Rozpatrując mieszczaństwo polskie doby XVI- XVII wieku szczególnie od strony jego postaw, uznawanych wartości i jakże bogatego wachlarza zainteresowań, nie możemy zapominać o dużym zróżnicowaniu w obrębie tego stanu społecznego dawnej Rzeczypospolitej. Każda bowiem warstwa mieszczaństwa reprezentowała odmienne zgoła poglądy i postawy, skłaniała się ku innym gustom i smakom, a ujęcie tego problemu w odniesieniu do całości stanu mieszczańskiego przekraczałoby ramy tej rozprawy. Praca zmierzać więc będzie do - w miarę wyczerpującego - obrazu życia w obrębie średniej grupy mieszczaństwa , zwanego powszechnie „pospólstwem”.
„Pospólstwo”, znane w źródłach jako ”communitas civium”, obejmowało swym zasięgiem całą szarą masę obywateli miejskich, czyli mieszczan włączonych do prawa miejskiego. Stanowili ją rzemieślnicy, kramarze, szynkarze, średniozamożni i drobni kupcy, którym przysługiwało w pełni miano „obywateli miasta”, czyli „civitatenses”. Pospólstwo nie mogło nawet marzyć o tym, by zasiąść na senatorskim krześle rajcy, a więc odsunięte było od rządów i sądów miejskich, zastrzeżonych dla najbogatszych mieszczan tj. patrycjatu.
Chociaż pozbawione wpływu na decydujące o dobrobycie miasta i całej jego społeczności decyzje, to właśnie pospólstwo skupione wokół cechów rzemieślniczych, konfraternii i bractw nadawało ton całemu codziennemu życiu miasta. To ono, choć świadome swych niedostatków i upośledzenia politycznego przejawiało niezmierną aktywność na wszystkich innych polach działalności miejskiej – na polu gospodarki, rzemiosła, handlu, ale też kultury i nauki.
Pospólstwo dysponowało ponadto właściwymi tylko sobie wyznacznikami decydującymi o przynależności do niego. Z jednej strony wpis do ksiąg prawa miejskiego zakładał podwójny obowiązek - najpierw posłuszeństwa i wierności wobec władzy zwierzchniej kraju, czyli monarchy, a potem wobec władz miejskich, co wymagało solidarnego współżycia w ramach społeczności miejskiej i poszanowania praw i przywilejów miasta oraz przestrzegania uchwał rady miejskiej. W ten sposób pospólstwo jako pełnoprawna grupa obywateli miejskich objętych prawem miejskim stanowić miała fundament ładu wewnętrznego w mieście. Z drugiej strony obok wspólnych praw i obowiązków rzesza pospólstwa miała wypracowany i uzgodniony wspólny interes – rozumiany głównie w aspekcie ekonomicznym, który niewątpliwie sprzyjał wytworzeniu się systemu wspólnych wartości, postaw, wzorów współdziałania, lojalności i solidarności w ramach grupy.
W miastach i miasteczkach pospólstwo tworzyło swoistą społeczność lokalną powiązaną więzami pokrewieństwa, powinowactwa, sąsiedztwa czy przyjaźni i realizującą swoje życie zawodowe i towarzyskie na gruncie cechów, konfraterni i bractw religijnych. Choć całkowita izolacja tej grupy – choćby uwzględniając działalność gospodarczą i handlową na rynkach regionalnych i międzyregionalnych, przesunięcia stanowe i migracje - była niemożliwa, niemniej fakt pewnego wyizolowania przestrzennego nie może być zakwestionowany.
