X Używamy plików cookie i zbieramy dane m.in. w celach statystycznych i personalizacji reklam. Jeśli nie wyrażasz na to zgody, więcej informacji i instrukcje znajdziesz » tutaj «.

Numer: 29696
Przesłano:
Dział: Proza

Język bioliteracki

Czym się charakteryzuje?


Na to pytanie nie potrafię udzielić precyzyjnej odpowiedzi . Wiem tylko jedno : nie posiada on żadnych dogmatycznych kanonów . Jest on także najbardziej zindywidualizowanym językiem świata . Dzieje się tak , ponieważ porozumiewają się nim wszystkie organizmy żywe tylko w obrębie pojedynczego ekosystemu , a dla każdego przybysza z zewnątrz wygląda jak szyfr .

Jednak nawet w obrębie pojedynczego ekosystemu języka tego nikt nie używa na co dzień . Zazwyczaj wszystko , co się tam dzieje , jest przewidywalne aż do bólu . Wszyscy tu doskonale się znają , drapieżniki polują na roślinożerców , a roślinożercy polują na rośliny . Już niejednokrotnie zresztą wspominałem , że to tylko my z braku obcowania z przyrodą deifikujemy ją , skutkiem czego może nam co najwyżej wyjść przyzwoicie napisana naukowa literatura piękna .

Można więc powiedzieć , że język bioliteracki czeka ukryty gdzieś głęboko w najbardziej niedostępnych otchłaniach na okazję , która zdarza się raz na dziesięć , dwadzieścia lat . Czeka na jakąś ANOMALIĘ , historię niezwykłą ,która zaburza na danym obszarze codzienny porządek rzeczy . Może to być oczywiście klęska żywiołowa , ale równie dobrze debiut bioliterackiego geniusza , który potrafi zamienić życie mieszkańców danego ekosystemu w nieustające święto .

Tak jak nie każdy człowiek może być pisarzem , tak nie każdy organizm żywy może być bioliteratem . Pod tym względem przyroda i człowiek są ze sobą zgodni . Zasadnicze różnice między człowiekiem a przyrodą dotyczą ROZUMIENIA ROLI SZTUKI .Odmienność języka ludzi i języka używanego przez przyrodę jest tylko konsekwencją tego faktu.

Człowiek , aby stworzyć uznaną literaturę , musi najpierw dużo się uczyć techniki pisania w czymś , co nazywa się szkołą. Po ukończeniu tejże zdobywa on UPRAWNIENIA do tworzenia /słynny „papierek „/ . Jego sztuka jest w dodatku UEKONOMICZNIONA , co oznacza ,że talent i pracowitość ma drugorzędne znaczenie wobec komercji .

Taki „normalny „ pisarz bywa niekiedy nazywany PISARZEM CYWILIZOWANYM. Pisze on zazwyczaj o sprawach , o których wiedzą wszyscy , ale które to sprawy budzą przysłowiowy „dreszczyk emocji” u tak zwanego „ogółu”. Używa on języka potocznego i nie stara się go wzbogacić o neologizmy czy metafory , bo i po co? Figury stylistyczne są zarezerwowane dla nawiedzonych lubiących łamigłówki , a tych jest garstka... W dodatku ci pięknie piszący są odbierani przez ogół czytelników jako zarozumialcy , którzy chwalą się swoim kunsztem .

A przecież tacy ludzie wkładają w swoją robotę całe swoje serce . Nierzadko nie śpią po nocach z powodu natłoku myśli. Świetnie to ujął Harasymowicz –poeta z powołania , który „ na widok szynki robił oczy krowie”. Swoje zaangażowanie przypłacił przedwczesną śmiercią. Tylko kto dziś o tym pamięta?
.

Niestety , cała niekomercyjna literatura jest naznaczona przez laików piętnem pychy . I żadna siła nie jest w stanie tego zmienić , chyba że...

No właśnie! Trzeba ją przenieść w inny wymiar rzeczywistości , aby zdjąć z siebie odium cierpiętnika i zacząć lepiej pojmować własną wartość. Zamiast pisać poetyckie łamigłówki o stosunkach damsko – męskich gapiąc się bezmyślnie w sufit lub filozofować , że „kamień widzi skórą” / Herbert/ , lepiej pisać , że „żagle kwiatów zwinęła już ketmia”. Powód jest prosty . Po pierwsze – moimi odbiorcami stają się różne gatunki o różnej literackiej wrażliwości –wśród nich takie , które nie mają pojęcia ,co to jest żagiel , a więc rzecz je zaciekawi . Po drugie –gatunki „biegłe” w ludzkiej cywilizacji wskażą mi niewątpliwy błąd w metaforze , a zatem nauczę się wielu nowych rzeczy . Ale najważniejsza w zwrocie do przyrody jest owa osławiona „pycha”. Zwracając się w swym przekazie do tego kręgu odbiorców dowiaduję się ze zdumieniem , że to właśnie pycha jest nieodłącznym warunkiem istnienia bioliteratury! Bo pycha =piękno!!!

