RODZICE I NAUCZYCIELE – PARTNERZY CZY RYWALE?
Dzisiejsza rzeczywistość, pomimo iż niezwykle unowocześniona, to czas bardzo trudnych wyborów... Sytuacje, w których niejednokrotnie dobrego wyjścia brak.
Szkoła i rodzina to dwa filary warunkujące życie człowieka. I można argumentować, że na rozwój każdej jednostki ma wpływ szereg czynników pozaszkolnych i pozadomowych, np.: uwarunkowania biologiczne, społeczne, emocjonalne, interakcje rówieśnicze, doświadczenia życiowe... Można, jeżeli chcemy się asekurować przed poniesieniem odpowiedzialności za kształtowanie młodego tworu ludzkiego. Od lat stoję wiernie na straży powiedzenia: „Czym skorupka za młodu nasiąknie, tym na starość trąci” i zgodnie z jego znaczeniem uważam, że wymienione powyżej czynniki oczywiście wpływają w znaczący sposób na młodego człowieka, ale fundamentalne znaczenie ma to, co dziecko wyniesie z domu i ze szkoły (do około 12 roku życia). Jako przykład doskonale obrazujący moje podejście do tematu postawię dom... W przypadku zawalenia się konstrukcji będziemy się doszukiwać winy w obfitych opadach, nasilonych upałach, podmokłym gruncie... Czy sprawdzimy najpierw jakość fundamentów i stropów?
Obecnie autorytet szkoły jako środowiska wspierającego rozwój młodych ludzi bywa często podważany... Dlaczego? Nad tym nie będę się zbytnio rozwodzić, bo na to zjawisko również wpływa wiele czynników . I szkoła, i rodzina to pewnego rodzaju sceny, na których występują różni aktorzy... Ilu ludzi, tyle charakterów – nie każdy zasługuje na Oscara. Chciałabym się jednak przyjrzeć aktorom, którzy oprócz UCZNIA odgrywają najważniejsze role w tej sztuce - Rodzicowi i Nauczycielowi. Podczas tej wędrówki będę się posiłkować własnymi doświadczeniami – w końcu jestem i Rodzicem, i Nauczycielem .
Podejmując decyzję o posiadaniu potomstwa, większość z nas czuje, zobowiązuje się, bądź nieoczekiwanie zostaje zmuszona do należytego wychowania swojej pociechy i jak najpłynniejszego wprowadzenia jej w świat dorosłych. Większość z nas obiecuje sobie, że będzie mieć ona wszystko... Wszystko to, czego my w jej wieku mieć nie mogliśmy. Osobiście uważam, że dzisiejsze WSZYSTKO jest o wiele mniej wartościowe niż kiedyś. Co prawda dzieci mają dostęp do TEGO wszystkiego pod warunkiem, że ich Rodzice mają dostęp do pełnej kieszeni. Czy są przez to bardziej szczęśliwe? A czy te dzieci, których Rodziców na nic nie stać, są nieszczęśliwe? Nie sądzę... Sama mam dzieci i wiem, że lubią te wszystkie dzisiejsze ustrojstwa typu komputer, tablet, telefon komórkowy, ale... No właśnie! I mnie zdarzyło się usłyszeć jakże ciężko zapadające w serce słowa, gdy podczas wzmożonej pracy intelektualnej odesłałam do swojego pokoju swą niezwykle absorbującą w tym dniu córcię, tak dla „świętego spokoju” (jak zapewne większość z nas Rodziców często to czyni), mówiąc: „ – Kochanie, idź pograj sobie pół godzinki na tablecie, bo mamusia teraz pracuje”. Ku mojemu zdziwieniu... paraliżującemu każdy centymetr mojej duszy i ciała, usłyszałam: „ – Mamo, ale tablet mnie nie wysłucha, nie odpowie mi, ani mnie nie przytuli!”