Moja ostatnie doświadczenie zmusiło mnie do zastanowienia nad sobą, przyjrzenia się swoim metodom, podejściu do uczniów, sposobom prowadzenia lekcji, efektom jakie uzyskuję. Nigdy nie były one tradycyjne, zwyczajne, szablonowe i zawsze przynosiły ten sam efekt - uczniowie zadowoleni ze zdobytej wiedzy i umiejętności oraz sympatia, cudowne wspomnienia i wieczna pamięć obu stron. Tym razem jednak tak się nie stało. Szukając pocieszenia a także jakiegoś potwierdzenia słuszności takiego właśnie traktowania mojego zawodu natknęłam się na książkę Neurodydaktyka Nauczanie i uczenie się przyjazne mózgowi Marzeny Żylińskiej. Okazało się, iż to co przez wiele lat stosowałam i udoskonalałam w sposób instynktowny jest dokładnym odzwierciedleniem neurodydaktyki, która dostarcza nauczycielom wiedzy na temat przebiegu procesów uczenia się i zapamiętywania, a także czynników, które te procesy wspierają bądź hamują, ułatwiają bądź czynią nieprzyjemną, w których niebagatelną rolę odgrywa nauczyciel.
„W przedwczorajszych szkołach wczorajsi nauczyciele przygotowują uczniów do rozwiązywania problemów, jakie przyniesie jutro”. Takimi słowami Marzena Żylińska wprowadza czytelnika do swojej książki. Obrazują one stan polskich szkół, które nie są gotowe na uczniów wychowanych na nowinkach technologicznych naszych czasów, gdyż w zdecydowanej większości uczą w nich nauczyciele zamknięci w ciasnych ramach postaw programowych oraz własnej obojętności na potrzeby ucznia. Dzisiejsza medycyna to zawrotny wręcz postęp, który daje możliwości leczenia chorób lub przywracania sprawności organom, które źle funkcjonowały. To coraz lepsze rozumienie funkcjonowania poszczególnych części ludzkiego ciała oraz mechanizmów łączących je z pozostałymi jego częściami, a następnie wykorzystanie tej wiedzy do poprawy jakości życia człowieka. Niestety o szkole nie można powiedzieć tego samego. Nadal pokutują tu schematy, stare metody. ”Większość ludzi kojarzy uczenie się ze szkołą, wkuwaniem, ryciem i łzami, złymi ocenami wyczerpującymi klasówkami. Nie okłamujmy się: uczenie się nie ma dobrej opinii, uważane jest za coś nieprzyjemnego” pisze Mandred Spitzer w Jak uczy się mózg. Szkoła ignoruje fakt, iż świat który nas otacza to świat XXI wieku, wieku rozwoju technologii a więc innego sposobu myślenia, postrzegania rzeczywistości, sposobów komunikacji i sposobów uczenia się a także nauczania. Urzędnikom ministerialnym odpowiedzialnym za tworzenie podstawy programowej nie zależy na zadowoleniu ucznia, na jego rozwoju, a jedynie na namacalnych efektach kształcenia – wynikach egzaminów, które jednak nie zdają egzaminu z życia, ponieważ w żaden sposób wiedza wyuczona w schematyczny sposób, pozbawiony kreatywności i polotu nie stanowi wartości dodanej – rozwoju zainteresowań, osobowości, ciekawości świata i radości życia.
