Louis Iribarne, tłumacz Doliny Issy, nazwał ją „zamaskowanym traktatem teologicznym, odkrywaniem zła w naturze” i w naturze ludzkiej. Porusza bowiem ona problemy ważne nie tylko dla bohatera powieści, ale i dla nas – ludzi XXI wieku. Pojawiają się tu pytania o sens egzystencji, cierpienia, śmierci, pytania o istnienie Boga, Jego istotę...
Czy Bóg jest dobry? Kto stworzył śmierć, skoro Bóg jest dawcą życia? Co się dzieje z człowiekiem po śmierci? Czy dusza może chorować tak samo jak ciało? Jak to jest, że jest się tym, kim się jest?
Miłosz nie daje rozwiązań tych dylematów, przeciwnie, mnoży pytania. Odszukanie odpowiedzi, dotarcie do istoty problemu pozostawia nam – czytelnikom. Nie jest to proste zadanie, a autor nie udziela żadnych wskazówek. Każdy z nas musi odnaleźć własną drogę do prawdy, zgłębić ukryty sens powieści.
Historia dojrzewania Tomasza Dilbiniuka stanowi fabułę i zarazem motywuje podjęcie najważniejszych pytań egzystencjalnych, pytań dotyczących sfery erotyki, sacrum i praxis ludzkiego życia . Przejściu z dzieciństwa do dorosłości, odkrywaniu świata dorosłych, który w rzeczywistości jest światem natury, towarzyszy poznanie śmierci, cierpienia i zła. Przejście to jest procesem nieodwracalnym, wpisanym w byt każdego młodego człowieka, na nic zda się tu bunt i sprzeciw – nie można uciec przed światem, przed życiem.
A świat jest, jaki jest: olśniewający, ale i okrutny – piękno przeplata się z cierpieniem, miłość z bólem. Opowiadając o tym wszystkim, Miłosz tworzy przypowieść o filozoficznym rozdarciu, jakie staje się udziałem człowieka: o doznawaniu świata, który zachwycając tym, czym jest, jednocześnie wymaga buntu w imię tego, jaki być powinien .
W niniejszej pracy chciałam przyjrzeć się procesowi przekraczania przez Tomasza granicy między dzieciństwem a dojrzałością, procesowi kształtowania się osobowości bohatera, odnajdywania tożsamości, własnego „ja”.
Ze względu na charakter tej pracy, a także ograniczenia formalne, przedmiotem swych dociekań uczyniłam jedynie te wydarzenia, które, według mnie, odcisnęły największe piętno na postawie bohatera. Starałam się wybrać te spośród nich, które najpełniej ukazują określone etapy inicjacji, wprowadzają w porządek świata i jego ciemne strony – w śmierć, cierpienie, erotykę i zło. Jestem świadoma tego, że wszystkie zdarzenia, które stają się udziałem bohatera, stanowią jakby piec, w którym wypala się „ja” młodego Tomasza, lecz mam nadzieję, że pominięcie niektórych z nich nie zniekształci obrazu drogi, jaką przebył Dilbiniuk: od niewinności dzieciństwa do świadomości dorastania.
Między prawdą życia a prawdą literatury
Byłbym kim innym,
gdyby nie moje szczęście dziecka w parku szeteńskim
Cz. Miłosz, Szukanie ojczyzny
Czytając Dolinę Issy trudno oprzeć się pokusie identyfikowania autora z bohaterem powieści. Sam Miłosz kategorycznie protestuje przeciw takiemu odczytywaniu historii Tomasza. Powinniśmy wierzyć twórcy na słowo: skoro Tomasz to nie Miłosz, sprawa powinna się w tym miejscu zakończyć, ale ...
Jan Błoński powiedział kiedyś, że „własna przeszłość stanowi dla artysty materiał twórczości i czasem tylko przez otwarcie drzwi własnej przeszłości pisarz może próbować wywlec na światło dnia wydarzenia, które uczyniły go człowiekiem sztuki, czyli historykiem tego, co niezrozumiałe” . W ten sposób Błoński rozumie Dolinę Issy, twierdzi, że stanowi ona klucz do źródeł twórczości Miłosza, klucz do losów pewnego młodego chłopca, którego dalszych przypadków wolno nam się już tylko domyślać . Nasuwa się pytanie, jak daleko możemy snuć te domysły? Czy wolno nam w postaci Tomasza widzieć młodego Miłosza?
Myślę, że w tym wypadku takie utożsamienie byłoby nadinterpretacją. Sam autor
w rozmowach zarówno z Renatą Gorczyńską, jak i Aleksandrem Fiutem przyznaje, że zawarł w powieści wiele „elementów wziętych z życia, ale akcja powieści to zupełnie co innego – ona ma swoją strukturę symboliczną. Postacie i akcja to dwie różne sprawy” .
Postacie są nie tyle autentyczne, co wzorowane na autentycznych: posiadają pewne cechy biografii, czasem wygląd fizyczny, ale cała dalsza historia jest jedynie literaturą, nie ma związku z tymi osobami . Tak było na przykład z historią Magdaleny. Z jednej strony jest to przywołanie niemal mistycznego doznania z dzieciństwa, kiedy Miłosz jako dziesięcioletni chłopiec wszedł do środka starej kapliczki, gdzie zobaczył szczątki trumny, a w niej sukienkę z atłasu i pantofelki. Kobieta, która była tam pochowana śniła mu się przez całą noc, nazwał ją w myślach księżniczką . Z drugiej strony postać Magdaleny łączy się z zabobonem, z makabryczną wręcz praktyką przebijania kołem: „to wszystko zdarzyło się naprawdę. Odkopali grób i przebili kołem. To było w tysiąc dziewięćset dwudziestym drugim roku, zdaje się, czy dwudziestym trzecim” – powie Miłosz swemu rozmówcy.
A więc wszystko, o czym jest mowa w książce jest opisane wiernie, wszystko to zdarzyło się kiedyś w dzieciństwie autora, choć na obszarze różnych miejsc, a mimo to Dolina Issy nie jest powieścią autobiograficzną. Dla Miłosza, który widział siebie jedynie w roli poety, nie jest nawet powieścią. Więc czym jest? „Dziwactwem” i baśnią – odpowie noblista.
Przeniesienie wspomnień z dzieciństwa na karty powieści było celowym zabiegiem kuracyjnym. Przystępując do pracy nad Doliną Issy Miłosz, jak sam przyznaje, był w wielkim kryzysie, w twórczym impasie: nie mógł pisać wierszy. Zagłębienie się w siebie, swoisty powrót do korzeni miał pełnić rolę katharsis i rzeczywiście: po napisaniu Doliny ... stopniowo wraca wena poetycka. Jednocześnie musiał Miłosz wytworzyć pewien dystans, by to, o czym pisze nie było zupełnie intymne. Dlatego, mimo że dolina Issy jest tak naprawdę doliną rzeki Niewiaży, nie mógł autor pisać o Niewiaży – nie byłaby to fikcja, ale prawdziwa nazwa rzeki; historia Tomasza stałaby się w ten sposób zupełnie osobista .
