cukierków, dziś jeszcze nie pomyślałam, co mogę zrobić.
-Widzisz, najwyższy czas podjąć jakieś postanowienie. Adwent ucieka i żaden z danych nam dni nie powróci – odejdzie cichutko i nic z sobą nie weźmie do Jezusa.
-Jak to...?
-Dni, które przeżywamy bez dobra, bez miłości nie wrócą do nas i nie powiedzą: przepraszam, wróciłem po dobry uczynek; czy mogę o niego prosić? My natomiast nie odpowiemy: ależ tak, proszę; jakoś przegapiłam okazję; jestem taka zabiegana; nie zauważyłam jak odszedłeś...
-Trochę śmieszne, siostro. I co dalej?
-Dni odchodzą, Anito, i nie wracają. Szanse, z którymi Bóg do nas przychodzi zostają zmarnowane nieodwracalnie. Każdy, dobrze przeżyty adwent przynosi człowiekowi niezmierne poczucie radości i nieskrępowaną satysfakcję, że nie przychodzimy do Jezusa z pustymi rękoma. Pamiętam pięknie przeżyte adwenty w swoim życiu ale...
-Ty, też coś zmarnowałaś?
-No właśnie, Anito. Pamiętam adwenty, których się wstydzę. Adwenty, w których na czoło wysuwały się słowa: od jutra, może później, dziś nie, jeszcze nie teraz, ach... ten raz nic się nie stanie. Albo łamałam postanowienia, albo zbyt długo nie potrafiłam ich powziąć. I tak mijały, dzień za dniem. Zmarnowany czas! Wielki wstyd przed samą sobą, że ja – siostra zakonna, nie potrafię wymagać od siebie, nie potrafię być konsekwentną, obijam się w życiu duchowym.
-Troszkę nie rozumiem. Dlaczego to, było takie dla siostry ważne?
-Kiedy byłam dziewczyną, pewną swojego życiowego wyboru, niestrudzenie dążyłam do tego, by być coraz bliżej Jezusa. Duchowe poprzeczki stawiałam sobie bardzo wysoko – dużo od siebie wymagałam. Kiedy natomiast zostałam siostrą, poprzeczki poszły jeszcze wyżej ale... Bywały chwile słabości, w których lenistwo brało górę nad gorliwością. Moje koleżanki ze studiów dawały sygnały adwentowych zmagań, a ja przytakując wiedziałam, że nie zaczęłam jeszcze duchowych przygotowań do Bożego Narodzenia. Nie ma co oszukiwać siebie. Taki beznadziejny i zmarnowany adwent przynosił opłakane święta. Bóg nie miał miejsca w moim sercu, by móc się narodzić. Przychodził i zastawał bałagan, nieład, mrok... bez odrobiny światła i zimno; zimno ludzkiej obojętności. Dziś, wstydzę się tych zmarnowanych szans. Bardzo się wstydzę, Anito.
-Ale przecież, możesz teraz coś postanowić.
-Tak. Mogę i zrobiłam to. Nie jest to bynajmniej usprawiedliwienie tego co przegapiłam. Ten adwent jest jeden jedyny. Nie jest adwentem sprzed roku, czy dziesięciu lat. Jest teraz i tu. Ale jest w naszym życiu adwent o wiele ważniejszy niż tegoroczny.
-Jak to? Jest jeszcze jakiś inny adwent? Może siostra pomyliła się z Wielkim Postem?
-Nie, Anito. Nie pomyliłam się. Ten adwent to nasze życie, nasze nieustanne czekanie na spotkanie z Bogiem w chwili, w której nas zawoła do siebie. Tak więc, czekamy na Niego przez całe swoje życie, a sztuka polega na tym, by nie przegapić Bożego przychodzenia. Bóg, dziś przychodzi do mnie przez Ciebie; przez Wojtka, który z premedytacją rozwala mi każdą lekcję religii; przez Marcina, który jest trochę upośledzony, ale to nie przeszkadza mu doświadczać Boga bardziej niż ja; przez cuchnącego człowieka na dworcu, który wyciąga rękę po chleb... Każdy dzień jest naszym adwentem, tylko my czasem tak głupi jesteśmy, że zapominamy o tym i przechodzimy obojętnie.
-Siostro. Jeżeli to prawda..., mój adwent już niedługo się skończy. Wiem, choć mama to ukrywa, że zostało mi bardzo niewiele dni. Czuję, że spotkanie z Panem Jezusem jest blisko.
-Jak to czujesz. Czy to możliwe...?
-To proste. Kiedy leżąc nieruchomo, uświadomiłam sobie, że niedługo umrę, pomyślałam o życzeniu. Jednym życzeniu do Jezusa.
-Jakie miałaś życzenie?
-Poprosiłam Go, żeby moja mama i tata byli znowu razem. Nie chcę, by moja mama tak cierpiała. Pragnę, by tata kochał mamę tak jak kiedyś i by mama mu wybaczyła. I wtedy zawarłam umowę: Jezu, możesz mnie zabrać do siebie – proszę, ale niech moi rodzice żyją razem i w zgodzie. Czułam jak Jezus uśmiecha się do mnie i mówi – ZGODA ANITO. Przecież Jezus może do mnie mówić, prawda?
-Tak, Anito, może! I wierzę mocno, że rozmawiacie ze sobą. Kto kocha Boga całym sercem i żyje tak jakby każda chwila była Jego – spotyka Go, nawet jeśli świat tego nie rozumie. Wierzę, że ty jesteś bardzo blisko Niego i wiem, że On bardzo cię kocha.