Badacze mózgu przekonują, że szkoła w obecnej formie nie wspiera naturalnych procesów uczenia się i nie jest miejscem umożliwiającym indywidualny rozwój każdego ucznia. Trudno zrozumieć dlaczego nauczanie zorganizowane zostało w sposób ignorujący nie tylko ciekawość poznawczą uczniów, ale i inne wewnętrzne mechanizmy, w które natura wyposażyła wszystkich ludzi. Neuronaukowcy obserwując zmiany zachodzące w mózgu pod wpływem procesów uczenia się doszli do wniosku, że im częściej coś robimy, tym lepiej funkcjonują określone obwody neuronalne, niezależnie czy jest to nauka języka obcego, tańca czy matematyki. Dlatego tak ważne jest to, co uczniowie robią w trakcie wielu godzin spędzanych w szkole. W zależności od rodzaju stymulacji, mózg może się w tym czasie intensywnie uczyć lub przechodzić w stan uśpienia i jedynie pozorować naukę. „Mózg ucznia to miejsce pracy nauczyciela”, jak zauważył Manfred Spitzer w swojej książce Jak uczy się mózg. W języku angielskim używa się terminów brain based learning lub brain friendly learning (teaching),(nauka przyjazna mózgowi) co wskazuje na takie sposoby uczenia się i nauczania języka, które lepiej wykorzystują potencjał ucznia, czas na lekcji i poza nią, czyniąc naukę efektywniejszą i co ważniejsze przyjemniejszą. Kluczowa w tym rola nauczyciela, ale nie tego, co robi, czyli procesu nauczania, co stanowi ogromny błąd tradycyjnej, acz tak powszechnie stosowanej w szkołach metodyki. Na takiej lekcji, gdzie nauczyciel posługuje się jedynie metodami podawczymi, robi liczne wykłady, nie wciągając w nie uczniów, nie pobudzając do działania, wykazuje nadmierne przywiązanie do „przerobienia” wszystkich ćwiczeń gramatycznych powoduje, że uczniom łatwo jest się wyłączyć, stając się jedynie biernym słuchaczem zamiast aktywnym uczestnikiem lekcji. Natomiast nauczyciel, który potrafi stworzyć przyjemną atmosferę, śmiać się z uczniami, stosując różne formy interakcji między nim i uczniami ze sobą nawzajem, budując w nich poczucie wiary we własne siły i możliwości, ten tylko może walnie przyczynić się zarówno do efektów nauczania jak i do zadowolenia uczniów z przedmiotu i szkoły, rzecz niezwykle rzadko spotykana. Zwykły uśmiech na początek lekcji czy dobre słowo, pochwała za najmniejszy nawet postęp mają wielką moc sprawczą i działając na mózg jak każda inna nagroda, prowadzą do uwalniania dopaminy, hormonu, który określa się też mianem „substancji ciekawości i zachowań eksploracyjnych, poszukiwania nowości”, z angielskiego novelty seeking behaviour. Brak tego neuroprzekaźnika powoduje nie tylko utratę zainteresowania ale też radości z tego co się robi. A zatem przygotowanie merytoryczne i encyklopedyczna wręcz wiedza nie zda się na wiele jeśli nie jest poparta umiejętnością nawiązania więzi z uczniami, spojrzenia na świat ich oczyma, dostrzeżenia ich potrzeb i żywego zainteresowania lekcją zamiast zasłaniania się nieelastycznymi przyzwyczajeniami do prowadzenia zajęć w nudny, szablonowy i bezosobowy sposób.
„Nauczyciel powinien umieć ocenić, jaką wartość mają konkretne zadania, co aktywizuje uczniów do pracy i wymusza aktywność neuronalną, a co jedynie obciąża ich umysły” przekonuje Marzena Żylińska. Wyjaśnia też, że z badań nad mózgiem wynika, że informacje o zabarwieniu emocjonalnym zostają łatwiej zapamiętane niż neutralne. Te same informacje wplecione w emocjonalny kontekst mogą być dużo łatwiej i lepiej zapamiętane niż typowo podręcznikowe. Moja własna technika wciągania uczniów w historię, do której ich zapraszam to częste opowiadanie po angielsku zabawnych anegdotek z mojego życia lub innych znanych mi osób, gwiazd, artystów, pisarzy, zachęcając by robili to samo. Wyrabiam w nich umiejętność rozumienia ze słuchu oraz możliwość powiązania lekcji z własnymi przeżyciami, emocjami. Carl Gustaw Jung powiedział: ”Na błyskotliwych nauczycieli