Tak ,drodzy Czytelnicy! Trzeba wyłożyć kawę na ławę. Nie ma bioliteratury bez dumy. Bo duma nadaje wszystkiemu sens . Dumna jest samotna sosna –blogerka na szczycie Sokolicy , dumne są bobry budujące tamę w poprzek Sąspówki i dumny jest jastrzębiec pomarańczowy –wyrodny syn Compositae. Dumne są radość , cierpienie , a nawet ...skromność ,o ile nie prowadzi do uległości.

Język bioliteracki jest więc wyjątkowo zawiły . Ale nie tylko z powodu dumy . W przyrodzie dumny jest każdy organizm , gdyż czuje się wolny i równy innym . Nic dziwnego – mucha może zabić jelenia równie skutecznie jak niedźwiedź ,choć w innym wymiarze czasowym . Podobnie brak maleńkiego możylinka trójnerwowego może tak samo przyczynić się do uschnięcia świerka jak permanentny brak wody... Pamiętajmy jednak , że nie każdy z nich ma ochotę na pisanie. I nie każdy z nich ,choćby nawet miał talent , żyje w warunkach ,które ten talent wyzwalają.

Drugim niezbędnym warunkiem powstania bioliteratury jest czas /patrz paleobioliteratura/. Bioliteratem może zostać każdy organizm w DANYM WYCINKU CZASU i w określonej przez dany rodzaj czasu postaci/pomijam mitologię czy religie/. Prawdopodobnie dotyczy to także ludzi , choć nie ma na to niezbitych dowodów ze względu na fatalne relacje między człowiekiem a przyrodą/i ,oczywiście ,pomiędzy przedstawicielami własnego gatunku/. Nie znam wszak dziś przypadku , by ludzkie szkielety przyczyniały się do tworzenia skał , mimo iż są z wapienia . Dawniej , gdy człowiek bez wątpienia należał do świata zwierząt – owszem. Ale kiedy to było?

Język bioliteracki doskonale opisuje fakt rozminięcia się interesów człowieka i interesów przyrody . Jeszcze na początku XIX stulecia /oczywiście termin obcy przyrodzie , a nawet nie akceptowany przez całą ludzkość/ szczątki tego języka zachowały się w kulturze ludów pierwotnych. Pierwotnych , to znaczy takich , które były na poziomie dzisiejszych zwierząt wyższych WOLNO ŻYJĄCYCH / ale już nie psów czy kotów/. Różne odmiany tego języka były jeszcze wtedy w powszechnym użyciu wśród tak zwanych „klas wyższych” ludów pierwotnych , czyli czarowników. Pismo było/i nadal jest/ w tym przypadku zbędne.

Dziś niektórzy zapaleńcy próbują odtworzyć te języki , ale na to jest już za późno. Nie da się przelać na papier / a tym bardziej na Worda/ czegoś , co jest tak nieuchwytne jak szelest liści czy szmer strumyka . Nie da się przelać na papier ROZMOWY CZŁOWIEKA Z PRZYRODĄ używając do tego celu importowanych pojęć. Nawet ja tego nie potrafię , a używane przeze mnie neologizmy to tylko próba zamaskowania mojej własnej bezradności...

Mimo to muszę to robić , gdyż jest to jedyna możliwość na choćby podglądnięcie przyrody przez dziurkę od klucza . Mogę więc przynajmniej nakreślić ogólny tok myślenia przyrody i poszczególnych organizmów wchodzących w jej skład .

Nieistniejące słowa i wyrażenia.

Na początek muszę określić , których pojęć NA PEWNO nie ma w języku bioliterackim. Cały czas zakładamy przy tym , że bioliteratura zawsze jest niszowa , gdyż powstaje tam , gdzie każdy każdego dobrze zna. Każda z nisz , których istnieje nieskończenie wiele , posiada jednak jedną cechę wspólną – zawsze tworzą ją rośliny . Stąd wniosek , że bioliteratura jest pochodzenia roślinnego.

