X Używamy plików cookie i zbieramy dane m.in. w celach statystycznych i personalizacji reklam. Jeśli nie wyrażasz na to zgody, więcej informacji i instrukcje znajdziesz » tutaj «.

Numer: 25561
Przesłano:

O Oldze - dziewczynce, która nie bała się marzyć

- Nudzę się ! – wołała z przyklejonym do szyby nosem Tosia. Deszcz dudnił w szyby niczym w ogromne bębny a zimny wiatr bawił się w berka ze spadającymi liśćmi.
- Opowiedz mi jakąś ciekawą historię, Dziadziu. To takie miłe, kiedy wymyślasz dla mnie bajki - prosiła dziewczynka.
- Dobrze, wnusiu, ale tym razem opowiem ci historię prawdziwą.
- Nie będzie w niej księżniczki Elizki Mądrej, która pod nieobecność swoich rodziców sprawiedliwie rządziła całym królestwem? – pytała.
- Nie. Nie będzie też dzielnej wojowniczki, której udało się wytresować krokodyla Karola, ani nawet sprytnej kuchmistrzyni – Hanki z Chochlina, która za pomocą tajemnej mikstury powstrzymała apetyt smoka Żarłoka. Będzie za to opowieść o Oldze – dziewczynce z Wrocławia, która miała tyle marzeń, ile ty, Tosiu, piegów na twarzy.
- I tylko tyle? A jaką miała moc? Potrafiła czarować albo latać?
- Nie, kochanie. Pamiętaj, że to jest prawdziwa opowieść.
- E tam! Czyli będzie nudna -żachnęła się Tosia a po chwili zapytała: - Dziadku, czy jesteś pewny, że ta historia będzie ciekawa? Nie chciałabym cię martwić, ale takie stare historie nie zawsze mnie interesują.
- A czy mówiłem ci już, że wszystkie marzenia Olgi się spełniły?
- Naprawdę? Czyli jednak pojawi się w tej historii jakaś dobra wróżka?
- Nie do końca, ale posłuchaj od początku...
Tosia rozsiadła się wygodnie na dywanie. U jej boku leżał szary, pręgowany kocur, który również zdawał się być zaciekawiony tym, co za chwilę się zdarzy. Dziadek wybiegł z pokoju, by już po chwili wrócić z albumem fotograficznym. Były w nim zdjęcia, które Tosia nazywała „smutasami”, bo nie było w nich żadnych kolorów – jedynie czerń i biel.
- Opowiem ci, Tosiu - zaczął dziadek Mietek - o dziewczynce, którą poznałem, kiedy razem z babcią Krysią i Tadzikiem, czyli twoim tatusiem, mieszkaliśmy na ul. Matejki we Wrocławiu.
- Czy Olga była twoją koleżanką?
- Nie, kochanie. To była koleżanka twojego taty. Była od niego starsza o kilka dni – urodziła się 16 stycznia.
- Czyli wtedy, kiedy ja! – wykrzyknęła Tosia - Mamusia mi opowiadała, że padał wtedy śnieg i było bardzo mroźno. Czy wtedy, kiedy urodziła się Olga, też padał śnieg?
- Nie pamiętam, wnusiu. To było tak dawno temu. Pamiętam tylko, że Mirek - jej starszy brat - przybiegł do naszego mieszkania z wypiekami na twarzy i wykrzyknął już od progu: „Mam siostrzyczkę! Jest mała, ale już niedługo urośnie!”
- To zabawne, co mówisz, dziadziu. Przecież dzieci nie rosną tak szybko – zaśmiała się Tośka.
- Wiem, kochanie, ale Mirek był małym chłopcem. Miał dopiero cztery lata i nie rozumiał pewnych spraw.
- Masz rację. Cztery to bardzo mało. Ja mam już pięć a to jest o wiele więcej, bo to cała rączka paluszków, prawda?
- Prawda – odpowiedział dziadek - A teraz posłuchaj..... Olga była niezwykłą dziewczynką. Uczyła się w szkole podstawowej i muzycznej. A po szkole pilnie odrabiała lekcje, pomagała swojej mamie. Najlepiej czuła się w kuchni wśród garnków i brzęczących chochli.
- Lubiła swoją rodzinę?
- Myślę, że rodzina była dla niej najważniejsza. Mimo tego, że jej rodzice byli głusi, czuła, że jej dom nie różni się niczym od domów innych koleżanek i kolegów. Kiedy jednak jedna z dziewczynek zaczęła się wyśmiewać z jej rodziców, zdenerwowała się.