Wśród postaw typowych dla mieszczaństwa tego okresu na czoło wysuwa się poczucie solidarności grupowej i lojalności wobec współobywateli, słowem jedności grupowej. Anonimowy mieszczanin krakowski w swej kronice z końca XVI wieku w odniesieniu do pospólstwa stosował powtarzające się zwroty: „my – mieszczanie”, „naszy miejscy”, „naszy Krakowiany”, zaś o pojedynczym obywatelu : „ubogi i niewinny człowiek pospolity”. Z tej solidarności wyrosło poczucie obowiązku wzajemnej pomocy w ciężkich wypadkach losowych, takich jak pożar, epidemie, starość, kalectwo, wdowieństwo, a także poczucie konieczności wspólnej walki o dobro publiczne i sprawiedliwość wobec całej miejskiej społeczności. Przejawiało się to głównie dążeniem pospólstwa do kontroli urzędów miejskich i likwidacji nadużyć burmistrza i rajców, albo starostów w ośrodkach prywatnych.
Konfiskaty, jakie stosowali ci urzędnicy miejscy wobec najbardziej opornych mieszczan nie pomagały – „pospolity człowiek” wykazywał na tym polu dużą wytrwałość, konsekwencję i upór. Wspomniany wyżej anonim krakowski narzeka również na ciemiężenie pospólstwa krakowskiego polegające na fałszowaniu ksiąg i rachunków miejskich oraz miar zbożowych, których to fałszerstw dopuszczali się rajcy miejscy Krakowa ze szkodą dla obywateli – „z tego się wszyscy dobrze mieli, a ubogi pospolity człowiek ściśniony”(oryg.). Walka pospólstwa o swój interes ekonomiczny wynikała z pełnej świadomości posiadanych przez rodzinne miasto przywilejów handlowych i politycznych, stąd jakiekolwiek ich naruszenie godzące w rzeszę miejscowych producentów i kupców nie mogło pozostać bez odzewu.
Interesy ekonomiczne nie wykluczały wszakże silnych uczuć patriotycznych zwłaszcza w obliczu wspólnego niebezpieczeństwa – obcego napadu, oblężenia miasta, gwałtów dokonywanych przez obce wojska – wtedy zawsze pospólstwo stawało do walki. Pod rokiem 1587, kiedy to arcyksiążę Maksymilian oblegał Kraków, anonim opisuje solidarną walkę z wrogiem: „... W tym wielkość ludzi z miasta prawie pospólstwa różnego wyszło do szańców, jako chłopstwo, co je złupiono, popalono we wsiach, do tego hultajstwo, studenci i białegłowy”. W takich trudnych sytuacjach nieważne było, że wielu spośród pospólstwa nie orientowało się w zawiłościach bieżącej sytuacji politycznej kraju, ale to, by obronić niezależności miasta i nie ulec wrogowi. Nie należy bynajmniej sądzić, że istniała w szeregach pospólstwa całkowita dezorientacja w zakresie polityki wewnętrznej i zewnętrznej Rzeczypospolitej. Przeciętny obywatel Poznania, Warszawy, czy Lwowa jeśli miał większe w tej materii rozeznanie, to nie były to jednak wiadomości wyczerpujące, ale skrótowe, pełne przekręconych nazw i nazwisk. „Wielka” polityka rzadko rozpalała umysły pospólstwa, przyjmowano ją bez entuzjazmu, przepływała obok, wplatając się w rytm codziennego mieszczańskiego życia.
Pociągały za to cudzoziemskie obyczaje, zachowania, stroje widziane na targach i jarmarkach, sycono ciekawość oczu i uszu, dziwowano egzotyką Wschodu, niepotykaną na polskim gruncie. Raczono się w karczmach zamorskimi opowieściami, nowinkami ze świata, legendami, dowcipami. Pospólstwo polskich miast i miasteczek było bardzo otwarte na wzory i nowinki z zagranicy, co nie miało wszędzie znaczenia praktycznego, ale bardzo syciło jego głód informacji o świecie, tworzyło nowe zainteresowania materialne, intelektualne i estetyczne. We Lwowie – jak pisze Władysław Łoziński – szczególnie ulegano urokowi Orientu, co przejawiało się w dążeniu mieszczan do posiadania egzotycznych, malowniczych wschodnich kobierców np. charasańskich, turkmeńskich, nawet perskich. Raczono się wszystkim, co dawało okazję do plotek i domysłów, co nosiło posmak skandalu: „ Wielkie rozlanie krwie w Rzymie było, trzech kardynałów zabito” – zanotował cytowany wcześniej anonimowy kronikarz krakowski pod rokiem 1590. Z pola dociekliwości schodziły jednak na drugi plan wszelkie pobudki polityczne takich wydarzeń.