patrzymy z podziwem, ale naprawdę wdzięczni jesteśmy tym, którzy poruszą nasze serca.” Jak John Keating ze „Stowarzyszenia Umarłych Poetów”, który dotarł do swoich uczniów za pomocą poezji, otwierając im oczy na ważność przeżywania swego życia, na piękno emocji. Pobudził do samodzielnego myślenia, poszukiwania i podążania za marzeniami. Idee te, choć wzniosłe nie były jednak w stanie przebić się w skostniałej od sztywnych zasad szkole, w której wartościami były perfekcja, i dyscyplina, a nie kreatywność, i radość z nabywanej wiedzy. Dziś jest podobnie. W szkołach realizuje się wiele projektów, wymiany z innym szkołami za granicą, kupuje coraz więcej tablic interaktywnych i innego sprzętu, ale czy to przekłada się na zmianę sposobu prowadzenia lekcji przez większość nauczycieli w tej szkole? Czy czyni to szkołę miejscem bardziej przyjaznym uczniowi XXI wieku i jego potrzebom. Czy nauczyciele dyplomowani, których w żaden sposób nie chcę urazić, ale którzy już właściwie nic nie muszą udowadniać ani o nic zabiegać, są w stanie zrewidować swoje metody, pozwolić im się rozwinąć, potrafią przełamać rutynę? Niestety nie sądzę. A ja mimo wszystko apeluję: Nauczyciele, nie bójmy się „wyrwać” tej kartki z książki, która nie stanowi wartości dodanej, która niczego nie nauczy naszych uczniów poza umiejętnością uzupełniania luk! Czy ta luka, która powstanie po bezsensownej, przespanej przez nich lekcji nie jest większa? Czy nie lepiej zadawać pytania, słuchać co mówią, jakbyśmy to my chcieli się od nich czegoś nauczyć? Wymaga to pokory ale „ dobrze sformułowane pytanie otwierające jest jedną z najskuteczniejszych metod budzenia ciekawości i kierowania uwagi uczniów na omawiane zagadnienie.” jak przekonuje Marzena Żylińska.
Mózg każdego ucznia jest inny, ma inną strukturę i na swój własny sposób przetwarza informacje. Człowiek może nauczyć się tylko tego, co potrafi przetworzyć. Nasz sposób myślenia, rozumienie zjawisk i przetwarzanie informacji zależą od tego jak historia życia ukształtowała nasze mózgi. Im głębszy sposób przetwarzania tym lepsze zapamiętywanie. Rozwiązywanie typowych zadań w zeszytach ćwiczeń nie wymaga głębokiego przetwarzania informacji, a więc nie prowadzi do jej zapamiętania, ponieważ aktywizuje mózg w dużo mniejszym stopniu. Dlatego uważam, że nauczyciele powinni rzadziej stosować zadania receptywne i reproduktywne, a częściej otwarte i produktywne. „Analiza materiałów dydaktycznych w podręcznikach pokazuje, że wiele zadań tak skonstruowano, że aktywność uczniów sprowadzona została do minimum.” Najlepsze efekty osiąga się wtedy, gdy uczniowie sami tworzą zadania. Jeżeli uczniowie zajmują się głównie zadaniami opartymi na schematach to informacje przetwarzane są na płytkich poziomach, a mózg nie zostaje zmuszony do wykonania bardziej złożonej operacji opartej na nowych treściach. Jeżeli zadanie polega na wstawianiu w lukę poprawnej formy gramatycznej to uczeń niczego nie ćwiczy. Na miano ćwiczeń zasługują tylko takie zadania, które zmuszają uczniów do aktywności, stymulują tworzenie nowych połączeń neuronalnych. Dzięki wykonanej pracy w mózgach uczniów zachodzą procesy skutkujące trwałymi zmianami sieci neuronalnej. Elementem bardzo silnie i pozytywnie wzmacniającym naukę jest współdziałanie z innymi ludźmi, efektywne nauczanie powinno się więc głównie opierać na pracy grupowej a nie indywidulnej, rośnie wówczas prawdopodobieństwo, że nauka będzie odbierana jako przyjemne zajęcie. A zatem pierwszym krokiem nauczyciela chcącego wyeliminować mało efektywne zadania powinna więc być analiza materiałów dydaktycznych. Jeśli w podręczniku mało jest zadań wymagających twórczego przetwarzania, można korzystać z Internetu lub tworzyć własne, uruchamiając wyobraźnię i kreatywność oraz chęć współtworzenia uczniów, co nie pozwoli naszym uczniom uciekać z lekcji myślami.