. Szok! Krótkie sekundy stały się wiecznością! Łzy! Praca stała się nieważna! Moje dziecko nie potrzebuje TEGO wszystkiego... Ono potrzebuje mnie! Czy to oznacza, że jestem złym Rodzicem? Czy, to, że o tym napisałam, oznacza, że jestem złym Nauczycielem? Nie! To oznacza, że jestem tylko człowiekiem, jednym z wielu, dla którego dzisiejsza doba jest zdecydowanie za krótka. Jestem zagubionym Rodzicem i tak jak jeden z wielu często nie odczytuję komunikatów wysyłanych przez swoje dzieci, tłumacząc to brakiem czasu, pracą, zmęczeniem... Dzisiejsze życie! Dlatego śmiem zaryzykować stwierdzenie, że w obecnych czasach bogatszym i szczęśliwszym jest ten, który mniej ma... Tak! Więcej rzeczy materialnych = więcej bodźców = mniej pozytywnych emocji. Wydawałoby się, że to wszystko jest takie proste! Wiemy, co jest najważniejsze, więc należy tylko dokonać właściwych wyborów. No to proszę! Któż z nas jako pierwszy zrezygnuje z poziomu społecznego, na którym aktualnie się znajduje? Osobiste doświadczenie pozostawiam pod zadumę czytelnika... aby częściej zatrzymywał się w życiowym biegu, a z życia nie czynił jedynie zwyczajnej egzystencji, ale prawdziwą duchową karmę. Wracając do tematu tegoż artykułu, Rodzice dla swoich dzieci zazwyczaj chcą jak najlepiej, ale nie zawsze ich działania przynoszą pozytywne skutki. Podejmując rodzicielski trud wychowania zaczynamy najważniejszą przygodę swojego życia. Poczynając od przedszkola musimy nauczyć się współpracować z nauczycielami... którzy nie zawsze uważają, że nasza Hania jest taka zdolna, grzeczna i miła dla innych, jak my sądzimy . Okazuje się, że obraz naszego dziecka odbiega od tego, który widzimy na co dzień... często jest to obraz, który chcemy widzieć. Ale w końcu to nasze dziecko, najważniejsza istota dla nas pod słońcem!!! I choć dobrze wiemy, że NIE MA LUDZI IDEALNYCH! zafascynowani własnymi potomnymi nie zauważamy ich wad, bo przecież według nas to, co złe, to na pewno wina innych dzieci lub złej interpretacji zdarzeń przez Nauczycieli. Każdy człowiek jest łasy na pochwały, choć nie deklaruje tego wprost. Czujemy się wówczas ważni, docenieni, cenni... Otrzymując pozytywne oceny na temat naszej pociechy umacniamy się w przekonaniu, że wykonaliśmy „kawał dobrej roboty” – jako Rodzice. Nie zawsze jednak taką ocenę mamy szczęście usłyszeć, okazuje się, że nasz SKARB żyje własnym życiem, jest z innej planety. Jego zachowanie znacznie różni się od zachowania w domu, a my nie rozumiemy... lub nawet nie chcemy zrozumieć dlaczego. Obwiniamy Nauczycieli i rówieśników za zmiany zachodzące w naszej latorośli. Nie chcemy ściągać różowych okularów i kontynuujemy naszą przygodę, a tak naprawdę powinniśmy nauczyć się przełykać gorzkie pigułki... powinniśmy ewoluować jako Rodzice... być plastyczni i zmieniać się, w taki sposób, by wspierać nasze zmieniające się przecież dzieci. Pierwsze lata domowo-szkolnych doświadczeń upływają na „docieraniu” się Rodziców i Nauczycieli, na poszukiwaniu wspólnego języka. Bywa, że strony wysłuchują swoich argumentów, wskazówek, cennych informacji dotyczących dziecka i podejmują wspólne działania na rzecz jego wszechstronnego rozwoju. Bywa, że strony pozostają „głuche” na siebie nawzajem, bądź informacja przepływa tylko w jednym kierunku. Bywa również tak, że z każdej ze stron próżno oczekiwać jakiejkolwiek inicjatywy twórczej ponad program. Przedszkole się kończy – część Rodziców czuje żal do Nauczycieli, za to, że nie odkryli w ich dzieciach pokładów talentów... Część Rodziców zdecydowała się jednak odłożyć do szuflad różowe okulary i zaczęła zamiast monologów prowadzić z Nauczycielami konstruktywne dialogi. A jeszcze inna część pozostała bierna i w słowie, i w czynie wierząc, że „samo się zrobi”. Biorąc pod uwagę fakt, że okres przedszkolny to dla dziecka przede wszystkim zabawa, ewentualne rysy na domowo-szkolnej scenie są niewielkie i nie uderzają jeszcze z dużą mocą w jej podstawę. Jest nadzieja!