Zainteresowanie obcą kulturą i tradycją nie wykluczało dużego lokalnego patriotyzmu, który widoczny był w przywiązaniu do tradycji, zwyczajów, stylu życia, a nawet – jak pisze wybitna znawczyni dawnego mieszczaństwa Maria Bogucka – do tradycyjnego wystroju wnętrz. Pospólstwo gdańskie miało zwyczaj posiadać w domu tylko meble i sprzęty rodzimej produkcji, skądinąd bardzo dobrze na gruncie polskim znanej. Patriotyzm lokalny wyrażał się także w dużej trosce obywateli o stan infrastruktury miejskiej. Historyk Władysław Łoziński - badacz mieszczaństwa lwowskiego z okresu XVI i XVII wieku – podkreśla dużą pieczołowitość i gorliwość Lwowian nie tylko w obronie miasta w czasie zagrożeń, ale również w działania mające na celu konserwację i naprawę dróg i ulic miejskich. Zabiegi z kolei Gdańszczan w tym kierunku dostrzegł nawet poseł francuski Karol Ogier, co nie omieszkał odnotować w swym „Dzienniku podróży do Polski 1635-1636”. Francuz napisał wówczas: „ Gdańszczanie myślą o tym, by mury miasta przeciągnąć aż na wzgórz tych (tj. wzgórz nad miastem) szczyt, aby nieprzyjaciel w razie napadu nie mógł się tam sadowić”. Wiadomo również powszechnie, że cechy rzemieślnicze w miastach, do których należało przede wszystkim pospólstwo, miały dbać zawsze o odpowiedni odcinek murów i baszt, a często organizowały też bractwa kurkowe mające za zadanie utrzymywać „obywateli miejskich” w stałej gotowości bojowej.
Pospólstwo jako grupa mieszczan skoncentrowana na bezpośredniej działalności gospodarczej wykształciła z biegiem lat, oprócz typowej dla społeczeństwa stanowego solidarności i lojalności czy lokalnego patriotyzmu takie cechy mentalne, które były tylko jej właściwe. Na pierwszy plan wysuwa się tu niewątpliwie ogromny kult pracy, jako tej, która gwarantowała o ile nie dobrobyt, to godziwe utrzymanie i znośny poziom życia. Ceniono więc w lokalnych środowiskach tych obywateli, których pracowitość doprowadziła do wysokiej pozycji majątkowej wyróżniającej ich wśród pospólstwa. Obok poświęcenia dla pracy oszczędność, cnota, ład, porządek, staranność w prowadzeniu rachunków, a przy tym rozwaga, chłodna kalkulacja, cierpliwość i determinacja w dążeniu do celu były w powszechnym uznaniu u tej grupy. Nawet w bajkach Biernata z Lublina czytamy: „praca bogactwa czyni” , a „próżnowanie w rychłą nędzę przywodzi”. Za hańbiące stan mieszczański uchodziły: lekkomyślność w interesach, rozrzutność, nieudolność, bankructwo czy utrata majątku. Walczono z marnotrawstwem, liczono się z jakimkolwiek wydatkiem, skrupulatnie strzeżono swych praw do spadku po krewnych, kalkulowano, aby mariaże dzieci przyniosły przyzwoite spadki albo posagi.
