X Używamy plików cookie i zbieramy dane m.in. w celach statystycznych i personalizacji reklam. Jeśli nie wyrażasz na to zgody, więcej informacji i instrukcje znajdziesz » tutaj «.

Numer: 30587
Przesłano:

"Tango" wg Sławomira Mrożka - scenariusz spektaklu

„TANGO” WEDŁUG SŁAWOMIRA MROŻKA – SCENARIUSZ SPEKTAKLU, ZREALIZOWANEGO PRZEZ GRUPĘ TEATRALNĄ
Z ZESPOŁU SZKÓŁ DRZEWNYCH I OCHRONY ŚRODOWISKA W ZWIERZYŃCU

Osoby:

MŁODY CZŁOWIEK, czyli Artur –
ELEONORA, matka Artura –
STOMIL, ojciec Artura –
OSOBA NA RAZIE ZWANA BABCIĄ, czyli Eugenia –
STARSZY PARTNER, czyli Eugeniusz -
PARTNER Z WĄSIKIEM, czyli Edek –
ALA, kuzynka i narzeczona Artura –


AKT I

Muzyka – „Poker face” Lady Gaga

Scena przedstawia wnętrze dużego pokoju o wysokim suficie. W pomieszczeniu znajdują się przede wszystkim następujące sprzęty: stół na osiem osób z kompletem krzeseł. Fotele. Duże lustro ścienne na ścianie. Sofa. Małe stoliczki. Sprzęty ustawione niesymetrycznie, jakby tuż przed albo tuż po przeprowadzce. Bałagan. Staroświecki wózek dziecinny, zakurzona ślubna suknia, melonik. Aksamitny obrus zgarnięty do połowy stołu, przy nagim blacie siedzą trzy osoby. Osoba Na Razie Zwana Babcią, stara, ale czerstwa i ruchliwa, czasem tylko cierpi na starcze zapaści. W sukni z trenem wlokącym się po ziemi, bardzo jaskrawej, w olbrzymie kwiaty. Dżokejka, na nogach trampki. Krótkowzroczna. Starszy pan, siwy, bardzo dobrze wychowany, w okularach oprawionych cienko i złoto, ale zaniedbany w stroju, zakurzony i nieśmiały. Żakiet – jaskółka, wysoki, sztywny kołnierzyk biały, ale brudny, szeroki krawat – plastrom, w nim szpilka z perłą, ale poniżej długie do kolan szorty khaki. Wysokie szkockie skarpety, lakierki popękane, gołe kolana. Trzeci osobnik w najwyższym stopniu mętny i podejrzany. Koszula w brzydką kratę, rozpięta zbyt głęboko na piersiach, wypuszczona na spodnie, z podwiniętymi rękawami. Spodnie jasnopopielate, szerokie, brudne i pomięte, buty jaskrawożółte i skarpetki kolorowe przesadnie. Drapie się co chwila w grube udo. Włosy długie i tłuste, które lubi przeczesywać grzebykiem wyjmowanym z tylnej kieszeni spodni. Mały, kwadratowy wąsik. Nie ogolony. Na ręce zegarek w „złotej” bransolecie. Wszyscy troje grają w karty zapamiętale. Na pozostałej, nakrytej części stołu talerze, filiżanki, karafki, sztuczne kwiaty, resztki jedzenia, a także kilka nie dających się ze sobą logicznie połączyć przedmiotów, jak duża, pusta klatka na ptaki bez dna, jeden bucik damski, bryczesy. Ten stół, jeszcze bardziej niż całe wnętrze, sprawia wrażenie pomylenia, przypadkowości, niechlujstwa. Każdy talerz, każdy przedmiot pochodzi z innego serwisu, z innej epoki i z innego stylu. Z lewej strony(patrząc od widowni) wchodzi młody człowiek, najwyżej dwudziestopięcioletni, prawidłowo rozwinięty, dorodny i regularny. W standardowym, dobrze i efektownie na nim leżącym ciemnym garniturze, garniturze białej koszuli z krawatem. Czysty i wyprasowany. Niesie pod pacha kilka książek, ponieważ wraca z wykładów na uniwersytecie. Zatrzymuje się i obserwuje scenę. Pozostali nie widzą go, zapamiętali w grze. Stół znajduje się raczej po prawej stronie. Osoba Na Razie Zwana Babcią siedzi tyłem do niego, a bokiem do widowni, naprzeciw niej starszy pan, trzeci osobnik – tyłem do widowni, a bokiem do wchodzącego.