Jak pisał Tomasz Burek „autobiografia [...] w swojej klasycznej formie to życie indywidualne ujęte i osadzone w całości; jest ona zawsze czynną krytyką życia, heroizmem, tragedią, ponieważ po jej napisaniu nie powraca się już do siebie sobą” . Ta swoista definicja może być argumentem przemawiającym za tym, że Dolina Issy autobiografią jednak nie jest. Dlaczego ją tu przywołuję? Otóż, moją uwagę zwróciło jedno zdanie: autobiografia jest „tragedią, ponieważ po jej napisaniu nie powraca się już do siebie sobą” [podkr. moje – M. F.]. Jeśli Miłosz uważał siebie przede wszystkim za poetę, skoro pracę nad Doliną Issy traktował jako lek na niemożność tworzenia poezji, a proces oczyszczenia, jaki przeszedł w trakcie pisania powieści, pozwolił mu na otworzenie weny poetyckiej, powrócenie do „siebie samego”, do siebie – poety, to w myśl tej definicji Dolina Issy autobiografią z całą pewnością nie jest.
I na tym można by cały spór zakończyć, jednak...
Odwołując się do artykułu Małgorzaty Czermińskiej , w którym autorka poddaje analizie teksty autobiograficzne, opowiadające o okresie dzieciństwa, których autorami są pisarze, zauważamy pewne analogie w zakresie kompozycji powieści Miłosza i analizowanych utworów. Chodzi tu głównie o określenie przestrzeni dzieciństwa.
Zarówno w autobiografii, jak i w powieści autobiograficznej o dzieciństwie przestrzeń ta podlega ścisłemu uporządkowaniu. „Ma postać czterech koncentrycznie ułożonych obszarów, z których każdy następny jest większy od poprzedniego. W centrum znajduje się dom – najlepiej jeśli jest on zarazem miejscem urodzenia. Obszar drugi, ściśle z domem związany, stanowi obejście gospodarskie i ogród, sad albo park. [...] Krąg trzeci stanowi dla domu wiejskiego pobliska i dobrze znana okolica ze wsią albo sąsiednim miasteczkiem [...]. Krąg czwarty to [...] olbrzymia, nieskończona reszta, wielki nieznany świat, otaczający krainę dzieciństwa” .
Konstrukcja przestrzeni w Dolinie Issy jest realizacją modelu autobiografii i powieści autobiograficznej o dzieciństwie. Jest więc dom rodzinny – dwór dziadków, w którym wychowuje się Tomasz. Jest sad, są Ginie, pobliskie Borkuny i Pogiry, są wreszcie echa Historii: daleki Kraków i Polska, do której zabierze Tomasza matka.
Jeśli przywołać słowa Miłosza, który na pytanie Aleksandra Fiuta, czy jakieś elementy dworu, w którym spędził część dzieciństwa [a przypomnijmy: był to dwór dziadków pisarza] przeniósł do powieści, odpowiedział: „Oczywiście, jak najbardziej. Przecież to jest bardzo ściśle wzorowane na Szetejniach” , „opis dworu, Szetejń, tam jest dokładny” – powstaje nam nie lada problem. Jest Dolina Issy autobiograficzną opowieścią o krainie dzieciństwa, czy nią nie jest? Trudne to pytanie i chyba nie można udzielić jednoznacznej odpowiedzi. Nie jest łatwo odciąć się tak zupełnie od własnej biografii, wiele danych biograficznych Miłosz zaszyfrował w toku opowieści, wprowadził wątki wybiegające w stronę fikcji i symbolizmu, wiele powiedział wprost. Nie jest Dolina Issy autobiografią, choć jednocześnie nią jest, ale jakby autobiografią duchową . Prawda życia i prawda literatury splatają się ze sobą, przenikają się, tworząc na poły autobiograficzną, na poły baśniową opowieść o dzieciństwie Tomasza i dzieciństwie w ogóle.
W Ogrodzie Dzieciństwa
Dzieciństwa mego blady, niezaradny kwiat
Osłaniały pieszczące, cieplarniane cienie.
Nieśmiałe i lękliwe było me spojrzenie
I stawiając krok cudzych czepiałem się szat.
L. Staff „Curriculum vitae”
Dolina rzeki Issy, w której na świat przychodzi Tomasz, sprawia wrażenie rajskiego ogrodu. Miłosz zabiera nas do krainy pełnej dzikiego ptactwa, leśnego zwierza, gdzie nie dotarła jeszcze Historia. Czas biegnie tu swoim rytmem, wyznaczany przez zmieniające się pory roku. Jest to świat nie dotknięty jeszcze znamieniem cywilizacji, wszystkie potrzeby mieszkańców doliny są zaspokajane w sposób naturalny – panuje tu kult gospodarki pierwotnej, przywiązanie do tradycji przodków.
Jednak arkadyjskość tego opisu jest pozorna, owszem jest to raj, lecz raczej raj utracony. Świadczy o tym choćby obecność diabłów: „osobliwością doliny Issy jest większa niż gdzie indziej ilość diabłów” – relacjonuje nam narrator.
Jakiż to raj, w którym harcują biesy?
Jest to wiec ogród naznaczony grzechem praojców – winą poznania. Taką samą skazę nosi w sobie Tomasz – nie przez przypadek urodził się w czasie, „kiedy dojrzałe jabłko spada z hukiem na ziemię” [str. 10]. Owo jabłko jest symbolem odwiecznego dążenia człowieka do poznania tajemnic Natury, przywodzi na myśl grzech pierwszych ludzi, którzy pragnęli posiąść boską wiedzę. Proces przekraczania granic poznania, którego uczestnikiem staje się Tomasz, jest równoznaczny z wygnaniem z raju, nie ma już powrotu do utraconego ogrodu niewinności . Owoc został zerwany. Tomasz wkroczył na ścieżkę gnozy. Odtąd będzie zgłębiał tajniki praw rządzących światem dorosłych i Naturą.
Rozpoczyna się opowieść...
Tomasz był „samotnym dzieckiem w królestwie, co zmieniało się tak, jak zechciał” [str. 19]. Królestwo to było krainą szczęśliwości, której granice wyznaczał dom i ogród. Z czasem zaczął poznawać najbliższą okolicę i jej historię. Pierwsze wyprawy poza obręb tego, co znane odbywał w towarzystwie Antoniny, chodził nad rzekę, gdzie przyglądał się piorącym kobietom. Niewinność dziecięcego spojrzenia, stan błogiej niewiedzy potęguje radość obcowania z naturą, odkrywania jej tajemnic. Tomasz poznaje otoczenie całym sobą, wszystkimi zmysłami. Każde wyjście z domu niesie w sobie radość odkrycia czegoś nowego. Podczas zabawy ze ślimakami dostrzeże po raz pierwszy różnicę miedzy sobą a dorosłymi: „zamyślać się nad białą obrączką na skorupie ślimaka to nie dla nich” [str. 20].