Kreatywni i twórczy uczniowie to powinien być skarb dla szkoły, a jednak zdaniem angielskiego eksperta, Kena Robinsona, mają oni dziś najtrudniejszą sytuację w szkołach. Ich talenty nie tylko nie przynoszą im sukcesu, ale go wręcz utrudniają gdyż na testach wymagających reprodukcji wiedzy największe szanse mają ci, którzy potrafią udzielać typowych i schematycznych odpowiedzi. Wyjaśnia to szkolne problemy wielu znanych twórców i odkrywców, którzy dopiero po opuszczeniu szkoły mogli rozwinąć kreatywność i osiągnąć sukces, ponieważ jego warunkiem jest aktywność i zaangażowanie. Mechanizm ten potwierdza angielską zasadę stosowaną w nauczaniu języków obcych: Speak now, learn later. (mów teraz, nauczysz się później). Sieć neuronalna potrzebuje do rozwoju wciąż nowych typów zadań, które nie mogą opierać się na takich samych schematach. Wszelka powtarzalność powoduje mniejszą koncentracje.
Kiedy uczymy się rodzimego języka nikt nam nie tłumaczy zasad gramatycznych, a umiejętności posługiwania się nim nabywamy powtarzając słowa, zdania po innych, robiąc błędy, ale dzięki nim także się ucząc. Naukowcy wyodrębnili to jako nauczanie utajone. Dla szkolnej nauki typowy jest jednak inny sposób rozpoznany przez naukowców- sposób jawny, w którym realizacja programu oparta jest na „progresji gramatycznej – omawianie poszczególnych fenomenów gramatycznych i systematyczne ich ćwiczenie za pomocą schematycznych zadań”. Uczniowie w ten sposób, mimo intensywnych ćwiczeń popełniają błędy. Na lekcjach, gdzie ucząc się wykorzystujemy pamięć utajoną na pozór nie ma gramatyki, a uczniowie często rozmawiają z nauczycielem i innymi uczniami, a także czytają i słuchają wiele tekstów. W ten sposób ich mózgi mają kontakt z wieloma poprawnymi formami, na podstawie których sami mogą tworzyć reguły. Jawny sposób nauki języka wymaga zastanawiania się, utajony pozwala na szybkie, spontaniczne użycie wyuczonej formy. Niejawny sposób jest nie tylko skuteczniejszy, ale gwarantuje większą płynność mówienia. Obserwacje pokazują, że zbyt intensywne zajmowanie się gramatyką nie tylko nie eliminuje błędów ale nawet przyczynia się do ich częstszego popełniania.
Wiele badań dotyczących znajomości języków obcych pokazuje, że znaczna część uczniów pomimo kilku tysięcy godzin spędzonych w szkole w ogóle nie umie języka. Uczniowie tracą motywację spotykając stale na swej drodze nauczycieli, którym nie zależy. Często na Radach Pedagogicznych słyszy się wiele mądrych wniosków analizujących wyniki egzaminów i sposoby na poprawę sytuacji. Ale ilu nauczycieli po takich konferencjach rzeczywiście wcieliło je w życie? Nadal idą na lekcje z tym samym podejściem, tymi samymi metodami, tymi samymi ćwiczeniami, bo żeby coś zmienić przede wszystkim trzeba tego chcieć, a potem spojrzeć na siebie i swoją pracę krytycznie i zadać sobie jedno proste pytanie: czy ja sam chciałbym mieć takiego nauczyciela, jakim jestem? Powinniśmy przypomnieć sobie tego jednego jedynego wyjątkowego nauczyciela, którego kochaliśmy i zapamiętamy na całe życie, bo jestem pewna, że każdy takiego miał i takim właśnie nauczycielem postarać się być dla naszych uczniów. Tak by rozumieli czego się uczą, umieli to wykorzywtać, by się tym cieszyli, czuli, że robią postępy, że się rozwijają, nawet wykonując ćwiczenia leksykalno-gramatyczne, starannie jednak dobrane przez nauczyciela, przygotowujące do egzaminów pisemnych. Trzeba ich chwalić tak jak lubiliśmy by nas chwalono w szkole, a przecież nadal lubimy usłyszeć miłe słowo ze strony rodziców czy samych uczniów. To droga dwukierunkowa, jednak od nauczycieli zależy czy dojedziemy nią do celu. Mnie bardzo zależy na moich uczniach, na ich postępach i zadowoleniu z lekcji. Przygotowując do matury robię wszystko, by uczniowie mogli nabrać pewności siebie mówiąc i jeszcze raz mówiąc, pisząc i jeszcze raz pisząc, doskonale wtedy rozwijają słownictwo i gramatykę. Piszą o sobie, o świecie, o sporcie, o muzyce, o wszystkim co ważne w życiu a nie na egzaminie. Bo egzamin to tylko jeden arkusz, jedna komisja, a życie to szukanie pracy i zwiedzanie świata, to budowanie poczucia własnej wartości także na podstawie swobody posługiwania się językiem obcym.