Praca kazała pospólstwu cenić się wysoko, dawała powód do dumy, poczucie własnej godności i wartości, ponieważ to praca rąk zapełniała rynek wyrobami rzemieślniczymi i jej efekty widać było wszędzie - nie tylko w mieście, ale i poza nim, w użyciu innych stanów społecznych. Lucyna Sieciechowiczowa opisując życie codzienne w renesansowym Poznaniu w latach 1518-1619 pisze wręcz: „Człowiek pospolity czuły był nawet na punkcie jakiegokolwiek uchybienia swej godności osobistej i zawodowej”. W hierarchii wartości pospólstwa brakowało „szlachectwa” z urodzenia, dlatego oceny człowieka dokonywano przez pryzmat jego zdolności, zalet osobistych, a przede wszystkim zaangażowania w pracę i działalność gospodarczą. Ideologia tej grupy głosiła obowiązek i posłannictwo pracy, postulowała racjonalny, higieniczny tryb życia, energię, rzutkość, szerzyła hasła koncentracji do działania, potrzebę przezwyciężania przeciwności losu. Pospólstwo stworzyło nawet własną koncepcję narodu - w opozycji do wyłączności „szlacheckiego narodu sarmackiego” uznawało przynależność do niego wszystkich stanów społecznych.
Jeśli chodzi o zasady moralne dotyczące życia małżeńskiego i rodzinnego pospólstwo stało na gruncie tradycji katolickiej. Za legalne uznawano jedynie małżeństwa zawarte w obliczu Boga, a stosunki pozamałżeńskie surowo karano od wystawienia w kościele aż do ścięcia. „Nieprawym”, czyli zrodzonym z pozamałżeńskich związków, dzieciom odmawiano możliwości pracy w handlu czy rzemiośle, a nawet praw obywatelskich. Wszechwładnie panował model rodziny patriarchalnej, ale jednak nie wykluczał on względnej swobody i niezależności kobiety, zwłaszcza, że liczna najczęściej rodzina wymagała, by kobiety także podejmowały pracę zarobkową. Najczęściej mężatki i matki pracowały w mieście jako przekupki, domokrążczynie, szynkarki, lichwiarki, albo pomocnice w warsztatach krawieckich i tkackich.
Praca w warsztacie czy przy kramie, chociaż wypełniała całe dnie nie przeszkadzała w uważnej obserwacji codziennego życia. Bo też i codzienność właśnie była w centrum zainteresowań tej grupy. Ciekawość pchała na rynek, do kościoła parafialnego, ratusza, szpitala miejskiego, klasztoru, prywatnych domów sąsiadów. Bacznie obserwowano zwłaszcza przebieg posiedzeń rady miejskiej i sądów, bo to one w decydujący sposób kształtowały życie i działalność pospólstwa. Pilnie śledzono też zmiany w składzie rady miejskiej, treści podejmowanych przez rajców decyzji, sycono uszy plotkami z przebiegu obrad w ratuszu albo z życia osobistego rajców miejskich.
Szybko wychwytywano sprawy kryminalne, tak natury gospodarczej np. oszustwa czy kradzieże w sklepach, zatargi pomiędzy kupcami o kramy, ale też i te, które dotyczyły gruntu prywatnego – cudzołóstwa, prywatne zemsty, zabójstwa, mężobójstwa, podpalenia oraz – wcale nierzadkie – przypadki świętokradztwa. Pospólstwo skrzętnie śledziło życie wybitnych mieszczan, ich uroczystości rodzinne – wesela, pogrzeby, sprawy sądowe, interesy handlowe, choroby. Wobec codziennych w miastach wypadków jak: publiczne obelgi, pobicia, zatargi o zyski wykazywano raczej obojętność. Lubowano się bowiem głównie tym, co nosiło znamiona skandalu obyczajowego, a dotykało nie tyle pospólstwa, co patrycjatu, lub nawet – w przypadku Krakowa czy Warszawy – dworu królewskiego. Obok całej gamy opisów różnych przestępstw dokonywanych w Krakowie, które czytamy niczym współczesną kronikę kryminalną, anonimowy autor zwraca uwagę na wydarzenia, które swoim rozmiarem przerosły inne i zbulwersowały całą krakowską opinię publiczną – była to kradzież szat i sreber królewskich oraz zamordowanie muzyka nadwornego króla przez dworskiego kucharza.