Z tego właśnie powodu bioliteratura nie zna pojęcia PRZYRODA. Bo przyroda jest wszystkim . A nisze i pojedyncze ekosystemy nie posiadają wiedzy o tym , co dzieje się na drugim końcu świata /i Polski/.Gdyby tak było , mogłoby się to dla nich nawet okazać...zabójcze! Już teraz zresztą wiele nisz przeżywa kryzys tożsamości i „traci niepodległość” z powodu „działalności” gatunków inwazyjnych. Katastrofalne spustoszenie wśród nich sieje robinia akacjowa i nawłoć kanadyjska ,dramatycznie obniżając jakość rodzimej bioliteratury. Dziś mało jest już roślin ,które pamiętają czasy sprzed inwazji . Dlatego pisane przez nie pamiętniki ,nigdy nie skażone naleciałościami ,są prawdziwymi „białymi krukami”. Takich pamiętników nie pisze już żaden ekosystem od Grybowa po Nowy Sącz...Jakże podobny proces zachodzi obecnie w literaturze klasycznej ,zwłaszcza po tak zwanej „transformacji”...

W bioliterackim słowniku nie ma pojęcia CYWILIZACJA. Wydaje się to dziwne . Przecież każdy ekosystem stworzył swoją własną , niepowtarzalną kulturę ,różniącą się w istotny sposób od kultur sąsiednich . Wewnątrz Lasów Krasowsko – Januszowieckich ,o których tyle pisałem poprzednio , naliczyłem aż trzy duże kultury związane z określonymi drzewami : sosną , jodłą oraz bukiem . A przecież lasy te nie są wcale jakieś wybitne –daleko im brakuje do lasów gorczańskich czy pienińskich .
Zastanówmy się więc , czy istnieje różnica między pojęciem KULTURA a pojęciem CYWILIZACJA.

Każdy ekosystem jest dumny ze swoich osiągnięć/nawet urojonych/ i chce je za wszelką cenę wypromować na zewnątrz. Brzozy ,które przegrały walkę z sosną o kolonizację piaszczystych nieużytków ,”chamsko” ogradzają sosny w iglastym lesie , przez co powstaje wrażenie , że las jest brzozowy .Torfowiska niskie , chcąc zamaskować fakt , że są najgorszym sortem torfowisk ,budują „wieże” z turzycy prosowej bądź tunikowej. I tak dalej i dalej. Nawet dziecko z przedszkola rozumie ten przekaz. Można to nazwać ZBIOROWĄ KULTURĄ EKOSYSTEMU. Ale ta wstępna promocja jest tylko wstępem do promocji właściwej, która następuje wtedy , gdy już oglądamy dany ekosystem z wewnątrz .Wtedy dopiero możemy zobaczyć „drobiazgi” –możylinka trójnerwowego ,czubka wysmukłego itp. Często znajdujemy je jednak ,ku rozpaczy promującego się , w ekosystemie konkurującym , któremu z racji większych zasług to się po prostu należy.

I tak z grubsza wygląda KULTURA przyrody. Język bioliteracki opisuje to dwoma słowami : naganiacze /ci pierwsi/ i zwierzyna /ci drudzy/. A więc kultura przyrody to suma działań „zwierzyny” i „naganiaczy”. W dodatku suma przypadkowa.
W świetle tych faktów staje się jasne , dlaczego przyrodzie obce jest pojęcie CYWILIZACJI . Cywilizacja to UNIFIKACJA , rodzaj dogmatu ,który zabija wszelką pomysłowość zarówno „naganiaczy” jak i „zwierzyny”.

Kolejną grupą wyrażeń ,której nie ma w bioliterackim słowniku , są te związane z kosmosem .Dla roślin słońce nie jest gwiazdą ,tylko „siłą”. Gdy siła ta jest rzeczywiście silna , staje się dla roślin bodźcem do działania/rośliny z natury są leniwe/. Wystarczy jakiekolwiek jej osłabienie ,by rośliny oddały się nicnierobieniu. Przykładów naprawdę nie trzeba szukać daleko –popatrzmy na jawory i jesiony . Zdarza się , że pełne ulistnienie osiągają one dopiero na początku lata!

Dla roślin każdy pretekst jest dobry , by usprawiedliwić swoje lenistwo . Poziomki rosnące wewnątrz lasu prawie nigdy nie owocują. Twierdzą wtedy , że „siła nie ma mocy” , co ma rzekomo oznaczać , w tłumaczeniu na klasyczny język literacki , że nie widzą słońca. Takie tłumaczenie jest jednak łatwe do obalenia. W trawach , w których poziomki spotyka się często ,panuje jeszcze większy mrok , a mimo to zbiory poziomkowych owoców są tam najlepsze. Tam po prostu poziomki są ZMUSZANE przez trawy do działania , gdyż na swoje rozłogi ,maltretowane przez trawy , liczyć nie mogą...

