Działy bioliteratury , część trzecia.
Bioliteratura łąkowa .
Czy taka jeszcze istnieje?
Dobre pytanie! Przecież łąki i pastwiska są dziełem człowieka . Powstały one na leśnej ziemi , a w związku z tym ich opis jest de facto ... opisem lasu . Taki opis nigdy nie może więc stać się bioliteraturą .
W tej chwili grzebię w kieszeniach pamięci /przepraszam za ten banalny zwrot/ i znajduję tam opisy rozmaitych łąk . Szczerze mówiąc , bioliteratury tam nie widzę –poza przypadkiem Łąk Nowohuckich /do tego jeszcze kiedyś wrócę/. Parafrazując znanego poetę Józefa Barana powiem tylko , że opisy te przypominają /oczywiście z bioliterackiego punktu widzenia/ jazdę dorożką . A bioliteratura to przecież jazda bolidem po rollercoasterze ...
Na szczęście , zgodnie z przysłowiem , że najciemniej jest pod latarnią , nie muszę szukać daleko. Materiał na bioliteraturę znajduje się tu , w Mogilnie ! Tyle że nie są to same łąki , a wielowarstwowe , skomplikowane hybrydy , będące wspólnym dziełem przyrody i człowieka . Próba ich opisu natrafia jednak na pewne trudności. Nie wiadomo przecież , gdzie kończy się jedna struktura , a zaczyna druga .Wielowiekowa koegzystencja przyrody i człowieka spowodowała wszak stopienie się elementów sztucznych i naturalnych w jedną całość .
Tematem przewodnim tego typu bioliteratury jest oczywiście tolerancja. To także jedyny rodzaj bioliteratury , w której człowiek odgrywa naprawdę istotną rolę , współtworząc ją .
W trzeciej części „ Działów bioliteratury” skoncentruję się więc na człowieku , a mówiąc ściślej – na mojej własnej autobiografii. Ale nie będzie to nic , co przypominałoby autobiografię klasyczną . Parafrazując słowa znanego kucharza Karola Okrasy „złamię przepis” i zamiast tradycyjnych gołąbków zaserwuję Wam , Czytelnikom , gołąbki z dziczyzną w sosie mournet .
A więc –zaczynamy...
Moja mogilniańska bioautobiografia.
Ja , Tańczący W Sadźcu , urodziłem się trzeciego dnia poziomkowego miesiąca w czterdziestym szóstym indywidualnym roku kołowym . Początkowo bałem się tych narodzin , choć żyłem już od dawna . Przecież nie wiedziałem , co czeka mnie po przeprowadzce . Ale to chyba normalne .
Co więcej , nie miałem bladego pojęcia , że będę naocznym świadkiem swoich narodzin...
Nie było się jednak czego obawiać! Wręcz przeciwnie – uzyskałem coś , o czym wcześniej nawet nie marzyłem . Uzyskałem wolkę . Tak , drodzy Czytelnicy , świadomie użyłem gwary więziennej . Bo do tej pory siedziałem za SWOJĄ MIESZCZAŃSKOŚĆ. I to była bardzo dotkliwa kara .
Więzienia w mieście dzielą się na dwa rodzaje : pierwszy , gdy pracuje się w biurze i drugi , kiedy nie robi się nic . Obydwa polegają na tym samym – cierpieniu w samotności .Owszem , zdarzają się przepustki , niekiedy nawet dość częste , ale i tak konieczność powrotu ma się zawsze z tyłu głowy .
W miejskim więzieniu dodatkowo przygnębiają tak zwane „martwe łąki” . Poza wiechlinami i mniszkiem lekarskim nie ma tam nic . Z perspektywy czasu patrzę na te rośliny z pogardą i nazywam „ miejskimi prostytutkami”. Oczywiście , starałem się rozmawiać i z nimi , ale teraz widzę , że był to stracony czas . W końcu zaniechałem prób przetłumaczenia tych rozmów na klasyczny język ludzki , bo nawet kartka papieru buntowała się przeciw ich treściom .
Ale od prawie pięciu indywidualnych lat kołowych żyję już w innym wymiarze . To wymiar WSZECHPRZYRODY , gdzie nie ma podziału na gatunki lepsze i gorsze, a ja jestem tylko trybikiem w skomplikowanym mechanizmie , być może poważanym przez niektórych , ale z pewnością nie najważniejszym . I to jest zdrowe i normalne .