Nawet na gruncie życia religijnego znajdowało dla siebie atrakcje. Wspominany tu kilkakrotnie anonimowy kronikarz krakowski z końca XVI wieku skrupulatnie odnotował wszystkie dokonane na przestrzeni lat 1575-1595 święcenia kapłańskie, nominacje na biskupów, poświęcenia nowych kościołów na terenie Krakowa. Były to w życiu pospólstwa ważne wydarzenia, bo zwykle cale tłumy ciągnęły na pogrzeby znanych dostojników kościelnych i wszelkie uroczystości religijne. Dawały one zawsze tematy do plotek i dyskusji różnego rodzaju. Nabożeństwa religijne – procesje, odpusty, pielgrzymki czy rekolekcje były barwne i wystawne i mimo małej intensywności wewnętrznych przeżyć religijnych przyciągały dla samego uroku zewnętrznego. Największe procesje odbywane na Boże Ciało, czy procesje „cechowe” z chorągwiami poszczególnych cechów, których w dużych miastach było przecież niemało, przekształcały się w imponujące widowiska z pochodniami, muzyką i śpiewem skupiając ludność całego miasta. Bawiły również popularne jasełka i pastorałki.
Dla oddania pełnego obrazu życia pospólstwa w tym czasie wspomnieć należy o częstych w miastach publicznych egzekucjach, nasilonych zwłaszcza w XVII wieku, w związku z silnym rozwojem nietolerancji i zabobonu. Publiczne tortury, palenie na stosie, popularne wtedy kary wyrwania języka albo upalenia ręki były teatralną, bezpłatną, ale i ponurą rozrywką. Tego typu wydarzenia bulwersowały, wnosiły wiele niepotrzebnego niepokoju do monotonnych małomiasteczkowych środowisk, zwiększały lęki przed tym, co złe i niezrozumiałe, co grozi destabilizacją uporządkowanego w miarę rzemieślniczego czy kupieckiego życia. Nasiliły obawę przed „zadaniem diabła” czy „siłą nieczystą”. Jak słusznie zauważył Zbigniew Kuchowicz wiązało się to „z obniżeniem się kultury umysłowej, lekceważeniem racjonalnych postaw renesansowych”.
Mieszkańców miast grozą napawały duchy, zjawy, demony, strzygi i cały ogrom wszechświata. Anonim krakowski skrzętnie odnotowuje wszystkie zmiany w atmosferze z końca XVI wieku – a to burze z piorunami, które raziły ludzi i domy, wywołując pożary, a to wichry i huragany. Takich zjawisk bano się powszechnie nie tylko w omawianym okresie, ale w tamtej dobie szczególnie wierzono w to, że przepowiadają one wielkie nieszczęścia, katastrofy, zarazę, głód lub nawet wojny ( takie kategorie lęków szczegółowo podaje Andrzej Kazimierz Cebrowski w swych „Rocznikach”). Wielce złowróżbne były komety wzbudzające wiele podniecenia: „ ...W tymże roku 1582 była kometa na północy barzo [ oryg.] wielka, którą u nas w Krakowie nieprawie wysoko widzieć było, ale ją rozmierzali ludzie uczeni, doktorowie, matematycy, powiedali [oryg.] o takiej wielkiej wielkości ty to komety, o tak wielkiej niesłychany; kilka niedziel trwała...”. I inny opis: „.... O pirwszej [oryg.] godzinie w noc srogie i straszliwe znowu jasności na północy były widziane na niebie ogniste słupy krwawe.... na co siła ludzi patrzyło, a trwało to kilka godzin w noc...” Przerażały też powodzie, pożary i epidemie. Niszczyły one dobytek ludzi całego życia, zabierały wiele istnień ludzkich, ale traktowano je jako zemstę za grzechy i taka opinia była wtedy powszechna. Po opisaniu groźnego w skutkach pożaru z 1587 roku w Krakowie anonim skonkludował: „.. Pan Bóg raczył złości nasze okazać światu i tak znacznie pokarać strasznemi [oryg.] plagami, czego przodkowie naszy [oryg.] nigdy nie znali..” Jan Pachoński badający życie mieszczaństwa krakowskiego w XVII i XVIII wieku pisze wręcz, że często w krytycznych dla miasta chwilach trzeba było dosadnie zwracać uwagę mieszczanom na to, by zaniechali biesiad i pijaństwa, które uważano za przyczynę wszelkich klęsk. Kiedy „człowiek pospolity” czuł się absolutnie bezsilny wobec komet czy spadających gwiazd, wobec siejących grozę i zniszczenie zjawisk meteorologicznych tym bardziej, przekonanie o bliskiej katastrofie i konieczności odpokutowania grzechów nakazywało mu uciekać się do Boga, jako niewzruszonej i nadprzyrodzonej podstawy, pomocy i obrony. Pytanie, czy była to prawdziwa ,szczera, głęboka modlitwa pełna silnych przeżyć religijnych czy operowanie prostymi wyobrażeniami opartymi na legendach i zabobonach?