-Teraz rozumiesz, siostro, dlaczego nie możesz umierać za mnie? Ja mam umowę z Jezusem i nie mogę jej złamać, bo on liczy na mnie. Obiecałam i chcę tę obietnicę wypełnić – przytuliła mnie do siebie i serdecznie ucałowała – dziękuję.
-Za co?
-Bo to dzięki tobie rozmawiam z Jezusem – pomogłaś mi siostro. Dziękuję.
***
Wiedziałam, Jezu, zawsze to wiedziałam, że Ty przychodzisz do niej, że jesteś tak blisko. Ktoś, kto tak bardzo cierpi musi być Ci drogi. Od pewnego momentu jej ból i miłość skierowały się ku Tobie – teraz, ona, szybuje ku górze niczym jastrząb. Koniec jest coraz bliższy. Ale nie o to chodzi. Pozwalasz jej szybować ku niebu i cieszyć się widokiem Twojego szczęścia. Odkąd jej cierpienie i nieuleczalna choroba stały się motywem umowy – żyje inaczej. Każdy kolejny dzień jest jaśniejszy, pełniejszy. Anita dorasta, dojrzewa do spotkania z Tobą. Może zapaliłam w niej jakąś iskierkę Bożego żaru i pogoni za świętością, ale teraz... teraz Ty ją prowadzisz, a ona pozwala Ci na to. Ja tylko gonię za Wami, klękam, aby zrozumieć i uczyć się tej dziecięcej miłości. Wznoszę oczy ku górze, by dosięgnąć Waszych myśli i dotknięć. Nie rozpaczam, że zostaję z tyłu. Moje zadanie jest inne – miałam podprowadzić, teraz Ty ciągniesz ją do siebie. Podpatruję Wasze obcowanie, wzajemne miłowanie, Wasz prosty dialog... Podpatruję i proszę, bym ja, gdy przyjdziesz do mnie, nie przegapiła chwili Twojego przychodzenia. Proszę, bym umiała chwycić się Ciebie w odpowiednim momencie, by razem z Tobą poszybować tam, gdzie pociągasz teraz Anitę. Jestem dla niej zaledwie płomykiem, jeszcze przez jakiś czas, lecz ona jest dla mnie jasnym płomieniem, który rozjaśnia drogę do Ciebie. Naucz mnie kochać, jak kocha to dziecko.
ROZDZIAŁ VIII
Wiedząc, że jej koniec jest coraz bliżej i że te święta będą dla niej ostatnie, wpadłam na genialny pomysł.
-Anito, czy chcesz zrobić coś bardzo szalonego? Coś, co przekracza ludzki rozsądek?
-Tak, ale co to ma być...?
-Pójdziemy rzucać się śniegiem – szepnęłam jej na ucho.
-Ale ja nie mogę. Nie dam rady – wyszeptała cichutko.
-Załatwi się. Pani Beato – niemalże wrzasnęłam.
-Proszę, siostro.
-Mam ogromna prośbę. Czy pozwoli mi pani zabrać Anitę na śnieg?
-Siostra chyba..., jak to siostra sobie wyobraża?
-Pani Beato, już mam załatwione sanki. Stoją na dole, proszę mi pozwolić – tylko na pół godziny.
Zrobiłam maślane oczy do pani Beaty i słodki, błagalny uśmiech, który aż wołał: proszę, proszę, proszę... - i sprawa była załatwiona.
-Anito, trzymaj się. Jedziemy.
Ciągnęłam sanki za sobą i biegłam co sił w nogach. Anita radośnie parskała śmiechem i uporczywie trzymała się drewnianego oparcia. Opatulona kocem wyglądała jak Gerda w saniach Królowej Śniegu. Różowa czapeczka na jej głowie komponowała z przyrumienioną od zimna twarzą.
-Żyje się raz, a dobrze! Pamiętaj, Anito. Nie po to Bóg dał nam śnieg, byśmy mieli ten cud marnować! – zakręciłam sankami tak mocno, że aż śnieg uniósł się ponad jej głową.
-Siostro, ty zwariowałaś!
-Może tak, ale świat do wariatów należy! – wykrzyknęłam wesoło i rzuciłam się niczym ryba w śnieg – a teraz patrz, Anito, zrobię dla ciebie orła.
Dziewczynka klaskała i cieszyła się, jak nigdy dotąd, a ja szalałam na śniegu rzucając w nią puchem co jakiś czas.
-Chodź – wzięłam ją na ręce, otuliłam kocem – będziesz Gerdą z baśni, a ja zatańczę z tobą zimowy taniec śnieżynek.
I tańczyłyśmy tak, nucąc „Zimę” Vivaldiego z „Czterech Pór Roku”. Na koniec poturlałam się z nią po śniegu, mocno przyciskając do piersi.
-I jak?
-Super, siostro! Wspaniale. Dziękuję ci za to. Jeszcze nigdy nikt tak się ze mną nie bawił.
-Kiedyś musi być ten pierwszy raz – prawda? - ... i ostatni zarazem – pomyślałam.
-Siostro. Wejdźmy jeszcze do kościoła.
Zostawiając sanki na placu wzięłam ją, otuloną kocem, na ręce. Weszłyśmy do kościoła, jednego z najpiękniejszych kościołów w Poznaniu. Przeszłyśmy główną nawą i siadłyśmy w ławce, na wprost ołtarza.
-Czy tu mieszka Bóg?
-Tak, Anito. Tu mieszka Bóg. W tym złotym tabernakulum przed nami, ukryty jest pod postacią małego kawałka chleba.
-To dziwne, dlaczego tak? Dlaczego nie stanie prawdziwy, z siwą brodą i berłem w ręku?
