X Używamy plików cookie i zbieramy dane m.in. w celach statystycznych i personalizacji reklam. Jeśli nie wyrażasz na to zgody, więcej informacji i instrukcje znajdziesz » tutaj «.

Numer: 3257
Przesłano:

Nie jestem pępkiem świata. Biblioterapia

Nowacka Ewa
Słońce w kałuży/Ewa Nowacka;
[il. Wiktor Sadowski] . – [Wyd. 2]
-Warszawa : „Nasza Księgarnia”, 1988r.; 142 s. [1]

Scenariusz oparłam na psychologiczno-obyczajowej powieści Ewy Nowackiej „Słońce w kałuży”, która opowiada o przyjaźni i pierwszej miłości, o sprawach szkolnych i rodzinnych kilkunastoletniego chłopca. Ponieważ jestem nauczycielem bibliotekarzem w szkole podstawowej, mam nadzieję, że scenariusz znajdzie zastosowanie w mojej szkole na zajęciach biblioterapeutycznych, które zamierzam wdrożyć wśród dzieci kilkunastoletnich. Niezmiernie ważnym jest oddziaływanie na psychikę – postawy młodego człowieka nie tylko samym słowem, dlatego też scenariusz mój „wyposażyłam” dodatkowo w muzykę z filmu „Love Story”, która przewija się przez cały tok trwania zajęć. Celem moim w zastosowaniu muzyki jest spotęgowanie odczuć, emocji, jakie towarzyszą w trakcie zarówno odczytywania przeze mnie tekstu, jak i samych dyskusji po zadaniu pytań. Ponieważ problemy w omawianej książce są jak najbardziej a może nawet bardziej widoczne – odczuwalne wśród współczesnych dzieci-młodzieży, kiedy młodzi ludzie nastawieni są głównie na własne „ego” uznałam, że należy wskazywać im drogi do wartości nieprzemijających, jak w moim scenariuszu: Rodzina, Odpowiedzialność, umiejętność komunikowania się w obrębie rodziny. Scenariusz składa się z trzech części, w których nauczyciel czyta wybrane z książki fragmenty a po każdym z nich zadaje pytania prowokując tym samym słuchaczy do podjęcia dyskusji. Scenariusz kończy się podsumowaniem – ukazaniem nowej postawy bohatera książki. Narzędziem podsumowującym zajęcia a jednocześnie diagnozą przeprowadzonych zajęć jest kwestionariusz, który zamieszczam na końcu scenariusza. Bezpośrednio po zakończeniu zajęć wszyscy uczestnicy wypełniają indywidualnie kwestionariusz.

Cel główny: Przewartościowanie postawy z biernej, pasywnej na odpowiedzialną, aktywną.

Cele terapeutyczno-wychowawcze:
• Rozwijanie empatii;
• Rozwijanie poczucia odpowiedzialności za bliskich;
• Uświadomienie, że nie tylko ja i moje marzenia są ważne.