Wędrując po lesie Tomasz zapominał się, przepełniało go szczęście i zachwyt nad jego pięknem, mógłby tak iść godzinami. Podczas jednego z takich spacerów odkrywa w sobie niezwykłe uczucie: widok łasicy, wijącej się wśród drzew budzi w nim chęć posiadania. „Mieć. Gdyby w ręku miał strzelbę, strzeliłby, bo nie można tak trwać, kiedy podziw wzywa, żeby to, co go wywołuje, zachować na zawsze” [str. 24]. Strzeliłby i co wtedy? „Ani łasicy, ani podziwu, rzecz martwa na ziemi, lepiej, że oczy mu wyłaziły i że nie mógł prócz tego nic” [str. 24]. W jakiś czas później już nie zdoła oprzeć się temu pragnieniu, strzeli – z samej miłości do zwierzęcia i bardzo przeżyje swoją zbrodnię.
Tymczasem Tomasz nie poznał jeszcze, czym jest śmierć. Dopiero samobójstwo Magdaleny obudziło w nim świadomość trwania: „żyje się raz i tylko raz – od początku po koniec świata” [str. 54]. Odkrycie istnienia śmierci jednocześnie Tomasza przeraża i fascynuje. Sen, w którym widzi Magdalenę jako garść kości i jednocześnie młodą dziewczynę, kąpiącą się w rzece, sprawia, że zaczyna zadawać sobie pytania: „dlaczego ja jestem ja? Jak to możliwe, żebym, mając ciało, ciepło, dłoń, palce, musiał umrzeć i przestać być ja?” [str. 54].
Tomasz jeszcze długo nie znajdzie odpowiedzi na to pytanie, lecz z czasem zacznie rozumieć, że śmierć nierozerwalnie łączy się z życiem. Powodem do takich refleksji jest mimowolny udział w topieniu szczeniąt. Widok piesków o ślepkach powleczonych niebieską mgiełką wywoływał uczucie radości. Murza ufnie pozwalała zbliżać się do młodych, nie przeczuwając niebezpieczeństwa grożącego ze strony człowieka. Tomasz milcząco przyglądał się zabijaniu szczeniąt, które Pakienas wrzucał do Issy. Widział ich rozpaczliwe próby walki o życie. Nie potrafił nic zrobić, by temu zapobiec.
Świat polowań, w którym niepodzielną władzę sprawuje Romuald fascynuje Tomasza, ale także napawa lękiem. „Czemu jeśli się kocha naturę trzeba zostać myśliwym?” [str. 160]. Tomasz tęsknił do takiego porozumienia z przyrodą, jakiego nie ma – chciał czuć się częścią tego wszystkiego, co współtworzy las. Początkowo polowanie nie musiało być uwieńczone łupem, wystarczyło, że mógł być blisko dzikich zwierząt – na wyciagnięcie ręki. Jednak z chwilą otrzymania strzelby przekroczył próg poznania – został wprowadzony w krąg myśliwych, a to oznacza konieczność zabijania.
Trzymając w ręku strzelbę Tomasz uzmysłowił sobie, że posiada władzę, możność decydowania o czyimś życiu bądź śmierci. Zastanawiał się, czy ocalona przez niego kaczka dziękuje za życie, a jeśli dziękuje, to komu? Bogu? Czy Bóg podszepnął Tomaszowi, by jej nie zabił? Więc dlaczego jemu wydawało się, że to zależy tylko od jego woli?
Przyszła cicho. Przycupnęła na łóżku babci Dilbinowej i czekała... już niedługo...
Zetknięcie się ze śmiercią tak bliskie, tak bezpośrednie z jednej strony wyzwalało w Tomaszu uczucie radości, z tego, że on żyje nadal, jego serce wciąż bije, wzrok obejmuje każdy szczegół, z drugiej zaś wstrząsał nim spazm szlochu, ogarniała bezsilność, niemoc przeciwstawienia się prawom Natury. Nagle zobaczył babkę małą i bezbronną, staczającą heroiczną walkę o jeszcze jeden oddech. Z jej ust dobywało się charczenie, niesłyszalna modlitwa: „Jezu, u-ra-tuj” [str. 193]. I nadszedł koniec... Dla Tomasza było to czymś niepojętym: „nie była to już babka Dilbinowa, ale śmierć w ogóle, żaden jej własny kształt głowy, żaden jej własny odcień skóry” [str. 193]. Czuł lęk przed tym odczłowieczeniem, z drugiej strony dziwił się obojętności świata na śmierć człowieka: wieczór zapadał taki sam jak wczoraj, pogodny, zupełnie jakby to konanie babki odbyło się w innej przestrzeni.
W nocy powrócił sen o Magdalenie. Tomasz zaczął się zastanawiać, co się dzieje z człowiekiem po śmierci. Czy robaki mogą przedostać się do wnętrza trumny? Czy ciało rozsypie się w proch szybciej niż drewno, w którym jest zamknięte?
Babkę pochowano niedaleko grobu Magdaleny, Tomasz wyobrażał sobie ich spotkanie
w zaświatach. Wierzył, że gdzieś tam, po drugiej stronie, spotkają się obydwie, na pewno. Nie godził się na potępienie samobójczyni. „Potępieni są chyba tylko Ci, którzy w nikim nie budzą litości ani miłości” [str. 197]. Zastanawiał się, dlaczego ludzie kochają się dopiero po śmierci? Równocześnie rodził się w nim bunt wobec przemijalności życia. Wiedział, że każdy kiedyś umrze, ale nie potrafił zrozumieć, dlaczego dorośli mając tę świadomość, przyjmują to tak obojętnie. „Śmierć – samo przejście z jednego życia do drugiego – jest straszna” [str. 198]. A może jest zupełnie inaczej, może śmierć jest niekonieczna? I Bóg objawiłby ten sekret, gdyby tylko ludzie mocno chcieli?
Patrząc na trumnę babki, myślał Tomasz o własnej śmierci – i jego kiedyś także spuszczą na pasach do grobu. A mogło się to już spełnić, mógłby już nie żyć... Bo gdyby granat rzucony przez Wackonisa wybuchł pod łóżkiem Tomasza... Nawet nie poczułby, że umiera, obudziłby się gdzieś w innym czasie, w nie – istnieniu. Taką śmierć potrafi zaakceptować – szybką, bez świadomości umierania, bez cierpienia.
„Boże, spraw, żebym nie umierał powoli, jak babka” [str. 198].
Las mógłby być nawet rajem...mógłby...
Tomasz zaszywał się w głuszy zawsze, ilekroć chciał schować się przed spojrzeniem oceniających go oczu. Tu nie musiał zdawać przed nikim egzaminu, nie musiał nic udawać, mógł zapomnieć o sobie i cieszyć się samym obcowaniem z przyrodą. Jednak Tomasz był już świadomy istnienia cierpienia w naturze. Wracał myślą do chwili, gdy nie miał przy sobie strzelby, wtedy był naprawdę szczęśliwy, „bo właściwie zabijanie nie jest potrzebne” [str. 219]. Jednak samo posiadanie strzelby niejako domaga się, by zrobić z niej użytek.