-Widzisz... Bóg wybrał dla siebie to co maleńkie, proste, bardzo skromne i bardzo kruche. Maleńki kawałek chleba, cieniutki – jeśli chcesz, możesz go połamać, podeptać, zniszczyć lub przyjąć z godnością i majestatem. Bóg nie chciał dla siebie zaszczytów, tronów i pałaców. Przyszedł do ludzi w ubogiej i skromnej grocie pasterzy. Narodził się jak normalny, zwyczajny człowiek. Bóg przyjął na siebie to, co najbardziej ludzkie. Stał się człowiekiem – zrodzony, karmiony, żyjący i umierający – tak jak my.
-To dlaczego kościół jest taki duży? Siostro Klaro, ja ledwo widzę sufit.
-Masz rację. Nasz kościół jest ogromny, jak większość kościołów. Możemy czuć się w nim tacy maleńcy, ale to dobrze. Ta wielkość pomaga nam w jakiś namacalny sposób doświadczyć wielkości i potęgi Boga. Bóg jest tak bardzo wokół nas, że jest w stanie ogarnąć wszystkich ludzi. Jest też, tak bardzo w nas samych, że każdy jest dla Niego kimś wyjątkowym. Bóg podchodzi do człowieka bardzo indywidualnie. Każdy problem, żal, ból, radość odbiera pojedynczo. Dziś, doskonale czuł twoją radość i moją, a jednak nie były one przed Nim tym samym. Bóg cieszył się Anitą i cieszył się również siostrą Klarą – rozumiesz?
-Trochę tak, ale może nie do końca. Bo ja nie rozumiem jak Bóg może być tak bardzo wielki i taki mały, jednocześnie.
-Może to i dobrze, Anito. Gdybyśmy wszystko rozumiały, Bóg przestałby być Bogiem – TAJEMNICĄ.
-A to, że jest mały..., jak mam rozumieć?
-Ludzie z małymi dziećmi obchodzą się bardzo delikatnie. Mają do nich wiele czułości i miłości. Bóg w tym maleńkim i cieniutkim opłatku przychodzi do nas, dotyka, przenika wszystkie wnętrzności a w końcu, także i duszę. Nie musimy się Go bać. Możemy jedynie lękać się, czy zostanie On przez nas, godnie przyjęty. Gdyby był „czymś” wielkim, może balibyśmy się przyjść do Niego i dotknąć Jego Świętości.
-Czy mogę dotknąć tabernakulum? Bardzo bym chciała.
-Tak. Pójdziemy bliżej i każda z nas dotknie drzwiczek otwartą dłonią. Czy wiesz, co to znaczy?
-Nie bardzo.
-Lubię to robić w naszej kaplicy. Ten dotyk do ciepły pocałunek – Jezu, kocham Cię i nie chcę byś pozostał tu sam, oddaję Ci mój pocałunek i proszę, byś poszedł ze mną tam, gdzie ja teraz pójdę.
Dotknęłyśmy tabernakulum. Anita, przytrzymała maleńką dłoń i całą sobą objęła ten „święty domek Jezusa” – kocham Cię Jezu. Wiesz? Kocham Cię – wyszeptała.
ROZDZIAŁ IX
Wyjątkowo usiadłyśmy w saloniku. Za parę dni święta i to nasze spotkanie miało być okazją do złożenia życzeń.
-Anito, przyniosłam Ci dzisiaj dzieciątko. Sama zrobiłam je dla ciebie. Ale... musimy teraz wspólnymi siłami, zrobić dla niego stajenkę.
-Nie wiem, czy się uda. Nigdy tego nie robiłam.
-Nic nie szkodzi, czas by się nauczyć.
I tak zaczęłyśmy robić Dzieciątku mieszkanie. Anita z wielkim przejęciem rysowała ludzi oraz zwierzątka – może trochę to było koślawe, ale najważniejsze, że Ty, Boże, wiedziałeś, o co chodzi. Pomagałyśmy sobie wzajemnie.
-Jak to możliwe, siostro, że co roku rodzi się Jezus? Przecież on przyszedł na świat dwa tysiące lat temu. Nie rozumiem, jak może znowu się rodzić?
-Kochana Anito, głuptasie. Tu chodzi o coś zupełnie innego niż tylko zwykłe urodziny, rodziców, dziecko i szpital. Chodzi o ludzką duszę, o samo wnętrze człowieka. Żłóbek jest tylko symbolem i tradycją, a to, co się stanie w naszym sercu, zależy w dużej mierze od nas samych. Boże Narodzenie z dekoracjami, choinką i wielkimi zakupami w rzeczywistości nic nie znaczy. Ludzie zapomnieli już o tym, co jest najważniejsze. Zapomnieli o istocie – Jezus ma narodzić się w naszym sercu, a nie na stole czy pod choinką.
-To po co to wszystko?
-Świat jest bardzo pokręcony i ludzie myślą, że zewnętrzne sprawy są najważniejsze. Można je zobaczyć gołym okiem, podziwiać, cieszyć się nimi... Niestety, to, co duchowe, jest niewidzialne i dlatego wydaje się, że to nie ma znaczenia. A jednak. Można mieć bogaty stół, piękne ubranie i być w środku człowiekiem o zgniłych wnętrznościach.
-To my gnijemy w środku?