Część I
Moje, właściwie powinienem powiedzieć: „nasze”, ale pozostanę przy pierwszym określeniu, stosunki z ojcem nigdy nie były zbyt serdeczne, chociaż ojciec zawsze był-dla mnie przynajmniej- o wiele bardziej interesujący niż mama.
...
Nie chcę przez to powiedzieć, że ojciec był dla nas obojętny, wcale nie. Mówił i robił wszystko, co należało powiedzieć i zrobić, ale zawsze miałem wrażenie, że całą swoją pasję, zainteresowania, przejęcie – zostawia sprawom t a m t y m.
...
O swojej wyjątkowości nie przekonałem nigdy ojca. Już wspominałem, że ojciec interesował się tylko tym, czym musiał się interesować.
-Ty się, synu, łapiesz za sto rzeczy naraz. Nic z tego nie będzie. Lepiej byś się poduczył fizyki. Dwója, mam nadzieję, już poprawiona?
Z przybyciem ojca, prawie każdego wieczoru, zatłaczają nasze dwa pokoje kreślarze przy kolumnach, iskrzą się światełka kalkulatorów, szeleszczą kalki, piętrzą się teki pełne materiałów. To wszystko ojciec przynosi ze sobą, jakby uważał za całkiem oczywiste, że nas to także musi pasjonować. Chociaż czasem przerywa w pół słowa swoje monologi, żeby zapytać:
-W szkole w porządku? Nie łobuzowaliście dziś za bardzo? Z fizyki byłeś pytany?
Teraz wszystko jest niby takie samo, jak bywało dotąd, ale właściwie – od tamtej niedzieli chyba- coś jest zupełnie inaczej. To coś jest nieuchwytne, prawie niedostrzegalne i trudne do zdefiniowania. Bo czy jest w tym coś nadzwyczajnego, że ojciec zaczął wcześniej wracać do domu?
Do nas też coś tam mówi.
-Jak tam? – pyta mnie, co ma przypuszczalnie znaczyć, że chciałby wiedzieć, czy wszystko u mnie w porządku, czasem odpowiadam, że dobrze, a czasem po prostu kiwam głową: gra, nie ma się czym przejmować.
W dzienniku rozkraczają się z rozmachem wpisane dwójki i nędzna trója z minusem, miałbym zupełnie niezłą średnią na półrocze, gdyby nie to. Nie mam ambicji zostać profesorem. Ostatecznie nie jestem tumanem, żebym nie potrafił zrozumieć tego, co rozumie nawet taki Adam. Mógłbym się nauczyć tej nieszczęsnej fizyki, gdybym c h c i a ł, ale ja udaję, że chcę, a tak naprawdę wszystko jest tysiąc razy ważniejsze od porządnego skupienia się nad podręcznikiem; tych kwadransów, gdy przerzucam z szelestem kartki, nie starając się zrozumieć ani jednego zdania, nawet nie będę liczył, sam zdaję sobie sprawę, że udaję przed jakąś niewidzialną widownią kogoś, kto się rzeczywiście chce uczyć.
Rzucenie torebki na środek stołu znamionowało nie najlepszy stan nerwów mamy.
-Zupełnie nie wiem, jak powiedzieć o tym ojcu, biedak taki przepracowany i nerwowy. Wojtek, czy ty się chociaż przez moment zastanowiłeś jaką przykrość robisz ojcu i mnie również? Chodziło, rzecz jasna, o tę nieszczęsną dwójkę z fizyki, mama nie przyjęła do wiadomości, że nie zdołałem poprawić stopnia, oddaliła możliwość niepowodzenia. Ja, jej syn Wojtek, oświadczyłem przecież, że wymażę haniebną plamę na honorze ucznia, i to wystarczyło, aby mama przyjęła wieść o dwójce jak grom z jasnego nieba, chociaż przed wywiadówką uczciwie uprzedzałem, że się nie poprawiłem mimo obietnicy.
Zaciskam palce na poręczy krzesła i pochylając się jak ktoś zamierzający skoczyć w głęboką wodę, wyrzucam jednym tchem:
-Sam wiem, że jest niewesoło. Tylko proszę, jeśli można, nie dorabiaj niepotrzebnej mitologii. Ojciec wcale nie wie, czy mam tę gałę z fizyki, czy nie. Ojca w ogóle mało obchodzi, co robię, bylebym tylko nie zawracał mu głowy. Podczas, gdy wyrzucałem z siebie te zdania, bliźniacy postąpili krok do przodu, wpatrując się we mnie szeroko otwartymi oczami. Z suchością w ustach, z kroplami potu na czole, gadałem i gadałem dalej, nie mogąc już przerwać potopu słów, które wyciekały wbrew mojej woli i chceniu.
-Czy ojciec kiedy porozmawia ze mną jak człowiek? Spyta, co zadane i kropka. Przecież on w ogóle nie odzywa się do nikogo, wsadzi nos w gazetę albo patrzy w telewizor! Jakbyśmy wszyscy się wynieśli, ucieszyłby się. Tak, ucieszył, wiem, co mówię.
-Czego ci brak, Wojtek? Masz wszystko, co potrzeba. Wymagamy od ciebie tyle tylko, żebyś się uczył. I trochę tej pomocy w domu.
-Nie martw się, poprawię dwóję – głos brzmi obco, głuchy, zmatowiały.
-Zaraz po feriach poprawię.
Potknięcia są krótkie, pauzy między nimi długie, najwyraźniej mama czeka, że powiem wreszcie coś, co pozwoli jej odnaleźć dawnego Wojtka, a nie tę obcą, małomówną istotę, która stoi tak blisko niej i rzuca nic nie znaczące ogólniki.
-Nie będziemy martwili ojca, Wojtusiu. Jak poprawisz, sam mu powiesz o wszystkim. A teraz niech to zostanie między nami. Dobrze?
Najstraszniejsze było to, że – zdając sobie sprawę ze swojej przemiany- wcale nie pragnąłem wrócić do siebie samego sprzed kilku tygodni. W tej nowej skórze, którą teraz nosiłem, wcale nie czułem się radośnie i swojsko, raczej obco, męcząco i nieskładnie, jak królewicz przemieniony czarami w szpetną ropuchę, a mimo to z w ł a s n e j woli odgradzałem się od przeszłości. Myliłby się i ten, kto by twierdził, że jestem nieszczęśliwy, jak i ten, kto by uważał, że jestem szczęśliwy. Znajdowałem się ciągle w stanie jakiegoś niezadowolenia i niedopasowania- do siebie, do rodziców, do bliźniaków, do kolegów, do szkoły, do innych ludzi, do tego wszystkiego, czym żyłem dotąd. Z jednym, jedynym wyjątkiem.