Podobnie z bluszczem . Nie dość , że jest leniwy , to jeszcze sprytny i przebiegły w swoim wygodnictwie. My dajemy się łatwo nabrać na jego sztuczki i kwitnące okazy tego gatunku chronimy . Najgorsze jest to , że tworzy on „sztuczne rezerwaty” w miastach ,wspinając się na pojedyncze drzewa. Powstaje przez to fatalne wrażenie , że w przyrodzie nie ma już prawdziwej przyrody , a „moc” ją notorycznie zdradza...
Przykłady można mnożyć. Ale nie każda siła traktowana jest przez rośliny tak samo . Wiatru , także zwanego „siłą” , żadna roślina zlekceważyć już nie może. Księżyca i odległych gwiazd – też, ponieważ o ich istnieniu przypomną roślinom dzikie zwierzęta , które w dzisiejszych czasach prowadzą przeważnie nocny tryb życia.

Ale na jedną kosmiczną rzecz zawsze znajdą jakieś określenie i z całą pewnością nie będzie to „siła”. Rzeczą tą jest planeta ,którą zamieszkujemy . Rośliny zdają sobie sprawę , że wszystko jej zawdzięczają /może z wyjątkiem roślin wodnych/. Nie mają jednak na nią uniwersalnej nazwy , gdyż wszystko zależy od środowiska ,które zamieszkują. W warunkach polskich będzie to przeważnie syp /czyli piasek/ ,mokr /czyli glina/ ,zapadnia /czyli mada/ itp. Mogą to jednak też być struktury sztuczne pochodzenia antropogenicznego ,takie jak „krusz” lub „tafla” /chodniki ,ulice itp./.Wiele zależy tu od samopoczucia rośliny lub danej grupy roślin , w związku z czym inne określenia ziemi także wchodzą w rachubę.

W przypadku roślin wodnych – leniwych jak wszystkie inne , ale przez zgodne działanie słońca i wody zmuszanych do pracy – mamy do czynienia ze szczególnymi interakcjami ze światem zwierzęcym/patrz moja „Wodna epopeja”/. Tu związki roślin z ziemią są dużo słabsze , a dużo silniejsze z pozostałym kosmosem . Rośliny wodne na słońce mają najczęściej określenie’ mruż” , co po przetłumaczeniu na klasyczny język literacki znaczy „onieśmielacz” lub „wysysacz siły”. Poetycko : rośliny chcą „zamknąć oczy aparatów szparkowych” , gdyż słońce je razi.

Pojęcie piękna w bioliteraturze nie istnieje dlatego , gdyż nie ma w niej pojęcia BRZYDOTY.W związku z tym piękno to po prostu inne określenie samej przyrody przy założeniu ,że każdy jej element posiada własną tożsamość. To samo zresztą dzieje się z nami. Pomyślmy , drodzy Czytelnicy , co by było , gdybym ja chciał się bawić w wynajdywanie własnego przeciwieństwa? Czy byłbym Antyjarkiem? No więc skoro przyroda =piękno , to Jarek Roman =trawa1965. Tyle w temacie .

Prawo i sprawiedliwość. Przede wszystkim oba te pojęcia oznaczają DOGMAT i coś narzuconego z góry . Jak czułby się według was grab , gdyby jakaś siła zmusiła go do odrzucenia współpracy z koźlakami grabowymi , a w zamian za to przydzieliła mu do towarzystwa koźlaka czerwonego? Myślę , że obie strony uznałyby to za sytuację anormalną /notabene byłby to idealny materiał na bioliterackie dzieło!/ i robiłyby wszystko , aby jak najszybciej od siebie uciec. Podobnie czuję się też ja , który przybrałem bioliterackie imię Tańczącego W Sadźcu. Już samo to imię w świecie człowieka kojarzy się z popełnieniem przestępstwa , gdyż sugeruje , że niszczę jakąś własność prywatną/nawet sadziec ma ludzkiego właściciela!/.

Kształty i kolory.

Ponad 90% organizmów żywych w Polsce /i nie tylko/ porozumiewa się między sobą wyłącznie za pomocą kształtów i kolorów . Ale od codziennego porozumiewania się między sobą do bioliteratury droga jeszcze daleka . Ponieważ jedynym weryfikatorem tego , czy coś ma wartość bioliteracką , jest czas , główne rośliny poszczególnych ekosystemów wyznaczane są przez pozostałych mieszkańców tychże ekosystemów na kronikarzy lub pamiętnikarzy . Cel takiego działania jest oczywisty : nie przeoczyć żadnej anomalii ,która mogłaby później być podstawą do obróbki przez bioliterackich mistrzów /o tym później/.

Pamiętnikarstwo to jedyna rzecz , którą rośliny chętnie wykonują w czasie wolnym od codziennych obowiązków. Swoje przeżycia zapisują na dyskach pamięci , którymi są pąki , rozetki liści lub korzenie boczne . Ostateczną decyzję o tym , które z przeżyć przechodzi do „drugiego etapu konkursu”, podejmowała do niedawna wyłącznie atmosfera , ale ostatnio coraz częściej czyni to człowiek , tworząc parki narodowe i rezerwaty .