Wszyscy badacze mieszczaństwa polskiego omawianego okresu zgodnie podkreślają u tej grupy silną potrzebę więzi towarzyskich, rozrywki, zabawy i śmiechu. Wspomniany już historyk Pachoński podkreśla obecną u mieszczan krakowskich postawę afirmacji życia i pozytywnego nastawienia do świata ukierunkowaną na korzystanie z uciech i radości doczesnych. Doszukuje się wręcz postaw hedonizmu, pisząc, że mieszczanie krakowscy żyli chwilą i na przyjemności nie żałowali pieniędzy. Okazji do biesiadowania, radości, muzyki i tańców bywało niemało. Jeśli pospólstwu Krakowa dane było obserwować na bieżąco życie dworu królewskiego z jego ucztami, gonitwami, maskaradami, uroczystościami rodzinnymi, jeśli bawiły oczy egzotyczne poselstwa na Wawel, to mniejsze miasta były pozbawione takich atrakcji, ale i tak znajdowały rozrywkę. Stawały się nią miejscowe jarmarki, gdzie były tłumy obcych kupców, nowe stroje, nowe informacje o świecie, pokazy kuglarzy i trup aktorskich, śpiewy i muzyka trębaczy. Wiele wesołości do miast wnosili też scholarzy miejscy czasem prowadzący teatr szkolny. Monotonię małomiasteczkowego życia przerywały wystawne wesela i chrzciny zamożniejszych sąsiadów. Zawsze można też było znaleźć dobrą kompanię w karczmie przy piwie, zabawić się dowcipem kolegów. Chętnie grano w karty i kości, popularne bywały też warcaby i domino. Często słuchano całymi rodzinami popisów chóralnych i kapel po kościołach. Muzyka i śpiew dostarczały silnych wrażeń i dawały sporo radości.
A jak wyglądały zainteresowania naukowe i estetyczne pospólstwa, jaki był poziom jego wykształcenia? U „pospolitych ludzi” dominowała wiedza naiwna oparta na gusłach, czarach, cudownych lekach, eliksirach i lubczykach. Najbardziej rozpowszechnione było stosowanie w magii ziół i roślin o rzekomo czarodziejskich właściwościach. Nie od dziś wiadomo, że od niepamiętnych czasów aż nawet po dzień dzisiejszy ludzie wpływają na otaczającą ich rzeczywistość oraz na stan ducha i ciała magicznym tańcem i śpiewem albo tajemnym gestem i słowem. Wiedza tajemna miała pomóc w realizacji marzeń i pragnień, w osiągnięciu równowagi duchowej, w wyzwalaniu nadprzyrodzonych mocy, wreszcie w ujarzmianiu sił przyrody. W działaniach tych istotną, niejako wspomagającą zaklęcia rolę grały rozmaite zioła i substancje, którym przypisywano cudowne właściwości. Znano czary lekarskie, miłosne, mleczne, myśliwskie i wzrokowe. Z książek najczęściej zatem do rąk brano zielniki, senniki, prognostyki pogody, zbiory porad lekarskich lub rolniczych.... albo też książki religijne. Szukano tam przepisów i zaleceń, według których magiczna moc ziela zdawała się być panaceum na wszelkie człowiecze problemy, lęki i obawy. Niestety, ich praktyczne zastosowanie wymagało często kontaktu z siłami nieczystymi, ze światem pochodzącym z innego wymiaru. Budziło to zabobonny strach i... słono kosztowało, gdyż czarownice wyceniały swoje produkty, jak towar z „górnej półki”.