-Można tak to nazwać. Jeżeli człowiek trwa w grzechu, odwrócił się od Boga i spowiedź nic dla niego nie znaczy lub jest odprawiona po łebkach i nieszczerze – gnije w środku na sposób duchowy. Jego dusza jest brzydka i wydaje nieprzyjemną woń. Czasem żałuję, że ludzie tego nie widzą i nie czują, może zmieniliby swoje życie... A więc, Boże Narodzenie jest po to, byśmy na nowo otworzyli serce dla Boga. To w nim ma być ten piękny żłóbek, który składa się z miłości, dobrych uczynków i szczerej modlitwy. Przed świętami, ludzie tak są zabiegani, że nie znajdują czasu na modlitwę. Może nawet o tym nie myślą. A bez modlitwy nasza dusza staje się jak chleb bez soli, nie ma smaku i nie pachnie wonią Bożej miłości.
-Czy myślisz, siostro, że Jezus narodzi się u mnie? Czy ja mam w sercu żłóbek?
-Jak zrobimy rentgena to się okaże.
-No, nie... – Anita serdecznie się roześmiała – nie o to chodzi, siostro. Chodzi mi o to, czy ja jestem taka, żeby Bóg był we mnie?
-Anito, kochanie. Pewnie, że Bóg narodzi się w Tobie. Przecież ty i On ciągle ze sobą rozmawiacie, macie swoje sekrety i coś Mu obiecałaś, prawda...? – a to nie jest byle jaki prezent. Nie wiemy jeszcze, kiedy Bóg po niego przyjdzie. Wiemy jednak to, że wzajemnie bez siebie żyć nie możecie. Czy się mylę?
-Nie, siostro. Od chwili kiedy jestem tak blisko Jezusa, kiedy zawarłam z Nim umowę... - nie wiem, co zrobiłabym gdyby mnie zostawił, gdybym była sama. Bez Niego cały świat byłby szary, smutny, ponury i moje cierpienie byłoby nic nie warte. Kiedy nie czuję się najlepiej, On przychodzi i rozmawia ze mną. Ale kiedy jest radośnie, też opowiadam Mu o tym.
-Dobrze. A teraz czas wszystko pomalować, nie uważasz?
-O tak, ja chcę malować zwierzątka. Mogę?
ROZDZIAŁ X
W styczniu Anita nieco osłabła i jakiś czas przebywała w szpitalu. Spotkałyśmy się na krótko przed Wielkim Postem. Nie była już taka silna jak przed Bożym Narodzeniem, ale widziałam w jej oczach płomień poznawania Boga i radość z tego, że możemy się jeszcze zobaczyć.
-Siostro. W sobotę przyjdzie ksiądz Mirek, czy pomożesz mi przygotować się do spowiedzi?
-Ależ tak, Anito.
-Nie mogę już pisać, ale chcę byś pomogła mi zrobić rachunek sumienia.
Czy Anioły mają grzechy? Boże, jak pokierować to dziecko, by dobrze przygotowało się na spotkanie z Tobą? Cóż znaczą w obliczu naszych, śmiertelnych grzechów jej małe uchybienia, nad którymi i tak z powodu wzmożonego cierpienia nie może panować?
-Grymaszę przy jedzeniu... - zaczęła swoje przygotowania – a czy ty, siostro, chodzisz do spowiedzi?
-Tak, Anito, chodzę i nie wyobrażam sobie, gdyby Bóg miał zabrać mi tę łaskę. Myślę, że na dnie duszy czułabym, że umieram. Tak, Anito, umarłabym bez spowiedzi świętej.
-Ale dlaczego? Zawsze myślałam, że siostry, ksiądz i papież, nie mają grzechów.
-Anito. Jestem tylko człowiekiem. W zasadzie niczym nie różnię się od twojej mamy czy pani Hani. Jak każdy, mam swoje słabości i upadam. Tylko... widzisz, te moje grzechy trzeba oglądać od innej strony. Nie wystarczy, że spytam się o systematyczną modlitwę. Ja muszę siebie pytać, czy moja modlitwa jest prawdziwym wołaniem serca; czy przez modlitwę kocham Boga bardziej? Mogę klepać różańce, zaliczać formuły i co z tego kiedy nie będę kochać? W moim życiu musi być nieustanny głód Boga. Co to znaczy? Tak jak szuka się jedzenia w lodówce z powodu głodu, tak też należy szukać Boga. Stale szukać i tęsknić.
-A czy ty, tęsknisz za Bogiem?
-Moja kochana. Bóg to całe moje życie! Nie wyobrażam sobie życia bez Niego, pomimo tego, że czasami jest bardzo ciężko i trudno jest zrozumieć przeciwności losu. Kiedyś, byłam o krok od popełnienia fatalnego błędu. Chciałam odejść z klasztoru, chciałam pozostawić Boga ponieważ życie wokół przypominało mi gnijące od wewnątrz jabłko. Anito, to była najciemniejsza noc z moich nocy. Wszystko wokół, całe życie było ciemnością. Nic nie widziałam, niczego nie czułam. Brakowało mi Boga i nawet byłam na Niego zła. Pomyślałam wtedy, że skoro tak mam żyć, to muszę odejść.
-Ale jesteś!
-Tak, jestem. Jestem ponieważ ktoś bardzo mądry, nie zaniósł mojej prośby do przełożonych.
-Nie rozumiem. O co prosiłaś?
-Prosiłam o możliwość rzucenia habitu i ślubów zakonnych. Jednym słowem o szansę powrotu do domu, do rodziców. Wtedy..., oczyma duszy, widziałam siebie na przeogromnej pustyni. Byłam cała potargana, zakrwawiona, w poszarpanej sukni, z rozwianymi włosami. Nie miałam sił iść dalej. Leżałam na pustyni i czułam, że umieram. Wiedziałam, że przeszłam walkę z szatanem o samą siebie. Czułam też, że mimo wszystko żyję jeszcze, ponieważ Ktoś uratował mi życie.