Po wstępnej selekcji powstają warunki ,w których wyłania się lider nie jednego , lecz kilku ekosystemów. Może nim być na przykład pozbawiony kory buk , który jednak wciąż jest zielony . Albo jeden jedyny egzemplarz podkolanu białego zagubionego w wysokich trawach . Gdy widzi się takie rzeczy , naprawdę nie trzeba wielkiej wyobraźni i nie wiadomo jakiego ilorazu inteligencji , by nie zatrzymać się na chwilę i się wzruszyć...

Każdy kształt i każdy kolor jest potencjalnie bioliteracki ,a równocześnie nie ma kształtu ani koloru najbanalniejszego z banalnych , koło którego przechodzi się zupełnie obojętnie. Wszystko zależy od CECH CHARAKTERU właścicieli tychże kolorów. To tak jak w naszym życiu –ilu ludzi jest utalentowanych , ale im się zwyczajnie nie chce? Albo ilu ma przeciętne geny , a dzięki pracy , konsekwencji i uporowi dochodzi do mistrzostwa?
A oto przykłady.

Z okna mojego domu widzę górę zwaną Rosochatką. Ma ileś tam metrów n.p.m. /dla dociekliwych 782/ i góruje nad okolicą. Porasta ją bór jodłowy. Ale co to za bór? Drzewa stoją równo , są wiecznie zielone ,w runie występują same borowiki /dla mnie to akurat dobrze ,bo jestem grzybiarzem/. Żadnego ruchu ,bardziej oryginalnego ustawienia gałęzi , nic . Absolutna monotonia ,nudy na pudy. Wszystko w typowej ,wybitnie antybioliterackiej , zielonobrązowej tonacji. Kiedyś , gdy był nieurodzaj na borowiki , zaprzestałem nawet patrzeć pod nogi i ostentacyjnie zacząłem jeść niedobrą kanapkę z nieświeżego chleba . Na szczęście tym razem pomyliłem się , co las mi wkrótce udowodnił.

Otóż w lesie tym rośnie pewna roślina , która obala stereotyp , że wszystko , co ma kolor zielony lub brązowy , musi być banalne . Jest to widłak spłaszczony –pozostałość dawnego karbońskiego imperium paprotników. Roślina ta próbuje opleść tutejsze runo leśne swoją siecią . Tam , gdzie jej się to udaje , podłoże zmienia się nie do poznania – nabiera jasności , mimo iż słońce nie może się ku niemu przebić.

Ów niezwykły blask nie wynika z tego , że roślina ma kolor seledynowy , ale z tego ,że roślina jest dumna i harda . Jak wąż pełznie po runie , „zarażając „ wszystkich swoją obecnością. Tworzy skomplikowane ,wielokrotnie krzyżujące się ze sobą /w języku bioliterackim wielołączone/ labirynty. Jej pozorne kolce na łodygach dodają jeszcze tej niezwykłej mieszkance Rosochatki hardości. Wszystko razem powoduje , że ten jodłowy bór nie musi się niczego przed nikim wstydzić .Doskonale odczytuje przekaz widłaka – pełzający wąż symbolizuje zamazywanie podziałów ,dążenie do doskonałości , zbliżającą się jedność tutejszych organizmów /bioliteracki chór życia/ , a co za tym idzie ,odzyskiwany honor.

Na przeciwległym biegunie znajduje się równie jasna i mająca „nieokreślony kolor zieleni „bielistka siwa. Od natury dostała elegancki kształt , niecodzienny kolor oraz zdolność do magazynowania wody . Wszystko to jednak za mało ,by stać się bioliteratką. Za mało , gdyż od natury dostała ...za dużo! Leży sobie więc toto na gołej ziemi i pęka z dumy , wypinając swój „brzuch „ na otaczające ją mchy.

- „Patrzcie i uczcie się ode mnie !” – głosi wszem i wobec.
- „ Dziękuję za pobrane nauki!”- odkrzykuje borowik ,wychylając się spod ziemi obok zrytego przez dziki płonnika .

Nietrudno się domyślić , że bielistka jeszcze bardziej niebieszczeje z wściekłości.

Kolor niebieski i żółty /oczywiście przez rośliny określany inaczej/ był dawniej bioliteracki , gdy rośliny chciały upodobnić się do barw pięknej pogody . Dziś jednak , gdy czyni to większość , możemy co najwyżej mówić o epigoństwie , czyli różnych wariantach powtarzającego się motywu .Co więcej , mieszanka tych barw to albo kolor zielony ,albo brązowy ,czyli w większości przypadków zakamuflowany turpizm...

Dlaczego więc rośliny tak uparcie wracają do tego samego tematu? Czy ich lenistwo fizyczne idzie w parze z lenistwem intelektualnym?