Pierwsza moja inspekcja terenu miała miejsce już piątego dnia miesiąca poziomkowego . Z perspektywy pięciu indywidualnych lat kołowych wyraźnie widać , jak wielkie miała ona znaczenie . Od tego momentu obcowałem z przyrodą nie raz na kilka dni , ale CO CHWILĘ , w każdej minucie swego życia i nie bacząc na „stan skupienia” , w jakim przyroda w danym momencie się znajdowała .
Miejsce , w którym wtedy zbierałem poziomki , poznałem nie od razu . No ale czemu się dziwić , skoro najpierw wypatrzyłem moich czerwonych rubinów po to ,by je zgarnąć... Dopiero gdy po upływie iluś tam wschodów i zachodów słońca moje bogactwo się wyczerpało , zostałem niejako zmuszony do przeorientowania mojego punktu widzenia . Dopiero wtedy , i to tylko w przerwach między grzybobraniami / na terenie Mogilna i okolic znajdują się duże kompleksy leśne/ , mogłem stanąć z tutejszą przyrodą twarzą w twarz i tak zwyczajnie z nią porozmawiać.
W tym okresie nawet przez myśl mi jeszcze nie przyszło , że istnieje coś takiego jak bioliteratura i to w dodatku łąkowa . Poziomki uznawałem za najbardziej przewidywalne ze wszystkich dzikich roślin , mimo iż w jednym z wierszy napisałem o ich skłonnościach do buntu . Gdzież bym wtedy przypuszczał , że poziomki to niepisane biowiersze na cześć jedynego Wszechboga – słońca?
Jednak następne miesiące i lata coraz bardziej przekonywały mnie do słuszności tej koncepcji – jej nazwa pojawiła się wtedy , gdy „dojrzał” czas. Najbardziej paradoksalne w tym wszystkim było to , że człowiek wydatnie przyczynił się do rozwoju „poziomkowej” odmiany bioliteratury łąkowej ! Przecież nikt inny nie wybudował tu polnej drogi nazwanej Dziołkami , przecinającej w poprzek górski teren , co spowodowało powstanie naturalnego przydrożnego zrębu . Jego największą dumą okazały się jednak nie poziomki , a czosnek winnicowy – Sevres koloru lila. Nawet uważane pod tym względem za doskonałość wrzosy przy nim wymiękają . Przyczyną tego stanu rzeczy stał się tymianek , któremu przyroda powierzyła zaszczytną rolę wychowawcy czosnku winnicowego . To on ukrył w swoich splątanych czeluściach wszystko , co mogło zafałszować obraz doskonałości , a więc łodygi i liście czosnku , dzięki czemu każdy przechodzień widzi dziś tylko i wyłącznie jego kwiaty .
Ów zrąb stał się jedynym miejscem ,wokół którego mogła rozwijać się bez przeszkód bioliteratura łąkowa .Było to przecież okno na ogólnobioliteracką rzeczywistość. Po lewej stronie wznosiły się bowiem pudełkowate ludzkie gawry , po prawej zaś stały , karnie i zdyscyplinowanie ,równe rzędy zniewolonych przez człowieka roślin . Jednak nie u wszystkich roślin człowiek zdołał zabić tęsknotę za wolnością , z czego ... podświadomie się ucieszył .
Pomiędzy łanem takiego właśnie karnego pszenżyta , gdzieniegdzie ubarwionym przez bławatki , a polem najbardziej chyba zniewolonej ze wszystkich roślin koniczyny czerwonej , stało coś , co przypominało sad . Gdy po raz pierwszy spotkałem się z tym czymś bezpośrednio , także uznałem , że to jest sad . Ale w rzeczywistości był to aliaż drzew owocowych oraz ciernistych głogów i osiki , który został już od strony podnóża góry całkowicie „ zaszyty „ przez nieprzystępną jeżynę gruczołowatą . Sądzę , że miał on zostać zniewolony i może nawet przez chwilę był – przecież nie wiem , co tu się działo na przykład w moim dwudziestym roku kołowym indywidualnym /wtedy jeszcze dla przyrody nie istniałem!/.