-Czy wiesz kto to był?
-Tak wiem. Jezus podszedł do mnie, przyklęknął i wziął na swoje kolana. Moja głowa zwisała, nie miałam sił by żyć. Wtedy On, przytulił mnie bardzo do siebie – całe moje ciało było całkowicie omdlałe i zniszczone.
-I co się dalej stało?
-Życie nie wróciło tak od razu. Powstawanie z upadku..., z grzechu..., to czasem bardzo długi proces. Ja, czułam tylko spotkanie dwóch bijących serc – nie trzeba było niczego więcej. Długo jeszcze, moja dusza powracała do siebie. Dlatego spowiedź, staje się często wołaniem i krzykiem o ratunek. Niekiedy jest tak po prostu, normalna. Czasem łączy się z wylaniem łez smutku, żalu i bezradności.
-Ja często wstydzę się spowiedzi i swoich grzechów.
-I ja, Anito. Bywają chwile kiedy spowiedź jest odarciem i ogołoceniem ze wszystkiego, co człowiek ma. Całe moje ja, moje wnętrze, moja osobowość zostaje przed kimś odkryta. To, co jest tajemnicą mojego obcowania z Bogiem, wychodzi jakby na światło dzienne. Jestem wtedy jak nagi żebrak, który odkrywa swą nagość przed światem, a czasem jak trędowaty, od którego świat ucieka. Ale nigdy, choćbym miała największy grzech świata nie wyrzekłabym się spowiedzi świętej. Bez niej czuję, że umieram! – ... gasnę jak nikłe światło, delikatnie tlącej się świecy. Pragnienie spowiedzi św. jest częścią mojego duchowego życia.
Anita, zwróciła oczy na ścianę i przez chwilę popatrzała na krzyż.
-Wstydzę się Jezu. Ale dla Ciebie przygotuję swoje serce najpiękniej jak potrafię – szepnęła półgłosem – proszę, niech teraz siostra napisze...
Ponownie podała mi długopis i kartkę ze swoim rachunkiem sumienia.
ROZDZIAŁ XI
Koniec Anity zbliżał się wielkimi krokami. Tylko Bóg wiedział, że wielkopostna spowiedź będzie jej ostatnią spowiedzią św.
-Siostro, czy krzyż Jezusa był bardzo ciężki?
-Tak, Anito. Był ciężki nie tylko ciężarem drewnianej belki, ale ciężarem ludzkich grzechów; ciężarem fałszu, kłamstwa, zdrad, morderstw i cichych odejść od Jezusa.
-Cichych odejść...? Co to?
-Są grzechy, które z ukrycia wychodzą na świat. Można je nazwać, zobaczyć, doświadczyć. Często inni je widzą i o nich wiedzą, ale są też takie..., ciche zdrady Jezusa, które widzi tylko On. Odejścia i niewierności dokonane w myślach, czasem nawet przekleństwa i wyrzeczenie się Boga.
-Nie, to za trudne. Nie rozumiem.
-Anito. Kiedy byłam może 18 – letnią dziewczyną, przeżyłam pierwszy, duchowy kryzys swojej wiary. Po kilku latach pięknego szybowania w świetle Jezusa, doświadczania Jego miłości i podążania Jego drogami zaczęłam jakby..., nagle spadać w dół. Wszystko zaczęło się kręcić, psuć, gmatwać. Życie stawało się nie do zniesienia. Nie rozumiałam rodziców i myślałam, że oni - też mnie nie rozumieją. Zmieniłam swój styl bycia, wyglądu – byłam co prawda, tą prostą i skromną dziewczyną ale wewnątrz coś się gotowało, działo i niepokojąco zmieniało. Zaczęłam wściekać się na księdza proboszcza, że nie ma szacunku do swojego powołania, sutanny... Na Msze św. chodziłam z miłości do rodziców, ale i tak przez pół roku stałam w kruchcie, przedsionku kościoła. Do dziś nie wiem, dlaczego tak... Aż któregoś dnia rzuciłam się na łóżko i zaczęłam głośno płakać. Byłam zrozpaczona, bezradna, a zarazem wściekła na Boga, że zepsuł Mi całe życie; że to wszystko przez Niego; plącze się pod moimi nogami i nie daje spokoju, a mi świat wali się na głowę...
-I nikt tego nie słyszał?
-Właśnie nie. To był ten ukryty bunt na Boga; ciche obarczanie Go winą za moje niepowodzenia. W duszy krzyczałam i wściekałam się, ale na zewnątrz było słychać tylko gorzki płacz.
-To znaczy, że po cichu odwróciłaś się od Boga?
-Tak. Ale to nie koniec. Moja złość poszła tak daleko, że nie mogłam patrzeć na krzyż, który wisiał na ścianie i chciałam...
-Co chciałaś?
-Chciałam wyrzucić go przez okno. Tylko miłość do brata, który mi go zrobił, powstrzymała mnie od tego, czego pragnęłam. Zawsze, kiedy o tym myślę, rodzi się w moim sercu ogromny wstyd i żal.
-A co było dalej?
-Dalej... Dalej Anito... - co miałam jej powiedzieć..., jak wytłumaczyć tę ranę własnej duszy...? – zakochałam się i świat jeszcze bardziej zwariował wokół mnie. Wtedy zrozumiałam, że im bliżej jesteśmy celu; im więcej dobra dokonuje się wokół nas, a miłość do Boga przekracza nas samych, tym bardziej szatan walczy o naszą duszę. Nie jest łatwo o tym mówić i słowa wydają się małe.
-Proszę mów, jak się skończyło?