BABCIA – (rzucając z przesadnym rozmachem kartę na stół) Cztery piki skurczybyki!
EDEK – (rzucając kartę) Ciach w piach! (pociąga piwo z butelki, która stoi przy nodze jego krzesła)
EUGENIUSZ – (chrząkając nieśmiało, mówi z widocznym wysiłkiem) .Proszę. To jest, chciałem powiedzieć, ryp! (rzuca kartę)
BABCIA – (po chwili wyczekiwania pełnego dezaprobaty) „Ryp” w co? Eugeniuszu...
EUGENIUSZ – (jąka się bezradnie) Ryp...ryp...
EDEK – Starszy pan znowu nie w formie. (pociąga piwko)
BABCIA – Eugeniuszu, jeżeli zasiadasz z nami do gry, to powinieneś wiedzieć, jak się zachować. „Ryp” w co? – pytam.
EUGENIUSZ – To może „ryp w pip”?
BABCIA – Nonsens. Panie Edku, niech mu pan podpowie.
EDEK – Chętnie. Ale do „ryp” trudno zrymować. Ja bym zaproponował: „Ja go brzdęk, a on mi pękł”.
EUGENIUSZ – (rzuca jeszcze raz tę samą kartę) „Ja go brzdęk, a on mi pękł!”
BABCIA – Dziękuję, panie Edziu kochany. Nie wiem, co byśmy zrobili bez pana.
EDEK – Drobiazg. (spostrzega młodego człowieka i pośpiesznie chowa butelkę pod stół) To ja już sobie pójdę.
BABCIA – Teraz, kiedy jesteśmy środku partii?
ARTUR – Dzień dobry.
BABCIA – (odwraca się, niezadowolona) A, to ty.
ARTUR – To ja. Co tu się dzieje?
BABCIA – Jak to co? Gramy sobie w karty.
ARTUR – To widzę, ale z kim?
BABCIA – Jak to z kim? Wuja Eugeniusza nie poznajesz?
ARTUR – Nie pytam o wuja Eugeniusza. Z wujem policzymy się później. Kim jest ten osobnik? (wskazuje na Edka). Won mi stąd!
EDEK – O rany, idę już, idę. (idzie w stronę wyjścia – po lewej stronie sceny – czyli naprzeciw Artura. Po drodze zatrzymuje się przy nim i wyjmuje mu spod pachy jedną z książek, otwiera ją)
ARTUR – (biegnąc w stronę stołu) A prosiłem, tyle razy prosiłem, żeby mi tego więcej nie było (okrąża stół, goniąc babcię, która umyka przed nim)
BABCIA – Nie, nie!
ARTUR – A właśnie , że tak! I to natychmiast!
EDEK – (ogląda książkę) Ciekawe, ciekawe...
EUGENIUSZ – Arturku, miałbyś choć trochę litości dla własnej babci.
ARTUR – Litości! A czy wy macie dla mnie litość? Dlaczego wujcio nie przy pracy? Dlaczego wujcio nie pisze pamiętników? Wujcio też zostanie ukarany. (nakłada Eugeniuszowi na głowę klatkę na ptaki bez dna) Siedzieć, dopóki nie zwolnię!
EUGENIA – Dobrze mu tak.
ARTUR – Babci też nie ujdzie na sucho. (wskazuje na ustawiony w tyle sceny katafalk, nakryty czarnym zmurszałym suknem i gromnice) Na katafalk!
EDEK – (wertując książkę z coraz większym zainteresowaniem) Fajne. (schodzi do widowni, siada na uboczu – na schodach sceny)
EUGENIA – Znowu? Ja nie chcę!
ARTUR – Ani słowa!
Eugenia pokornie zbliża się do katafalku. Eugeniusz usłużnie podaje jej rękę.
EUGENIA – (lodowato) Dziękuję ci Judaszu.
EUGENIUSZ – I tak ci karta nie szła.
ARTUR – (uderzając się po kieszeniach) Zapałki, czy ktoś ma zapałki?
EDEK – Ja mam.
Artur bierze od niego zapałki i zapala gromnice. Eugeniusz przenosi sztuczne kwiaty ze stołu i stawia je obok Eugenii, cofa się o kilka kroków i sprawdza efekt, poprawia.
EDEK – (chichoce) Pierwszorzędne obrazki.
EUGENIA – (unosząc głowę) Co on tam ogląda?
ARTUR – Leżeć!
EUGENIUSZ – (podchodzi do Edka i zagląda mu przez ramię) Podręcznik anatomii szczegółowej. Uniwersyteckie wydanie.
EDEK – Pan Artur studiuje medycynę?
EUGENIUSZ – Uczęszcza na trzy fakultety. Razem z filozofią.
EDEK – A z filozofii też ma coś w tym rodzaju?
EUGENIUSZ – Skąd. Filozofia jest bez ilustracji.
EDEK - Szkoda. Chętnie bym sobie pooglądał.
EUGENIA – (unosząc się) Pokaż!
ARTUR – Leżeć!
Z lewej strony sceny wchodzi Eleonora, kobieta w apogeum wieku średniego, w tak zwanych pajacykach.
ELEONORA – Co to, babcia znowu na katafalku?
ARTUR – Niech pomyśli chociaż o wieczności. Niech poleży, niech się opamięta.
ELEONORA – (zauważając Edka) O, cześć Edek.
ARTUR – Jak to, to wy się znacie?
ELEONORA – Ja sypiam z Edkiem od czasu do czasu.
ARTUR – Co? Co mama powiedziała?
ELEONORA – Zaraz przyniosę ci coś do jedzenia. (wychodzi drzwiami na wprost, po lewej. Artur siada bezmyślnie)