Pytania prowadzącego:
1. Jak oceniacie relacje Wojtka z rodzicami?
2. Jak myślicie, dlaczego Wojtek ma wrażenie, że ojciec nie wykazuje większego zainteresowania synem poza ocenami w szkole?
3. Jak myślicie, co powoduje, że Wojtek zachowuje się w taki właśnie sposób?
4. Jak nazwalibyście uczucia, emocje, które powodują - kierują Wojtkiem?
5. Jak myślicie, co wydarzy się dalej, jak postąpi Wojtek?

Część II:
Czy dlatego, że ja też coś u k r y w a m? Że nie mówię w s z y s t k i e g o?
Że się n i e z w i e r z a m? Nie mówić wszystkiego, wcale nie znaczy- kłamać. Bo to już wiem na pewno: między tymi ścianami, między mamą, ojcem, mną p r z e s t a ł o s i ę m ó w i ć w s z y s t k o. Ja przestałem mówić wszystko. I ojciec przestał. I mama także chyba przestała, wystarczy spojrzeć na tę zmarszczkę w kąciku ust, której nie było jeszcze kilka dni temu. Pewno tylko bliźniacy mówią wszystko, mimo chęci ukrycia mnóstwa sprawek i grzechów, chcieliby utaić przewiny, a wygadają je przy pierwszej okazji albo i bez okazji, nie posiedli jeszcze sztuki udawania, ponieważ trzeba być dorosłym, by się tego nauczyć.
-Wojtek- dobiega mnie z cienia- Wojtek, podejdź do mnie. Kiedy tak siedzi opuściwszy ramiona, mam wrażenie, że jestem starszy od niego, mojego ojca, zmalałego wśród miękkości fotela.
-Ani słowa mamie, proszę cię. Ona ma dosyć zmartwień. Jesteś dostatecznie dorosły, żeby to zrozumieć.
...
Zrobiłem, co w mojej mocy, żeby z ojcem porozmawiać, wyjaśnić owo dziwne polecenie: „ani słowa mamie”. O czym miałbym nie mówić mamie? Czy istnieje jakaś tajemnica znana tylko nam dwóm, ojcu i mnie, którą należy ukrywać przed wszystkimi? Jeżeli istnieje, ja o niej nic nie wiem. To znaczy wiem, że coś jest inaczej, że nie jest tak, jak dawniej, chociaż w miarę upływu dni coraz częściej zastanawiam się, czy przypadkiem nie odmieniłem się głównie ja sam. To, co mnie otacza jest uwierające, nieprzyjazne i jakby obce.
Coś dusi w gardle, rośnie, rozpiera krtań.
...
Łazienka to jedyne miejsce, gdzie można spokojnie pomyśleć. Przysiadłem na brzeżku wanny i podarłem zdjęcie Katarzyny na tysiąc malusieńkich kawałeczków. Z Katarzyną sprawa nie byłe wcale taka prosta. Zaczęło się to jeszcze w zeszłym roku.
Próbowałem kilka razy ją rozgadać, coś tam plotłem, wymachiwałem rękami, używałem słów przyswojonych ze słownika wyrazów obcych(na ogół to imponowało dziewczynom), byłem dowcipny, sarkastyczny, ironizujący, a w zamian dostawałem tylko bardzo zdziwione spojrzenie. Czego się wydziczasz? – zdawały się pytać oczy Katarzyny. – Chyba widzisz, że to nie robi na mnie żadnego wrażenia.
Nie wiadomo czemu, zaczęło mi się wydawać, że z Katarzyną można by mówić o wszystkim, że podobałyby się jej te same książki, co mnie, te same filmy, muzyka, śmielibyśmy się z takich samych dowcipów i chcielibyśmy mieć takich samych przyjaciół. Zdając sobie sprawę, że wiem o niej tyle, co nic albo jeszcze mniej niż nic – stworzyłem dla siebie własną Katarzynę. Katarzynę w y m y ś l o n ą przeze mnie.
Katarzynę m o i c h m a r z e ń. Katarzynę, którą musiałem kochać. W rzadkich chwilach zastanowienia wyśmiewałem sam siebie.
Kupiłem notes akademicki i osłonięty przed Piotrem i Pawłem słownikiem polsko-angielskim lub tablicami trygonometrycznymi p i s a ł e m , p i s a ł e m.