Aby odpowiedzieć na to pytanie ,spróbujmy przyjrzeć się ... zwierzętom . Aż trudno uwierzyć ,ile z nich przejęło roślinne motywy! W okresie godowym jaszczurka zwinka ma kolor widłaka spłaszczonego , żaba moczarowa kolor niebieski , szpak –metalicznoniebieski itp. Rośliny doskonale zdają sobie sprawę , że ich opowieści o miłości są „zwietrzałe” . Dlatego cedują je na zwierzęta licząc , że dzięki zmodyfikowanym przez nie barwom plus nieograniczonym zdolnościom ruchu bioopowieści o miłości znów nabiorą blasku . I wszyscy wiemy , że tak się dzieje –nierzadko zwierzęcym romansom towarzyszy aura przygody...

Tylko nieliczne rośliny , kierując się ambicją , usiłują dotrzymać kroku zwierzętom. Nie mogąc dotrzymać tego dokonać w dziedzinie opowieści miłosno – wojenno – przygodowych , szukają własnych bioliterackich nisz , w których zwierzęta nie mają wiele do powiedzenia / co bynajmniej nie znaczy , że „odpuszczają” tematy miłosne ,przynajmniej w parkach narodowych/. Sztandarowym przykładem „ambitnej „rośliny jest bodziszek żałobny. To typowy roślinny kosmopolita ,czujący się jednakowo dobrze w każdym środowisku. Choć nie rusza się z miejsca ,wszędzie umie „wywęszyć” coś dla siebie. Nie przeszkadza jemu ani wieczne światło ,ani wieczny mrok.

Ale nie to przesądza o jego bioliterackości. Bodziszek żałobny ma bowiem duży potencjał buntu wobec zastanej rzeczywistości . Zarzuca on innym roślinom pogodzenie się z kanonami , które kiedyś stworzyły i nieumiejętnością wyjścia poza nie . A on chce być bioliterackim nowatorem i czerpać pomysły pisarskie ze swej ekstrawagancji w codziennym zachowaniu! Odrzuca więc wszystkie znane roślinom kolory i odcienie i wyrusza w nieznane . Może uznają go za dziwaka , ale to się już dla niego nie liczy .

Bodziszek żałobny wygląda tak , jakby był roślinnym wcieleniem MNIE. Jesteśmy do siebie podobni w charakterach , mamy większość przeciw sobie i cierpimy z tego powodu . Jedno tylko nas dzieli : PRZYCZYNY ,dla których jesteśmy odrzuceni . Bo rośliny w głębi swoich dusz są z bodziszkiem , ale muszą przedkładać swoje obowiązki rozrodcze nad fantazjowanie . Dlatego ich bioliteratura powstaje jedynie przez przypadek ,którym są anomalie...
Wielcy mistrzowie bioliterackiego języka.

Jak już doskonale wiemy , nie każdy organizm posiada dar pięknego pisania i nawet nie każdy chce go mieć . Co więcej ,odmiennie niż w klasycznej literaturze ludzkiej ,bioliteratura jest tylko UBOCZNYM PRODUKTEM GROMADZENIA DANYCH. Przyczyna tego stanu rzeczy leży w ODMIENNOŚCI SYSTEMÓW GOSPODARCZO-POLITYCZNYCH świata człowieka i światów przyrody.

W przyrodzie , odmiennie niż w świecie człowieka , miłość to RODZAJ PRZYJAŹNI /patrz „Podstawy bioliteratury/ ,a śmierć i przemijanie to DARY. Polityka zależy całkowicie od RODZAJU KRAJOBRAZU , a gospodarka – od SKALI DOTACJ ATMOSFERY.

W tej sytuacji wszystkie podmioty tworzące przyrodę są całkowicie równouprawnione pod względem bioliterackim .Oznacza to , że wiekowy buk o wysokości dziesięciopiętrowego wieżowca może w tworzeniu być tak samo dobry /lub zły!/jak siewka jodły , a raniszek pisać lepsze pamiętniki /lub gorsze/ od sarny. Śmierć danego osobnika nie tylko nie kończy jego twórczości , ale zaczyna jej nowy , lepszy rozdział /przykładem skały wapienne/.

Na terenie puszczy są miliony drzew i nawet do kilkudziesięciu nisz ekologicznych . Z ogromnej i nie do końca policzalnej liczby puszczańskich organizmów najwyżej 1% wyznaczona jest do pisania pamiętników. Tylko 0,00001% tej liczby ma szansę stać się bioliteraturą z prawdziwego zdarzenia . Ale w praktyce to i tak co najmniej tysiąc mistrzów biopióra. I każdy ma swój styl .

