Smocza bajka o Nowej Hucie
To było dawno, dawno temu...,lecz nie aż tak dawno by nie pamiętać.
I działa się ta historia całkiem nie daleko.
Wcale nie jak w bajkach. Nie za siedmioma górami, ani siedmioma lasami, ani nawet za siedmioma rzekami. No może za jedną, ale za to najdłuższą rzeką Polski. Działo się to nad Wisłą.
Pewnego słonecznego popołudnia Krakowianie, którzy jak zwykle w porze poobiedniej przechadzali się Bulwarami Wisły, dostrzegli na niebie jakiś ciemny kształt.
Leciał wprost na Wawel – zdawało się niektórym.
- Czy to samolot? – zastanawiali się.
- Eee, chyba wielki ptak, orzeł może.
Nagle kształt zniżył lot i wszystko już było jasne!
- O rety! Smok!, Ratunku! Smok! Uciekajmy! Smok!
Już wiecie, co to za kształt? Nie samolot, nie ptak, lecz smok powrócił do Krakowa!
Krakowianie pouciekali do swych domów i ze strachem czekali, co teraz będzie...
A smok, cóż, znudziwszy się dalekimi podróżami, postanowił wrócić do domu. Do swej Smoczej Jamy na Wawelu.
Mieszkańcy Krakowa drżeli z trwogi!
- Co to będzie! To potworne zwierzę znów będzie chciało pożerać śliczne Krakowianki!
Co tu robić! Co tu robić!
Cały rząd Polski zjechał się do Krakowa.
Chodzili w kółko po gabinecie Krakowskiego Prezydenta, dreptali jeden za drugim mrucząc coś pod wąsatymi nosami.
- Ojojoj, ajajajaj w niebezpieczeństwie cały kraj!
Aż wreszcie jeden, drżącym głosem stwierdził – ktoś musi iść do smoka i rozmowę z nim odbyć poważną!
Radcy wszyscy pobledli, pocić zaczęli się niezmiernie i jakoś tak po cichutku, jeden po drugim znikali za drzwiami. Aż nikt nie został, prócz samego Prezydenta Miasta Krakowa.
Tchórze! Wracać natychmiast! Bo, bo... - krzyczał Prezydent - ale nikogo już nie było, nawet za drzwiami.
Cóż było robić. Pan Prezydent bohatersko postanowił sam smoka odwiedzić. A żeby się nie zdążył rozmyślić poszedł od razu.
- Dzzzień dooobbbry mości smoku – rzekł drżącym ze strachu głosem (cóż smok miał opinię nie najlepszą),
Smok jedno oko otworzył, przeciągnął się i ziewnął ospale.
- Nudzi mi się! – rzekł.
Wakacje miałem długie, teraz nudzi mi się. Popracowałbym trochę.
Wymyśl coś mości panie, bo z nudów pół miasta mogę zjeść na śniadanie.
Po czym ziewnął przeciągle raz jeszcze, na boczek się odwrócił i zasnął.
Wrócił więc, Prezydent (nieco posiwiały) do swego gabinetu i zwołał do siebie radców swych mądrali.
Głów mądrych zebrało się tam chyba ze sto, a każda z innym pomysłem.
Jeden przez drugiego prace dla smoka wymieniali:
- może w sklepie? – pamiątki będzie sprzedawał?
- może w gabinecie dentysty? – wyrywanie ma ponoć w naturze...
- może w cyrku? – ziać ogniem będzie?
Nie, nie, nie i jeszcze raz nie! Prezydent kręcił głową, (która już go rozboleć zdążyła od tych pomysłów)
To szybko mu się znudzi! Trzeba mu dać pracę z daleka od ludzi!
- Hutę zbudujmy - rzekł jeden mądrzejszy – na pleszowskich polach, za Mogiłą!
Hutę?, hutę? - Prezydent drapał się po głowie – hutę szkła?
- Ech, nie dobry to pomysł, smok szkło potłucze i zamiast w nudę to w złość jeszcze wpadnie...
To może metalu hutę?
OOOO!!! – krzyknęli z podziwem zebrani doradcy!
To pomysł nagrody godny!
Tak właśnie zrobimy – Hutę zbudujemy.
Jak postanowili tak też uczynili.
Kilka lat budowa trwała, a smok chętnie pomagał, bo spodobał mu się pomysł ten niezwykle.
Gdy budowa dobiegła końca smok przyrzekł uroczyście, że nigdy już więcej Krakowianek jeść nie będzie (tym łatwiej mu to obiecać było, że od stu lat już mięs nie jadał.)
O tamtej pory, smok, co dzień rano do pracy w hucie piechotą chodził, by piece swym ogniem rozgrzewać.
A praca mu się tak spodobała, że rzadko do jamy wracał.
Dlatego właśnie turyści i krakowianie smoka nie widują w Wawelskiej Jamie.
On do tej pory wraz z hutnikami, metal topi w piecach, ognia podmuchami.
A że i inni, jak smok, pracować chcieli, wkrótce budowę osiedli zaczęli.
I od tamtej pory dzieci kochane osiedla te Nową Hutą są zwane.