Notes ukrywałem tymczasem w szafie pod stosem letnich rzeczy. Na wszelki wypadek wykaligrafowałem na okładce: „Refleksje z lektur”, gdyby mama lub Piotr z Pawłem przypadkiem natrafili na brulion, niech nie mają pokusy zaglądanie do środka, lektury to lektury, refleksje też mogą być, zresztą bliźniacy nie mają pojęcia, co to takiego te refleksje.
Kiedy tak idziemy obok siebie aż do skrzyżowania, gdzie nasze drogi rozchodzą się – ja ku grupie ogromniastych bloków, ty dalej – doznaję niezwykłych uczuć. Jestem szczęśliwy, idę obok ciebie, Katarzyno, słyszę, co mówisz. Oczywiście gdybym chciał, mógłbym cię teraz odprowadzić pod dom, coś bym wymyślił żeby to wyglądało na zbieg okoliczności. Ale przy skrzyżowaniu macham ci ręką. Bo każda próba rozmowy o czymś innym niż o kolegach z klasy, profesorach, chomiku Auguście, minionych feriach – wywołuje albo spłoszone spojrzenie, albo milczenie. W tym milczeniu jest wyraźna pretensja: „Nie mam ochoty o tym rozmawiać – zdajesz się mówić.- Nie interesują mnie twoje sprawy. Wystarczy, że mnie odprowadzasz, rozmawiać o sobie możesz z Martą albo z kimś innym. Mnie daj spokój”.
Moje nadzieje bledną, zaczynam się czuć obco i niemądrze, prawie z ulgą witam skrzyżowanie, gdzie się rozstajemy. Za dwie, trzy godziny będę analizował każde twoje zdanie, Katarzyno, będę sobie przypominał, jak się uśmiechnęłaś.
Kiedy jestem sam, w y d a j e s z m i s i ę s t o k r o ć b l i ż s z a niż wtedy, kiedy mogę iść obok ciebie.
Tak więc istniejesz jakby w dwóch wymiarach, wrysowana w dwa nie przenikające się plany, niby ta sama i taka sama, lecz w istocie zupełnie odmienna. Z jedną gadam o czymkolwiek idąc do skrzyżowania, z drugą toczę długie rozmowy nocami, gdy nad uśpionym osiedlem wschodzi niechętnie sierp księżyca. Podtrzymuję to, co już zapisałem. Jesteś najniezwyklejszą s p r a w ą w moim życiu, Katarzyno. Może i lepiej, że masz dwa wcielenia: to szkolne i to, które sam wydumałem. Inaczej byłabyś podobna do innych dziewczyn i nie zawracałbym sobie głowy myśleniem o tobie, tak jak nie zaprzątam sobie czasu zastanawianiem się nad Moniką, Danką, Martą czy tą...jak jej tam?...Joanną.
Przecież tęsknię do niezwykłości. Wstając rano przychwytuję się na nadziei, że ten właśnie dzień przyniesie coś, czego się nie spodziewam. Widzisz, Katarzyno, jaki jestem. Kręcę nosem, wybrzydzam, udaję że jestem wyższy ponad to, a gdzieś w środku, po cichutku z a z d r o s z c z ę. Brzydkie uczucie, głupawe, wstyd się przyznać, ale jak szczerze, to szczerze do końca. Przeglądając te gryzmoły widzę, że uważam się za n a j w a ż n i e j s z ą istotę na ziemi, a postanowiłem przecież, że nie notuję tego dla siebie, tylko dla ciebie, Katarzyno. Nawet gdyby to nie miało pozorów sensu, nawet gdyby to było zupełnym nonsensem.
I pewnie jest.

Pytania prowadzącego:
1. Jak myślicie, dlaczego Wojtek pisał pamiętnik?
2. Dlaczego robił to po nocach, w ukryciu przed całą rodziną?
3. Czy Wojtek w pamiętniku opisywał siebie obiektywnie, zgodnie z prawdą, zgodnie z tym co przeżywał w rzeczywistości?
4. Czy pisanie pamiętnika pomagało Wojtkowi w jego codziennym życiu szkolnym i rodzinnym?

