Niezwykłym zainteresowaniem cieszą się ostatnio niektóre kierunki kształcenia, np. informatyka, prawo i administracja, stosunki międzynarodowe, a inne, zawodowe techniczne, jak budowa maszyn, mechanika, konstrukcja i eksploatacja maszyn mają mniej chętnych, niż wynosi zapotrzebowanie rynku. Również na poziomie szkół średnich, w zawodach tokarz, operator, ślusarz, mechanik monter, w których kształcą szkoły zasadnicze, występują już niedobory na rynku.
Na przestrzeni ostatnich trzech lat przychodzą do warsztatów szkolnych pracodawcy – właściciele małych zakładów w poszukiwaniu pracowników, przede wszystkim tokarzy. Jest to kilka osób rocznie i są to przypadki znane mi osobiście. Firma „Obram” chce podpisać umowy na wakacje z naszymi uczniami odbywającymi tam praktykę, mimo, że nie ukończyli jeszcze szkoły.Tymczasem licea ogólnokształcące są oblegane przez uczniów, (również przez tych ze średnią ocen poniżej 3,0 i z 50-cioma punktami z egzaminu gimnazjalnego), a Urząd Miasta chętnie otwiera dla nich nowe licea, bo podobno koszt kształcenia w liceum jest niższy, niż w szkole zawodowej.
To jest oczywiście demagogia, bo koszt wykształcenia ucznia w licem jest niższy tylko w momencie pobytu ucznia w szkole. Przy założeniu, że prawie wszyscy będą studiować, jest to uzasadnione, ale w Olsztynie mamy bardzo duży udział liceów w ogólnej liczbie szkół i o bardzo zróżnicowanym poziomie. Należy więc przypuszczać, że wielu absolwentów liceów nie będzie studiować. Jest to więc trochę tańsze, niż w szkole zawodowej „wykształcenie” absolwentów bez zawodu, których część zasili szeregi bezrobotnych. Bezrobotnym trzeba będzie wypłacić zasiłek, zorganizować kursy zawodowe, (np. z pieniędzy unijnych, bo takie kursy obecnie prowadzimy, a pieniądze z unii należałoby przeznaczyć na dokształcanie i rozszerzanie wiedzy, nie na kształcenie od podstaw), a także zatrudnić fachowców z zagranicy – w budownictwie to już są fakty.
To jest taniej może dla wąsko widzącego sprawę kasjera, ale drożej dla miasta, jego społeczności i regionu.
Z całą tą sytuacją chciałbym zestawić treść rozmów rodziców ze swoimi dziećmi w trzeciej klasie gimnazjum. Gdyby to było możliwe – byłyby to rozmowy może podsłuchane, może nagrane w trakcie sondy ulicznej. Dlaczego te rozmowy tak mnie interesują? Ponieważ dzieci w III klasie gimnazjum boją się przyznać, że chcą pójść do „zawodówki”. A może to nauczyciele gimnazjum przestraszyli ich widmem brudnej i ciężkiej pracy po szkole zawodowej? Nie, jednak nie sądzę.
Myślę, że oprócz szkoły, ulicy i internetu, (na te ostatnie nie mamy wielkiego wpływu), to głównie rodzice kształtują poglądy, postawy i siłę charakteru swoich dzieci.
Ale skoro te dzieci się boją, to może należy im pomóc? W innych krajach próbują tym sterować. Na przykład w Niemczech to szkoła określa ścieżkę edukacyjną dziecka. Pierwszy raz po czterech latach nauki i później jeszcze raz, wskazując, kto idzie drogą kształcenia zawodowego, a kto do liceum i na uniwersytet. Uczeń skierowany na ścieżkę zawodową, jeżeli zechce studiować, nie ma zamkniętej drogi, tylko wydłuża się jego okres nauki przed maturą. Nasi olsztyńscy uczniowie często idą do szkół, w których sobie nie radzą. Później się przenoszą albo włóczą się pół roku po mieście. A może już czas, aby rodzice zainteresowali się tym, że budżet szkoły zależy od ilości przyjętych uczniów, o których wiadomo, że długo w tej szkole nie przetrwają. Nie rodzice tych mniej zdolnych uczniów, ale wszyscy rodzice, tych średnich i wybitnych, bo właśnie ci uczniowie tracą przy tym całym zamieszaniu. Nauczyciele przenoszą, korygują plany, skreślają z listy, obradują, zamiast zająć się zajęciami pozalekcyjnymi albo przygotowaniem do olimpiady przedmiotowej.
Może to czyste marzenie, ale może by tak rozmawiać w tercecie: szkoła – rodzice – wydział oświaty?