Wołoka w języku rosyjskim oznacza pas ziemi oddzielający dwa zbiorniki wodne, przez który przeciągano łodzie. Wołoką lub też wołokiem nazywano samą czynność przeciągania. Wreszcie "Wołoka" to tytuł kolejnej, po Wilczym notesie, książki Mariusza Wilka, stanowiącej ciąg dalszy opowieści o północnych rubieżach Rosji, widzianych oczyma podróżnika, pisarza, eseisty, inostranca – Polaka.
Kiedy w 1991 roku Wilk znalazł się w Moskwie jako korespondent Gazety Gdańskiej i obserwator upadku Sowieckiego Sojuza, nic nie wskazywało na to, że decyzja
o przyjeździe do rozkładającego się imperium odmieni całe jego życie. Polityczne rozgrywki szybko go znudziły, a plajta gazety, której był wysłannikiem, postawiła przed nim zasadnicze pytanie: co dalej? Wracać do Polski czy zostać i działać na własną rękę?
Został.
Paradoksalnie w kraju łagrów i kołchozów znalazł swobodę, której tak brakowało mu w Polsce i Stanach Zjednoczonych. Zaczął podróżować, odkrywać Rosję – tę prawdziwą, rosyjską duszę, nie moskiewski szum i gwar zatłoczonych ulic. Kontakty z ludźmi, pierwsze podróże - Leningrad, Pribałtyka, półwysep Jamał, Charków, a także literatura staroruska uświadomiły mu, że poznawanie rosyjskiego ducha to zadanie na całe życie.
We wrześniu 1992 roku zrodził się pomysł, by udać się na Północ, nad Morze Białe. To miał był kilkudniowy wyjazd, wytchnienie od Rosji targanej konfliktami zbrojnymi
w Gruzji i Abchazji, od Rosji, jawiącej się jako kalejdoskop obrazów, które nie chciały dać się poukładać w całość.
Wyspy Sołowieckie oczarowały Wilka na tyle, że postanowił zostać tu na stałe.
Z obserwacji, rozmów, przemyśleń i codziennego wrastania w tę tajemniczą ziemię wyłonił się materiał na pierwszą książkę, Wilczy notes. Wkrótce okazało się, że refleksji i pomysłów wystarczy i na kolejną, bo świat Sołowek, ukształtowany przez monastyr, w którym w XVII wieku schronili się staroobrzędowcy, opierając się reformom patriarchy Nikona i łagier, którym stał się monastyr w czasach radzieckich, zafascynował i zniewolił dziennikarza. Wilk szybko uświadomił sobie, że ten niewielki archipelag wysp na Morzu Białym jest niczym Rosja w pigułce, stendhalowskie zwierciadło, w którym przegląda się cały kraj. To niewyczerpana i nie odkryta skarbnica wiedzy o rosyjskiej mentalności i kulturze. Wasylicz, jeden z bohaterów sołowieckich opowieści, zwykł mówić, że aby poczuć smak morza, wystarczy wypić jeden łyk. Sołowki to taki łyk Rosji, który daje pojęcie o smaku całości. Gdyż Rosji nie sposób pojąć rozumem, jak to określił poeta Fiodor Tiutczew, nie sposób zwykłą miarką mierzyć. Ma w sobie tyle skrytej dumy, że w Rosję można tylko wierzyć.
Wiara w możliwość zrozumienia fenomenu Rosji zaprowadziła Wilka na północne rubieże. Tu w ciszy poranków, gdy świat staje się na jego oczach, buduje swoją Wołokę.
Teksty, które składają się na drugi tom opowieści sołowieckich, były drukowane
w paryskiej Kulturze w latach 1998 – 2000, a po śmierci redaktora Jerzego Giedrojcia – na łamach Plusa – Minusa (dodatku do Rzeczpospolitej) w latach 2001 – 2002. Pierwotne przeznaczenie owych tekstów jako korespondencji prasowej determinuje ich formę – są to niewielkie fragmenty przeznaczone do publikacji, powiązane ze sobą tematycznie. Pisarstwo Wilka włącza się tu w szeroki nurt gatunku, znanego w Rosji od XIV wieku jako skazania inostrancow o Rossii (opowieści obcokrajowców o Rosji). Różnica polega na tym, że
w przeciwieństwie do swoich poprzedników Polak wie, o czym pisze. Można się nie zgadzać z jego poglądami, ale nie można mu zarzucić niekompetencji i nieznajomości tematu. Na kartach Wołoki wielokrotnie wdaje się w polemikę z autorami innych utworów aspirujących do miana kompendiów wiedzy, zarzucając im brak kompetencji i zbytnie popuszczanie wodzy fantazji, jak na przykład Stefanowi Bratkowskiemu, autorowi Pana Wielkiego Nowogrodu, czy Krystynie Kurczab – Redlich, która utożsamia Rosję z Moskwą
i wypowiada się o niej z moskiewskiej perspektywy, nadając swym sądom charakter niemalże prawd niepodważalnych. Dostaje się także Herlingowi – Grudzińskiemu, którego duchowy patronat wyczuwa się w tekście (choćby we fragmentach dotyczących Jercewa), jednak grymas niesmaku wywołuje pytanie pisarza o sprzedaż Innego Świata w moskiewskich księgarniach, podczas gdy Wilk chce mu przekazać, iż odnalazł w Jercewie Polaka, współwięźnia łagru, z którym Grudziński prawdopodobnie dzielił los zeka.