„Broń zwiodła Tomasza na pokuszenie i bardzo źle wtedy wypadło” [str. 220]. Widząc wiewiórkę wijącą się wśród gałęzi „z samej miłości do niej, nie mogąc się oprzeć, strzelił”. Jednak łup nie tyle sprawił mu satysfakcję, co wywołał wyrzuty sumienia. Zwierzę nie potrafiło umrzeć, próbowało „wydrzeć z siebie śmierć, chwytając się łapkami za pierś w białej kamizelce, na której wystąpiła krwawa plamka” [str. 220]. „Tomasz klęcząc obok niej płakał, oddałby pół życia za to, żeby ją uratować, ale uczestniczył w jej agonii bezsilnie, ukarany przez ten widok” [str. 220 - 221]. Najbardziej bolała go świadomość, że skrzywdził stworzenie tak małe i bezbronne. Jeszcze tylko kilka drgnięć ciałka skręcanego niewyobrażalnym cierpieniem i już koniec... Tomasz wpatrywał się w martwe zwierzę, nie mogąc uwierzyć, że jeszcze przed chwilą bawiło się, zbierając orzechy. „Było to bardziej przerażające niż śmierć babki Dilbinowej” [str. 221]. Znów pojawiają się pytania o istotę umierania: „gdzie podziewa się jej [wiewiórki – moje, M. F] czucie, że ona jest ona, i jej ciepło i jej giętkość?” [str. 221] Czy zwierzęta maja duszę? Jeśli nie to „w takim razie „zabijając zwierzę, zabija się je na wieczność?” [str. 221].Świadomość niemożności odkupienia wiewiórki jest dla Tomasza trudna do zaakceptowania – przecież Bóg mógłby zbawić wiewiórkę, jeśliby tylko chciał...
Zagrzebał ją w mrowisku, nie mógłby zabrać jej ze sobą. Świadomość swego okrucieństwa przytłaczała go – zabił stworzenie słabe, nie spodziewające się niebezpieczeństwa. Próbował znaleźć dla siebie usprawiedliwienie, przywołał w pamięci ocaloną kaczkę. Stwierdził, że jednak to za mało. Czuł wewnętrzną potrzebę umartwienia się, chciał w jakiś sposób odkupić winę, uspokoić sumienie, które nazbyt skrupulatnie wyliczało grzechy. Dwudniowy post miał oczyścić umysł, przywrócić równowagę ducha, czuł, że to jest słuszne, że tak trzeba.
Tomasz zyskał ostrość spojrzenia, jakiej wcześniej nigdy nie doświadczył i nagle zrozumiał: on to już nie on, ale ktoś zupełnie inny i wszystko wokół niego było już inne. Coraz częściej zadawał sobie pytanie, dlaczego Bóg stworzył właśnie taki świat –
„w którym tylko śmierć i śmierć i śmierć”? [str. 225]. Jeżeli Bóg jest dobry, dlaczego nie można wyciągnąć ręki, żeby nie zabić, ani „przejść ścieżką, żeby nie deptać gąsienic czy żuków, choćby się starało nie deptać?” [str. 225].
Tomasz oddala się więc od krainy dzieciństwa, krainy niewiedzy, do której nie ma już powrotu.
Wychodzenie z Ogrodu
Rajska kraina niewinności pozostała już daleko za Tomaszem, lecz jeszcze nie wszystko dane mu było poznać, granica wiedzy nie została w pełni przekroczona. Właśnie to niepełne poznanie broni mu dostępu do świata dorosłych. By stać się pełnoprawnym członkiem tego świata, musi Tomasz odkryć i zrozumieć prawa nim rządzące, przebyć rytuał inicjacyjny, przekroczyć trzy kręgi wtajemniczenia: erosu, sacrum i praxis. I mimo że zgłębia kolejne tajemnice pod okiem przewodników, sam intuicyjnie musi rozpoznawać dobro i zło. Brakuje mu kogoś, kto powiedziałby, że coś jest dobre lub nie i chłopiec wiedziałby, że tak jest na pewno.
W sferę cielesnego pożądania wprowadza Tomasza Magdalena . Nie jest to jednak jego pierwsze zetknięcie się ze erosem, już wcześniej doświadczył tego „Czegoś”, z Onutè. „A To było takie: kładła się na wznak, przyciągała go do siebie i ściskała kolanami. Zostawali tak długo, słońce przesuwało się w górze, wiedział, że chce, żeby jej dotykał i robiło się Słodko. Ale to przecież nie była żadna inna dziewczynka, tylko Onutè, i nie mógłby się spowiadać z czegoś, co zdarzyło się jemu z nią” [str. 42].
Nawet po takim doświadczeniu ciekawość erotyczna Tomasza pozostawała jeszcze niezaspokojona. Chłopiec podgląda wiejskie dziewczęta, ale ich widok nie wzbudza w nim tylu emocji co Magdalena. Ilekroć przychodził na plebanię, kobieta dawała mu ciastka, jej postać wprawiała go w podziw. „Łączyło ich to, że on wiedział, jak ona wygląda, a ona nie wiedziała, że on wie” [str. 45]. Tomasz często przychodził nad rzekę, ukrywał się w konarach drzew i czekał niecierpliwie: przyjdzie czy nie przyjdzie? Wchodziła do wody „powoli, krok za krokiem, piersi rozchylały się na strony, a pod brzuchem była nie bardzo czarna; taka sobie” [str. 45 - 46].
Magdalena, choć nieświadomie, pełniła rolę przewodnika Tomasza po świecie miłości cielesnej. Mimo to chłopiec odnosił się do niej nieżyczliwie, choć nie miał właściwie żadnego powodu. Antonina, wymawiając jej imię spluwała i Tomasz wiedział, że nie należy chodzić na plebanię. Niejasne pogłoski o romansie księdza z gospodynią, jakie docierały do uszu chłopca przerażały go. Jak to? Więc ten, który z ambony „grzmi o ogniu piekielnym, sam był grzesznikiem”? [str. 46]. Tomasz zastanawiał się jaki sens i wartość ma rozgrzeszenie udzielane przez księdza, który w niczym nie różni się od innych ludzi? Myśli te niedługo zaprzątały uwagę chłopca, natomiast Magdalena zyskała sobie trwałe miejsce w jego pamięci.
„Żeby otruć się trucizną na szczury, trzeba stracić wszelką nadzieję” [str. 46]. Magdalena, odtrącona i odesłana daleko od tego, co kochała, popełniła samobójstwo. Po jej pogrzebie na plebani zaczynają mieć miejsce niezwykłe rzeczy. Powoli wśród mieszkańców wioski wzmaga się niepokój, szukano przyczyny zamieszania, ale nikt na razie nie odważył się wypowiedzieć głośno tego, czego wszyscy się domyślali.