Część III:
To nie były udane ferie. Miałem jechać na zimowisko z zakładu ojca, w ostatniej chwili okazało się, że nie zostały dopełnione jakieś formalności. Ojciec wydawał się zdziwiony i zdenerwowany zarazem, jakby własne roztargnienie było powodem do zdumienia i irytacji.
-A co się stanie, jeżeli Wojtek nie pojedzie? –(Mama zamrugała rzęsami w niemym proteście.) – Ja nie jeździłem na zimowiska i dziura w niebie się od tego nie zrobiła!
...
Nawet wieczorami ojciec nie czytał już gazet. Udawał, że ogląda telewizję, pochylony do przodu wpatrywał się, nie wiadomo czemu, w swoje ręce. Kiedy ktoś spojrzał na niego, umykał wzrokiem na ekran. Nieznacznie podglądałem ojca, kiedy splatał i prostował palce. Na wierzchu dłoni wyraźnie występowały żyły, przeguby wysuwały się z mankietów, dziwnie szczupłe w stosunku do szerokości dłoni.
Czasem na ekranie, z wizgiem opon, po pnącej się serpentynami szosie uciekał przestępca, a ojciec nie przerywał wcale swego wpatrywania się we własne ręce. Najwyżej jedno przelotne spojrzenie w stronę telewizora i wzrok już wracał do siatki żył i splecionych ciasno palców.
-Głupio, że przeze mnie siedzisz w domu.
-Drgnąłem, przez te kilka tygodni zdążyłem się odzwyczaić od rozmów z ojcem.
-Chłopak w twoim wieku powinien się poruszać na świeżym powietrzu.
-Ruszam się.
-To dobrze.
Nie zapytał, jak się właściwie ruszam, czy to są narty, spacery, łyżwy, czy coś jeszcze innego, kiwnął głową na znak, że zadowala go moje wyjaśnienie, i zapadł głębiej w fotel.
O ile dawniej ojciec lubił mieć decydujący głos we wszystkich ważniejszych sprawach, o tyle obecnie zostawił mamie kierowanie domem i naszymi sprawami.
Nie powiem, żebym w jakikolwiek sposób starał się spowodować, aby w naszym domu wszystko zaczęło iść po dawnemu. Po początkowej panice pogodziłem się z sytuacją; kiedy się człowiek przyzwyczaił, żyło się w tym nowym układzie całkiem znośnie. Sokńczyły się wypytywania o stopnie i połajanki ojca, tylko od mojej dobrej woli zależało, czy tłumaczyłem swoje wyjścia, mogłem wcale nie anonsować, gdzie, do kogo, po co. Wychodziłem i kropka, najwyżej mama z przyzwyczajenia rzuciła w ślad za mną wezwanie, żebym nie wracał późno.
...
-Gdzie bliźniacy? Nie powiesz mi chyba, że dotąd biegają po tej chlapie. Psa nie wypędziłbyś na taką pogodę, ziąb aż zęby dzwonią, a w dodatku taka potworna wilgoć. Nie usłyszałem obrotu klucza w zamku, nieco zdumiony patrzę na mamę, jakbym się dziwił jej widokowi, obciążonym siatkom, mokrej chustce przylegającej ciasno do wilgotnych włosów.
-Proszę, Paweł nie włożył gumowców. Gdzie ty masz głowę Wojtek, że mu pozwoliłeś wybiec w półbutach?
Mógłbym powiedzieć mamie, że najmniej ze wszystkiego obchodzi mnie, co Paweł ma na nogach. Dla mnie niech sobie biega na bosaka albo w letnich sandałach, proszę bardzo, jak woli.
-Mali coś jedli?
-Nie wiem.
Nie zmieniam pozycji obserwuję, jak mama dźwiga z podłogi siatki, niesie do kuchni, brzuchata zawartość zawadza o framugę.
-Wojtek!
-No?
-Nie mówi się „no”, tylko „słucham”
-Słucham.
-Wojtek pamiętasz, co mówiłeś o ojcu, wtedy, po wywiadówce?
-Chyba tak.
-To było głupie i niesprawiedliwe, wyglądało, jakbyś chciał na ojca przepchnąć winę za tę twoją dwóję. Jakbyś chciał powiedzieć, że nie możesz się dobrze uczyć, bo nie poświęcamy ci dostatecznie dużo czasu.
-O tobie nic nie mówiłem.
-No chyba nie sądzisz, że można oddzielnie...
-Zgódźmy się, że to było niemądre i niesprawiedliwe, i nie dyskutujmy o szczegółach.
-Dobrze-Ale...-Ale co?