Biegli w czarnej i białej magii adepci wiedzy tajemnej – podobnie jak i wykształceni lekarze – praktykowali zwykle na monarszych lub magnackich dworach oraz w ośrodkach akademickich i dużych miastach. Granica między magią a medycyną była zresztą niegdyś mglista i płynna. Skromny prosty lud musiał zadowolić się usługami rozmaitych „bab”, zielarek, „zamawiaczy” chorób, znachorek, wiedźm i innych domorosłych czarownic. Były to jednak zawody podwyższonego ryzyka, gdyż czarów w kręgu cywilizacji judeo -chrześcijańskiej surowo zakazywano. Dużo informacji na ich temat znajdujemy w zachowanych miejskich zapiskach sądowych. Usystematyzowane formy prześladowania czarownic dotarły do Polski w XVI wieku z Niemiec. Sądzono je w oparciu o tzw. „Zwierciadło saskie” na gruncie prawa magdeburskiego. Sejm w roku 1543 sprawy o czary oddawał pod jurysdykcję duchowieństwa, z zastrzeżeniem, iż w razie zaistnienia na skutek czarów czyjejkolwiek szkody, sądy świeckie mają prawo ingerencji w przewód sądowy. Podobnie statut litewski w roku 1564 oddawał je pod nadzór starostów. Tak więc ostatecznie procesy czarownic przejęły sądy świeckie, najczęściej miejskie.
Karą za czary było spalenie na stosie lub chłosta i wypędzenie z miasta. Oskarżone kobiety poddawano trzykrotnym torturom i pławiono (niewinne tonęły, a winne utrzymywały się mocą piekielną na powierzchni wody). Przesłuchiwano też świadków, których zeznania skrupulatnie zapisywano. Stan taki trwał aż do roku 1776, kiedy to podczas obrad sejmu na wniosek Wojciecha Kluszewskiego, kasztelana bieckiego, uchwalono osobną konstytucję zabraniającą w sprawach o czary stosowania tortur i znoszącą karę śmierci za ich praktykowanie na zawsze. Stosowane przeciwko wiedźmom prawo musiało oczywiście opierać się na jakichś podstawach teoretycznych i naukowych, dlatego zaczęły się ukazywać stosowne publikacje. W 1595 roku w Krakowie wyszła książka pt. „Pogrom, czarnoksięskie błędy, latawców zdrady i alchemickie fałsze jak rozprasza Stanisław z Gór Poklatecki”. Następnie mamy Stanisława Ząbkowica (Ząbkiewicza) „Młot na czarownice” – tłumaczenie z roku 1614 wydanej w Kolonii książki Heinricha Kramera (Institoris) i (kwestionowane) Jakoba Sprengera pt. „Malleus Maleficarum”. Nieco łagodniejsze podejście reprezentuje dzieło pt. „Czarownica powołana, albo krótka nauka i przestroga ze strony czarownic”, wydane w Poznaniu w roku 1639. Szymon Syreński w swoim słynnym „Zielniku...”, wydanym w 1616 roku, daje także wykład czarów i guseł. Natomiast w „Sekretach białogłowskich” dowodzi się roli kobiet w nagannych i posępnych działaniach magicznych. Ukazywały się naturalnie również podręczniki czarnej i białej magii, jak np. wydany w roku 1637 w Krakowie „Thesaurus Magicus domesticus”.