Duch Magdaleny nie chciał opuścić miejsca, gdzie zaznał szczęścia. Z czasem plebania przestała mu wystarczać i upiór dokazywał w całej okolicy. Wkradł się nawet do snu Tomasza, w którym erotyka mieszała się z wizą rozkładu ciała. Jednak w rzeczywistości ciało Magdaleny nie uległo zepsuciu, o czym przekonali się mężczyźni, którzy postanowili zakończyć harce zjawy. Nocą udali się na cmentarz, odkopali grób: ciało kobiety leżało odwrócone twarzą w dół, nie zauważyli przykrego zapachu rozkładu – pewny znak, ze mają do czynienia z upiorem. Pośpiesznie odcięli trupowi głowę, a serce przebili kołkiem. Po tej nocnej wyprawie życie w wiosce wróciło do normy, ludzie powoli zapomnieli o Magdalenie. Jedynie Tomasz nie zapomniał o niej nigdy, przechowywał w swej pamięci niezatarty obraz kobiety, która przedłużyła swoje życie przenikając w sen chłopca.
W docieraniu do tajemnic Absolutu „pomocny” staje się Dominik Malinowski, syn najuboższej wdowy w Giniu. Nie jest on jednak stricte przewodnikiem po sferze sacrum, jest raczej „kusicielem”, który sam chcąc znaleźć dowód na istnienie Boga, mimowolnie wystawił wiarę Tomasza na ciężką próbę. Matka Domcia dzierżawi sad od dziadka Tomasza, dzięki czemu „kuszenie” odbywa się w scenerii ogrodu, jednak nie rajskiego, choć pod sklepieniem z gałęzi jabłoni.
Dominik zwątpił w miłosierdzie Boże, gdyż jego modlitwy pozostawały nie wysłuchane. Prosił, by Bóg zlitował się nad jego matką, która rozpaczała nad ich nędzą. „Nie może być żebyś Ty nie widział jak martwi się moja matka. Spraw cud, a ja Tobie oddaję siebie i zabij mnie zaraz, pozwól tylko cudu doczekać” [str. 82]. Jednak Bóg okazał zupełną obojętność. Obserwując ludzi w kościele, Domcio doszedł do wniosku, że On sprzyja silniejszym – tak jak chłopiec górował nad psem, którego był w mocy zabić, tak Bóg góruje nad człowiekiem. Wiara Dominika opierała się już tylko na strachu przed piekłem. A co jeśli Bóg nie istnieje? „Jeżeli księża plotą bajki i Bóg zupełnie nie zajmuje się światem? Jeżeli nieprawda, że wszystko widzi, bo sam nie ma na to ochoty? (...) Może nawet Boga wcale nie ma i nikt nie mieszka w niebie”? [str. 83-84]. Domcio stara się znaleźć sposób, by tak obrazić Boga, aby Ten ujawnił Swoją obecność. W końcu postanawia zbezcześcić opłatek – Ciało Chrystusa.
Tomasz staje się mimowolnym świadkiem tego eksperymentu, biegł za Domciem po mszy, choć ten starał się go zgubić. Zobaczył kolegę w chwili, gdy szykował się do przebicia hostii szydłem. Zrozumiał niestosowność swojej obecności, ale nie miał już wyboru – pomocnicy Domcia przycisnęli Tomasza do ziemi i kazali milczeć.
Dominik „ujął szydło i obrócił w dół, ku Bogu. Opuszczał powoli, znów podnosił. Uderzył. I trzymał ostrze w tej ranie, rozglądał się, pragnąc kary. Ale nic nie nastąpiło. (...) Schylił się i badał, czy z przebitego opłatka, pod szydłem, nie wycieknie kropla krwi. Nic. Wtedy zaczął kłuć i kłuć, rwąc biały krążek na strzępy” [str. 86].
Bóg nie dał się sprowokować, milczeniem zbył arogancję chłopca. Zrezygnowany Domcio, co ciekawe, zgarnął okruchy opłatka i zjadł: „kłucie kłuciem, ale rozsypywać na wiatr albo deptać jakoś nijako” [str. 87]. Ta „nijakość” wkrada się w dalsze życie chłopca, ogarnia go pustka – pozostaje zupełnie sam, z milczącą obecnością nieba.
Tomasz natomiast ucieka z łkaniem dławiącym gardło. Częściowy spokój sumienia odzyskuje dopiero po odbytej spowiedzi. Ksiądz Monkiewicz udziela mu rozgrzeszenia, choć nie jest zadowolony, że chłopiec nie wyjawił nazwiska „eksperymentatora”.
Od tej niefortunnej przygody Tomasz unikał niedawnego przyjaciela, jak również zaprzestał odwiedzin w sadzie. Coraz więcej czasu spędza natomiast z dziadkiem, przy nim odkrywa świat książek, fascynuje go przyroda i to właśnie jej tajniki zgłębia sięgając do rodzinnej biblioteki. Pewnego razu natrafia jednak na książkę zupełnie nieprzyrodniczą – O Urzędzie miecza używającem – dziadek wyjaśnia, że jest to dzieło ariańskie, należało zapewne do przodka rodziny – Hieronima Surkonta, który był socynianinem. Tomasz poznaje zawiłe koleje jego losu, rozmyśla nad zależnością ludzkiego życia od historii. Kto jest winien temu, że Surkont został okrzyknięty zdrajcą? Czy on sam miał na to jakiś wpływ? Czy opowiadając się po stronie polskiego króla, ale sprzeciwiając Radziwiłłowi, któremu poprzysięgał wierność, uniknąłby miana zdrajcy? „Jak to jest, że jest się tym, kim się jest? Od czego to zależy?” [str. 98]. Czy człowieczym losem kieruje nasza własna wola czy jest on raczej dziełem przypadku? A jeśli ludzkie życie zależne jest jedynie od woli, to „kim byłby, gdyby został kim innym”? [str. 98]. Kto decyduje jakiego jest się wyznania, i skąd wiadomo, co jest herezją, a co nią nie jest? Tomasza dręczą wątpliwości „jak dotrzeć do Absolutu, jeśli jego obecność jest tak niepochwytna, a dogmat o Nim tak niepewny?” Chłopiec nie znajduje odpowiedzi na dręczące go pytania. Nie można „być kim się chce” – życie ludzkie uwikłane jest w plątaninę bytów, kultury i dziedzictwa
i wobec tego wszystkiego należy się określić- nie można być „kim się chce”, należy „być sobą”, czyli jedynie tym, na co pozwala nam otoczenie określane przez przeszłość kulturowo – historyczną. . Tomasz jeszcze długo będzie się zmagał z podobnymi problemami - tożsamości, zła i cierpienia, ale także będzie walczył z własną niewiarą powodowaną milczącą obecnością Boga w świecie.
W sferę praxis wkracza Tomasz za pośrednictwem Romualda, który staje się dla chłopca wzorem mężczyzny. Każda wizyta w Borkunach niosła ze sobą obietnicę poznania czegoś nowego. Zainteresowanie przyrodą Tomasz pogłębia podczas leśnych wycieczek i polowań. Myśliwym jednak nie zostaje...
