X Używamy plików cookie i zbieramy dane m.in. w celach statystycznych i personalizacji reklam. Jeśli nie wyrażasz na to zgody, więcej informacji i instrukcje znajdziesz » tutaj «.

Numer: 19331
Przesłano:

Poczucie własnej wartości w kontekście relacji psychologii i teologii

Zainteresowanie psychologią ze strony chrześcijan, jak i niechrześcijan jest dość
złożone. Trudno je pojąć, jeśli się nie zrozumie, że jest to zainteresowanie o charakterze religijnym. Bo prawdą jest to, że na pierwszy rzut oka psychologia przypomina chrześcijaństwo. W tym, co robi psychologia pobrzmiewa pewna chrześcijańska nuta: echo miłości bliźniego jak siebie samego, obietnica osiągnięcia pełni, unikanie osądzania innych. Większości z nas te idee trafiają do przekonania, niezależnie od wyznawanej przez nas wiary. Psychologia jednak nie jest w stanie wywiązać się ze swoich obietnic. Zamiast tego odwodzi wierzących od ich powinności oraz właściwego postępowania.
Psychologia postuluje, że jeśli polubimy samych siebie, to cała reszta nie będzie nam grozić. Zgodnie z tym poglądem, osoby mające poczucie własnej wartości nie odczuwają potrzeby czynienia rzeczy odrażających i złych. Natomiast chrześcijanin powie, że ludzie nadal będą źle postępować, ponieważ natura ludzka jest wypaczona. Jednak teoria psychologii nie bierze pod uwagę upadku człowieka; stoi na stanowisku, że nie ma czegoś takiego, jak złe skłonności. W konsekwencji nie ma powodu, byśmy nie mogli zaakceptować siebie takimi, jakimi jesteśmy. Wydaje się, że teologia i psychologia są w tym względzie ze sobą zgodne, gdyż chrześcijaństwo też nam każe kochać siebie samych, lecz z całkiem innego powodu: ponieważ Bóg nas kocha. Przedstawiamy sobą nieskończoną wartość, ponieważ jesteśmy „oczkiem w głowie” Pana Boga, który nas kocha jak matka kocha swoje niegrzeczne dziecko, ponieważ w takim wypadku miłość będzie wymagać korekt. O tym właśnie nie pamiętają niektórzy chrześcijanie. Stąd wyciągają wniosek, że wsłuchując się w spostrzeżenia psychologii mówiące o miłości własnej, chrześcijanie mogą na tym tylko skorzystać. Jest to jednak pomyłka. Człowiek w tym ujęciu zwraca się ku sobie samemu oraz Bogu, który ma więcej wspólnego z psychologią niż teologią. Wyobrażają sobie Boga jako wyrozumiałego psychoterapeutę, który pragnie tylko tego, byśmy pokochali i zaakceptowali siebie samych takimi, jakimi jesteśmy.
Chrześcijaństwo natomiast chce, byśmy byli z siebie zadowoleni, ale dopiero wówczas, gdy jest z czego być zadowolonym. Jeśli kogoś kochamy, trudno nam nie patrzeć na to, jak osoba ta robi coś niemiłego. Od miłującego Boga nie powinniśmy oczekiwać niczego innego.
Chrześcijanie powinni uważać, by nie mylić z sobą tych dwóch stanowisk wobec poczucia własnej wartości, ponieważ perspektywa psychologiczna sprowadza dobrą nowinę Ewangelii do statusu „miłej nowiny”. Jeśli uzasadniony jest wielki optymizm, z jakim psychologia patrzy na nagą naturę ludzką, to chrześcijaństwo jest nikomu nie potrzebne. Jeśli dla osiągnięcia pełni starcza, abyśmy po prostu byli sobą, to śmierć Chrystusa sprowadza się do pozbawionego znaczenia gestu, szlachetnego, lecz niepotrzebnego poświęcenia własnej osoby.
Zrozumiałe zatem, że chrześcijanie nie mogą zaakceptować koncepcji o naturalnym dobru, obecnej w większości teorii dotyczących poczucia własnej wartości.