EUGENIUSZ – Ja rozumiem, że ta historia z mamą zrobiła na tobie wrażenie. Edek nie jest taki zły. Ma dobre serce, choć nie wygląda inteligentnie. (ciszej ) Między nami mówiąc, to debil... (głośniej) No, cóż, mój drogi, trzeba życie brać, jakie ono jest...(zamyśla się, potem przysuwa się z krzesłem do Artura, mówi cicho) Co zamierzasz zrobić z Edkiem? Będę z tobą szczery, to wredna postać. I paznokcie ma brudne. Siorbie przy jedzeniu, rządzi się tutaj jak u siebie. Mówię mu, że jeżeli już używa mojej szczoteczki, to niech chociaż używa jej do mycia zębów, a nie do czyszczenia butów, a on na to: „Zęby mam zdrowe, a buty mi się kurzą”. Ja na twoim miejscu zrobiłbym z nim porządek. Może by go tak zrzucić ze schodów, co? A może by go chociaż po pysku?
ELEONORA – (wchodzi z tacą. Na tacy filiżanka i herbatniki) Śniadanie gotowe. (Eleonora kładzie tacę przed Arturem, odgarniając niedbale inne przedmioty. Artur miesza w filiżance łyżeczka, taca stoi krzywo, Artur wyciąga spod tacy bucik i rzuca go ze złością w kąt)
EUGENIA – Artur, mogę zejść?
ARTUR – A wszystko jedno. (pije) Gorzkie!
ELEONORA - I niech mama zgasi świece. Trzeba oszczędzać.
Wchodzi Stomil, zaspany, w piżamie, poziewając i drapiąc się. Tęgi, duży, olbrzymia siwa czupryna, tak zwana lwia.
STOMIL – Poczułem, że pachnie tutaj kawa. (dostrzegając Edka) Czołem, Edek. (Artur odsuwa tacę i uważnie obserwuje scenę)
ARTUR – (z obrzydzeniem)Niechże się ojciec chociaż pozapina.
STOMIL – Nie, zresztą nic z tego mój synku: brakuje guzików. (pije kawę Artura). Czy wreszcie ktoś usunie to pudło? (patrzy na katafalk). Formalnie nie mam nic przeciwko, wzbogaca rzeczywistość, pobudza wyobraźnię. Ale ta wnęka przydałaby mi się do eksperymentów.
ARTUR – W tym domu panuje bezwład, entropia, anarchia! Kiedy umarł dziadek? Dziesięć lat temu. I nikt nie pomyślał od tego czasu, żeby usunąć katafalk! To nie do pojęcia! Dobrze, żeście usunęli chociaż dziadka!(zrywa się i biega po scenie)Co tu mówić o dziadku. Urodziłem się 25 lat temu, a do tej pory mój wózek dziecinny jest tutaj! (kopie wózek) Dlaczego nie na strychu? A to, co to jest? Suknia ślubna mojej matki. (wyciąga zakurzony welon ze stosu rupieci)Dlaczego nie w szafie?
Edek korzystając z zamieszania jednym haustem opróżnia filiżankę Artura.
ARTUR – Tu już nie ma żadnej tradycji ani żadnego systemu.
ELEONORA – To prawda. Stomil, pamiętasz, jak rozbijaliśmy tradycję? Posiadłeś mnie w oczach mamy i papy, podczas premiery „Tannhausera”, w pierwszym rzędzie foteli, na znak protestu. Straszny był skandal. Gdzie te czasy, kiedy to jeszcze robiło wrażenie. Starałeś się wtedy o moją rękę.
STOMIL – Mnie się zdaje, że to było raczej w Muzeum Narodowym, podczas pierwszej wystawy Nowoczesnych. Mieliśmy entuzjastyczne recenzje.
ELEONORA – Nie, to było w operze. Na wystawie to albo nie byłeś ty, albo nie byłam ja. Wszystko ci się pomyliło.
STOMIL – (przed lustrem) Jesteśmy młodzi, ciągle młodzi.
ARTUR – I coście stworzyli? Ten burdel, gdzie nic nie funkcjonuje?, bo wszystko dozwolone, gdzie nie ma ani zasad, ani wykroczeń?
STOMIL – Doprawdy dziwie się tobie, masz jakieś zmurszałe poglądy. Kiedy byliśmy w twoim wieku, tylko bunt miał dla nas wartość. Czego ty chcesz właściwie? Tradycji?
ARTUT – Porządku świata!
Eugenia daje znać Edkowi. Schodzą się za plecami Artura i tasują karty.
STOMIL – A sztuka, Arturze? A sztuka?
ARTUR – Co mi ojciec głowę zawraca! Ja chcę być lekarzem.
ELEONORA – Taki wstyd w rodzinie! A ja marzyłam, że będzie artystą. Kiedy nosiłam go jeszcze w łonie, biegałam po lesie nago, śpiewając Bacha. Wszystko na nic.
ARTUR – Widocznie mama fałszowała.
Eugenia i Edek zbierają karty i przenoszą się na stronę. W stosie materii, przypominającej niski tapczan z rozrzucona pościelą, zaczyna się coś poruszać. Ukazuje się głowa kuzynki Ali.
ALA – (dorodna osiemnastoletnia, długie, proste włosy, mruga oczami, ziewa) Gdzie ja jestem? Która godzina?
ARTUR – Ala!
ARTUR – Dlaczego nic nie mówiliście? Gdybym wiedział, nie pozwoliłbym na te hałasy! ( widząc, że Edek zbliża się z zainteresowaniem do Ali) Edek, pod ścianę! (Edek posłusznie zawraca i staje twarzą do ściany) Czy dobrze spałaś?
ALA – Tak sobie.
ARTUR – Czy długo zostaniesz u mnie?
ALA – Nie wiem. Powiedziałam mamie, że może już nie wrócę.
ARTUR – A ona co na to?
ALA – Nic, nie było jej wtedy w domu.
ARTUR – Ładnie wyglądasz.
ALA – (krzykliwie i wulgarnie) Dalej!
ARTUR – Często wyobrażałem sobie, że cię spotykam.
ALA- Dalej!
ARTUR – Że siadamy obok siebie...
ALA – (zagrzewając się jak na meczu bokserskim) Dalej!
ARTUR – Rozmawiamy...
ALA – Dalej, dalej!
Artur z całych sił rzuca w nią książką, pozostawioną przez Edka. Ala unika ciosu, chowając się pod kołdrę.