Dziecko rozpoczyna naukę w szkole podstawowej. Przychodzi z „biała kartą” do nowego budynku, spotyka nowych dorosłych i dzieci. Jest mocno zestresowane nową sytuacją - i ono, i jego Rodzice. Uczeń, bo właśnie nim dziecko się staje przychodząc do szkoły (w rzeczywistości Nauczyciele długo oczekują momentu, w którym przedszkolna poczwarka przemienia się w szkolnego motyla ), musi opanować wiele nowych umiejętności, sprostać wielu oczekiwaniom, sterować swoimi nieposkromionymi emocjami. Rodzic z powrotem wkłada na nos swoje różowe okulary, bo przecież jest na nowym gruncie, zaczyna wszystko od nowa. Bogatszy o przedszkolne doświadczenia, wie już, że jego dziecko jest jednym z wielu w klasie, ale.. dla niego jest nadal tym JEDYNYM! Początki domowo-szkolnej współpracy są z reguły optymistyczne. Rodzic jest skupiony na jak największym zaangażowaniu w sprawy dziecka i szkoły, podjęciu dialogu z jego Wychowawcą i innymi Nauczycielami, zależy mu, by jego dziecko dostało zewsząd to, co najlepsze. Nauczyciel z głęboką wiarą przyjmuje pod swoje skrzydła nowy zespół klasowy, z uśmiechem wita wszystkich Rodziców (zależy mu, by Rodzice i uczniowie go pozytywnie odebrali) i niczym „kwoka ze swoimi kurczakami” rozpoczyna trzyletni spacer po szkolnym podwórku. Wrzesień się kończy, emocje opadają, Rodzic jest już spokojniejszy, bo jego pociecha zaadaptowała się w nowym środowisku. Nauczyciel zapoznał się ze swoimi podopiecznymi, zdiagnozował wstępnie ich możliwości edukacyjne, obserwuje i poznaje konstrukcję psychiczną każdego z osobna. Jednym słowem wszystko wraca do porządku dziennego, Rodzic zatapia się z powrotem w obowiązkach zawodowych, a Nauczyciela absorbują treści programowe. Wydawać by się mogło, że proces edukacyjno-wychowawczy ma zapewnione optymalne warunki do swego przebiegu... Wspominałam, że w przedszkolu (absolutnie nie ujmując znaczenia temu etapowi edukacyjnemu, bo warunkuje on prawidłowy start w biegu szkolnym), króluje zabawa – w szkole natomiast sukcesywnie zaczyna nad nią dominować edukacja. Owocami wysiłku intelektualnego uczniów są oceny. Na początku są to motywujące do pracy noty... noty wysokie, napędzające uczniów do działania. Szczęśliwi Rodzice = szczęśliwe dzieci! Z biegiem czasu zakres materiału edukacyjnego się poszerza, możliwości edukacyjne uczniów się różnicują, bo przecież każdy człowiek, czy mały, czy dorosły jest inny i ma swoje indywidualne możliwości. Rodzice stają się czujni, zaopatrują się w lupy, każdy z nich posiada jedyną w swoim rodzaju. Każdy z nich obserwuje przez nią... Nauczyciela! Ale nie oszukujmy się ... Nauczyciel obejmując pieczę nad nową klasą również ma swoją lupę! Jeżeli między stronami panuje życzliwa atmosfera, odbywają się konstruktywne dialogi, których celem jest wymiana informacji na temat dziecka, informacja zwrotna jest fizycznie „wprowadzana w życie”, to Rodzic swoją lupkę nosi w kieszeni (tak na wszelki wypadek) i nie ma powodu, by się temu dziwić, bo żyjemy w czasach, kiedy niczego nie można przewidzieć, a dziecko jak już wspominałam, jest dla każdego z nas najważniejsze! Nauczyciel natomiast musi cały czas z lupki korzystać, bo przecież stale musi przeprowadzać indywidualizację pracy podczas zajęć, a poza tym w jego zawodzie obserwacja uzdolnień i możliwości naszych dzieci jest najważniejsza! Bywa jednak tak, że dziecko posiada niezwykłe zdolności edukacyjne lub talenty innej maści ... niezwykłe, bo niewidzialne dla Nauczyciela. Absolutnie nie chcę urazić tutaj żadnego Nauczyciela, bo sama nim jestem! Lojalnie, ale szczerze stwierdzam, że czasem przytłoczeni obowiązkami zawodowymi, treściami programowymi, różnymi konstrukcjami psychicznymi uczniów, nie zauważamy, bądź nie wydobywamy tego, co jest w dziecku NAJLEPSZE, ale nie mówię tutaj o tym, co najlepsze dla nas... tylko dla dziecka! (nie odkrywamy tego na czas, czasami w ogóle). Sama posiadam takie doświadczenia i jakże niezwykle szeroko otwierałam swoje oczy, kiedy przysłowiowy Jaś czy Zosia