Gdybym ja chciał poznawać taki kawał bioliteratury , nie starczyłoby mi życia . Poza tym jaka byłaby gwarancja , że cokolwiek z tego spodobałoby mi się? A to przecież tylko jeden las! A co by było , gdybym jeszcze chciał to reklamować? W przeciągu miesiąca stałbym się nędzarzem , a wszyscy śmialiby się ze mnie...

A tymczasem las , łąka czy inne środowisko traktuje swego lokalnego guru z nabożną czcią. Jakakolwiek krytyka , a tym bardziej obojętność w ogóle nie wchodzą w rachubę. Bo komercja w bioliteraturze , która jest przede wszystkim WARTOŚCIĄ UŻYTKOWĄ sprawiłaby , że w sytuacjach ekstremalnych rozmaite nisze ekologiczne po prostu przestałyby istnieć...

Bioliteratura istnieje przecież nie dla nas!

Mimo to postaram się teraz pokrótce przedstawić kilku bioliterackich mistrzów , którzy podczas moich dotychczasowych spotkań z przyrodą wywarli na mnie największe wrażenie.

1. Dąb „ Bartek” – bioliteracka ksywka Pan. Gdyby wymienić wszystkich polskich patriotów BEZ WZGLĘDU NA ICH PRZYNALEŻNOŚĆ GATUNKOWĄ okazałoby się , że to właśnie on jest niedoścignionym wzorem . Przeżył wszystkie dynastie i wszystkich prezydentów , a mimo to pozostał wierny swej ekologicznej niszy. Ma na sobie mnóstwo blizn po to właśnie , aby przygotować sąsiadów do znoszenia nieuchronnych cierpień. Jego kora zdaje się mówić:

- „ Skoro mnie udało się przez to przejść , to dlaczego wy macie być gorsi?”-

Ale brzemię przeżyć Bartka okazało się dla sąsiadów nie do udźwignięcia. W okolicy jest tylko dębowa młodzież zagubiona w cywilizacyjnej mgle. Wygodnicka jak współcześni ludzie, bez cienia lokalnego patriotyzmu. Niezdolna do ofiar na własną zgubę. Nie zdająca sobie sprawy , że to prosta droga do ... tartaku.

A mimo to Wielki Staruszek wciąż wierzy i trwa... Ogrodzili go , ucywilizowali , ale nie ujarzmili . Podziwiają go za to , lecz chyba nie chcą się do tego przyznać. Więc w końcu dadzą mu spokój, który wygrał , lecz tylko dla siebie... Odejdzie tak jak zechce , pełen beznadziejnej miłości.

2. Korzeniowy Raj. Uważa się , że najważniejszym czynnikiem bioliteraturotwórczym są skały . One to są właśnie podstawą krajobrazu i ostoją roślin . Ale nie wszyscy wiedzą , że mają one poważnego konkurenta w postaci sosen.

Gdy dochodzi do ”czołowego” zderzenia ambicji sosen i ambicji skał , wtedy naprawdę robi się ciekawie! Powstaje iście baśniowe środowisko , w którym niemożliwe staje się rzeczywistością. Dzieje się tak w Skamieniałym Mieście w Ciężkowicach. Turysta ma tu prawdziwy ból głowy , gdyż nie wie , co podziwiać – czy skały o fantastycznych kształtach , czy prowadzące do nich schody z sosnowych korzeni.

Z bioliterackiego punktu widzenia teren ten szczególnie przypadł mi do gustu , gdyż nie znoszę „ogranych „ tematów. A tu nie ma mowy o śmierci ,miłości ,cierpieniu czy przemijaniu. Tu tematem dyżurnym jest pytanie , czy bioliterackie arcydzieło mogą wspólnie napisać dwa podmioty o skrajnie wykluczających się interesach. Okazało się , że mogą!

3. Jasnas - to pseudonim rzadkiego w Polsce trzmiela białoszarego . Sporadycznie występuje on na Łąkach Nowohuckich w Krakowie . Przelatuje nad kwiatami z iluzorycznymi tylko nadziejami na pobranie nektaru . I to wcale nie dlatego , że na tym obszarze brakuje kwiatów , ale dlatego , że wstydzi się swojego wyglądu! Biały kolor w ogóle nie kojarzy się przyrodzie najlepiej – zarówno rośliny jak i zwierzęta potrafią wyciągać wnioski z obserwacji tęczy- a już kolor białoszary to w świecie owadów prawdziwe świętokradztwo! Owadom jednak trzeba to wybaczyć/ patrz pojęcie dobra i zła z moich „Podstaw bioliteratury”/ ze względu na rolę kolorów w przyrodzie. Po prostu trzmiel białoszary jest łudząco podobny do śmiertelnie groźnego dla owadów pająka –skakuna arlekinowego!