Czy ostatnio nie rozmawiałeś z ojcem? Mnie jakoś niezręcznie go wypytywać. Widzę, że jest przygnębiony, nieswój. Przypuszczam, że to chwilowe, minie, wiele spraw już minęło a wydawały się nie do rozwiązania. Ojciec źle znosi jakieś poważniejsze porażki, wieściami o sukcesach zawsze się z nami dzieli.
-Mnie i tak by nie powiedział, bałby się, że się za bardzo przejmę. I tak sobie pomyślałam, że mógł rozmawiać z tobą, prawie dorosłym synem.
-To nie jest wścibstwo z mojej strony, ciężko mi patrzeć, jak ojciec męczy, zamyka w sobie ze swoimi kłopotami. Jeżeli wiesz Wojtek, proszę powiedz. Może umiałabym ojcu pomóc.
-Nic nie wiem! – krzyczę, prawie krzyczę, gdzieś głęboko świdruje pszczelim, komarzym brzęczeniem tamten głos: „ani słowa matce, ona ma dosyć kłopotów”, odpędzam to brzęczenie, ja naprawdę nic nie wiem, nie mogę nic wiedzieć-Cóż...Nie gniewaj się synu.
Bliźniacy zasypiają zaraz po przyłożeniu głów do poduszek, mimo że jestem zmęczony, do mnie sen nie przychodzi. Wiercę się na tapczanie, na ślepo wymacuję pod poduszką brulion. Gdybym mógł zapalić lampkę i chwilę popisać, może poczułbym, że zaczynają mi ciążyć powieki. Ale tymczasem nie mogę zapalić światła. W pokoju rodziców ciągle jeszcze trwa przyciszona rozmowa, jak kiedyś, dawniej, ojciec chodzi po szczupłej przestrzeni między drzwiami balkonu a przedpokojem, zawraca, idzie, znowu zawraca.
-Nigdy nie masz dla nich czasu. Ja ciebie nie obwiniam, ale nie jestem w stanie sama sobie z nimi poradzić.
-Tak.
-Może byś spróbował wygospodarować chociaż jedno popołudnie w tygodniu.
-Spróbuję.
-Kiedy?
-Zobaczę.
-Zawsze wszystko było dla ciebie ważniejsze niż dom, nigdy nic nie zależało od ciebie. Ja także pracuję, ale...
-Dobrze, dobrze. Kładźmy się wreszcie. Coś takiego jest w głosie ojca, że mama milknie.
-Kiedy oni nareszcie zmądrzeją –wzdycha-. – Kiedy ja się doczekam trochę spokoju. Ojciec nie odpowiada. Bo skąd mógłby wiedzieć, kiedy my jego synowie, chociaż trochę zmądrzejemy?
Gdyby jeszcze w domu się tak beznadziejnie nie pokitwasiło, gdyby bliźniacy byli mądrzejsi, gdyby mama przestała się denerwować, a ojciec obnosić z rzekomymi tajemnicami. Gdyby...
Bywają dni, kiedy czuję się jak ryba wyrzucona na brzeg piasku, poruszam skrzelami, otwieram szeroko pysk, ocieram boki o szorstką ziemię i raniący żwirek. Jestem obcą istotą w słonecznym świecie, mogę żyć tylko w chłodnej głębi, w półmroku, gdzie poruszają się wiotkie łodygi wodorostów. Zresztą mógłbym ustawić sprawę odwrotnie, chodzi o to, że czuję się obcy, niepotrzebny i zupełnie inny niż wszyscy, którzy mnie otaczają. Łapię się na myśli, że to chyba niemożliwe, aby ten milczący mężczyzna mógł być moim ojcem , a ta pani utyskująca na kolejki i moją niechęć do wstawania – matką. Co ja mam z nimi wspólnego? I jakim zrządzeniem losu te stuknięte małolaty są moimi braćmi? Czy oni w ogóle kiedykolwiek myślą?
Mam wszystko, co trzeba w torbie? No, to zgaszę tylko pozostawione w korytarzu światło i przekręcę klucz w zamku. Mama i ojciec już dawno wyszli, jestem sam w opustoszałym mieszkaniu.
Dzwonek
Gość o tej porze?
Chyba, że Piotr czy Paweł wracają po zapomniany zeszyt, ale oni dzwonią gwałtownie, przeciągle niczym wóz straży pożarnej mknący do pożaru.
Na korytarzu jest ojciec.
-Zapomniałeś czegoś?
Milczący ruch głową.
-Źle się czujesz? – to obrzydliwie szare światło sprawia, że twarz ojca wydaje się ziemiście blada, ściągnięta i wychudła. – Coś ci podać?
A pytam po to, bo ojciec po przestąpieniu progu zastyga, to dziwne ale przypomina kogoś, kto ma zamiar skoczyć do głębokiej wody.
-Na mnie już czas. Muszę lecieć – mówię.
Wtedy ręka ojca spada na moje ramię, ten uścisk prawie boli, mimo woli staram się wyszarpnąć z uchwytu jego palców.
-Musimy porozmawiać.
-A szkoła?