pokazali mi coś, czego ja przez rok, czy dłużej nie dostrzegałam. Czy to znaczy, że jestem złym Nauczycielem? Nie! Nauczyciel to też człowiek, który oprócz swoich obowiązków i oczekiwań względem swojej osoby, posiada tak jak inni – swoje prawa... Ma prawo się mylić, ma prawo do swojego prywatnego życia i problemów z nim związanych, ma prawo do słabszej kondycji psychicznej czy fizycznej... jednym słowem ma prawo do ludzkich słabości (no nie do wszystkich ... niektóre mogłyby skończyć się zwolnieniem dyscyplinarnym). Niby oczywiste, ale cóż począć, gdy Rodzic Jasia albo Zosi przychodzi do Nauczyciela podczas jego niedyspozycji, do której przecież ma prawo? i w dodatku z z DUŻĄ LUPĄ??? Wierzę, że szczera rozmowa dwóch osób powinna zapewnić wyjście z każdej trudnej sytuacji, pod warunkiem, że obie strony „nadają na tych samych falach”, a nie, że jedna z nich cały czas nosi różowe okulary i trzyma kurczowo swoją lupę w ręku. Bywa też tak, że racja leży po stronie Rodzica i to żadna ujma mu ją przyznać, bo któż z nas Nauczycieli chciałby, żeby talent naszego osobistego dziecka został w nim nieodkryty lub co gorsza zmarnowany? Gdy Rodzic prosi o pomoc, a kiedy jej nie otrzymuje i słusznie walczy o swoje, jest roszczeniowy??? Myślę, że nie! Co więcej, myślę, że każdy z nas, kochający swoje dziecko i aktywnie uczestniczący w jego rozwoju, byłby w razie konieczności takim LWEM – i Rodzic, i Nauczyciel. Zdarzają się jednak sytuacje, kiedy Nauczyciel robi wszystko, co możliwe, aby stworzyć swoim podopiecznym solidną bazę do zdobywania nowych doświadczeń i umiejętności, doskonale rozpoznaje ich słabe i mocne strony oraz wykorzystuje nabytą przez siebie wiedzę w praktyce, często ponosząc z tego tytułu wysokie koszty – ograniczony czas dla własnej rodziny. Znów można by powiedzieć – A cóż w tym odkrywczego? Nauczyciel robi wszystko, co w jego mocy, ale okazuje się, że to za mało! Potrzebny jest Rodzic! A Rodzic znów... przychodzi w różowych okularach i ze swoją lupą. Bywa, że po rozmowie z Partnerem (bo nim powinien być Nauczyciel dla Rodzica w procesie edukacyjno wychowawczym dziecka), Rodzic wyrzuca lupę, zdejmuje magiczne okulary i docenia wysiłek włożony przez Nauczyciela w pracę z jego dzieckiem. Robi sobie rachunek sumienia i dostrzega ze smutkiem, jak mało z siebie daje. Postanawia skorzystać z dobrych rad Profesjonalisty i zaczyna go wspomagać na gruncie domowym. Postanawia ponosić wspólnie ze szkołą odpowiedzialność za rozwój swojego dziecka. Sytuacja uratowana! Szczęśliwy Rodzic, szczęśliwy Nauczyciel, a przede wszystkim szczęśliwy uczeń! Bywa jednak tak, że Rodzic nie zamierza pozbyć się cudownych okularów i coraz uważniej patrzy przez lupę, ba! zaopatruje się w sprzęt z najwyższej półki! Nauczyciel z Partnera przeistacza się w Przeciwnika, czasem wręcz we Wroga! Rodzic nie rozumie ani jednego słowa płynącego z ust Nauczyciela. Uważa, że jego dziecko zostało wciągnięte w intrygi szkolne i dlatego tak się zachowuje, a niskie oceny spowodowane są niewłaściwymi metodami pracy i postawami Nauczycieli. Biedny Nauczyciel zaczyna tonąć w powodzi monologów. Czasami dwie strony nie znajdują wspólnego języka, a rozbieżne oczekiwania dotkliwie odbijają się głównie na osobie ucznia. Rodzic może i walczy jego zdaniem o dobro swojego dziecka, ale czyni to w sposób nieprzemyślany, często impulsywnie pod wpływem emocji. Obwinia szkołę, nauczycieli, rówieśników swojej pociechy o wszystkie jej niepowodzenia, a przecież to nie ich wina, że Rodzic ma problemy osobiste w domu lub w pracy, jest zmęczony, sfrustrowany, ograniczony czasowo, często niewydolny wychowawczo. Bywa, że Rodzic o wysokim statusie społecznym ma czas i możliwości, by pomóc dziecku, często jednak zrzuca całą odpowiedzialność na szkołę i wypiera każdą negatywną informację na swój i dziecka temat. Czy wtedy ten Rodzic jest dawcą czy biorcą w procesie edukacyjnym dziecka? To trudne sytuacje... sytuacje, które dorośli ciężko znoszą, a co dopiero dzieci.