- Co to znaczy? – dopytywała Tosia.
- Wdała się z nią w bójkę. Oczywiście tego nie chciała, ale tak się stało. Czasami dzieje się tak, że najpierw zaczynamy coś robić a dopiero później o tym myślimy. Wydaje mi się, że Olga próbowała po prostu bronić swojej rodziny. Nie chciała pozwolić, by ktokolwiek wyśmiewał jej najbliższych.
- Dziadku, zatrzymaj się na chwilkę – poprosiła Tosia - Bardziej interesuje mnie to, w jaki sposób Olga rozmawiała ze swoimi rodzicami, skoro nie słyszeli jej głosu. Rysowała czy pisała im wiadomości na małych karteczkach?
- Migała rękami, to znaczy posługiwała się specjalnym językiem osób głuchoniemych. Można powiedzieć, że weszła w magiczny świat ciszy. Uczyła się mówić bez słów. Ponieważ nie było wtedy nauczycieli, ona i jej starszy brat, musieli się go nauczyć zupełnie sami.
- Dziadku, to co opowiadasz, brzmi trochę jak bajka – powiedziała.
- Wnusiu to najprawdziwsza prawda! Olga to prawdziwa osoba. Żyje i pracuje we Wrocławiu i w Warszawie.
- Jak to? Skoro zaczęła pracę w Warszawie, czy to znaczy, że przestała lubić Wrocław?
- Skądże! Wrocław zawsze był jej ulubionym miejscem. To właśnie w naszym mieście się urodziła, tutaj chodziła do szkół, miała swoje ulubione miejsca. Najczęściej odwiedzała Ostrów Tumski. Przychodziła tam za każdym razem, kiedy miała dość pędzących tramwajów i spieszących się wszędzie ludzi. Pamiętam, gdy pewnego czerwcowego wieczora zabrałem twojego tatusia i Olgę w to miejsce. Był już wieczór, księżyc odbijał się od płynącej Odry i właśnie wtedy ubrany w ozdobny strój latarnik przyszedł zapalić latarnię za pomocą kija zakończonego specjalnym kapturkiem. Olga była zachwycona tym widokiem! Tego wieczoru wracaliśmy do domu bardzo długo. Chcieliśmy obejrzeć dokładnie wszystkie mosty i kładki, które po drodze mijaliśmy. Nie wiem, czy wiesz, Tosiu, ale kiedyś – bardzo dawno temu – we Wrocławiu było ponad trzysta mostów!
- Trzysta?! Dziadku, ja nawet nie potrafię sobie wyobrazić takiej liczby. Wydaje mi się jednak, że to musi być bardzo dużo.
- Zgadzam się z tobą, kochanie – odpowiedział zadowolony dziadek. Nie sądził nawet, że ta historia tak bardzo zaciekawi jego wnuczkę.
- Opowiadaj jeszcze, jeszcze! Proszę! – mówiła błagalnym głosem Tosia.
- Szczególnie miło wspominam nasze wspólne niedziele. Olga z Mirkiem zabierali swoich rodziców a także twojego tatusia oraz babcię Krysię i mnie do kościoła pod wezwaniem Najświętszej Marii Panny. Ksiądz, który odprawiał mszę, posługiwał się językiem migowym. Dla ułatwienia rysował dla dzieci sceny z Biblii, aby głusi dobrze zrozumieli, o czym mówi. To było piękne przeżycie! Nigdy tego nie zapomnę.
- A czy chodziliście jeszcze w inne miejsca? Czy był wtedy ogród botaniczny?
- Oczywiście, że tak! Twój tatuś i Olga uwielbiali piesze wycieczki. Olga próbowała wypatrzyć w ogrodzie botanicznym rosnące na bananowcach banany oraz ziarna kakao na kakaowcach.
- A odwiedzaliście też ogród zoologiczny?
- Oczywiście! Pamiętam, jak twoja babcia robiła nam wszystkim kanapki a my wsiadaliśmy do tramwaju i jechaliśmy na majówkę. Ulubionym zajęciem twojego taty było zbieranie pawich piór.
- A co robiła Olga?
- Olga podchodziła do wybiegu dla wielbłądów i – gdy zwierzęta liniały – zabierała kłaczki ich szorstkiej sierści. Całymi godzinami potrafiła też obserwować ogromne, pomarańczowe orangutany.