Muzyka – Disco Polo
Błysk zapałki, którą zapala Artur. Następnie zapala nią gromnicę. Widać Edka, który obejmuje Alę.
ARTUR – (tupiąc nogami) Won!
EDEK – (ugodowo) Dobrze, dobrze... (wychodzi z Eugenią, za kulisę)
ARTUR – (do Eugeniusza) No dobrze. A teraz niech wujek zostawi nas samych. (Eugeniusz wychodzi)
ALA – A teraz?
ARTUR – A teraz ci wszystko wytłumaczę.
Muzyka – “Stereo love”

AKT II
Jest noc, w pokoju pali się tylko lampka nocna. Z lewej kulisy wchodzi Ala, w tej samej koszuli nocnej.
ALA - (ziewając)Czego chciałeś?
ARTUR – Ciiiszej...
ALA – Ojej, myślisz, że oni się nami przejmują? Nawet gdybyśmy robili nie wiem co. (siada, wykrzywiając się przy tym boleśnie)
ARTUR – Co ci się stało?
ALA – Stomil mnie dzisiaj uszczypnął dwa razy.
ARTUR – Łajdak.
ALA – To twój ojciec!
ARTUR - (szarmancko całuje ją w rękę) Cieszę się, że mi zwróciłaś uwagę.
ALA – No bo wyrażasz się o twoim ojcu tak jakoś staroświecko. Dzisiaj już nikt tak nie mówi o swoim ojcu.
ARTUT – A jak?
ALA – Nie zwraca się w ogóle na nich uwagi. To, że jesteście krewnymi, to wasza sprawa. Stomil jest całkiem sympatyczny.
ARTUR – (pogardliwie)Artysta. Artyści to zaraza.
ALA – (znudzona, ziewa) Więc czego chciałeś? Zimno mi. Jestem prawie naga. Czy zauważyłeś?
ARTUR – Zgadzasz się?
ALA – Żeby wyjść za ciebie za mąż? Przecież już mówiłam, że nie widzę potrzeby.
ARTUR – Zrozum, to poważna sprawa.
ALA – Dlaczego znowu taka poważna? I tak, jeżeli będę miała dziecko, to z tobą, a nie z księdzem. Więc o co chodzi?
ARTUR – Musimy stworzyć system wartości.
ALA – Filozofia mnie nudzi. Wolę już chyba Stomila. (wystawia nogę spod koszuli, dosyć znacznie)
ARTUR – Proszę cię, schowaj tę nogę.
ALA – Nie podoba ci się?
ARTUR – Wystawiasz nogę, bo nie rzucam się na ciebie, jak mój ojciec artysta i ci wszyscy inni. To cię niepokoi. Byłaś już trochę zdziwiona dzisiaj rano, kiedy zostaliśmy sami, kiedy zamiast ciągnąć cię od razu do łóżka, zaproponowałem ci małżeństwo.
ALA – (stanowczo obciąga na sobie koszulę, zapina się pod szyją. Dodatkowo okrywa się kocem.)
ARTUR (nieśmiało) Nie gniewaj się. Nie jest ci za gorąco?
ALA – Nie.
ARTUR – Należy przywrócić stworzyć reguły postępowania, które... (rzuca się na Alę i usiłuje ją pocałować. Ala wyrywa się co sil, następuje bezładne szamotanie. Wchodzi Edek w ręczniku narzuconym na szyję)
EDEK – O, przepraszam, nie wiedziałem, że państwo tu sobie rozmawiają.
ARTUR – Po co ten dureń tu przyszedł?
ALA – Czy przez niego chciałeś mi wykręcić rękę?
ARTUR – Bardzo cię boli? (Artur zaniepokojony chce obejrzeć jej ramię) W którym miejscu? (dotyka jej ramienia, już bez dotychczasowych intencji)
ALA – (odsłania ramię) Tu...
ARTUR – Bardzo mi przykro.
ALA – (odsłania dekolt na plecach)... I tu...
ARTUR – (szczerze zmartwiony) Doprawdy, nie chciałem...
ALA – (podnosi nogę)... I tu...
ARTUR – Nie wiem jak cię przeprosić.
ALA – (przykładając palec wskazujący do jakiegoś żebra)... I tu...
ARTUR – Wybacz mi, ja nie chciałem...
ALA – Zwyczajny brutal, najpierw przemowy, a potem wiadomo co. (opada tragicznie na łóżko)
ARTUR – A to dobre! Czy myślisz, że ja naprawdę chciałem cię zgwałcić?
ALA – (zaniepokojona) A co, nie?
ARTUR – Nic podobnego. To była tylko lekcja.
ALA – Dziękuję, ja to już umiem.
ARTUR – Poświęciłem się. To był rodzaj praktycznych ćwiczeń z pragmatyki płci.
ALA – Świnia. I w dodatku naukowa. Z pragmatyki? Nigdy o tym nie słyszałam. To jakieś nowe zboczenie?
ARTUR – Chce ci tylko otworzyć oczy.
ALA – Aha, to pewnie znaczy, że mam się zaraz rozebrać. (zrzuca z siebie koc)
ARTUR – Przestań, rozmawiamy poważnie!
ALA - (rozwiązuje tasiemki przy koszuli) Dlaczego? Kto mi zabroni? Może ty? Albo moja mama? Albo Pan Bóg? No kto, powiedz? (ściąga koszulę z ramion)
ARTUR – Ubierz się w tej chwili, włóż koszulę! (odwraca rozpaczliwie wzrok)
ALA – Ani mi się śni. To moja koszula. ( w drzwiach ukazuje się głowa Edka, zwabionego podniesionymi głosami) A, pan Edek! Proszę, niech pan wejdzie.
ARTUR – (wypychając Edka z powrotem) Won, bo zabiję! Rozbierać się przed takim... Wstydu nie masz!
ALA – Może on nie ma wykształcenia, ale ma ładne oczy.
ARTUR – Te parszywe, świńskie oczka?
ALA – Mnie się podobają.
ARTUR – Ja go zabiję!
ALA – (ze słodyczą) Jesteś zazdrosny?
ARTUR – Nie jestem wcale zazdrosny!
ALA – Najpierw brutal, a potem zazdrosny. Ładnie, ładnie.
ARTUR – (ogromnie zły staje przed Alą) No i co? Dlaczego się nie rozbierasz?
ALA – Bo mi się odechciało.
ARTUR – Proszę, nie krępuj się.
ALA – (cofając się) Rozmyśliłam się.
ARTUR – (idąc za nią) Nie chcesz? Powiedz, dlaczego nie chcesz?
ALA – O Boże, to jakiś maniak.
ARTUR – (chwytając ją za ręce) Wiesz dobrze. (uwalniając ją) Bo udajesz tylko, że ci się to podoba, ta rozwiązłość, ten brak reguł, to rozpasanie! Musimy wziąć ślub. I to nie jakiś tam ślub byle jaki, administracyjny, między śniadaniem a obiadem, ale ślub prawdziwy, z organami, orszakiem ślubnym i tak dalej. Zrobię z nich orszak weselny i mój ojciec będzie się musiał nareszcie pozapinać. Co ty na to?
ALA – I będę w białej sukni?
ARTUR – Jak śnieg. Wszystko według tradycji. Pomyśl tylko, dopomożesz w ten sposób wszystkim kobietom świata. Dzisiaj nie mogą wybierać. Bez słowa mężczyzna wlecze kobietę na łóżko. A jaki był pierwszy warunek każdego spotkania. Konwersacja.
ALA – Muszę jeszcze nad tym pomyśleć.
ARTUR - Nad czym tu się jeszcze namyślać! Sprawa jest jasna jak słońce. Muszę odbudować świat i do tego potrzebny mi jest ślub. Czego tu jeszcze nie rozumiesz?
ALA – Niestety wszystko.

