Duda-Gracz przyszedł na świat 20 marca 1941 roku w Częstochowie w domu przy ulicy Śniadeckich, gdy szalała zawierucha II wojny światowej, jako syn Pelagii i Adama. Dzieciństwo młodego Jurka nie było łatwe, bowiem po wojnie ojciec, a także w niedługim czasie starszy brat, trafił do więzienia. W tym okresie niezwykle ważna była dla niego matka – autorytet i wszelka ostoja. „Żelazną ręką prowadziła dom. Próbowała wyrwać ojca z więzienia, pod drzwiami oficera UB wysiedziała zmianę bielizny dla brata, żeby mieć pewność, że żyje. (...) Mama była początkiem i końcem wszystkiego. Narodzinami i śmiercią”. W 1948 roku Jurek rozpoczął naukę w Szkole Podstawowej nr 9 przy ulicy Sobieskiego. Lata spędzone w tych murach wywarły na nim niesamowite wrażenie, gdyż czuł się cząstką ogromnej społeczności szkolnej i klasowej. Już wtedy zanotował we wspomnieniach: „To tylko okrutny czas bawi się z nami w chowanego, ale wszyscy ze mną jesteście i wszystkich Was zabiorę, jak Wy mnie, kiedy przyjdzie nasza kolej i trzeba będzie stąd odfrunąć do niebieskiej dziewiątki”. Lata szkolne to także dla przyszłego malarza zetknięcie z przenikającymi się sekretami śmierci i erotyzmu, które jako urazy doznane w dzieciństwie, powrócą później na płótna malarskie. We wspomnieniach kilkunastoletniego chłopca maluje się m.in. „pogrzeb mojej babki we wsi Władowice. (...) Pamiętam tę wiejską chałupę. Było bardzo gorąco i kiedy otworzono drzwi, gdzie leżała babcia w trumnie, na stole, obstawiona świecami, przeraziło mnie to, że po jej twarzy łaziły muchy.”
W 1955 roku Duda-Gracz rozpoczął kolejny etap kształcenia – w Liceum Plastycznym w Częstochowie mieszczącym się wówczas przy ulicy Wolności 44. W tym czasie pojawiła się jedna z najważniejszych osób w jego życiu – profesor Edward Mesjasz, który nauczył go nie tylko warsztatu malarskiego, ale także albo przede wszystkim wierności sobie i zachowania własnej osobowości. Kontynuując edukację, ukończył Wydział Grafiki filii krakowskiej Akademii Sztuk Pięknych w Katowicach, by powrócić tutaj w 1982 roku po habilitacji i docenturze na Wydziale Malarstwa Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie jako wykładowca. W latach 1992 – 2001 wykładał także w Europejskiej Akademii Sztuk w Warszawie, a potem, aż do śmierci na Uniwersytecie Śląskim w Katowicach. W 1994 roku powstała w Częstochowie jego galeria autorska, która przestała istnieć, zgodnie z wolą twórcy pod koniec 2004 roku.
W swym niezbyt długim życiu, które zakończyło się dla Dudy-Gracza 5 listopada 2004 roku podczas snu, na plenerze w Łagowie , zostawił po sobie spuściznę, która uczyniła z niego twórcę światowego formatu. Wszystko co stworzył, wyrosło z jego – jak mawiał –„choroby na Polskę”. Był tytanem pracy, o czym świadczy nie tylko jego dorobek twórczy, ale i całe życie. Miał sto sześćdziesiąt osiem wystaw indywidualnych w kraju i za granicą, m.in.: w Berlinie, Londynie, Paryżu, Rzymie, Moskwie, Wiedniu, Chicago, Lipsku, Nowym Jorku, uczestniczył w trzystu pięćdziesięciu dziewięciu wystawach indywidualnych w kraju i poza granicami, był twórcą niezapomnianych cykli malarskich: „Motywy i Portrety” 1968 – 1979, „Motywy”, „Tańce”, ”Dialogi Polskie” 1980 – 1983, „Obrazy Artystyczno – Historyczne” 1985 – 1991, „Pejzaże Polskie” i „Obrazy Prowincjonalno-Gminne” – od 1986, „Golgota Jasnogórska” 2000 – 2001, „Chopinowi” 1999 – 2003. I choć malarstwo zajmowało go najbardziej, to poczynił także kilka teatralno-operowych realizacji scenograficznych:w Teatrze Śląskim w 1981 roku do „Filomena Marturano” w reżyserii Macieja Pawlickiego,w Operze Śląskiej w 1988 roku do Carmen w reżyserii Marii Fołtyn i kilkanaście lat później – w 1999 roku do „Don Giovanniego” Wiesława Ochmana, „Kaliguli” w 2003 roku w reżyserii córki – Agaty Dudy-Gracz. Tworzył także dla Teatru Witkacego w Zakopanem, Teatru Starego i Teatru im. Słowackiego w Krakowie oraz Centrum Sztuki Impart we Wrocławiu. Jak pisze Wiesława Konopelska: „Jeśli do tego dodać pracę pedagogiczną (...) wreszcie znajdywanie czasu na warsztaty w ukochanym Łagowie czy na Jurze Krakowsko-Częstochowskiej, to wyłania się z tego wszystkiego postać nieprawdopodobna: tytan pracy z nieprzebraną wolą uczestniczenia w tak szybko mijającym życiu, nienasycony uczestnik polskiej codzienności, komentator życia zwykłego człowieka (...)”
