Lektura ta wywołała u mnie wiele refleksji nad samą sobą, pozwoliła zastanowić się nad relacjami z własnym dzieckiem i zrozumieć własne niezrozumiałe, albo też w ogóle nieuświadamiane dotąd zachowania. Dostarczyła mi też pewnego impulsu niezbędnego do dalszego poszukiwania utraconego prawdziwego Ja , jakiegoś fragmentu Ja i wolności wewnętrznej.
Alice Miller porusza w niej problem toksyczności rodziców i opiekunów, pozornie kochających swoje dzieci. Ukazuje „losy dzieci z dobrych domów”, które jako grzeczne i spełniające oczekiwania rodziców pociechy, zatraciły niestety po drodze swoją wewnętrzną wolność i swoje prawdziwe Ja. Będąc bezbronnymi kiedyś dziećmi nie mogły się bronić przed emocjonalnymi zranieniami, które bezmyślnie lub całkowicie nieświadomie za to schematycznie z pokolenia na pokolenie zadawali im najbliżsi dorośli. Przy czym największe spustoszenie w obszarze prawdziwego Ja czyni brak szacunku dla drugiej istoty, brak akceptacji i miłości dla jestestwa małego dziecka. Każda myśl wypowiedziana lub tylko pomyślana przez matkę, ojca, opiekuna, każdy gest, każdy czyn ma istotne znaczenie dla dalszego rozwoju dziecka. Może wspierać bądź niszczyć jestestwo małego – później dorosłego - człowieka. Może pozwolić kształtować się prawdziwemu Ja, albo usiłuje kształtować fałszywe Ja tzn. Ja rodziców. Wszystko zależy od tego czy dorośli w wychowywaniu swoich dzieci kierują się rzeczywistym ich dobrem i czy zaspakajają rzeczywiste potrzeby dzieci takie jak potrzeba miłości, akceptacji, ochrony, opieki, czułości, wolności, bezpieczeństwa oraz ich pragnienia, czy tylko swoim wygodnictwem, zakłamaniem, powielaniem wzorców swoich rodziców i chęcią utrzymania za wszelką cenę pozornego obrazu szczęśliwej rodzinki i „grzecznego dziecka”.
Jeśli rodzice i opiekunowie kierują się tym ostatnim dalsze losy „udanych dzieci”, czyli ich życie dorosłe wypełnia dramat, którego tylko nieliczni z nich są świadomi. Dramat ten ujawniają różne zaburzenia zachowania lub zaburzenia emocjonalne (narcyzm, depresje, mania wielkości, nałogi, perwersje, niska samoocena, totalny brak wiary w siebie itp.)
Okazuje się, że nawet skłonność do pomagania innym - jaką wykazują terapeuci, pedagodzy, psychologowie i inni ludzie „dobrego serca” zaangażowani właśnie w niesienie pomocy drugiemu człowiekowi – również jest wynikiem nie spełnionych dziecięcych potrzeb. Ciekawie rzecz całą wyjaśnia autorka, która w ciągu kilkudziesięciu lat swojej pracy terapeutycznej zaobserwowała i wytypowała pewne cechy wspólne – łączące dziecięce losy tychże osób. Najbardziej charakterystyczne to: brak poczucia emocjonalnego bezpieczeństwa matki i uzależnienie jej równowagi uczuciowej od określonego zachowania lub sposobu bycia dziecka z jednej strony, z drugiej zaś zdumiewająca zdolność do intuicyjnego, a więc również nieświadomego wyczuwania potrzeb matki lub obojga rodziców i odpowiadanie na nie ze strony dziecka . W ten sposób, jak twierdzi Alice Miller, dziecko przyjmowało nieświadomie przeznaczone mu funkcje i w ten sposób zapewniało sobie „miłość” rodziców. „Czuło, że jest potrzebne, i to nadawało jego życiu sens. Nieustannie rozbudowując i doskonaląc umiejętność przystosowania się, takie dzieci stają się w końcu nie tylko matkami (zaufanymi, pocieszycielami, doradcami i oparciem) swoich własnych matek, ale przejmują także odpowiedzialność za rodzeństwo i wykształcają w sobie szczególną wrażliwość, dzięki której rozpoznają potrzeby innych ludzi. Nie należy się więc dziwić, że później często obierają zawód psychoterapeuty” (str. 14).
Kiedy w dorosłym życiu, ta wrażliwość, która kiedyś pomogła im przeżyć jako dzieciom, później skłania ich - dorosłych już ludzi - do przyjmowania roli osoby pomagającej – świadczy to o zaburzeniu. „Zaburzenie powoduje, że osoba pomagająca próbuje zaspakajać swoje nie spełnione dziecięce potrzeby poprzez osoby zastępcze” (str.15).
Tak więc, aby być dobrym terapeutą i rzeczywiście pomagać innym trzeba przepracować i uwolnić się od form swojego zaburzenia. Trzeba odnaleźć swoje prawdziwe Ja, do którego dostęp uzyskujemy dopiero wówczas, kiedy przestajemy bać się świata intensywnych uczuć naszego dzieciństwa - zarówno tych pozytywnych jak i negatywnych. Autorka w dalszej części swej pracy jeszcze wielokrotnie mówi
o terapeutach i w ogóle procesie socjoterapeutycznym. Przyznaję, że jej spojrzenie na te kwestie jest bardzo ciekawe i budujące.
Podsumowując niniejszą pracę, chciałabym powtórzyć myśl autorki, że to
w dzieciństwie ukryte są korzenie całego późniejszego życia, niestety traumatyczne doświadczenia z tego okresu często pozostają ukryte w mroku. Człowiek nie może zmienić przeszłości, ani wymazać zadanych mu ran, może jednak zmienić siebie i skorygować swoją postawę wobec siebie i życia i w ten sposób odzyskać utraconą integralność. Możliwe to jest tylko wtedy, gdy wejrzymy głęboko w siebie i poznamy „swoją historię”, gdy dotrzemy do swoich najszczerszych uczuć, potrzeb i pragnień.
Jest to trudne zadanie, dlatego, że często wiąże się ze zmianą dotychczasowego wyidealizowanego obrazu „dobrych, kochających rodziców”, zmianą swojego zafałszowanego Ja, a co za tym idzie zmianą siebie samego, swoich dotychczasowych poglądów i zachowań. Ale jest to możliwe!
Kiedy zaś sami nie będziemy w stanie sobie z tym poradzić, możemy liczyć na pomoc specjalistów - „terapeutów”. Ludzi, którzy chcą nam pomóc, i potrafią nas zrozumieć , którzy również przeżyli pewne traumatyczne doświadczenia .... i może nie raz w życiu „pobłądzili”, ale wreszcie odkopali swoje „korzenie” i zostali SOBĄ ! Po prostu przeszli cały proces terapii własnej.
„DRAMAT UDANEGO DZIECKA studia nad powrotem do prawdziwego Ja” to moim zdaniem obowiązkowa lektura dla nauczycieli, pedagogów, terapeutów i specjalistów pracujących z dziećmi i młodzieżą. Przede wszystkim jednak to książka dla każdego rodzica.
opracowała:
Jolanta BACZYŃSKA