Ale , na szczęście, ja już wiedziałem od dawna , że drzewa z rodzaju Malus lubią jak koty chadzać własnymi drogami . Wystarczy choćby na chwilę / czyli na jeden sezon/ spuścić je z oczu , a zaczynają żyć własnym życiem . Sadownicy też doskonale o tym wiedzą i nakładają na nie wyjątkowe , wymyślne kagańce . Na potwierdzenie moich słów przejedźcie się , drodzy Czytelnicy ,do grójeckich sadów albo po prostu oglądajcie programy rolnicze w TVP. Zobaczycie tam , jak bardzo sadownicy się starają , aby odciąć jabłonie od jakichkolwiek kontaktów z lasem .Nic dziwnego – jabłoń to drzewo leśne , które w oczach ludzi ma tą wadę , że jego jabłka dojrzewające w cieniu innych drzew mają kwaskowaty smak .
Ale ja lubię właśnie jabłka o „pierwotnym „ smaku . Że twarde? No to co? Można z nich zrobić pyszną zupę lub dodać do makaronu i posłodzić .
Mogilno /i okolice/ to prawdziwe zagłębie kwaśnych dzikich jabłek , które przeszły z leśnego na łąkowy tryb życia . Łąkosad , o którym powyżej wspomniałem – nazwany przeze mnie Cierniowym Sadem – jest tu jednak wyjątkiem . On pragnie pełnić rolę arbitra między lasem a łąką . Z perspektywy czasu powiedziałbym nawet , że chce on pośredniczyć pomiędzy organizmami wolnymi a zniewolonymi przez człowieka .
Wszystko , co rośnie w Cierniowym Sadzie , jest genialną mieszanką tego , co wyhodował człowiek z tym , co na łące najpiękniejsze . Tutejsze jabłonie „biorą kąpiel „ w wysokich trawach oraz w roślinach górskich ,takich jak choćby starzec górski czy oregano /lebiodka pospolita znana także z Jury Krakowskiej/. Ale najważniejszą rolę odgrywa tu dzięgiel leśny ,który wbrew swojej nazwie jest typową rośliną nieużytków . Zauważyłem , że to bardzo zarozumiała roślina , która chce , aby wszyscy tańczyli tak , jak ona zagra . Gdy coś jej się nie podoba , unosi się gniewem i wtedy staje się najwyższą rośliną zielną . Wydaje jej się , że samymi swoimi wymiarami wzbudzi u innych posłuch .
Gdybyśmy w Cierniowym Sadzie mieli do czynienia z klasyczną literaturą ludzką , wszystkie pozostałe rośliny zjednoczyłyby się przeciw uzurpatorowi . Być może powstałaby nawet saga w rodzaju „ Gwiezdnych wojen „ czy jakoś tak . Imperium zła , czyli dzięgiel , kontratakowałoby i tak ten kicz wszechczasów trwałby bez końca ku uciesze pogubionych ludzi..
Ale w Cierniowym Sadzie , gdzie obowiązują bioliterackie reguły , nie istnieje pojęcie dobra i zła . Podstawową miarą piękna jest UŻYTECZNOŚĆ. O tej zasadzie wiedziałem wprawdzie już w moim poprzednim wcieleniu , gdy oglądałem przyrodę „ z doskoku „ , ale dopiero w tym miejscu poznałem ją w całej pełni .
Sadziec konopiasty w wielu punktach Mogilna stał się aktorem i wcielił się w rolę traw. Traw wysokich , ale, jak się okazało, nie na tyle , by przyćmić dzięgiel leśny . W każdym razie Cierniowy Sad był czujny .
- „ Kto tam ? „ – usłyszałem pytanie. – „ To teren prywatny!”-.
Przedstawiłem się.
- „ Aha. Kolejny człowiek . I to barbarzyńca.”-
- „ Ale kto mówi?”- zapytałem , gdyż nie widziałem niczyjej twarzy .
- „ Pani Przyroda” – odpowiedział głos.
Teraz dopiero zorientowałem się , że TAM naprawdę nikogo nie było , a istota , która do mnie mówiła , to w rzeczywistości mój głos wewnętrzny . Chociaż ... kto wie , czy Cierniowy Sad nie wyprzedził moich myśli i nie zadał mi pytań ,które następnie ukrył w moim wnętrzu . Tak czy owak to nie był dobry moment na rozstrzygnięcie tego dylematu .