Jerzy Duda-Gracz w sprawach sztuki był bezwzględny i wszystko jej podporządkowywał. To był jego sposób na życie, swoiste narzędzie gry ze światem. Obrazy Dudy-Gracza niejednych denerwowały, obrażały, zniesmaczały, lecz jego malarstwo było takie jak on sam – było częścią świata, który malował, jego świata – z wadami i zaletami, pięknem i brzydotą. Zawsze miał jeden temat do malowania – Polskę, żyjąc w tym naszym „polskim piekle”.
Duda-Gracz budował swój zamknięty świat jakby przez szkło powiększające. Ten świat był wielowymiarowy, pełen zakamarków i nie odkrytych tajemnic. Jego prace były subiektywnym widzeniem otaczającej go rzeczywistości, ale i zapisem twórczej wyobraźni. W swojej ocenie świata, malarz nie zapominał o podstawowej zasadzie – miłości do ludzi, którą wielokrotnie podkreślał: „cały „ogród zoologiczny” moich postaci – moich cuchnących bab i dewotek, księży i towarzyszy, staruszek i grubasów, świętych i złodziei – malowałem zawsze z miłością, identyfikując się z nimi, bo wyszedłem spośród nich. Że najgorszy potworek jest namalowany z ogromną miłością, każda pupa wypieszczona aż do granic perswazji. Przecież z tych wstrętnych ludzi emanuje moje dla nich umiłowanie!”
Jego malarstwo zawsze budziło silne emocje. Przedstawiając ludzi o karykaturalnie zdeformowanych ciałach oraz używając czytelnych symboli, obnażał ludzkie wady – głupotę, nietolerancję, zakłamanie, chamstwo, lenistwo, ślepą fascynację pieniądzem i kulturą amerykańską. Na obrazach Dudy-Gracza nie znajdziemy pięknych, zgrabnych kobiet z pokazów mody. Wręcz przeciwnie, płótna te przesączone są grubymi postaciami, które wyzwalają w twórcy wiele ciepła i czułości. „Grubaski zacząłem kochać i malować na przełomie lat 60. i 70., kiedy pracowałem w robotniczej dzielnicy Katowice – Wełnowiec. (...) Grubaski mają w sobie dużo delikatności i miłości”.
Z całego bogactwa dorobku Jerzego Dudy-Gracza szczególnie ujmują dwa cykle, z którymi zetknęłam się w Częstochowie. Pierwszy z nich – wzbudzający liczne kontrowersje to Golgota Jasnogórska. Marzenia o namalowaniu Drogi Krzyżowej przewijały się już w głowie młodego Jurka, jednak zamiar ten dojrzał dopiero w latach 1981 – 1983, kiedy to powstały pierwsze szkice i ogólny zamysł projektu. Znaczący wpływ na to miał wcześniejszy udział w plenerze jasnogórskim oraz wielomiesięczny pobyt w świętym miejscu, połączony z malowaniem i wnikliwymi obserwacjami. Obrazy z tego cyklu powstawały przede wszystkim w Szczyrku, Łagowie, Nadrzeczu, gdzie twórca pracował niemalże od świtu do nocy. Po roku intensywnych prac, w trakcie których nie brakło chwil zwątpienia i rezygnacji, powstało osiemnaście stacji (do tradycyjnych czternastu, artysta dołączył jeszcze cztery: „Zmartwychwstanie”, „Tomasz”, „Galilea i Wniebowstąpienie”), zawieszonych na górnej kondygnacji wejściowej części kaplicy Matki Bożej na Jasnej Górze.