Ala wychodzi. Na scenę wchodzi Stomil.
ARTUR – Chcę z ojcem porozmawiać. Chciałem zapytać, czy tacie nie jest przykro?
STOMIL – Z jakiego powodu?
ARTUR – Przez tego Edka. On śpi z mamą. (Stomil przechadza się tam i z powrotem) Co ojciec na to?
STOMIL – Swoboda seksualna to pierwszy warunek wolności człowieka. I co ty na to?
ARTUR – Ojciec ma rogi jak stąd do sufitu!
STOMIL – Cicho! Zabraniam ci tak mówić!
ARTUR – A właśnie, że będę. Ojciec jest rogacz! (Stomil zdenerwowany opuszcza scenę, za nim podąża Artur krzycząc) Rogacz!

AKT III

Światło dzienne. To samo pomieszczenie, ale ani śladu poprzedniego bałaganu. Mamy przed sobą klasyczny salon mieszczański sprzed półwiecza. Wszystko znajduje się na swoim miejscu. Katafalk stoi wprawdzie jak przedtem, ale nakryty serwetkami i zastawiony bibelotami, jak zwyczajny kredens. Na scenie grupa: Eleonora, Eugenia, Stomil, Eugeniusz. Eugenia siedzi na sofie, przeniesionej na środek sceny. W długiej, ciemnoszarej albo brunatnej sukni, zapiętej wysoko pod szyją, w koronkowych mankietach i koronkowym żabociku, w czepku. Po jej prawej ręce siedzi Eleonora, uczesana w kok, w kolczykach, w sukni długiej, wciętej w stanie, w prążki liliowo – niebieskie albo fioletowo – bordowe, albo coś takiego. Obie siedzą sztywno i nieruchomo, wyprostowane, ręce złożone na kolanach. Obok nich Stomil, stoi, uczesany gładko, z przedziałkiem na środku głowy, wypomadowany, głowa sztywno uniesiona do góry, oczy patrzą w nieokreśloną dal. Inaczej zresztą głowy trzymać nie może, bo podbija mu podbródek do góry kołnierz wyjątkowo wysoki. Stomil w garniturze piaskowym lub tabaczkowym, wyraźnie za ciasnym, w białych kamaszkach... Jedną ręką wsparty o stolik okrągły z wazonem, pełnym kwiatów, drugą trzyma na biodrze. Jedna noga wyprostowana, druga ugięta w kolanie i wsparta nonszalancko o podłogę na czubku bucika. Przed nimi pudełkowy aparat fotograficzny na statywie, przykryty kawałem czarnego aksamitu. Przy aparacie Eugeniusz, jak dawniej w czarnej jaskółce, już nie w szortach, ale w spodniach sztuczkowych. Czerwony goździk w butonierce. Na podłodze leży jego cylinder, białe rękawiczki i laska ze srebrną gałką. Eugeniusz manipuluje przy aparacie, pozostali pozują w skupieniu. Po chwili rozlega się głośne „Aaa...aaa...” Eugenii, a potem żywiołowe kichnięcie.