-Chodziłam targana w duszy to tu, to tam – byłam nie do zniesienia dla innych a jeszcze bardziej dla siebie. Całe dotychczasowe życie duchowe prysło – przyszła noc, której nie mogłam zrozumieć. Walczyłam z Bogiem i sobą... choć dziś wiem, że w tej nocy On przychodził do mnie. Spróbowałam porównać to do takiego obrazu... Był czas, kiedy Bóg cicho pukał do mojego serca, pełen dyskrecji i taktu aż w końcu uderzył tak mocno, że drzwi serca otwarły się na oścież – będziesz moją! Do dziś nie znajduję innego wytłumaczenia tamtych chwil. I przysięgam, że nie życzę nikomu, by kiedykolwiek czuł to, co ja przeżyłam wtedy. To było coś strasznego.
-A krzyż Jezusa? Jaki mógł być wtedy ciężki?
-Widzisz Anito. Często rysowałam siebie czołgającą się po drodze, która usłana była kamieniami i cierniem. Moje plecy przyciskał ciężki krzyż. Włosy opadały na twarz a ja nie miałam sił iść dalej. Opierałam się czasem o jakiś wielki głaz. Myślę jednak, że ten „ktoś”, to był Jezus a ciężki krzyż, to byłam ja.
-Moja choroba i grymasy, to też krzyż dla Jezusa, prawda?
-Myślę, że nie. Widzę cię raczej jako Weronikę, która ociera twarz Jezusa i podaje kubek wody.
-Weronikę?
-Tak, Anito. Twoje cierpienie i twoja walka, potrzebne są Jezusowi dla zbawienia świata – ty Mu pomagasz.
-Siostro. Jak mogę pomagać?! Przecież ja już nie mogę chodzić; często płaczę; nie jem tak apetycznie jak przed świętami; grymaszę bo..., stale mnie coś boli. Siostro, ja już nie mogę cierpieć a ty mówisz, że mnie Jezus potrzebuje?! - zaczęła szlochać – Patrz! Jaki ze mnie pomocnik? Nie mogę klękać i do kościoła też iść nie mogę! Siostro, zrozum! Proszę...!
W tym momencie, Anita całkiem się rozpłakała. Ogarnęłam ją ramionami i przytuliłam do siebie. Miała rację. Co ja mogłam wiedzieć o jej bólu, ofierze z życia, zmaganiach, bezsilności? Co ja mogłam wiedzieć? Pomyślałam..., jaka głupia byłam, że tak do tego podeszłam...
-Anito – wyszeptałam, lecz ona tego nie słyszała. Wtulona w moje ramiona szlochała i trzęsła się tak, iż miałam wrażenie, jakby jej ból przenikał moje wnętrze – gdybyś ty wiedziała jak bardzo Bóg cię kocha. Gdybyś wiedziała...
ROZDZIAŁ XII
Przyszła wiosna. Ptaki, pobudzone porywami wiosennego wiatru, zaczęły radośnie świergotać. Z ziemi wybijały się pierwsze kwiaty, sady kwitły, trawa zieleniła się żywą barwą ... Tylko Anita, nie cieszyła się wiosną jak inni. Dla niej tak nagle i niespodziewanie przyszła jesień. Tymczasowa poprawa zdrowia, która pozornie przynosiła nadzieje dla lekarzy i utrudzonej matki, pachniała dziś złowieszczo.
-Pani Beato. Jest nam bardzo przykro. Nic nie możemy zrobić. Pani córka wchodzi w fazę umierania. Proszę się z tym pogodzić. Nie wiemy, ile czasu jej zostało. Prosimy, niech pani będzie gotowa na najgorsze – rozstanie z nią może zaskoczyć i przyjść szybciej niż się tego spodziewamy. W jej przypadku medycyna jest bezradna.
Klęczałam w kaplicy z głową ciężko wspartą o ręce. Było ciemno. W jej głębi widniało tylko, czerwone światełko wiecznej lampki. Klęczałam i zadawałam Bogu pytania – niestety bez odpowiedzi...
-Boże. Co powiedzieć mam matce oczekującej śmierci swego dziecka? Jak pocieszyć? Czy w ogóle można? Czy wypada? Jak zrozumieć sens cierpienia małych dzieci? Czy można pomóc im odejść?
Tak... Mały, niepozorny człowiek, może nas więcej nauczyć niż najmądrzejsze kazanie, dobre książki, mądrzy i nieco wyniośli ludzie. Prostota i zarazem szczerość wiary oraz miłość do Boga, małego dziecka, niejednokrotnie nas zawstydza. W obliczu tej tajemnicy jesteśmy czasem jak gruboskórni dranie, którzy obrośnięci brudem swoich pseudo prawd gotowi są podeptać i potrącić to, co stare, niepozorne, niedołężne, małe...
Anita, drobna i krucha powoli zaczęła oddawać się Bogu, jak opłatek trzymany w rękach księdza, który podczas konsekracji ma stać się Ciałem i Krwią Jego Syna. Jej prośba: aby moi rodzice znowu byli razem, zanurzona została w kielichu Ofiary Eucharystii. Anioł zaniósł ją przed tron Najwyższego.
Anita, słaba i wycieńczona wielością podłączonych aparatów, leżała w łóżku. Z trudem śledziła tę ostatnią, świadomie przeżywaną Mszę św. Na rocznicę I Komunii św. miała być przywieziona do kościoła – nie doczekała. Patrzyła na białą Hostię z nadzieją, że wkrótce jej pragnienia zostaną spełnione.
-Mamo.
-Tak kochanie?
-Ja przyjmuję komunię za ciebie. Umieram, abyście ty i tata, byli razem.
-Ależ dziecko. Nie możesz!