W ten sposób Duda-Gracz pozostawił trwały ślad obecności w mieście swego dzieciństwa, ślad który jednych zachwyci, innych zirytuje, a nawet rozdrażni swoistym „świętokradztwem”, chociażby przez wprowadzenie własnej osoby do stacji V – „Opowieść o Cyrenejczyk”, a może także sprowokuje do chwili zastanowienia, kontemplacji i refleksji. Golgota Jasnogórska to swoiste votum Dudy-Gracza, które prowadzi każdego człowieka po jego własnych doświadczeniach w stosunkach z sacrum oraz pozwala interpretować poszczególne stacje według własnego sumienia. Analiza ta nie zawsze musi być odkrywcza, mimo to za każdym razem wiąże ze sobą współczesność z przeszłością, treści egzystencjalne i pełną emocji publicystykę. Sceny męki Chrystusowej zaproponowane przez Dudę-Gracza pomagają przeżywać to wyjątkowe wydarzenie. Jak pisze Władysław Ratusiński: „Te przedstawienia, które mogą szokować, mają z pewnością na celu wstrząśnienie oglądającym, zwrócenie uwagi na istotę religijnych tajemnic (...)”. Artysta celowo umieszcza dramat Męki Pańskiej w polskich realiach, aby zaznaczyć, że to wszystko nie działo się dawno, ale dzieje się tutaj, obok każdego z nas, w katolickiej Polsce, z całym jej bagażem doświadczeń. W stacjach spotykają się uczestniczy wojen, walk, kombatanci, pokrzywdzeni, powstańcy, ofiary Katynia, przez co nasuwa się paralela cierpienia Jezusa z męką narodu polskiego. Jednocześnie takie otoczenie umierającego Jezusa doskonale podkreśla, ze Chrystus nie umarł jedynie za dwunastu Apostołów, ale za wszystkie pokolenia, które wpisane zostały w jego zbawczy plan. Wszyscy oni okazują Mu swe cierpienie, łącząc się w niezmierzonym bólu i smutku w ostatniej drodze. „Golgota Jasnogórska” to na pierwszym planie samotna walka Chrystusa za nas wszystkich, podczas gdy na drugim – w tle – jesteśmy my i święci z jakże charakterystyczną dla warsztatu Jerzego Dudy-Gracza narracją, z potworkowatymi dziećmi, tłumem dorosłych o szarych, kartoflowatych twarzach oraz masą akcesoriów sytuacyjnych (m.in. krzyży, świec i feretronów). Jerzy Duda-Gracz, jak podkreśla ojciec Jan Golonka – wieloletni kustosz zbiorów na Jasnej Górze, pozostawiła w tym miejscu trwały ślad swojej obecności, gdyż „Golgota Jasnogórska” niemalże za każdym razem „będzie pomagała pielgrzymom przeżywać powstanie z małości, przywar i grzechów do godności „Dzieci Bożych”.
Setki godzin spędzonych na słuchaniu chopinowskich utworów, kilka zdartych odtwarzaczy CD i kilkaset zniszczonych płyt, a przede wszystkich niesamowite pochłonięcie i zachłyśnięcie się muzyką wielkiego kompozytora zaowocowało cyklem „Chopinowi”. Podczas czteroletniej pracy nad projektem powstało dwieście dziewięćdziesiąt pięć prac (więcej niż utworów Chopina, gdyż są wśród nich dyptyki, tryptyki i poliptyki). Etiudy, Pieśni i Preludia namalowane są akwarelą, jako utwory „lżejsze”, pozostałe zaś w technice olejnej. Osobną grupę stanowią Całuny, malowane na luźno wiszących kawałkach tkanin, reprezentujące utwory zaginione.