Swoją przygodę z łowiectwem zaczyna od wypraw na „gadziny”, czyli na węże. Nie było to jednak jeszcze prawdziwe polowanie. Tępiąc gady uważał Tomasz, że jest rycerzem, który toczy zwycięską walkę ze Złem. W tym samym czasie pod okiem swojego przewodnika uczy się czyścić strzelby, odmierzać śrut oraz w jaki sposób podchodzić zwierzęta.
Pierwsze polowanie z bronią palną i pierwsze rozczarowanie nastąpiło w czasie wyprawy na sójki. Tomasz zabijał je zagryzając wargi. Żałował ptaków, które już martwe podnosił za nogi, wtedy rozwijały się skrzydła, a z dzioba wyciekała kropelka krwi. Jednak chłopiec nie mógł sobie pozwolić na mazgajstwo, jeżeli miał „zyskać tytuł badacza i myśliwego” [str. 122].
Jak twierdzi Jan Błoński „polowanie stanowi symbol poznania natury. Nie liczy się wynik, ale sam akt poznawania przyrody nierozerwalnie złączonej ze swym odkrywcą” . Poznanie to realizuje się właśnie przez zabijanie, czego Tomasz do końca nie potrafi zrozumieć. Dlaczego bowiem „jeśli się kocha naturę, trzeba zostać myśliwym”? [str. 160] Dlaczego umiłowanie przyrody musi się realizować przez okrucieństwo i zawłaszczenie, chęć posiadania na własność, której nie można spełnić inaczej jak tylko przez zabijanie? Pytania takie rodzą się w głowie chłopca podczas polowania na cietrzewie. Kula, która trafiła ptaka stała się jedynym ogniwem łączącym badacza – myśliwego z „obiektem badań”. „Uderzył piorun i zabił. A on, Tomasz, przebywał za piorunem, z drugiej strony, spotkali się tak, jak mogli się spotkać, i trochę żal, że nigdy inaczej, tylko tak. Właściwie tęsknił do porozumienia z różnymi żyjącymi istotami, takiego jakiego nie ma” [str. 160]. Podobnych uczuć doznaje chłopiec podczas wyprawy na kaczki: z jednej strony instynkt myśliwski każe strzelić, by lepiej poznać, więcej się dowiedzieć, z drugiej zaś ocalenie ptaka daje szansę innej, bliższej więzi ze zwierzęciem. Nie zabić stanowi dowód większej władzy nad kaczką, niż zabić ją [str. 180]. Jednak problem słuszności polowań wciąż powraca, Tomasz stara to sobie tłumaczyć, stwierdzając, że „stworzenie, które się zabija i tak umrze, więc chyba wszystko jedno, czy trochę wcześniej czy później” [str. 202]. Niepowodzenia kolejnych wypraw sprawiają, że Tomasz dochodzi do wniosku, iż szczęśliwszy był, gdy nie nosił strzelby, bo „właściwie zabijanie nie jest potrzebne” [str. 219]. Jeszcze dobitniej przekonuje się o tym, gdy musi patrzeć na agonię wiewiórki, którą sam zastrzelił, „z samej miłości do niej” [str. 220]. Jednak największe myśliwskie rozczarowania dopiero miały nadejść ...
Dotąd nie udało się Tomaszowi ustrzelić ptaka w locie. Podziwia on umiejętności Romualda, ale sam nie może choćby zbliżyć się do ideału – gdy nagle bekas wzbił się
w powietrze chłopiec nie zdążył nawet podnieść berdanki do ramienia. Boleśnie przeżywał brak sukcesów w tej dziedzinie, jakiś głos wewnętrzny mówił mu, że nigdy nie zdobędzie tej umiejętności, po prostu nie potrafi... Tomasz wiedział, że już najwyższy czas pokazać Bukowskim, że jest godnym towarzyszem polowań, że zasługuje na miano myśliwego. Ale cud nie nastąpił, chłopiec starał się „znosić porażkę mężnie, ale jasne niebo przesłoniło się kirem, serce mu biło gwałtownie jak po przerażeniu [str. 216]. Był przekonany, że trafił, jednak ostatecznie zwątpił we własne umiejętności, a rozgoryczenie poniesioną klęską nadrabiał miną. Nie poddał się mimo to – przecież nic nie otrzymuje się bez walki. Kolejne niepowodzenie i znów zdumienie i znów rozpacz... Przy posiłku „nigdy dotychczas nie siedział tak obok nich [Bukowskich – moje, M.F], nagle obcych, oddzielonych przegrodą. Oni mieszkają w kraju, do którego jemu dostęp został zamknięty” [str. 218]. Na nic się zdały pocieszające słowa Romualda, chłopiec wiedział, że sprawił mu zawód.
Kolejne polowanie utwierdziło Tomasza w przeświadczeniu o własnej niższości, nieudolności. Chłopiec domyślał się, że Romuald nie będąc pewnym jego celności umieścił go w takim miejscu, gdzie żaden zwierz nie powinien zabłądzić.
Nie powinien, a jednak ...
Och, gdybyż Tomasz usłyszał, że „psy gonią inaczej niż zwykle i że w ich głosach brzmi prośba: uważać! uważać! (...) Zamyślony o niebieskich migdałach, bo o niczym, zagapiony, nie spodziewał się, że zły wyrok zapadł i że zbliża się tragedia” [str. 247].
Z zamyślenia wyrywa go granie gończych, niestety było już za późno... „Równoczesność zdumienia, podrzutu strzelby, strzału i myśli »to kozioł«, ale w nieprzytomności, z tą rozpaczą dokonanego, kiedy pociąga się za cyngiel, a już zdaje się sobie sprawę, że się chybia. (...) Jeszcze nie ogarniał sensu tego, co zaszło. (...) Z ust wyrwał się jęk, Tomasz z furią cisnął strzelbę na ziemię (...) i przysiadł szlochając, przebity na wylot okrucieństwem przeznaczenia” [str. 247 - 248].
Z zarośli wyłoniły się psy – ten ich zawód w oczach: „człowiek strzelił i obniżył powagę człowieka” [str. 248]. Romuald nie krył złości i rozgoryczenia. Tomasz nie śmiał spojrzeć mu w oczy, nie miał nic na swoją obronę. Czuł własną winę, pogłębioną uczuciem zawodu, jaki sprawił swojemu mentorowi, tym bardziej, że Bukowski był niedościgłym ideałem, do którego Tomasz starał się dążyć. Pożegnał się niedaleko Borkun, berdankę zostawił opartą o drzewo, wiedział, że nie ma już prawa jej nosić, nie zasługuje na nią. Nie zareagował na wołanie Romualda, nie był mu odpowiednim towarzyszem, nie potrafił być takim, jak on.
Egzaminu, jakim było polowanie nie zdał Tomasz wzorowo. Właściwie oznacza to wykluczenie z grona prawdziwych mężczyzn. Chłopiec dochodzi do wniosku, że w nim jest cos innego niż w Bukowskich, oni posiedli jakąś tajemnicę, której Tomaszowi nie dane było poznać. Jak zauważa Aleksander Fiut, Dilbiniuk doświadcza inicjacji niedopełnionej, nie uzyskuje jednoznacznej odpowiedzi na nurtujące go pytania, okazuje się, że prawda, którą otrzymuje nie jest do końca tą, której poszukiwał.