-Mogę Mamo, mogę. Jezus mnie kocha i ja chcę Mu pomóc – zaczęła się dusić – nie zabraniaj mi. On ze mną rozmawiał, tyle razy był u mnie. Nie widziałaś Go, mamo?
-Co ty wygadujesz? Anito? Kto?
-Jezus mamo, Jezus. Widziałam Go.
Miłość Anity do Boga przerastała jej własną matkę. Ona nie potrafiła zrozumieć, dlaczego jej córka ma oddawać życie za nią i męża... Dorośli często nie rozumieją dzieci, a dzieci uczą tak wiele. Gdybyśmy tylko potrafili pochylić się nad nimi i wysłuchać, co mają nam do powiedzenia. Ale nie, my – dorośli karcimy je za wchodzenie w rozmowy i przeszkadzanie naszym ciężkim i ważnym sprawom.
-Ciało Chrystusa.
-Amen – z trudem wyszeptała.
W oczach Anity błysnęło światło – to samo, piękne światło, które malowało się na jej twarzy gdy odwiedziłyśmy kościół, dłonią dotykając tabernakulum.
-Za ciebie mamo i za tatę – szepnęła – Jezu, słyszysz? Nasza umowa...
ROZDZIAŁ XIII
Był początek maja. Dzieci po raz kolejny, ubrane w białe szaty, dumnie kroczyły do ołtarza. Niektóre trochę rozrabiały, jakby zupełnie nie wiedziały, co się teraz dzieje. Między nimi nie było już Anity. Kiedy one radośnie pląsały pod kościołem, robiąc rocznicowe zdjęcia, ona przygotowywała się na spotkanie z Jezusem, twarzą w Twarz. Zgadzając się na ukrzyżowanie, cierpliwie przyjmowała konsekwencje swojego, dziecięcego wyboru. Czy aby nas, dorosłych, stać na taką świadomość przed Bogiem?
Patrzyłam na nią przez szybę. Nie wolno mi było wejść. Podłączona do aparatów z ledwością oddychała. Jej dziecięce ciałko było całkowicie wyniszczone. Z dnia na dzień przypominała hostię, z której Bóg bierze po kawałku, by dopełnić ofiary. Łzy, cicho, płynęły po moich policzkach. Karmiłam się ich słonym smakiem...
-Anito. I ja kiedyś zgodziłam się na ukrzyżowanie. Przez pół roku cierpliwie znosiłam upokorzenia, wyśmiewanie, niezrozumienie i odrzucenie. Do dziś nie wiem, dlaczego? Czy byłam inna...? Z czasem..., ból psychiczny, a zarazem duchowy przeszedł próg, za którym rozwierała się ogromna otchłań rozpaczy. Już dawno wewnętrznie zgasłam, ale wciąż jeszcze walczyłam, choć była to walka po omacku. Godzinami, dniami i miesiącami, stałam przed Bogiem z jednym zdaniem na ustach: proszę, zabierz mnie stąd! Jezu, zabierz mnie stąd!
Przyszedł Wielki Czwartek i zapadły ostatnie decyzje – zostaniesz. Przyjęłam to jako Wolę Boga... choć łzy bólu i cierpienia płynęły po mojej twarzy dniem i nocą. Słyszeli je, choć nie miałam o tym pojęcia, przyjaciele za ścianą. Dlaczego, Jezu? – pytałam bez odpowiedzi. Ta noc była trudną i ciemną nocą, lecz wokół Bóg otaczał mnie płaszczem przynależności do Niego. Czułam Jego obecność w nieobecności. W Wielki Piątek zgodziłam się na ukrzyżowanie: Ty wiesz co czuję..., Panie, ukrzyżowałeś mnie. Ukrzyżowałeś mnie gwoźdźmi swojej Miłości. Niech będą błogosławione owe gwoździe...
Pomiędzy ludźmi „trędowata”, przed Bogiem „zjednoczona cierpieniem”. Człowiek tego nie zrozumie... To wielka tajemnica miłości dwóch serc – Oblubieńca i oblubienicy. Tajemnica miłości doświadczanej cierpieniem, które ofiarowane, słodko zaczyna smakować. Przegrałam w oczach ludzi. W Bożych oczach – WYGRAŁAM choć mnie, po ludzku pokonano...
I ty, Anito. Przegrałaś z medycyną, lekarzami, troską i zabiegami ludzi, lecz przed Bogiem odniosłaś zwycięstwo. Pozwoliłaś, by choroba była twoim świadomym ukrzyżowaniem. Nie zmarnowałaś szansy, którą dał ci Bóg. Tak szybko ją chwyciłaś, że nikt nawet nie spostrzegł tego. Widziałam, jak szybujesz ku Bogu, jak szeroko rozpościerasz skrzydła duchowego lotu. Ciągle jeszcze stoję na dole i patrzę za tobą, ku górze. Chcę widzieć, jak szybujesz, jak wzbijasz się ku Niebu.
Anito, cierpisz – wiem, ale Bóg ukochał ponad wszystko, twoje cierpienie. Jesteś Jego Aniołem, którego mogłam spotkać tu, na ziemi, by poznać zapach wieczności i Miłości Boga. Kocham cię, Anito. Kocham jako pierwsze, duchowe dziecko, które odchodzi w tym pierwszym roku mojej pracy. Nauczyłaś mnie tak wiele. Dziękuję i lękam się, bym nie zmarnował tych lekcji, których mi udzieliłaś. Kocham cię, Anito.
Walcz, moje dziecko! Do końca! Proszę cię, walcz!
-Przepraszam siostro. Proszę już odejść, musimy zająć się dziewczynką.