A co zrobić z klasą, która domaga się gramatyki, bo poprzedni nauczyciel ich do tego przyzwyczaił? Jak ich przekonać, że zarzuty, że lekcje są zbyt nieszablonowe, zaskakujące, zmuszające do aktywności, pobudzające do mówienia, myślenia to tak naprawdę atuty tych lekcji a nie zarzuty, z którymi rodzice tych dzieci poszli do dyrekcji? Bo jak to określili „boją się, że do końca roku ich dzieci nie przerobią podręcznika i nie zdają egzaminów”. Czyżby te dzieci wychowane zostały w tak ciasnym modelu życia i nauki, że każde odstępstwo od tego modelu wydaje im się czymś nie do zaakceptowania? Tylko jak wytłumaczyć sobie w takim razie fakt doskonałej atmosfery na lekcji, swobody i radości, świetnych wyników na próbnym egzaminie gimnazjalnym, nad którymi pracowaliśmy a także swobody w kontakcie z native speakerem (Amerykanką) , którego zaprosiłam do nich na praktyczne warsztaty z języka angielskiego a mimo wszystko ich niezadowolenia? No cóż, system jest bezlitosny. Przyszłam do nich na zastępstwo i tak mnie właśnie potraktowali. Sytuacja nie zmieniła się jednak wraz z upływem semestru, jak myśleli a liczyli na nauczyciela, który im „odpuści”. Myślę, że górę wzięło lenistwo i brak perspektywicznego myślenia. Uczniowie gimnazjum nie uświadamiają sobie jeszcze jak ważne są te dwie umiejętności – mówienie i pisanie. Przekonają się o tym dopiero w liceum, kiedy jakiś nauczyciel, który będzie miał ich przygotować do matury, „oleje” sprawę i ich samych jak to czyni na przykład nauczycielka mojej córki, tegorocznej maturzystki w najlepszym liceum w mieście. Córka nie jest w stanie wymienić jednej lekcji, na której pobudzona została by do działania, do mówienia. Niezliczone ilości ćwiczeń z książki, które nauczycielka wprowadza zmuszając uczniów do wyuczenia się regułek czasów gramatycznych hamują tylko spontaniczność wypowiedzi, więc niestety pozwalam córce ignorować niedorzeczne i przestarzałe wymagania nauczycielki, która każdą lekcję rozpoczyna słowami: „Jak mnie się nie chce.” Ciekawe czy moi uczniowie z klasy 3A, która dziś chce lekcji schematycznych i „książkowych” byłaby wówczas równie bardzo przewiązana do gramatyki? A może w takiej sytuacji przypomną sobie i docenią nauczycielkę, który parę lat wcześniej wiedziała doskonale co jest dla nich dobre, bo sama nauczyła się kilku języków, więc wiedziała, jak nauczyć się skutecznie i przyjemnie, i która przed nimi nauczyła już wiele setek uczniów, za co nadal są jej wdzięczni pisząc maile z całego świata.