Od momentu ukończenia dwunastego roku życia Tomasz poszukuje także prawdy o sobie, odpowiedzi na pytanie »kim jestem«? Nagle odkrywa, że „on sam, to niezupełnie on sam. Jeden taki, jak on sam we środku czuł, a drugi zewnętrzny, cielesny, tak jak się urodził i nic tu nie należało do niego” [str. 164]. Zauważa rozdźwięk miedzy tym, co sami o sobie sądzimy, a tym jak postrzegają nas inni. Dzieci Akulonisów, a nawet Barbarka oceniając Tomasza po wyglądzie, nie starali się przeniknąć do jego wnętrza, poznać go inaczej niż tylko przez wygląd i gesty. Dilbiniuk odkrywa, że ciało jest niejako więzieniem duszy i nie ma innej drogi do niej jak tylko przez ciało, bowiem „mieszka się w sobie jak w więzieniu, jeżeli inni z nas kpią to tylko dlatego, że nie przenikają w naszą duszę” [str. 164].
Chłopiec zaczyna porównywać siebie z otoczeniem, zwłaszcza z Romualdem. Na podstawie tych obserwacji dochodzi do wniosku, że „on nie jest taki jak inni, tylko gorszy, inaczej urządzony” [str. 164]. Poczucie inności jest tak silne, ze Tomasz pragnie uciec w inny wymiar świata: tam, gdzie mógłby być sobą, przed nikim nie udawać, nikomu nic nie udowadniać, przed nikim nie zdawać żadnego egzaminu, po prostu być ... Niestety taka kraina nie istnieje, choć chłopiec uporczywie kreśli jej granice na karcie papieru.
Tomasz zmuszony jest być tym, kim pozwala mu być historia, kultura i społeczeństwo, pośród którego dorasta. On sam jednak nie potrafi się wobec nich określić – nie wie, kim jest i kim mógłby być. Polakiem? Litwinem? Panem? Chłopem?
Trudne są to pytania, jeszcze trudniejsze stają się w momencie, gdy odpowiedzi na nie udzielić musi chłopiec dorastający w atmosferze nasilających się antagonizmów narodowych, wrzucony w sam środek działań Historii.
Kim jestem?
Rodzina Surkontów uważała się za Polaków, ale dziadek sprawy narodu traktował obojętnie, dla babci Misi patriotyzm to daleki Kraków z Wawelem i grobami królów.
Polska Tomasza to wciąż odsuwana obietnica przyjazdu matki, która go tam zabierze.
Kim jestem?
„»Każdy Polak to nasz wróg«
»Surkonty to Litwini od wieku wieków«” [str. 75].
Litewski nacjonalizm młodego Wackonisa, z jego granatem, staje naprzeciw dojrzałego patriotyzmu Józefa Czarnego. Kartą przetargowa w tym „sporze” jest życie i przyszłość Tomasza. Wackonis o mały włos nie uśmiercił chłopca w imię hasła „Litwa dla Litwinów”, Józef natomiast pragnie zaszczepić w nim miłość do tego małego skrawka ziemi – do Litwy, pragnie otworzyć mu oczy na „wspaniałość Imienia” [str. 31].
Babcia Misia nie godzi się na to „otwieranie”, nie godzi się na „istnienie jakichś Litwinów”, lecz z braku innych nauczycieli musi przystać na lekcje, które Tomasz pobiera u Józefa, choć mruczy pod nosem, że to schami dziecko.
Prawdziwa wiedza istnieje jednak ponad podziałami i chociaż Tomasz długo jeszcze nie rozumiał zawiłości Historii, nie pojmował, dlaczego ktoś chciałby go zabić, nie rozumiał, czemu Józef odzywał się zawsze „»my«”, „»nasz kraj«”, to kiedy już odkrył istotę rzeczy, uznał to zjawisko za coś wyjątkowego. Powstał tu rodzaj „podwójności przywiązań”, niemożności jednoznacznego określenia swojej tożsamości, przynależności narodowej. Ta niemoc w dotarciu do kluczowej dla każdego człowieka kwestii sprawiła, że „zalęgło się w Tomaszu przyszłe niedowierzanie, kiedy w jego obecności ktoś zanadto powoływał się na godła i sztandary” [str. 32].
Problem określenia swego miejsca w świecie przejawia się także na płaszczyźnie feudalnej – początkowo Tomasza nie interesowały podziały społeczne, w jego wyidealizowanej dolinie nie ma miejsca na etykietki, liczy się człowiek, nie jego przynależność klasowa. Jednak życie, szara codzienność szybko zburzy tą sielską wizję.
Przypatrując się młóćbie, odczuł Tomasz po raz pierwszy tak silnie swoją obcość wśród ludzi, między którymi się wychowywał. Nagle poczuł, że nie pasuje do tego świata – starał się wejść między pracujących, być tacy jak oni, jak umorusane dzieci. Jednak granica była nie do przebycia. Chłopiec odkrywa nagle dzielącą ich przepaść: jego – pana i ich – chłopów, poddanych. Dzieli ich wszystko: rozmówki mężczyzn, którzy zupełnie nie zwracają uwagi na obecność Tomasza, „niecierpliwe sarkania kobiet, żeby nie przeszkadzał, kiedy drapał się na tłok, umorusane dzieci w jego wieku, które miały wyznaczony obowiązek: wytaczać spod młocarni płachtę z pośladem, wszystko to spychało go [Tomasza – moje, M.F] jakoś na ubocze” [str. 89]. Chłopiec nagle widzi wyraźnie wszystkie te momenty, gdy był zbywany pobłażliwym uśmiechem, kiedy próbował kosić i orać, gdy ignorowano go za sam fakt „bycia z panów”.
Tomasz dostrzega jawne drwiny z panów – na przykład dźwięk barabanu, który według chłopów układał się we frazę »pan - gałgan«, »pan - gałgan« [str. 89]. Opowieści Antoniny o panach, którzy męczyli chłopki, pobudzają wyobraźnię chłopca, nie potrafi zrozumieć tego bestialstwa, sam przecież zagląda pod spódnice dziewczętom zrywającym wiśnie, ale żeby strzelać? Jak do kaczek? Jednak przynależność klasowa pociąga za sobą odpowiedzialność za winy przodków. Tomasz jest niejako naznaczony grzechem zbrodni, których dopuścili się panowie względem chłopów. W tej dziedziczności wad i win swe źródło bierze „gniewna zaduma” Antoniny i jej wyższość nad Tomaszem – także panem.