Okres edukacji wczesnoszkolnej się kończy... Wychowawca otrzymuje na koniec roku szkolnego zapłatę za swój kilkuletni trud... największą i najcenniejszą od swoich „kurczaków”, bo dzieci są prawdziwe i nic nie udają . Jeśli im ulżyło to pokażą to, a jeśli im jest przykro, że opuszczają swoją „kwokę” również to okażą. Rodzice natomiast przyjdą już bez lup (muszą one zostać poddane wakacyjnemu przeglądowi technicznemu przed klasą czwartą). Nauczyciel otrzyma dobre słowo i już nie takie „ładne kwiatki” jak mu niektórzy Rodzice i ich dzieci wręczali w ciągu minionych lat. Trzyletnia współpraca kończy się... w atmosferze uśmiechów, uścisków i myśli... znanych tylko tym, którzy je produkują! Rzeczywistość!
Czwartoklasista, wypoczęty i zregenerowany dociera z powrotem do szkoły. Mądrzejszy? Z pewnością tak! Wie, na co może sobie pozwolić w swojej szkole! Odważny? Z pewnością nie! Musi „wybadać” przecież tylu nowych Nauczycieli! A co z Rodzicem? Różowe okulary są? Z pewnością tak, ale... unowocześnione, bo przecież będzie tyle nowych przedmiotów i okazji, by ich wspaniałe dziecko pokazało swoje talenty! Lupa jest? Oczywiście i to jaka! Ogromna! Bo przecież będą obserwować tylu nowych Nauczycieli! A co z Nauczycielami? Nauczyciele już zdążyli obejrzeć i odsłuchać nagrania udostępnione przez poprzedniego Wychowawcę uczniów! Okulary są?! Są! Tyle, że szkła są znacznie mocniejsze, bo przecież mają teraz do czynienia z uczniami z wielu klas! Lupy są? Oczywiście! Ale zaprogramowane raczej na charakterystyczne jednostki, albo pod względem wyników w nauce, albo pod względem zachowań, których przeoczyć nie można, bo przecież jest tylu uczniów w klasach 4-6! A co z dialogiem między Rodzicami a Nauczycielami? Różnie to bywa... Zdecydowanie częściej i głośniej Rodzice rozmawiają z Nauczycielami na temat swoich dzieci. Są i tacy Rodzice, których zaszczyt rozmowy z Nauczycielem nie dotknął przez cały etap edukacyjny. Starsi uczniowie zapewniają o wiele więcej tematów do rozmów niż młodsi, dlatego sprawność sprzętu obserwacyjnego niezwykle ważna i dla Nauczycieli, i dla Rodziców.
Przedstawiony artykuł miał odpowiedzieć na pytanie, kim są dla siebie Nauczyciele i Rodzice. Mam nadzieję, że moje porównanie będzie trafne, bo ilu ludzi, tyle osobowości... Niczym w Sejmie... jedni bardziej wyraziści, inni mniej, jedni są, ale tak, jak by ich nie było, a jeszcze inni zagłuszają wodospadem słów to, co próbują im przekazać z opozycji. Czasami z otchłani monologów, nasyconych osobistymi oczekiwaniami, daje się usłyszeć dialogi prowadzące do celów wyższych, będących podstawą sceny... i już mi nie chodzi o scenę domowo-szkolną... ale o tę najważniejszą – ŻYCIE, w której główną rolę gra człowiek... w pełnym tego słowa znaczeniu . Drogi Czytelniku nie czekaj na gotową odpowiedź, lecz wyszukaj między wierszami, co autor ma na myśli !
Podsumowując... Pisząc ten artykuł miałam na celu wywołanie uśmiechu na twarzy niejednego Rodzica i niejednego Nauczyciela! Dystans górą! Do wszystkiego! Podczas jego tworzenia deklaruję, że serce me było czyste i nienastawione na sprawienie przykrości czymkolwiek komukolwiek! Ilu ludzi - tyle charakterów... Ilu ludzi – tyle ocen tegoż artykułu. Każdemu, kto swój wolny czas zagospodarował moim czarnodrukiem, z głębi serca dziękuję !
Monika Grabowska