Uczeń trudny, jak sama nazwa wskazuje, żyje po to, aby nam życie utrudnić. Najchętniej wysłalibyśmy delikwenta do pedagoga szkolnego i mieli go z głowy na cały dzień, tydzień, a chociażby miesiąc i cześć. Tu niestety najczęściej jawią się przeszkody w postaci braku takowego pedagoga na podorędziu lub też wstydu samego przed sobą, jak to ja nie umiem sobie poradzić sam z takim uczniem. Zatem zaczynają się schody.
Po pierwsze mimowolnie (i z pewnością podświadomie) staramy się okiełznać naszego trudnego typowymi i standardowymi metodami – uciszamy, wpisujemy uwagę, straszymy wizytą u dyrekcji, telefonem do rodziców, a w skrajnych przypadkach nawet odwrotnie. Oczywiście najczęściej rezultat odnosimy taki, że uczeń jeszcze bardziej przeszkadza nam w prowadzeniu zajęć, a my sami dostajemy nawet jeśli nie furii, to białej gorączki. Szkoda zdrowia.
Uczeń trudny jak każdy inny przedstawiciel homo sapiens jest istota rozumną i jego zachowanie, nawet jeśli wynika z jakiś dolegliwości czy choroby, z całą pewnością można wytłumaczyć (choć nie zawsze usprawiedliwić).
Zasada numer jeden – nie prowokujmy i nie dajmy się sprowokować. Może pozornie brzmi to nieprawdopodobnie i każdy mimowolnie stwierdza – Ja? Nigdy w życiu! – to jednak na to „nigdy” znaleźli się mądrzejsi, a z uczniem chcąc nie chcąc poradzić sobie musimy. Wymuszaniem odpowiedniej postawy nic nie zwojujemy, wręcz może się okazać, że uczeń jeszcze bardziej zacznie nam dopiekać i problem zamiast zniknąć jeszcze się nasili. Nie należy owszem brać całej sytuacji na przetrwanie, bo jakoś to będzie i wytrwamy do dzwonka. Mówiąc krótko – trudności w zachowaniu z powietrza się nie biorą, coś tam z tym naszym podopiecznym dziać się musi i od tego powinniśmy zacząć, by w miarę swoich możliwości wywiedzieć się skąd, co i dlaczego. Nasi wychowankowie mogą tęsknić za rodzicem, który gdzieś za oceanem lub choćby za Odrą zarabia na bułki, powodem może być też rozwód rodziców, bark czasu i tym samym nadzoru rodzicielskiego, młodsze rodzeństwo (szczególnie te malutkie), albo inne przykrości dotykające młodego człowieka. Warto jest zatem porozmawiać wpierw z wychowawcą klasy, a w miarę możliwości i potrzeb, także z rodzicami czy opiekunami, wprost przedstawić sytuację, że dziecko tak reaguje, że może pomoc pedagoga albo psychologa ułatwiłaby to i owo.
Jeśli zrobiliśmy już wszystko co w naszej mocy, żeby delikwentowi pomóc, a on nadal rozwala nam każdą lekcję, to trzeba odpowiednio się również do niej przygotować.
1. Uczeń trudny najczęściej próbuje zwrócić na siebie uwagę. Przekierujmy zatem to zapotrzebowanie na naszą stronę – dajmy mu dodatkowe zajęcie, wywołujmy do odpowiedzi, dyskusji, wyznaczmy zadanie. Rozmawiajmy z uczniem, nie spychając go gdzieś na daleki plan, nawet jeśli nie znamy się chociażby o stylu emo, może to jest dobra okazja, żeby dowiedzieć się czym to się je. Wilk syty i zostaje jeszcze całkiem spory kawałek owcy.
2. Traktujmy po ludzku – ludzie młodzi mają taką fajną cechę, że chcą być traktowani jak dorośli. Wprost powiedzmy, że przeszkadza nam jego zachowanie, że mamy do przeprowadzenia lekcję, że to trudny materiał i klasa musi (razem z delikwentem) zrozumieć.
3. Znudzony uczeń = rozrabiający uczeń. Jeśli widzimy, że gość (czy gościówa) już nie wyrabiają z ósmym zadaniem, albo słuchaniem o drugim rozbiorze Polski pozwólmy mu na przykład na rysowanie. Dobrze jest wcześniej uzbroić się w kilka kartek, żeby tak na wszelki wypadek uratować na przykład zeszyt z języka polskiego przed najazdem wrogiego nieprzyjaciela i dzielnych obrońców namalowanych czarnym markerem.
4. Nie złośćmy się, a tłumaczmy. Nasza irytacja, kolejna jedynka i uwaga za złe zachowanie niewiele pomoże, a wzbudzi tylko niepotrzebne obustronne frustracje. Pytanie, kto się bardziej zmęczy – my, czy uczeń.
5. Czasem niestety idzie to razem w parze – trudny uczeń i trudny rodzic. Nie ma się co dziwić, jeśli delikwent zrujnuje nam 45 minut z życia, jak wygląda to życie mamusi. Z rodzicem rozmawiajmy, ale nie oceniajmy. Nie krytykujmy, bo nam się rodzić zjeży i popsuje humor na kilka dni. Nie pokazujmy też swojej wyższości i przekonania, kto tu rządzi. Normalna, spokojna i rzeczowa rozmowa na pewno przyniesie lepsze rezultaty niż wyliczanie szkód i kosztów.
6. Uśmiech firmowy – oj, tego to chyba uczą w bankach i innych korporacjach :)
Ostatecznie z każdym damy sobie radę, byle by nam nie zabrakło chęci i cierpliwości. A potem to choćby potop :)