-Napiszę usprawiedliwienie. Nic się nie bój.
Za jego plecami podążam do pokoju, w płaszczu, z zawiązanym szalikiem zajmuje swoje zwykłe miejsce w fotelu, aktówkę trzyma na kolanach, zdaje się wcale nie spostrzegać, że jest coś niezwykłego w tej sytuacji.
-Mamie jest ciężko poradzić sobie z wami – zaczyna powoli, rozdziela słowa, jakby chciał się nad każdym dobrze zastanowić, nim zostanie wypowiedziane głośno.
-Bliźniacy nawet świętego mogą doprowadzić do rozpaczy.
-Tak.
Zauważyłem, że się odbiłeś od domowych spraw. Mało cię ostatnio wzrusza, co się dzieje w domu, prawda?
Czując na policzkach gniewny rumieniec, odrzucam prawie bez zastanowienia:
-Mógłbym to samo powiedzieć o tobie, tata.
Jakby stwierdzając coś już od dawna sobie znanego, ojciec kiwa głową.
-Masz rację. Dawniej przypuszczałem, że się czegoś domyślasz, prosiłem, abyś nie rozmawiał o tym z mamą. Pamiętasz?
-Dlaczego miałbym nie pamiętać?
-Ale w gruncie rzeczy nic cię nie obchodziło. Wcale nie byłeś ciekawy, co się właściwie dzieje. Przeszedłeś nad tym do porządku dziennego albo uznałeś mnie za beznadziejnego dziwaka, którego słowami nie warto się przejmować.
-Nie prawda!
-Wojtek, nie wróciłem po to, żeby się przekomarzać z dzieckiem, ale po to, żeby porozmawiać z dorosłym mężczyzną. Moim najstarszym synem. Z tobą. Mówi, tak jak poprzednio, powoli, wyraźnie, zostawiając pauzy między słowami, a ja czuję, jak z każdym padającym zdaniem coś nieuchwytnego, wymykającego się zrozumieniu jest coraz bliżej, jest tak bliski, że prawie zaczynam pojmować.
-Mama wie tyle, ile potrzeba, żeby wiedziała. I bez tego ma dosyć zmartwień. Idę do szpitala, aby zrobić badania, kilka dni, potem mnie przypuszczalnie wypiszą. Ale uważam, że ty powinieneś wiedzieć, jaka jest naprawdę... Półobraca się ku mnie, widzę jego głowę złożoną na oparciu. Gdzie ja miałem dotąd oczy? Jak to się stało, że nie zauważyłem-Musisz mieć świadomość, że ja bardzo na ciebie liczę, Wojtek. Gdyby nie to, że w ciebie tak wierzę, byłoby mi jeszcze ciężej, niż jest. Musisz być silny i za mnie i za mamę i za małych. Znasz mamę, ona się tak wszystkim przejmuje, z byle czego potrafi zrobić tragedię, będziesz jej bardzo potrzebny, może nawet nie zdajesz sobie sprawy, jak bardzo.
-Tata, co ty mówisz –chrypię.
_To jakaś pomyłka! To niemożliwe. Prawie z rozpaczą zaprzeczam czemuś, czego jeszcze nie nazwano. Ale ja już to odrzucam.. Nie wierzę. Nie przyjmuję do wiadomości. Nie chcę. Nie pozwalam.
-Mama prawie pewność – rozsuwa zamek aktówki, mnie w palcach jakieś papiery.
-To są wyniki analiz, coś niecoś czytałem o swojej chorobie, nie, synu, nie ma żadnej pomyłki. Zresztą nie rozmawiałbym dzisiaj z tobą , gdybym miał jeszcze złudzenia. Myślisz, że łatwo mi było przez ostatnie miesiące żyć między nadzieją a wyrokiem, od którego nie ma odwołania? Ukrywać się, udawać, że wszystko w porządku, że nic się nie stało.
-Nie mogłem nic na to poradzić, patrzyłem na was z drugiego brzegu, z bardzo daleka, może to egoizm, ale inaczej nie potrafiłem, chociaż bolało mnie to oddalenie.
...
W pamięci zawirowuje mi różnokształtny tuman, szeleszczą głosy, jakieś strzępy cudzych opowiadań, zdania z przeczytanych książek, twarze, twarze, twarze, gest nie wiadomo czyjej dłoni uniesionej w górę wezwaniem pomocy, przesuwają się kadry zapisanego we mnie filmu nie reżyserowanego przez nikogo, nie obmyślonego, zagmatwanego, moje własne życie, a może wcale nie moje. Skąd ja, Wojtek, mógłbym zrozumieć coś tak trudnego jak to, przed czym teraz zostałem postawiony?
- Bądź mądry synu – z bliska oczy ojca są ciemne i bardzo smutne.
-Pamiętaj, że może będziesz musiał mnie zastąpić.