Wyjątkowość Wołoki na tle innych relacji obcokrajowców o Rosji tkwi, moim zdaniem, w świadomości autora, iż żeby cokolwiek zrozumieć trzeba żyć w Rosji, bo tylko tu żyje się prawdziwie. Józef Czapski jest autorem stwierdzenia, że można pisać o kraju,
w którym się było mniej niż sześć tygodni albo więcej niż dziesięć lat. Wilk spędził w Rosji wystarczająco dużo czasu, by wiedzieć, kiedy ktoś opisuje miejsce, które naprawdę widział,
a kiedy powiela schematy przejęte z innych relacji. Dlatego niewprawny czytelnik może posądzić Wilka o zarozumiałość względem innych pisarzy, jednak ten, kto ma jako takie pojęcie o Rosji, spostrzeże, że nie zarozumialstwo i pycha kierują Wilkiem, a chęć dania wiarygodnego obrazu kraju, o którym – zwłaszcza w Polsce, utrwaliło się nazbyt wiele kłamliwych stereotypów.
Wołoka nie jest zwykłym dziennikiem podróży, opisem miejsc, do których autor dotarł i zdarzeń, których był świadkiem. Choć zasadnicza część opowieści niewątpliwie takim dziennikiem jest. Chodzi o Karelską tropę, która stanowi zapis przeprawy jachtem „Antur” przez Kanał Białomorski, tytułową wołokę, latem 1999 roku. Pozostałe dwie części – Zapiski sołowieckie z lat 1998 – 1999 i Dziennik północny z lat 2001 – 2002, mają charakter rozprawy, w której historia przeplata się ze współczesnością. Wilk prowadzi nas przez świat pierwszych kolonizatorów Północy, szesnastowiecznym szlakiem angielskich kupców, przez Rosję Piotra I, wreszcie przez trud budowniczych Biełomorkanału, do Jercewa, Miedgory, nad Jezioro Oneskie. A wszystko to jakby od niechcenia, językiem prostym, lapidarnym, zbliżonym do potocznego, ale bardzo ekspresywnym, niekiedy dosadnym. Nie stroni on od ruskiej bladzi i matów (przekleństwa), co sprawia, że opowieść staje się bardzo sugestywna, wciąga nas w osobliwą dal Północy.
Wędrówce przez zapomniany świat ruskich wsi i miasteczek towarzyszy nieustanne odwoływanie się do tradycji literackiej – zarówno rosyjskiej jak i polskiej oraz refleksja
o naturze pisania, która jest drugim głównym zagadnieniem poruszanym na kartach Wołoki. Przewodnikami duchowymi dalekich wypraw są Szałamow i Herling - Grudziński – to z ich relacji Wilk czerpie pierwsze wiadomości o rosyjskich głubinkach i mużykach, konfrontując je z własnymi spostrzeżeniami. Podczas podróży robi zapiski, notuje myśli, sny, przebieg drogi, rozmowy z ludźmi, nazwy roślin, smak potraw i co ciekawsze przepisy kulinarne.
W ten sposób powstaje konstrukcja o dość nieskrępowanej formie, coś na kształt niekończącej się opowieści, całość, którą dowolnie można uzupełniać o nowe elementy, gdyż „Wilkowe bajanie” o Sołowkach i Rosji zdaje się nie mieć końca. Dziennikarz snuje fabułę od siebie, swobodnie skacze z tematu na temat, od zdarzenia do zdarzenia, łączy wspomnienie z dniem dzisiejszym, pisze swoją tropę.
Bo dziennik ma wiele wspólnego z tropą – głosi zdanie otwierające trzecią część Wołoki. Tropa w żargonie myśliwskim oznacza wilcze ślady. To znak, który nie prowadzi
w żadnym konkretnym kierunku, jest tropem pozostawionym przypadkowo, niezamierzenie, wręcz lekkomyślnie. Książka Wilka jest zatem takim śladem pozostawionym po sobie, zaznaczeniem swojej obecności. Dodatkowo pozwala autorowi na porównywalną lekkomyślność, improwizację i swobodę w tworzeniu dzieła:
Moja tropa kapryśnie się pisze: to zygzakiem kluczy, jakby od kuli bieżała, to krąży - kołuje wytrwale z nosem przy ziemi, to w esach - floresach się gmatwa (jak w czasie zaprzeszłym), to blaknie i zanika
w jakimś trzęsawisku, by po chwili się wynurzyć z drugiej strony, to zastyga w błocie twardniejącym od mrozu, aby wiosną rozpłynąć się
w roztopie, to w słowach się odciska, to w odciskach palców, na papierze lub na piachu – czytamy w krótkim prologu Wołoki.
Już w pierwszych słowach Wilk informuje nas, z jakim rodzajem pisarstwa będziemy mieć do czynienia, lojalnie uprzedza, że krąg jego zainteresowań omija ludzkie skupiska
i wyświechtane frazy, unika miejsc zbiorowych kultów i masowej rozrywki, nie znosi świateł wielkiego świata. Ten, kto ruszy Wilczą tropą na bezludzie, w głąb północnych rubieży, odkryje wkrótce zapomniany, nie istniejący już świat karelskiej wsi, walących się monastyrów, niszczejących ksiąg, których nikt już nie czyta. Podróż ta jest metaforą drogi, którą każdy musi przejść sam, w głąb samego siebie, wydeptać własną tropę. Dlatego zasługuje Wołoka na uważną lekturę, a czas jej poświęcony, na pewno nie będzie czasem straconym.
Mariusz Wilk, Wołoka, Kraków 2005.