Muzyka – Trzeci Wymiar „Skamieniali”
EUGENIUSZ – Nie ruszać się!
EUGENIA – Nic na to nie poradzę, to naftalina.
EUGENIUSZ – Uwaga! (Stomil odrywa rękę od biodra i drapie się w tułów) Stomil, ręka!
STOMIL – Kiedy swędzi jak diabli.
EUGENIUSZ – Co cię swędzi?
STOMIL – Mole.
ELEONORA – Mole! (zrywa się i pędzi po scenie tu i tam, goniąc niewidoczne mole, klaszcząc w ręce)
EUGENIUSZ – W ten sposób nigdy nie zrobimy zdjęcia. Eleonora, siadaj!
ELEONORA – (z wyrzutem) To z mamy tyle moli.
EUGENIA – Wcale nie ze mnie, tylko z tych łachów.
EDEK – (wchodzi jako lokaj. Kamizelka bordowa w paski czarne, spodnie) Pani wzywała?
ELEONORA – (przestaje klaskać) Co? Nie... A zresztą tak. Niech Edward mi przyniesie sole.
EDEK – Jakie sole, proszę pani?
ELEONORA – No, sole... Edward wie...
EDEK – Słucham, proszę pani... (wychodzi)
STOMIL – (patrząc za nim) A jednak to miło zobaczyć tego człowieka na właściwym miejscu.
Edek wchodzi, niosąc na tacy niedwuznaczna butelkę wódki.
EUGENIUSZ – Co to jest?
EDEK – Sole dla pani, proszę pana.
EUGENIUSZ – (groźnie) Eleonora, co to znaczy?
ELEONORA – Ja nie wiem! (do Edka) Prosiłam przecież o sole.
EDEK – Pani już nie pije?
ELEONORA – Proszę natychmiast to wynieść!
EUGENIA – Dlaczego? Jeżeli już przyniósł... Ja też czuję się nietęgo.
EDEK – Dobrze, proszę pani. (wychodzi. Po drodze, nie zauważony przez nikogo z wyjątkiem Eugenii, która odprowadza go tęsknym spojrzeniem, pociąga z butelki)
EUGENIUSZ – Żeby mi to było ostatni raz!
EUGENIA – Jezus Maria, jak nudno.
EUGENIUSZ – Na miejsca!
Eleonora, Stomil, Eugenia prostują się i sztywnieją jak na początku sceny. Eugeniusz wchodzi pod aksamit, rozlega się syczenie samowyzwalacza. Eugeniusz pospiesznie zbiera laskę, cylinder i rękawiczki i siada na sofie obok Eugenii, pozując jak i oni. Syczenie samowyzwalacza ustaje. Zebrani poruszają się z ulgą.
STOMIL – Czy teraz mogę już to rozpiąć? Chociaż na chwilę.
EUGENIUSZ – Wykluczone. Ślub dopiero o dwunastej.
ELEONORA – Kiedy będzie gotowe to zdjęcie? Zdaje się, że ruszyłam powieką. Na pewno wyjdę okropnie.
EUGENIUSZ – Nie ma obawy. Ten aparat nie działa.
ELEONORA – Jak to? Więc po co robiliśmy to zdjęcie?
EUGENIUSZ – Dla zasady. Tak chce tradycja.
Wchodzi Ala w sukni ślubnej, w welonie. Stomil szarmancko całuje ja w rękę.
ALA – Artur jeszcze nie wrócił?
EUGENIUSZ – Będzie tu lada chwila. Poszedł załatwić ostatnie formalności. Stomil, idziesz ze mną? (wychodzą)
ELEONORA - Mama też mogłaby się przejść.
EUGENIA – Jak sobie chcecie, wszystko mi jedno. I tak zanudzę się na śmierć. ( wychodzi)
ALA – (siada przed lustrem)Dlaczego wy wszyscy pogardzacie sobą nawzajem?
ELEONORA – Może dlatego, że nie mamy się za co szanować. Poprawić ci włosy?
ALA – Trzeba je uczesać na nowo. (zdejmuje welon, Eleonora czesze Alę). Stomil wie o Edku?
ELEONORA – Pewnie, że wie.
ALA – I co on na to?
ELEONORA – Niestety, nic. On udaje, że nie widzi.
ALA – Fatalne. (wchodzi Edek z białym obrusem)
EDEK – Czy można już nakrywać do stołu?
ELEONORA – Jak chcesz, Edziu. (poprawia się) Niech Edward nakrywa.
EDEK – Słucham, proszę pani. (przykrywa stół obrusem i wychodzi, zabierając ze sobą aparat)
ALA – Co mama w nim widzi?
ELEONORA – O, Edek jest taki prosty... Jak samo życie. Brutalny, ale w tym właśnie jego wdzięk. Czy zwróciłaś uwagę, jak on cudownie poprawia sobie spodnie? W tym geście jest po prostu królewski.
EDEK – Czy mogę kontynuować?
ALA – Wal, Edziu. (poprawia się) Niech Edward Wali. To jest, niech Edward kontynuuje.
ELEONORA – Edziu, jak ty pięknie nakrywasz.
EDEK – Co się będę opieprzał.
ALA – Powiedz, czy ty masz zasady?
EDEK – Chwileczkę. (stawia na ziemi stos talerzy i wyciąga z kieszeni mały notes) Mam zapisane. (kartkuje) Jest! „Ja cię kocham, a ty śpisz” i „Zależy jak leży”.
ALA – I to są twoje zasady?
EDEK – Nie, proszę pani, przepisałem od jednego kolegi, co pracuje w kinie.
ALA – A sam nic nie wymyśliłeś?
EDEK – (z dumą) Nic.
ALA – Edek, welon!
Eleonora wychodzi. Edek podaje jej welon i staje za nią.