Czy byłem barbarzyńcą? Myślę , że tak . Co więcej , jestem nim nadal . Bo aby poznać przyrodę , trzeba zburzyć jej spokój i brutalnie wtargnąć na jej teren. Nie ma innej możliwości.
Ale jest i druga strona medalu . Dzięki istnieniu barbarzyńców takich jak ja /plus rolników/ przyroda opanowała podstawy naszego języka i mogła się z nami komunikować/oczywiście WEWNĄTRZ nas/.
Od tego niemiłego powitania zaczęły upływać dni , miesiące , lata. W Cierniowym Ogrodzie przyroda już całkowicie obnażyła się przede mną i powierzyła mi wszystkie sekrety . Wspólnymi siłami napisaliśmy powieść niepodobną do żadnej innej . Ale to przyroda , a nie ja , napisała jej zasadniczy trzon i wymyśliła główny temat . Nawet wymyśliła mi nowe imię : Tańczący W Sadźcu . A ja –cóż – musiałem się zadowolić rolą jej nadwornego skryby ...
Ale ta przyroda także mnie pokochała. Pokochała matczyną miłością tak ,jak kocha się syna marnotrawnego , który , pogubiwszy się w życiu ,przyszedł poprosić ją o wybaczenie . Pokazała mi najpiękniejsze klejnoty Cierniowego Ogrodu – motyle kraśniki sześcioplamki . Są to tak zwane „ motylowe biedronki”. Tych dwóch gatunków owadów nie można odróżnić w locie . Jeśli jednak popatrzy się na CEL , który sobie obierają , ich rozróżnienie w locie nie nastręcza żadnych trudności .
Pewnego gorącego sierpniowego dnia porozmawialiśmy sobie o tym .
- „ Widzisz „- mówi do mnie Cierniowy Sad – „ mnie nie drażni egoizm dzięgla . Bo egoizm także ma wartość użytkową! Gdyby nie jego wyniosłość , skąd kraśnik wiedziałby , gdzie lecieć po nektar? Egoizm to mapa , dzięki której kraśnik nie zabłądzi...”
Zgodziłem się z Nim w pełni . Bo przecież i ja nie wyzbyłem się egoistycznych ciągot . Zresztą co w tym dziwnego? Życie jest tylko jedno , a więc trzeba z niego brać pełnymi garściami , póki jeszcze ma się jakie takie zdrowie . Cierniowy Ogród doskonale to rozumie i dlatego pozwala mi /i przy okazji moim obecnym sąsiadom z pudełkowatych gawr/ nasycić się smakiem jeżyn gruczołowatych ,które specjalnie dla nas mają gigantyczne rozmiary , a ich owocowanie bardzo rozciąga się w czasie . Za to tylko i wyłącznie mnie / bo moi sąsiedzi nie zostali dopuszczeni przez Cierniowy Ogród do pełni wiedzy/ zostawia żywy mix przypraw /oregano , mięta polej oraz tymianek/ , które wystarczy zgarnąć , ususzyć i w końcu zmieszać w słoiku...
Oczywiście Cierniowy Ogród pobiera ode mnie opłaty za korzystanie z Jego pożytków . Ale opłaty te nie uderzają mnie po kieszeni . Bo to po prostu kolejna porcja koniecznej do nabycia wiedzy przez takiego czeladnika bioliteratury jak ja...
Kiedyś , gdy pozwolił mi zebrać za jednym zamachem półtora kilo jeżyn , wyjątkowo się rozgadał.
- Wiesz co , Tańczący W Sadźcu?” – zaczął. – „ Ja znam cały swój świat i jeszcze trochę . To” trochę” to dzięki tobie i takim jak ty . Ty operujesz takimi słowami jak „ kielich „ , „ pręciki” , „ słupek „ . Masz szczęście , że wiem , do czego się odnoszą . Ale spróbuj porozmawiać o tym z jeżyną gruczołowatą . To nie jest przecież tak , że skoro ja znam świat , automatycznie też znają świat organizmy , z których jestem stworzony . Nie ! Ja , Cierniowy Ogród , jestem przypadkowym zlepkiem autonomicznych organizmów . Nie mogę im niczego narzucić . Pomyśl no – czy jeżyna może skojarzyć swój kwiat z palikiem , do którego przywiązuje się krowy ? Przecież ona często nawet nie wie , że coś takiego istnieje!”-
- „ Mimo wszystko jestem gotów spróbować” –odparłem .