Identyczna sytuacja jest zresztą w świecie grzybów –groźny gołąbek wymiotny przypomina smacznego gołąbka błotnego. Ma on taki sam trzon , blaszki ,kolor kapelusza ,rośnie w tym samym środowisku , a jedynie nie „ścieka z niego tłuszcz”...

Ten wspaniały bioliteracki temat nazywamy w języku naukowym konwergencją. Co czują organizmy podobne do siebie jak dwie krople wody , a wewnętrznie diametralnie od siebie różne? Czy aby na pewno oszustwo jest najlepszą drogą do realizacji własnych marzeń? A co mówi na ten temat kodeks honorowy przyrody , jeśli istnieje?

Przykład Jasnasa pokazuje , że coś tu jest nie tak... Zresztą samo pojęcie konwergencji bioliteratura poddaje w wątpliwość. Istnieją przecież przykłady bardzo blisko spokrewnionych gatunków , które w żaden sposób nie są do siebie podobne /klasyczny przykład to wilczomlecz/. Dlatego na to zjawisko trzeba popatrzeć w znacznie szerszym kontekście.

4. Kraina Czterech Strumieni . Leży ona na obrzeżach Krakowa w bronowickim lesie . Jest ona mózgiem i kręgosłupem całej okolicy. O jej wyjątkowości świadczy fakt , że wszelkie moje dywagacje dotyczące psychologii drzew / patrz Naukowa Literatura Piękna/ biorą tu po prostu w łeb. Widać to już zresztą z daleka , nawet pół kilometra od lasu . Wszystkie drzewa są tu dokładnie ze sobą przemieszane – białodrzewy z osikami ,brzozy białe z brzozami czarnymi , buki z brzozami , głogami –nie chce się dalej wymieniać . Wewnątrz takiego lasu płyną w idealnie równych odstępach cztery strumienie /pośredni dowód na to , że przyroda zna pojęcie geometrii , choć nazywa je odmiar/. Strumienie te wypływają z jeziorka , na środku którego leży wyspa porośnięta w całości brzozą omszoną.

Lasy bronowickie to jedna wielka opowieść o tak zwanej „tolerancji wodopojowej”. Znamy ją dobrze z filmów o Serengeti czy Limpopo , tyle że tu ma ona ROŚLINNĄ POSTAĆ. Brzozy omszone na środku jeziora są więc koordynatorkami operacji „ Poidło”.

Na tym przykładzie widzimy więc , że „zwykła” woda może również posiadać talent!

5. Zjawa. Wydawać by się mogło , że przyroda ,która nawet nie zna słowa „tajemnica” – bo jest w niej wszystko ,co możemy sobie wyobrazić i nie tylko to – nie para się pisaniem bajek . A jednak to nie jest do końca prawda. W niedostępnych terenach górskich przyroda potrafi się „obegrać” , gdyż tak panicznie boi się tam ludzi . A potem dziwi się sama sobie...

Przedmiotem zadziwienia może być grzyb zwany szyszkowcem szyszkowatym . Żadne wytłumaczalne reguły w jego przypadku nie mają zastosowania. Pojawia się znikąd , zazwyczaj bezpośrednio po deszczu nadgryzającym długą suszę , gdy grzybnia innych grzybów albo śpi głębokim snem , albo usiłuje „zaparować”. Jednak najciekawsze jest to , że posiada zbroję. Po co mu to – przecież nie jest jaszczurką!
A może to duch partyzanta z okresu II wojny światowej? W lasach nowosądeckich działało przecież duże zgrupowanie „ Aloszy” ,które zapisało się złotymi zgłoskami w dziejach regionu. Tu jednak pojawia się zasadnicze pytanie – czy przyroda wierzy w wędrówkę dusz, skoro jej elementem jest człowiek ,którego tak się boi?

Temat ten poruszałem wielokrotnie , przytaczając rozmaite dowody na to , że życie kończy się dopiero z chwilą wyjałowienia planety. Nie jest to jednak równoznaczne z reinkarnacją , ale z ograniczonym w czasie WZAJEMNYM PRZENIKANIEM ENERGII.

Zakończenie.

W tym momencie kończy się moja droga . Dziękuję przyrodzie za to , kim teraz jestem . Jeśli ją czymś obraziłem – moja wina. Ludzi zaś przepraszam za to , że jestem niekomercyjny . Ale widocznie tak było mi pisane...

Jarosław Roman.

Ukończono :Sylwester 2015 r.

O nas | Reklama | Kontakt
Redakcja serwisu nie ponosi odpowiedzialności za treść publikacji, ogłoszeń oraz reklam.
Copyright © 2002-2024 Edux.pl
| Polityka prywatności | Wszystkie prawa zastrzeżone.
Prawa autorskie do publikacji posiadają autorzy tekstów.