Czy zatem powinniśmy kochać samych siebie? Tak, powinniśmy. Lecz w momencie, gdy odrzucimy chrześcijańskie uzasadnienie miłości własnej, trudno nam będzie stwierdzić, na jakich innych podstawach mogłaby się ona opierać. Psychologia podaje, że miłość własna oznacza akceptowanie samego siebie jako wartościowej osoby, ponieważ taka jest moja decyzja. Taki stosunek do własnego „ja” jest absolutnym zaprzeczeniem postawy chrześcijańskiej. Nie ma nic bardziej odległego od przesłania Ewangelii niż opinia, iż „sami określamy ile jesteśmy warci”. Największy gniew Jezusa skierowany był przeciw tym, którzy byli przekonani o swej wyjątkowej wartości. Chrystus nie domagał się od swych uczniów wiary we własne siły, lecz tylko wiary w Niego. Dowodem świadczącym o wyjątkowej wartości człowieka jest fakt, że Bóg uczynił nas swymi dziećmi a Chrystus nas zbawił. Jest to pewniejsza podstawa naszej prawdziwej wartości niż ta, którą sami ustanawiamy.
Zwykłe poczucie własnej wartości jest czymś pozytywnym. Wydaje się, że istnieje pewien stopień szacunku dla samego siebie, przyrodzony gatunkowi ludzkiemu. Kiedy jesteśmy rześcy i zdrowi i wszystko idzie po naszej myśli, zadowolenie z siebie jest rzeczą naturalną. Jest to zachwyt nad tym, co stworzył Bóg; potwierdzenie słów: „ I widział Bóg, że wszystko jest dobre”.
Kłopot z poczuciem własnej wartości polega na sugerowaniu, że w rzeczywistości stoimy ponad porządkiem rzeczy. Oznacza to, że jesteśmy jakby swoim własnym tworem, nie zaś częścią stworzenia. Jak podaje pewien podręcznik, „ praktykowanie miłości własnej... pozwoli ci tak bardzo uwierzyć w siebie, że aby stać się kimś wartościowym, nie będziesz już potrzebował czyjejkolwiek miłości lub pochwał”. Przypomina to bardziej opis Boga niż człowieka. Bóg jest niezależny od kogokolwiek, lecz my, pomimo tego, ile jesteśmy warci, wciąż jesteśmy istotami, które potrzebują miłości innych.
Przywiązywanie wagi do poczucia własnej wartości, wyrwane ze swego właściwego kontekstu przechodzi bardzo szybko w zainteresowanie własną samowystarczalnością, statusem, władzą. Odnosi się wrażenie, że poczucie własnej wartości potrzebne nam jest niczym zbroja.
Taka postawa skłania do zadania kilku pytań. Dlaczego mamy być aż tak ostrożni, skoro otacza nas tylu dobrych ludzi, podobnych do nas samych? Skąd ta obsesyjna troska o to, by być najlepszym, obecna w poradnikach i sprawiająca wrażenie dominacji nad poczuciem własnej wartości? Naprawdę jest tu jakaś sprzeczność. Można by oczekiwać, że wystarczy tylko podobać się sobie. Najwyraźniej tak nie jest.
Psychologia oraz inne nauki społeczne mogą przynosić prawdziwą szkodę społeczeństwu. Dzieje się tak, ponieważ wartości proponowane przez psychologię obeszły się dość bezceremonialnie z wartościami chrześcijańskimi. Nie bez powodu można sądzić, że nowe wartości mają w sobie coś niszczącego.
Wszak w normalnie funkcjonującym społeczeństwie, w którym każdy podporządkowuje się zasadzie wzajemnego obowiązku, każdy ma prawo decydować w tej a nie innej sprawie. Jaka to wspaniała i rzadko dziś spotykana postawa. Zamiast tego widzimy mało sympatyczną kolekcję różnych „ja”, z których każde usiłuje narzucić innym swoje zdanie tak dalece, jak to tylko możliwe.
Można zatem stwierdzić, że teologia, chrześcijaństwo jest i zawsze było lepszym sposobem zaspokajania naszych potrzeb, nawet tych, które uważa się zwykle za potrzeby czysto ludzkie. Krótko mówiąc, choć chrześcijaństwo to coś więcej niż psychologia, jest ono właściwie lepszą psychologią niż sama psychologia.


Opracowano na podstawie:
William Kirk Kilpatrick „Psychologiczne uwiedzenie. Brzemię własnego „ja”. Świeckie pokusy. ”
Poznań

O nas | Reklama | Kontakt
Redakcja serwisu nie ponosi odpowiedzialności za treść publikacji, ogłoszeń oraz reklam.
Copyright © 2002-2024 Edux.pl
| Polityka prywatności | Wszystkie prawa zastrzeżone.
Prawa autorskie do publikacji posiadają autorzy tekstów.