- „ Ale to będzie bardzo trudne „ – odrzekł Ciernisty Ogród. – „ Jedyną rzeczą , którą mogę dla ciebie zrobić , jest przetłumaczenie języka jeżyny gruczołowatej na język polski /jestem biopoliglotką/. Problem w tym , że ty będziesz musiał to , co ci przetłumaczę , przetłumaczyć raz jeszcze.”-
O , to zaczyna być interesujące! Uwielbiam szachy , łamigłówki i szarady.
- „ Spróbuję” – oświadczyłem odważnie .
-„ Ambicja...” –odpowiedział Ciernisty Ogród. – „ Popieram. Mam tu gdzieś w depozycie pamiętnik jeżyny gruczołowatej. Poczekaj – poproszę tylko naszą archiwistkę –rusałkę pokrzywnika – o udostępnienie go . To trochę potrwa. Przyjdź za trzy wschody słońca , a otrzymasz polskojęzyczną wersję. „-
Czwartego dnia rano przyszedłem w umówione miejsce .
- „ Wyluzuj się „- powiedział Ciernisty Ogród . Najpierw popatrz na prezenty ,którymi cię dziś obdarowałem . Potem ,gdy będziesz miał świeży umysł ,przejdziemy do meritum .”-
Popatrzyłem . Pod kępką osik – samosiejek rosły dorodne brzozowiaki . Uśmiechnąwszy się na ten widok , zgarnąłem je do kosza . Przydadzą się na wieczorną jajecznicę .
Byłem gotowy.
Pamiętnik jeżyny gruczołowatej /wersja zaszyfrowana/.
Okres ciemności. Nic nie wiem , bo wszystko wokół stężało . Próbuję uczepić się ciemności , ale bezskutecznie . Nie mam siły , gdyż targa mną siła , a ja na to pozwalam . Jestem całkowicie w jej mocy . Tylko przez krótkie mgnienia jasności , gdy wiem , że gdzieś tam żyję , ona odpuszcza ,lecz tylko po to , by potem stała się jeszcze większa ciemność . Ale muszę to wytrzymać ,gdyż moje dawne jestestwo mówi mi , że mam jakąś ważną misję do spełnienia...
Więc biegnę w miejscu , chcąc uciec psychicznie . Aż dziwię się , skąd mam tyle siły . Może wchłonęłam w siebie tą siłę ,która mną targała? Tak , może tak . Ledwo jednak pozbyłam się jednego balastu , a tu czuję , że coś ciężkiego chwyta mnie za rozłogi . Moje rozłogi zaczynają płakać . Przezroczyste krople ściekają na Jej Królewską Wiechowatość.
„ – Kto śmie mnie budzić?” – zawarczała groźnie.
Jeszcze i to. Jakby nie dość kłopotów! Ale cóż w tym dziwnego? Ona teraz doświadcza tego samego co ja . Ma prawo burzyć swe rozwichrzone zieloności ze złości i wściekłości. Jednak jestem niewinna. Tylko czy ona da się przebłagać?
Lecz tego już nie zdążyłam się dowiedzieć . Nagle ciemność zmieniła kolor i wszystko pokryło się pierzastą mazią , której nie pokonał nawet majestat Wiechowatości . Maź ta sprawiła mi okrutny ból. Usłyszałam rozpadanie się mego ciała na kawałki . Potem nastała pustka .
Orzeźwiałam w momencie , gdy poczułam , że tonę . Już , już chciałam wołać o pomoc , gdy nagle zorientowałam się , że nie jest mi ciemno , a przyjemny balsam leczył rany moich rozłogów .Ujrzałam dziwny rozbłysk i kogoś ,kto wydał mi się kimś znajomym . Ale skąd ja go znałam ? Skąd on pochodził?
Nagle przybysz dał głos i...