Muzyka – Dwa plus jeden „Już mi niosą suknię z welonem”

Wchodzi Artur, nie zauważony przez Alę i Edka, ponieważ lustro jest tak umieszczone, że nie widać w nim odbicia osób wchodzących z lewej strony. Artur w rozpiętym płaszczu, wyblakły jakiś. Ruchy miękkie, nienaturalnie powolne, co świadczy o wielkim wysiłku opanowywania ich. Starannie zdejmuje płaszcz, a potem rzuca go gdzie bądź. Siada w fotelu, wyciągając nogi przed siebie. Ala odwraca się. Edek usłużnie podnosi płaszcz Artura i znika.
ALA – (tonem orzekającym) Spóźniłeś się.

Muzyka – Marsz Mendelsona

Wchodzą: Stomil, Eugeniusz i Eleonora za nimi. Rozlega się głośny „Marsz weselny” Mendelssohna. Artur próbuje wstać. Pada na fotel wyczerpany. Marsz urywa się w pół taktu.

STOMIL – (pochyla się nad nim) Jest zupełnie pijany. Kawalerski wieczór.
Ala nalewa wody do szklanki i poi Artura.
ARTUR – (unosi głowę i wskazuje na Stomila) Co to jest?
ELEONORA – Własnego ojca nie poznaje, nieszczęście! (płacze)
ARTUR – Cicho kobiety! Nie pytam o moje pochodzenie. Co znaczy ta maskarada?
EUGENIUSZ – Artur jest trochę zmęczony.
STOMIL – A ten ciągle swoje. Czy nie widzisz, że urżnął się jak świnia. Moja krew, moja krew!

Wchodzi Eugenia, wspierając się na lasce. Zdejmuje z katafalku bibeloty i serwetki.

ELEONORA – Co mama robi?
EUGENIA – (rzeczowo) Umieram.
ELEONORA – Mama żartuje? (Eugenia, nie odpowiadając, w dalszym ciągu oporządza katafalk, ściera z niego kurz rękawem) Słuchajcie, mama mówi, że umiera!
EUGENIUSZ – Jak to umiera! My tu mamy ważne sprawy!
ELEONORA – Słyszy mama?
ARTUR – Śmierć... wspaniała forma.
EUGENIA – Pomóż mi. (Eleonora machinalnie podaje jej rękę. Eugenia wchodzi na katafalk. Kładzie się na wznak, splata ręce na piersi) Klucz od mojego pokoju zostawiłam na stole. Nie będzie mi już potrzebny. I tak wejdę, jak będę chciała. Karty są szufladzie. Wszystkie znaczone.

Eugenia umiera.
Muzyka – „Dont worry be happy”

ARTUR – Umarła! Co? Milczycie? No, to ja wam powiem. (stawia krzesło na stole, wśród zastawy, i chwiejnie wchodzi na stół, siada na krześle)
ELEONORA- Artur, uważaj na talerze!
ARTUR – Możliwa jest tylko władza! Jestem w górze, nad wami!(wstaje z krzesła, wznosi rękę) Czuję się wolny! wolny!
ALA – Artur...
ARTUR – Poczekaj. Najpierw zbawienie świata.
ALA – Ja cię zdradziłam z Edkiem.
ARTUR – (opuszczając powoli rękę, po chwili) Co takiego?
ALA – Myślałam, że ci to obojętne.
ARTUT – (siada ogłuszony na krześle) Kiedy?
ALA – Dzisiaj rano. Zapomniałam ci o tym powiedzieć, byłeś taki zajęty...
ARTUR – (ryczy) Mnie?
ALA - Możemy już iść. (wkłada welon)
ARTUR – (kręci się koło stołu na oślep, sprawia wrażenie, że wszystkie jego władze umysłowe straciły kontakt z jego ciałem, które zachowuje się mechanicznie, ale bez koordynacji. Mówi jękliwym, skarżącym się głosem) Jak mogłaś...jak mogłaś...Dlaczego mi to zrobiłaś?
ALA – Chodź do mnie Arturku. (zbliża się do niego ) Moje biedactwo, tak mi ciebie żal...(Artur odtrąca ją)
Muzyka – Jeden Osiem L „Jak zapomnieć”