- Czy Olga została pracownikiem ogrodu zoologicznego, skoro tak bardzo lubiła zwierzęta? – zapytała dziewczynka.
- Nie. Została artystką. I to bardzo zdolną artystką.
- Ja też chciałabym zostać artystką albo weterynarzem, albo chciałabym pracować na poczcie, albo...
- Oj, Tosieńko... – przerwał jej dziadek – tak bardzo przypominasz mi Olgę. Ona też nie potrafiła się zdecydować, kim chce być, gdy dorośnie. Lubiła malować obrazy, gotować, śpiewać, występować na scenie. Nie podobało jej się to, że musi wybierać.
- No ale musiała wybrać, prawda? – dopytywała rudowłosa dziewczynka.
- I tutaj cię zaskoczę – odpowiedział zawadiackim głosem dziadek – wcale nie musiała. I nie wybrała. Kiedy Olga ukończyła 7 lat wystąpiła w Operze Wrocławskiej. Nie jestem pewien, ale chyba śpiewała piosenkę w „Weselu Figara” Mozarta. To było jej pierwsze przedstawienie. Od tej chwili wiedziała, że chce występować na scenie, przymierzać kostiumy, obserwować taniec świateł, zakładać peruki.
- Czyli jednak została aktorką, tak?
- Tak, ale nie tylko. Pamiętasz jak wspólnie oglądaliśmy bajkę „Wszystkie psy idą do nieba”?
- Oczywiście. Jest tam bardzo smutna, ale piękna piosenka, którą...
- Śpiewa właśnie Olga.
- Ojej! Nie wiedziałam.
- A czy wiedziałaś, że dziś Olga jest dorosłą kobietą i pomaga innym?
- A w jaki sposób? - dopytywała.
- Jest taka wyjątkowa fundacja, która nazywa się „Dźwięki Marzeń”.
- Czy można sobie zamarzyć jakiś dźwięk i ktoś go tworzy? – pytała Tosia.
- Nie do końca. Ta fundacja pomaga dzieciom, które urodziły się z wadą słuchu. Te maluszki jedyne co słyszą, to cisza a Olga wraz z przyjaciółmi próbuje zaprosić ich do świata dźwięków.
- Warto się tak męczyć? Przecież wiadomo, że nie wszystkim pomoże.
- Olga zawsze powtarzała, że jeśli uda jej się zabrać jakiekolwiek dziecko ze smutnego świata ciszy do radosnego świata dźwięków, będzie szczęśliwa.
- I co udało jej się?
- Oczywiście! Olga marzyła o tym, by zostać artystką i jej marzenie się spełniło. Nie tylko udało jej się zostać aktorką, ale także nagrać wiele płyt. Jeśli chcesz, włączymy jedną z nich.
- Oczywiście! A jaki jest tytuł tej płyty? – pytała Tosia.
- „Trzeba Marzyć” – odpowiedział dziadek Miecio.
- Jak myślisz, dziadku, czy Olga nie boi się, że jej marzenia się kiedyś skończą?
- Nie sądzę. Dziś jest dorosłą kobietą, ale z tego, co wiem – nadal marzy. Ostatnio rozmawiałem z nią przez telefon i powiedziała mi, że zaczęła marzyć o tym, by pewnego dnia kupić dom we Włoszech, by siadać pod drzewem oliwnym, czytać książki, piec własny chleb i zapraszać do siebie gości z Polski. A kto wie? Może pewnego dnia zaprosi też nas? – rozmarzył się dziadek w swoim bujanym fotelu.
- Miałeś rację, dziadku. To była piękna opowieść. Myślę, że najlepsza, jaką kiedykolwiek mi opowiadałeś. Dziękuję! – wykrzyknęła z wypiekami na twarzy Tosia i pobiegła do pokoju po płytę „Trzeba Marzyć”. Po kilku chwilach wróciła z pustymi rękami. – Nie mogę znaleźć – wyszeptała.
- Mam ją tutaj – powiedział dziadek. - To co? Włączamy i marzymy razem z Olgą Bończyk?
- Pewnie! Nie ma chwili do stracenia, dziadku! Ja naprawdę mam bardzo dużo marzeń!

O nas | Reklama | Kontakt
Redakcja serwisu nie ponosi odpowiedzialności za treść publikacji, ogłoszeń oraz reklam.
Copyright © 2002-2024 Edux.pl
| Polityka prywatności | Wszystkie prawa zastrzeżone.
Prawa autorskie do publikacji posiadają autorzy tekstów.