Michalina właśnie kończyła kolorować laurkę. Dziadek Miecio obchodził dziś swoje święto. Na tę okazję zachowała kolorowy papier
i ozdobne cekiny w kolorze turkusowym. Starannie wyrysowała duży dom
z czerwoną dachówką i mnóstwem maleńkich okienek. W oknach nie było różowych zasłon. Michalina lubiła ciemne i stonowane barwy. Toteż przed domem, na czarnym jak smoła płocie, wylegiwał się równie czarny kot. Wystarczyło tylko podpisać kartkę i gotowe!. „Kochanemu dziadko...” – zaczęła pisać i urwała w pół słowa. A wszystko przez te krzyki.
Nawet spokojnie popracować nie można – stęknęła ze złością. Jak zwykle to samo. Hałasy i kłótnie. Czy on nie może inaczej? – zastanowiła się przez chwilę. Postanowiła, że zejdzie na dół i pokaże mu, gdzie coś tam zimuje.
Nie była pewna, jakiego słowa powinna użyć, ale wiedziała, że właśnie tak mówią dorośli, kiedy się złoszczą. A ona była zła. I to jeszcze jak.
- Wpuść nas, ty mały małpiszonie! To nie ty zbudowałeś to miejsce!
- A właśnie, że Was nie wpuszczę! – odkrzyknął Antek, szef podwórkowej bandy. Wynoście się z mojej bazy i nie ani się ważcie tutaj wracać! To mój teren!
Kiedy Michalina zeszła na dół nie słyszała już krzyków. Zobaczyła tylko podwórkowego łobuza w przetartym dresie i bluzce z poplamionym od jagód kapturem, który w bojowej postawie wygrażał pięścią pozostałym dzieciom. Już miał wymierzyć pierwszy cios niższemu od siebie, kiedy usłyszał jej głos:
- Antek! Ani się waż! Puść go! W tej chwili.
Wszyscy zgromadzeni – pięciu chłopców z bloku obok, awanturujący się Antek i pies Fryc – spojrzeli w jej kierunku. Nie wyglądała jak ktoś, kto miałby powstrzymać zapowiadającą się od kilkunastu minut bójkę. A jednak kiedy przyjrzeli się jej rozzłoszczonej twarzy, zrozumieli, że nie ma żartów.
- Mam tego dosyć. Nie mogę spokojnie spędzić trochę czasu w pokoju, bo ciągle słyszę wasze kłótnie. Miałam w planach ulepienie kilku placków rabarbarowych z plasteliny, ale w takiej atmosferze nie da się gotować.
No proszę, o co poszło tym razem? – zapytała z taką stanowczością, że wszyscy, prócz Antka, pospuszczali głowy ze wstydu.
- Bo oni chcą wtargnąć do mojej kryjówki! A ona jest tylko moja i ja jestem szefem bandy i nikogo nie potrzebuję! – krzyknął z taką mocą, że na jego czole pojawiła się strużka potu a policzki przybrały kolor czerwieni.
- Jesteś szefem, tak? – zapytała.
- Najważniejszym!
Antek wypiął się dumny jak paw i na prawdziwość swoich słów uderzył się prawą ręką w pierś.
- To skoro jesteś szefem, to musisz też mieć swoją drużynę, prawda?
- No niby tak, ale oni się nie nadają! Kazik jest za gruby, Tyczka za wysoki, Bąbel jest okularnikiem. Nie wspomnę już o Ryśku, który zawsze ze sobą ciągnie psa Fryca. Acha! No i jeszcze ten rudy w dziurawych trampkach. Pierwszy raz go widzę a on się pcha do mojej bazy.
W Antku znów pojawiło się pragnienie, by komuś przyłożyć. Dziewczynka zauważyła to, więc tylko krzyknęła: - Zebranie na polanie!
Wszyscy zainteresowani, włącznie z kulejącą psiną, powędrowali w stronę zielonej – jak spódniczka Michaliny- łąki. Dziewczynka stanęła na leżącym opodal kamieniu i zaczęła przemowę.
- Zawsze wiedziałam, że chłopcy są niemądrzy. Miałam tylko nadzieję, że zmienię zdanie.
Już pierwsze słowa Michaliny w ogóle nie spodobały się zgromadzonym. Zaczęli nerwowo wiercić się na trawie, dłubać patykiem w piasku
i wydłubywać bród z paznokci.