-O tak..., rozumiem – prawie uciekłam sprzed szyby, spuszczając głowę jak struś. Nie chciałam, by widzieli jak płaczę.
ROZDZIAŁ XIV
-Drogi Jezu – wyszeptała, lecz nikt jej nie słyszał – dziękuję Ci za moją chorobę. Bardzo bolało, bardzo, ale już nie będzie boleć. Siostra mówiła mi, że u Ciebie będę mogła biegać i będę zdrowa. Prawda? Siostra nie kłamie. A Ty, zrobisz to dla mnie? Pobiegniesz ze mną, po zielonych łąkach, tam gdzie rosną tysiące kwiatów? Pobiegniesz? Powiedz, że pobiegniesz.
-Tak, Anito, pobiegnę z tobą. Wezmę cię na ręce i pobiegniemy razem. Wśród zielonych traw i ukwieconych łąk, pokażę ci jak tańczą motyle.
-Wiedziałam, że to dla mnie zrobisz. Ja wszystko wiem o Tobie – wiem, że mnie kochasz. Prawda?
-Prawda dziecko. Kocham cię bardziej niż możesz to sobie wyobrazić. Moja miłość do ciebie jest potężniejsza niż cudowna woń rajskich kwiatów. Moja miłość jest melodią piękniejszą niż pieśń tysięcy rozśpiewanych skowronków.
-A umiesz grać na skrzypcach?
-Oczywiście – roześmiał się serdecznie.
-To wspaniale. Bardzo lubię skrzypce ale nie mogłam grać.
-Teraz wszystko będziesz mogła – klepną ją w ramię – berek, gonisz Anito...
I pobiegła za Nim ...
***
Anita odeszła cichutko. Zasnęła tak niepostrzeżenie... Nie chciała być ciężarem dla innych. Zamknęła oczy i pobiegła za Tobą. Zawsze mocno trzymała Cię za rękę – taka była. Nie wiem, kto komu bardziej był potrzebny? Anita mnie czy ja Anicie? Przygoda, którą przeżyłyśmy wspólnie, była cudowną podróżą do Ciebie. Ona już dobiegła, ja jeszcze idę. Powoli, pomalutku – zawsze w Twoim kierunku. Mimo to, czuję w sobie maleńkość wiary, którą przychodzi mi Ciebie poznawać i kochać. To dziecko było lampą, ja jestem malutkim płomykiem, który co dnia, narażony jest na zdmuchnięcie... Ciągle krucha, słaba, niestała... Ciągle egoistyczna i skomplikowana... Stale upadająca i wołająca o szansę powrotu.
Tym, co może mnie cieszyć i uskrzydlać, jest MIŁOŚĆ. Moja miłość do Ciebie, której nie można wypowiedzieć słowami. Dzieją się pomiędzy sercami rzeczy bardzo wielkie. Bóg schyla się ku człowiekowi, a człowiek podnosi się ku Bogu.
Dziękuję Ci, Jezu, za Anitę. Dziękuję za jej mądrość w poszukiwaniu Ciebie, prostotę, cierpliwość w cierpieniu oraz szczere, dziecięce serce. Wierzę, że ona jest teraz bardzo blisko Ciebie. Wróciła w moich wspomnieniach, po co...? Może na nowo chciałeś, bym odkryła głębię Twojej miłości, na krótko przed nowym zadaniem? Może pragnąłeś, bym z perspektywy miłości spojrzała na charyzmat duszpasterstwa, który przyjdzie mi zostawić?
Nic nie dzieje się przypadkiem. Dziękuję za to, że przyszedłeś do mnie w osobie Anity. Jej duchowa droga jest po części moją duchową drogą z Tobą i ku Tobie.
**********
Wokół delikatna mgła rozpostarła swe skrzydła... oblokła to, co jest nieodgadnione i do końca zakryte – tajemnicę obcowania Boga w człowieku oraz wielką, przez swą maleńkość i kruchość, oblubieńczą miłość człowieka do Boga. Powstała granica pomiędzy tym, co Boskie a tym, co ludzkie. Bezpieczna granica..., której często sam człowiek nie potrafi przekroczyć. Nie jest łatwo opisać to, czego Bóg dokonuje w ludzkiej duszy. Dzięki temu, dla Boga pozostaje przestrzeń przechadzania się w nas – poznamy ją dopiero w wieczności...
ROZDZIAŁ XV
-Spóźniłam się, Anito. Przepraszam! Właśnie oblałam egzamin z filozofii. Wybacz, proszę. Na twoim małym grobie kładę białą lilię, do której dołączam swoje dziękuję. Będzie mi ciebie brakowało, lecz wszystkie, wspólnie przeżyte chwile pozostawię w sercu... - reszta słów spłynęła na jej grób z moimi łzami. To były trudne dni. To był ciężki rok...
***
Od jej śmierci minęło 14 lat. Nie wiem, dlaczego właśnie teraz powróciła w moich wspomnieniach. Nie wiem również, dlaczego piszę o niej... Nie opublikuję tego..., nie wrzucę na strony internetowe... - może, tak po prostu, potrzebowałam tego dla samej siebie.
Jezu, w Twojej Miłości jest moje światło, moja nadzieja, gdy jej brakuje. W Tobie moje życie, choć czasem trochę pogmatwane, poszarpane wiatrem przeciwności. W Tobie mój spokój, moje pragnienia, mój głód i moje czekanie. Nie wiem, kiedy zaprosisz mnie, bym i ja, tak jak Ona, pobiegła za Tobą... Będę czekać, cierpliwie czekać... Przyjdź, Panie Jezu. Amen.