ARTUR –Ty śmiesz mnie żałować? Gdzie jest ten twój słodki amant? (kręci się rozpaczliwie po pokoju, szukając po omacku na stole, na stolikach, nawet na sofie) Rewolwer! Gdzie jest rewolwer?! ( Edek zakrada się do niego od tyłu, wyjmuje z zanadrza rewolwer i kolbą z rozmachem uderza Artura w kark. Artur osuwa się na kolana. Edek odrzuca broń, wprawnie popycha mu głowę do przodu i kiedy bezbronna głowa Artura jest prawie przy podłodze, Edek, splótłszy dłonie, unosi się na palcach i z góry, jak siekierą, bije jeszcze raz w odsłonięty kark, aż przysiadając od rozmachu. Artur osuwa się na czworaki, czołem dotykając podłogi. Uwaga! Ta scena musi mieć charakter bardzo realistyczny, Artur może mieć pod kołnierzem jakąś podkładkę, rewolwer może być zaś z miękkiego materiału, ale uderzenie nie może wypaść „teatralnie”.)
ALA – (klękają obok Artura) Artur!
ELEONORA – Klękają z drugiej strony) Artur, mój synu!
EDEK – (odchodzi na stronę, ogląda sobie ręce, mówi ze zdziwieniem) Ale był twardy.
ARTUR – (wciąż z czołem przy podłodze, mówi cicho) Ja ciebie kochałem, Alu...
ALA – Dlaczego mi wcześniej tego nie powiedziałeś?
EDEK – Ja cię kocham, a ty śpisz.
ELEONORA – (biegnie do Stomila i szarpie go) Obudź się , twój syn umiera!
STOMIL – (otwierając oczy) Więc jeszcze i to? Niczego nie oszczędzicie? (wstaje z trudem, zbliża się do Artura. Edek, na boku, siada wygodnie na fotelu) Chciał zwyciężyć wszystkojedność i bylejakość. Zabiło go uczucie.
ALA – (wstając z klęczek, mówi rzeczowo) Nie żyje.
EDEK – Teraz moja kolej. Wy będziecie mnie słuchać. Widzieliście, jaki mam cios. Ale nie bójcie się, byle cicho siedzieć, a będzie wam ze mną dobrze. Ja jestem swój chłop. Tylko posłuch musi być.
EUGENIUSZ – Ładniejmy wpadli.
EDEK – Panie Genek, co to za niegrzeczna mowa? Lepiej zdejm mi pan buty... (Eugeniusz przyklęka i zdejmuje buty Edkowi) No ruszać się, raz – dwa!
EUGENIUSZ – (z butami w ręku) Wyczyścić?
EDEK – Możesz je pan sobie wziąć. Ja i tak się przebiorę. (wstaje i ściąga z Artura marynarkę, wkłada ją na siebie i przegląda się przed lustrem) Ciasna, ale można wytrzymać.
STOMIL – Chodźmy Eleonoro. Jesteśmy tylko parą biednych, starych rodziców.
EDEK – Tylko nie odchodzić za daleko i czekać, aż zawołam.
ELEONORA – Idziesz z nami, Alu?
ALA – Idę. On mnie kochał, tego mi już nikt nie odbierze.
STOMIL – (do siebie) Przypuśćmy, że to była miłość.
ALA – Ojciec coś mówił?
STOMIL – Nie, nic takiego.
Eleonora i Stomil wychodzą, trzymając się pod ręce. Ala za nimi. Edek wykręca się przed lustrem tak i siak, robiąc różne miny „przystojne” i dostojne, przybierając różne pozy, wysuwając szczękę, biorąc się pod boki itp. Eugeniusz przechodzi przez scenę z parą butów Edka w ręce. Zatrzymuje się nad Arturem.
EUGENIUSZ – Zdaje mi się Arturku, że już nikomu nie jesteś potrzebny. (Eugeniusz stoi nad Arturem, medytując. Edek wychodzi i zaraz wraca, niosąc magnetofon. Kładzie aparat na stole i uruchamia.
EDEK – Panie Geniu, zatańczymy sobie?
EUGENIUSZ – Z panem?... A wie pan, że nawet i zatańczę.

Muzyka - tango „La Cumparsita”
(kładzie buty koło Artura i udaje się w objęcia Edka. Ustawiają się w prawidłowej pozycji, czekają na takt i ruszają Edek prowadzi. Tańczą. Eugeniusz siwy, dostojny, w czarnym żakiecie, sztuczkowych spodniach, z czerwonym goździkiem w butonierce. Edek w zbyt ciasnej marynarce Artura, obejmuje Eugeniusza wpół. Tańczą klasycznie, z wszystkimi figurami i przejściami tanga popisowego. Tańczą dopóki nie spadnie kurtyna. A potem jeszcze przez jakiś czas słychać „La Cumparsitę”.)

Po podniesieniu kurtyny Muzyka – „Final countdown” Europe
Wykonawcy wychodzą na scenę, aby się ukłonić, w następującej kolejności: Eugenia z Eugeniuszem, Eleonora ze Stomilem, Edek, Ala, Artur. Jeszcze raz wspólny ukłon wszystkich.

O nas | Reklama | Kontakt
Redakcja serwisu nie ponosi odpowiedzialności za treść publikacji, ogłoszeń oraz reklam.
Copyright © 2002-2024 Edux.pl
| Polityka prywatności | Wszystkie prawa zastrzeżone.
Prawa autorskie do publikacji posiadają autorzy tekstów.