- Może zacznijmy od tego, że w ogóle nie wiecie, co to znaczy „wspólna zabawa”. Nic, tylko na siebie krzyczycie. Zero współpracy! A co nam zawsze powtarzała pani Marta w przedszkolu? – zapytała.
- Grunt to dobra i zgodna zabawa – odpowiedzieli wszyscy, prócz rudowłosego chłopca i psa Fryca.
- No właśnie! Niczego się nie nauczyliście? Po co te pięści? Po co przezwiska
i kopniaki? – wymieniała z coraz większym zaangażowaniem. Michalina czuła się ważna. Wiedziała, że wszystko zależy od niej i od tego, czy chłopcy zrozumieją, co chce im przekazać. Zauważyła też, że sama się zezłościła.
Nie lubiła tego uczucia. Postanowiła, że weźmie głęboki wdech i wydech. Wdech i wydech. Teraz już była przygotowana do dalszej rozmowy.
- Antek, dlaczego nie chciałeś wpuścić kolegów do bazy?
- To nie są moi koledzy. Wyzywają mnie od małpiszonów! Pewnie dlatego, że mam odstające uszy – powiedział Antek a złość zmieniła się w smutek.
- A właśnie, że nie! – odpowiedział szybko Tyczka. Siedzieliśmy z chłopakami na ławce w poniedziałek i widzieliśmy, jak zwinnie wspinasz się po drzewach. Jak prawdziwy goryl!
- No, to było ekstra! – wyrwało się Bąblowi.
- Z tym małpiszonem to był nienajlepszy pomysł, ale zawołaliśmy tak na ciebie, bo nie chciałeś nas wpuścić ! – bronił kolegów Rysiek.
- No bo na pewno chcieliście mi zniszczyć bazę a ja budowałem ją przez dwa dni – tłumaczył się Antek.
- A wcale, że nie! Chcieliśmy, żebyś nas przyjął do zabawy – wyjaśnił Kazik.
- No widzicie? – przerwała Michalina. Wystarczyło wyjaśnić i zapytać. A ty – zwróciła się do Antka – nie możesz mieć bandy w pojedynkę. Potrzeba ci do tego ludzi. I nie podoba mi się – wypowiedziała to zdanie takim tonem, którego zawsze używała mama, gdy była zła – w jaki sposób mówisz
o kolegach. Każdy z nas jest inny, ale w bandzie liczą się umiejętności a nie wygląd!
- No właśnie!- krzyknął Kazik. Co z tego, że jestem gruby? Moja babcia wie, że lubię dużo jeść, więc zawsze mogę poprosić o kilka jabłek więcej
i wystarczy dla nas wszystkich! Przyjemniej się zajada wśród przyjaciół.
- A ja, zaczął Tyczka, dzięki temu, że jestem wysoki będę mógł z daleka wypatrywać nieprzyjaciół z innej dzielnicy osiedla!
- Rysiek a ty możesz pisać do nas listy z innej bazy i będziemy je sobie przekazywać przez Fryca. Przywiążemy mu do obroży mały woreczek i tam będziemy je chować! – rozpogodził się Antek.
- A mój tato – wtrącił się Bąbel – jest wojskowym. Mamy w domu niepotrzebną nikomu płachtę maskującą. Możemy przykrywać nią najcenniejsze trofea, które uda nam się zebrać.
- Świetny pomysł – pochwaliła chłopców Michalina.
- Tylko jeszcze jedno – powiedział Bąbel – nie chcę, by ktokolwiek nazywał mnie okularnikiem. Noszę okulary i jestem z tego dumny. W moim domu wszyscy je noszą. To znak rozpoznawczy naszej rodziny! – powiedział zadziornym głosem Bąbel.
- A co ze mną? – zapytał piegowaty, nikomu nieznany chłopiec. Mam na imię Kajtek i też mógłbym się przydać, gdybyście zechcieli.
- A co potrafisz? – zapytał Tyczka.
- Gram na harmonijce. Mógłbym ułożyć melodię do hymnu dla naszej ekipy.
- Świetnie! To ja wymyślę słowa – odezwała się nagle Michalina.
- Ty?! A dlaczego?! – zapytali zaskoczeni chłopcy.
- A to dlatego, że gdyby nie ja, to podwórkowa banda nigdy by nie powstała. A teraz już chodźcie. Zapraszam na plastelinowe naleśniki.
- Dziewczyna w bandzie? Koniec świata! – powiedział Bąbel.
- Kto ostatni przed klatką, ten zmywa! – krzyknął radośnie Antek i wszyscy popędzili w stronę bloku przy ul. Zgodnej.