Świadomość klasowa budzi się w chłopcu dopiero podczas zajścia z Barbarką, która na drodze do Borkun zaatakowała ciotkę Helenę, wykrzykując: „Suka! Ja tobia dam! Ja tobia pakaża romansy!” [str. 207]. Świst powietrza i ciotka Juchniewicz chwyta się za policzek jednocześnie zastawiając się ramieniem przed kolejnymi ciosami. Tomasz jest oszołomiony, nie wie jak się zachować, nie może zrozumieć, skąd tyle złości w Barbarce. I choć w duchu zgadza się z zarzutami, nie rozumie, jaką rolę w owych romansach odgrywa służąca Romualda. Za ciotką nie przepadał, jednak w zaistniałej sytuacji musiał opowiedzieć się po stronie Heleny, obowiązywała go rodzinna (a raczej klasowa) solidarność. Nie mógł pozwolić, by jakaś chłopka bezkarnie chłostała jego ciotkę. Tomasz bał się jedynie, że całe to zajście znacząco zaważy na jego kontaktach z Romualdem. Szybko jednak spostrzegł, że Helena nie ma zamiaru o tym nikomu mówić, połączyła ich specyficzna więź – milczenie.
Epizod z Barbarką przypomniał Dilbiniukowi pewne spotkanie z chłopcem z Pogir, który na serdeczne pozdrowienie Tomasza odpowiedział stekiem wyzwisk i gróźb jedynie dlatego, że pozdrawiający był z panów.
Zdarzenie w lesie nie wpłynęło na przyjaźń chłopca z Romualdem, jednak każde następne myśliwskie niepowodzenie kładzie się cieniem na ich kontaktach. Tomasz odkrywa w sobie coraz więcej braków. Modli się, by Bóg pozwolił mu być takim, jak wszyscy, jak Romuald. Niestety modlitwy te nie zostają wysłuchane. Kolejne polowania przynoszą zwątpienie i rozpaczliwe próby dosięgnięcia ideału. Tomasz czuje się coraz bardziej obco w towarzystwie Bukowskich, w końcu dochodzi do wniosku, że w nim jest coś zupełnie innego niż w nich, dzieli ich przepaść nie do przebycia i chłopcu nigdy nie będzie dane zostać prawdziwym myśliwym. Nagle sens i cel życia zostaje mu odebrany, nic mu nie pozostawiono. Tomasz wierzył, że jeśli się tylko czegoś mocno pragnie, można to osiągnąć. Jednak okazało się, że samo pragnienie nie wystarczy, wciąż napotykał trudności i przeszkody, które były dla niego nie do przebycia. W głowie chłopca rodzą się pytania: „A więc kim ma być? Kim jest?” [str. 219]. Nie potrafi lub nie chce dać konkretnej odpowiedzi, woli zaszyć się w lesie – tam jedynie potrafi być szczęśliwy.
Dopiero przyjazd matki niejako zmusza go do zatrzymania się nad tym problemem. Gdy
z jej ust pada pytanie, kim chciałby być, Tomaszowi trudno ukryć zakłopotanie. „Ja... chyba księdzem” [str. 253] – brzmi niepewna odpowiedź. Nie potrafi tego uzasadnić, przełyka łzy, w końcu jest w stanie wykrztusić enigmatyczne: „Bo tak” [str. 253]. Co miał powiedzieć? Że spudłował do kozła? Że martwił się, bo matka zapomniała o ślubie, który złożyła w podzięce za uratowanie życia Tomasza? Ale i to nie byłaby cała prawda. „Bo ja... jestem gorszy” [str. 253] – mówi chłopiec. A „księdzu przez to, ze nosi sutannę wolno być różnym od innych ludzi, wymagania do nich zwrócone jego nie dosięgają” [str. 253]. Matka bagatelizuje całą sprawę jednym krótkim stwierdzeniem: „nic a nic nie wiesz, jaki jesteś” [str. 253]. Może i Tomasz nie wie, jaki jest, ale jedno wie na pewno: „ja nie chce być sam” [str. 253].
Argument ten uznałabym za klucz do wszystkich poszukiwań chłopca – lęk przed samotnością, przed odrzuceniem. Posługa kapłańska dawała Tomaszowi możliwość pozostania sobą, uniknąłby wartościowania i oceniania, nikt nie odwracałby się od niego z powodu jego odmienności.
Ostatnim znaczącym zdarzeniem nad Issą było przypadkowe spotkanie Tomasza z Onutè. Dawna towarzyszka zabaw przystanęła na chwilę, by przypatrzeć się chłopcu. Dilbiniuk spłonął rumieńcem i minął ja bez słowa, z surową miną, która miała maskować wstyd i drżenie. TO miało się już nigdy nie powtórzyć .
Okres dzieciństwa ma już Tomasz za sobą. Na zawsze opuścił bezpieczną dolinę, która miała go przygotować na spotkanie problemów dorosłego życia. Na ile doświadczenia zdobyte nad Issą okażą się przydatne w nowym świecie? Cóż, czas pokaże... „Pozostaje ci życzyć szczęścia, Tomasz. Twoje dalsze losy pozostaną na zawsze domysłem, nikt nie odgadnie, co z ciebie zrobi świat, ku któremu dążysz. Diabły znad Issy pracowały nad tobą, jak mogły, reszta nie należy do nich” [str. 262].
Nadszedł wreszcie dzień, w którym Tomasz opuścił ogród dzieciństwa. Wygnanie to oznacza zarówno symboliczne zerwanie ze stanem nieświadomości dzieciństwa, jak również rzeczywisty wyjazd z Ginia, skierowanie się ku nowemu, nieznanemu światu. Zdobyte tu doświadczenia otwierają chłopcu oczy na istnienie ciemnych stron życia: zła, cierpienia i śmierci, stają się wykładem gorzkiej wiedzy o człowieku.
„Miłosz opowiada historię inicjacji niedopełnionej (...) Zza każdego jego [Tomasza – moje, M.F.] doświadczenia przeziera bezsens, dwuznaczność lub śmierć (...). Kobieta pozostanie dlań niedocieczona w swej psychicznej i biologicznej odrębności, niebiosa przytłoczą go swoja obojętnością (...), wreszcie Natura nie pozwoli mu sobą zawładnąć. Przegrana rodzi w Tomaszu (...) strach Absolutu, strach Natury, strach kobiety” . Chłopiec chciał zgłębić tajniki przyrody i żyć z nią w zgodzie. Okazało się to niemożliwe, gdyż „natura rządzi się prawami sprzecznymi z pragnieniem niewinności i dobra” . Także człowiek pełen jest sprzeczności – naturalny i duchowy, wewnętrznie rozdarty, zawieszony między tym co duchowe, a tym co ziemskie. Jedynie powrót do stanu niewinności może przywrócić poczucie pełni, zadomowienia i tożsamości. Jednakże powrót ten nie jest możliwy, choć możliwe jest marzenie o nim . Tomasz opuszcza zatem na zawsze krainę nieświadomości, krainę dzieciństwa. Wkroczenie w świat doświadczenia jest ostatecznym wygnaniem z raju Boskiego Ogrodnika. Jednak należy pamiętać, że biblijne wygnanie z raju było zgubieniem drogi do siebie, zerwaniem więzi z własnym wnętrzem, z własną duszą. By wrócić do pierwotnego stanu błogości, trzeba odnaleźć zagubioną drogę do siebie. Należy tylko pamiętać, ze wiedzie ona zawsze przez innych ludzi.