Pytania prowadzącego:
1. Jak myślicie, czy Wojtek nadal będzie pisał pamiętnik i trwał w stworzonej przez siebie rzeczywistości?
2. Czy potraficie nazwać uczucia, jakie pojawiły się w Wojtku po rozmowie z ojcem?
3. Jak sądzicie, w jaki sposób Wojtek teraz postąpi?

Po dyskusji odczytuję fragmenty z książki kończące historię Wojtka.
...
Przecież miałem swój świat, stworzyłem go, w moim świecie byłem najważniejszy i wszystkie moje sprawy także były najważniejsze. Co się z nimi stało? Nie pamiętam, naprawdę nie pamiętam, o czym marzyłem jeszcze wczoraj. To brzmi strasznie, ale ojciec istniał dlatego, że był pożyteczny. I mama także. Małych prawie wykreśliłem; kiedy znudziła mi się adoracja i wiara w dorosłego brata, zezwoliłem im egzystować na marginesie, bo na ten margines przesunąłem już dawno wszystkie sprawy, które nie wydawały mi się najważniejsze. Podczas gdy Piotr z Pawłem przy akompaniamencie pisków tarzają się po podłodze – wyciągam pomarańczowy brulion, czytam jedno zdanie, drugie, przewracam kilka stroniczek, mój Boże, co za bzdury, aż się nie chce wierzyć, że ja to pisałem, ja mały pozerek, mały egotysta. Na każdej stronie „ja”, „mnie”, „mną”, „o mnie” i tyle zadowolenia z siebie, tyle ostrych sądów o innych. Z chrzęstem rozdzieram brulion. Rzucam poszarpane resztki do śmieci, sam wyniosę ten kubeł, zagrzebię moją hańbę na dnie pojemnika.
Najnieoczekiwaniej sięgam po podręcznik do fizyki. Czas już skończyć te przekomarzania z samym sobą. Aż marszczę czoło, staram się zapamiętać każde zdanie. Wcale nie takie trudne, za tydzień sam się zgłoszę, nie będzie tamtego stopnia.
Krzątam się , wynoszę śmieci, zbieram naczynia ze stołu i wkładam do zlewozmywaka, przesuwam fotel ojca bardziej pod ścianę, kiedy tak stoi, mama mogłaby się czegoś domyślić, wreszcie nie ma już co robić. A nie powinienem podejmować jakichś nadzwyczajnych działań, wszystko musi być codzienne i powszednie, ze względu na mamę i ze względu na małych.
...
Pomagam wypakować siatki. Dwie długie bułki, okrągły bochenek chleba, duża ryba obłażąca z mokrego papieru, paczka herbaty, dwie włoszczyzny związane gumkami, kostka masła, kaszanka, torebka ryżu, torebka cukru, ile tego może być, osiem kilo, dziesięć, dwanaście. Czemu nigdy nie pomyślałem, jak ciężko to dźwigać?

Karta do wypełnienia przez uczestników po zajęciach:

„TAKI JESTEM..................A TAKI CHCIAŁBYM BYĆ”


1.Jakie uczucia cenisz w sobie najbardziej?/wymień/
2.Jakie uczucia cenią w Tobie twoi najbliżsi?/wymień/
3.Czy chciałbyś zmienić w sobie, któreś z uczuć?
/Jeżeli tak, to jakie?/
4.W jaki sposób zamierzasz to zrobić?/napisz/

O nas | Reklama | Kontakt
Redakcja serwisu nie ponosi odpowiedzialności za treść publikacji, ogłoszeń oraz reklam.
Copyright © 2002-2024 Edux.pl
| Polityka prywatności | Wszystkie prawa zastrzeżone.
Prawa autorskie do publikacji posiadają autorzy tekstów.