Zrozumiałam wszystko . To był głos mojego ISTNIENIA PRZED CIEMNOŚCIĄ! Głos z okresu mojej potęgi. Gdzieś to mam zapamiętane... / słychać odgłos szukania/ . Tu nie. Tu też nie. A co to? Skąd ta opuchlizna na rozłogach? Ach , to tak! To są moje struktury pamięci! W dodatku same się otwierają...
...
W tym miejscu pamiętnik się urwał . Ciernisty Ogród , zamykając książkę , zwrócił się do mnie :
- „ Oto całe tłumaczenie . Więcej zrobić nie mogę”-.
- „ Czy to już koniec?”- zapytałem.
- „ No co ty?”- oburzył się Ciernisty Ogród. – „ To koniec JEDNEGO PODROZDZIAŁU.”
Westchnąłem głęboko .
- „ Do diabła!” –zniecierpliwił się Ciernisty Ogród. – „ A czego oczekiwałeś? Wy , ludzie , najwyraźniej nie macie cierpliwości . A cały pamiętnik to właśnie jeden wielki hołd złożony cierpliwości”-.
I wtedy podjąłem ostateczną decyzję .
-‘ O mój przyjacielu!” – zawołałem , a wołanie to przybrało postać odśpiewania „ Zegarmistrza Światła Purpurowego” Tadeusza Woźniaka. Zaśpiewałem , jak umiałem najpiękniej , mimo iż nie umiem śpiewać . Ale to świadczyło o mojej determinacji . Miałem pójść w dym właśnie , w taki dym ,który nie wiadomo skąd się unosi . I nie wiadomo dokąd prowadzi .
Ale chyba to o całe niebo lepsze niż przesiadywanie w gawrze i bezmyślne wpatrywanie się w imaginarium .
Pamiętnik jeżyny gruczołowatej /po przetłumaczeniu/.
Słowo ‘ tłumaczenie „ od razu kojarzymy z monotonnym ślęczeniem przy słowniku , by zastąpić słowa jednego języka słowami z drugiego języka . Jest to żmudne i w przypadku tłumaczenia dokumentów irytujące , wręcz antymotywacyjne i antyrozwojowe zajęcie .
Lecz w przypadku tłumaczenia powyższego tekstu o niczym takim mowy być nie może . Przede wszystkim dlatego , że nikt w tej chwili nie posiada – i zapewne długo jeszcze nie będzie posiadał – słowników do tłumaczenia tego typu tekstów . W związku z tym trzeba improwizować , co z pewnością jest wspaniałą wiadomością dla tych , którzy lubią tworzyć .
Postanowiłem przetłumaczyć ten tekst ... nogami . Od wschodów do zachodów słońca przemierzałem więc sady , łąki , a nawet gospodarstwa Mogilna i okolic . Ponieważ chodziło o tłumaczenie bioliteratury/przypominam , że w owym czasie jeszcze nawet nie znałem tego pojęcia!/ , zwracałem uwagę na każdy detal , a więc na warunki atmosferyczne panujące w danym dniu , wzajemne interakcje roślin , ich reakcje na bodźce zewnętrzne , ilość kwiatów na łodygach itp. . Potem jeszcze trzeba było porównać moje obserwacje z tymi z poprzednich sezonów wegetacyjnych , co trwało od początku mojego pobytu w Mogilnie aż do dnia dzisiejszego.
A oto do jakich doszedłem wniosków:
1. Wyrażenie „ ciemność’ oznacza zimę . Dlaczego właśnie tak ? Ponieważ jeżyna ta płoży się po ziemi . Najważniejsze przy tym jest jednak położenie Cierniowego Sadu na szczycie wysokiego pagórka. A jak wiemy z „klasycznego” opisu , jeżyny gruczołowate leżą u podnóża. W zimie słońce stoi nisko nad horyzontem , a pagórek dodatkowo je zasłania . W tej sytuacji jest rzeczą oczywistą , że jeżyny nie mogą nic widzieć .
2. Wszystko wokół stężało – mowa oczywiście o mrozie .
3. Siła – to oczywiście wiatr . Jeżyna gruczołowata jest całkowicie bezbronna wobec jego kaprysów. Jedyne , co może w tej sytuacji zrobić , to opisać w pamiętniku /rzecz jasna po swojemu/ te nieprzyjemne doznania...