Tych dwieście dziewięćdziesiąt pięć prac narodziło się w dziewięćdziesięciu dwóch miejscowościach, m. in. w Częstochowie, a ich tematem jest Ojczyzna, Człowiek i Natura, czyli nieznany los oraz wzajemne uwikłania jego poszczególnych elementów. Wyobraźnia artysty, jak konkluduje Krzysztof Frey: „implikowana muzyką Chopina wprowadza nas w sferę egzystencjalną, szczęścia, tragedii, eschatologii, rzeczy ostatecznych, penetruje transparentnie byt ludzki w obiektywie malarskiej i muzycznej fakturze. Przechodzi do śmierci i dalej w zaświaty w finale – są to całuny (...) malarskie arcydzieła w akrylu i temperze, cienie utworów, apel poległym dziełom Chopina.”
Obrazy te powstały z czystej potrzeby serca malarza, który pragnął uchwycić to, co ulotne i przemijające, jakby chciał przez to powiedzieć exegi monumentum. Aby obrazy te mogły przekazać pełniej za pomocą języka malarskiego niepowtarzalne piękno utworów muzyka z Żelazowej Woli, ich rytm i tempo, Duda-Gracz wprowadza jako uzupełnienie „nostalgicznych, tajemniczych, radosnych, a zarazem wizyjnych pejzaży elementy figuralne, wśród nich unoszące się w powietrzu, wirujące, tańczące i pląsające postacie ni to świtezianek, ni rusałek, a także młodych chłopców i dziewcząt z narzuconymi na ramiona wzorzystymi strojami ludowymi z różnych regionów Polski.”
Swoisty jest stosunek malarza do Częstochowy, na którym zaważyły nie tylko doświadczenia z dzieciństwa, ale także fakt, że jego rodzinne miasto nie potrafiło go przyjąć jako wielkiego twórcy. Żal ten widoczny jest w słowach artysty: „Myślę oczywiście o (...) Częstochowie – Sanktuarium Duchowym Narodu i Mieście Złym, Podłym. O Częstochowie Świętości, Modlitw, Miłości i Piękna oraz Częstochowie Ciemnogrodu, Obłudy, Biedy i Pogardy. Myślę o Częstochowie, z której uciekłem do lepszego świata, ale którą przecież nosiłem ze sobą gdziekolwiek szedłem, bo była we mnie zawsze, na co mam dowód w każdym obrazie, jaki w życiu namalowałem”.
W albumie "Powroty" z 1994 roku tak oto napisał o ponownym spotkaniu z rodzinnym miastem: „Trudno jest mówić, kiedy się powraca. Szansa powrotu do Częstochowy została mi dana po 53 latach życia i 25 latach pracy artystycznej, poprzez sztukę. Do tej samej Częstochowy, którą w 1962 roku opuściłem, odfruwając w dorosłe życie (...) A przecież jednak, gwoli sprawiedliwości, muszę pamiętać, uciekałem od niej. (...) Wracam do niej ujawniając swoje przywiązanie i swój prowincjonalizm, chociaż jest to przyznanie może spóźnione i anachroniczne.”
Jak podkreśla wiele osób, w ostatnich dniach przed śmiercią malarz obsesyjnie się spieszył, jakby przeczuwał, że nie zdąży czegoś dopełnić, z czymś zdążyć, jakby był „wpół drogi”. Jak opowiada jego przyjaciel – Roman Lonty, sądzić można, że swoim nadzwyczajnym zmysłem wyczuł „gorzki smak” swego życia, które niebawem zgasło, jak świeca na wietrze...
On odszedł, ale została po nim sztuka przez wielkie „S”, o której mówił takimi słowami: „maluję świat, który odchodzi, umiera, gdzie więcej jest snu, zdarzeń z dzieciństwa, świat w pejzażu przedindustrialnym. Na moich obrazach nie ma drutów telefonicznych, kabli, anten satelitarnych, samochodów, samolotów – tego wszystkiego, co zaprowadzi człowieka z powrotem na drzewo", jeżeli nadal będzie się tak intensywnie rozwijał pod tym względem. (...) Maluję to, co mi w duszy gra; im bardziej człowiek pierniczeje, tym lepiej wie, że odchodzi, a z nim cały ten świat. Z upływem czasu rodzi się czułość i tęsknota za tym, co bezpowrotne.”
I niechaj te słowa będą podsumowaniem rozważań o wielkim twórcy, który już na zawsze zostanie częścią miasta nie do końca potrafiącego być dumne z artysty „dużego formatu”.