Mróz za oknem. Znowu zima.
Ja zamarznę! Nie wytrzymam!
Założyłam cztery swetry,
podkoszulkę, grube getry.
Pięć par rajstop, na to spodnie.
To nic, że mi niewygodnie.
Nauszniki, czapkę, szalik.
Chyba zwieję do Australii.
Rękawiczki też założę.
Lecz, z pewnością nos odmrożę!
Może zamkną wreszcie szkołę?
Zimę w domu spędzać wolę!
Oj, dogania mnie brzydula –
piegowata, gruba Ula.
Biega, skacze, podskakuje.
Piątej klepki jej brakuje.
– Ty nie możesz ruszyć ręką?
Zaraz szwy w kożuchu pękną!
– APSIK! Proszę... ja już kicham!
– Cześć zmarzluchu! – krzyknął Michał.
Tak się w szatni zagadałam,
że o swetrach zapomniałam.
Michał mknie na lodowisko.
BĘC! I Leży: – Ale ślisko!
Podajemy sobie ręce.
BACH! Leżymy. Jest nas więcej.
Ten piegusek, ta brzydula,
to jest miła, mądra Ula.
Muszę też się ubrać „z głową”,
tak na luzie, na sportowo.
Znów śnieg pada i mróz trzyma.
Ale fajnie, że jest zima!