4. Krótkie mgnienia jasności. O co tutaj chodzi? Okazuje się , że wyrażenie to jest bioarchaizmem , którego nie rozumieją już najmłodsze organizmy żywe . W dawnych czasach – jeszcze w pierwszym roku mojego pobytu w Mogilnie – normalne zimy charakteryzowały się dużą przewagą dni pochmurnych ze stosunkowo niewielkim , lecz stałym mrozem . Dni słonecznych , gdy nocami chwytał siarczysty mróz , było stosunkowo niewiele . Dni te charakteryzują się brakiem wiatru - stąd stwierdzenie jeżyny – „ona /siła/ odpuszcza”.
5. Biegnę w miejscu – czytaj w encyklopedii NASTIE /ruchy roślin/.
6. Coś ciężkiego chwyta mnie za rozłogi / czyli za gałęzie/. W pamiętniku jeżyna zaczyna się streszczać. Zamiast dalej biadolić nad siłą , przechodzi do opisu ODWILŻY. Jest to szczególnie traumatyczne doznanie poprzedzające „przednówek szczęścia” , czyli wiosnę . Cierpią wtedy wszyscy . To właśnie w okresie , gdy pada mokry śnieg , a później się topi , rośliny doznają największego uszczerbku na zdrowiu /liczne urazy/.
7. Królewska Wiechowatość. Tak biedna jeżyna określa trawę. Odnosi się do niej z nabożną czcią widząc , że jest to jedyny organizm ,który skutecznie radzi sobie z zimą . Dalej wprawdzie pisze , że „ona teraz doświadcza tego samego co ja’ , jednakże nie jest co do tego przekonana. Świadczą o tym wyraźnie jej niekonsekwencje w pamiętniku , gdy pisze o „rozwichrzonych zielonościach” w okresie zimowym.
8. „ Nie jest mi ciemno” , „przyjemny balsam „ oraz „dziwny rozbłysk” – tak jeżyna opisuje nadejście wiosny .Na pierwszy rzut oka nie jest to wcale oczywista aluzja . Bo oto nagle , zamiast opisu kwitnienia i zielenienia się, jeżyna robi „ w tył zwrot’ i próbuje sięgać w przeszłość. I jeszcze w tle ten tajemniczy przybysz.
W tym momencie pamiętnik się urwał . Dlaczego? Czy zniszczył go ten tajemniczy przybysz? Uważny Czytelnik pamięta przesłanie Ciernistego Ogrodu – to dopiero był jeden podrozdział. Oznacza to, że resztę trzeba odszukać tak , jak szuka się skarbu .Należy więc podany mi fragment potraktować jako punkt zaczepienia do detektywistycznej pracy.
Na razie mogę powiedzieć ,że końcowe tajemnicze słowa tej części pamiętnika mogą mieć tylko dwa wyjaśnienia:
1.Tajemniczy przybysz to ptak – najprawdopodobniej skowronek . Jego śpiew jest magiczny . Działa on na „ struktury pamięci , które same się otwierają „ , czyli po prostu pąki . One jedyne nie umierają nigdy , w związku z czym przechowują w sobie pamięć o zeszłorocznym wyglądzie jeżyny we wszystkich stadiach jej kołowego życia .
2. To wyjaśnienie , choć bardzo dziwi , również zasługuje na uwagę . Czy to w ogóle możliwe , żebym tym tajemniczym przybyszem był ja? Ale jeśli tak jest istotnie , chapeau bas dla intuicji jeżyny! Na pewno jednak wyjaśnienie to jest całkowicie wykluczone w przypadku pierwszego okresu mojego pobytu w Mogilnie - jeżyna może co najwyżej kojarzyć pewne fakty .
Nie zamierzam tutaj już pastwić się dłużej nad moimi zapracowanymi Czytelnikami , gdyż ja sam jestem dopiero na początku drogi i nie ogarniam jeszcze nawet wszystkich podstaw bioliteratury .Co więcej ,wątpię ,by udało mi się to do końca życia . Dlatego proszę , aby Wasi potomkowie przejęli po mnie „pałeczkę sztafetową...
Jarosław Roman.
Ukończono: 18 grudnia 2015.r.