Oprócz tych praktyk szerzyła się chiromancja, czyli wróżenie z dłoni, a za specjalistę w tej dziedzinie często uchodził miejscowy bakałarz albo proboszcz. Z zachowania zwierząt i ptaków wróżono pogodę, wyjaśniano powszechnie sny opierając się na mało racjonalnych sennikach.
Wiara była prymitywna, chociaż – jak wcześniej napisałam – nabożeństwa religijne w mieście pełniły w codziennym rytmie dnia ogromną rolę. Brakowało tu jednak pełnych, autentycznie zaangażowanych przeżyć religijnych. Zewnętrzny blichtr i teatralność nabożeństw cieszące oko przyciągały bardziej niż chęć przeżyć duchowych. Porzucenie wiary chrześcijańskiej było jednak w dawnej Polsce surowo karane. Choć, jak pisał prof. Janusz Tazbir, dawna Rzeczpospolita uchodziła za państwo tolerancyjne religijnie, zdarzały się w niej przypadki karania osób, które dokonały aktu apostazji. Za zaprzeczenie wierze chrześcijańskiej i wystąpienie ze wspólnoty Kościoła groziła nawet śmierć.
Pierwszym poświadczonym źródłowo przypadkiem ukarania osoby, która odstąpiła od wiary chrześcijańskiej była sprawa urodzonej ok. 1460 r. krakowskiej mieszczki Katarzyny Weiglowej - córki Stanisława Zalasowskiego, wdowy po Melchiorze Weiglu, kupcu i członku rady miejskiej Krakowa. W dniu 19 kwietnia 1539 r. Weiglową spalono na stosie na krakowskim rynku, po tym jak dokonała aktu apostazji i przyjęła judaizm. Kobiecie stawiano także zarzut antytrynitaryzmu, a więc zaprzeczenia dogmatowi o Trójcy Świętej. Przed śmiercią w płomieniach Weiglowa kilkukrotnie stawała przed sądem biskupim; z inicjatywy ówczesnego biskupa krakowskiego Piotra Gamrata była więziona w Krakowie przez 10 lat. „...Spalenie bezbronnej staruszki już wówczas mało komu w Polsce wydawało się czynem chwalebnym i przynoszącym chlubę Kościołowi. Gdyby odwołała swoje poglądy, puszczono by ją zapewne wolno, ponieważ jednak przy nich obstawała, postanowiono ją ukarać...” – tłumaczył prof. Tazbir w swojej znanej pracy „Państwo bez stosów”. Nadworny sekretarz króla Zygmunta Augusta – znany skądinąd Łukasz Górnicki - który był świadkiem egzekucji Weiglowej, w „Dziejach w Koronie Polskiej” pisał, że w czasie publicznego wyznania wiary na rynku krakowskim oskarżona zaprzeczyła m.in. boskości Chrystusa. Oto jak przedstawił argumenty mieszczki w tej kwestii: „ - A niemiałci pan bóg ani żony, ani syna, ani mu tego trzeba, boć jeno tym synów potrzeba, którzy umierają, ale pan bóg wieczny jest, a jako się nie urodził, tak i umierać nie może. Nas ma za syny swoje i są wszyscy synowie jego, którzy drogami od niego naznaczonemi chodzą (pisownia oryginalna). Jak wyjaśnił dalej Górnicki, „Owa, gdy się od tej żydowskiej religii odwieść nie dała, naleziono ją bydź bluźnierką przeciwko bogu” (oryg.) Po przesłuchaniu Weiglową odesłano do urzędu miejskiego, a kilka dni później spalono na stosie. Na egzekucję - według relacji królewskiego sekretarza – szła „najmniej nie strwożona”. Egzekucja Weiglowej była pierwszym potwierdzonym źródłowo przypadkiem śmierci na stosie w Polsce za apostazję.
W 1591 r. Trybunał Litewski w Wilnie rozpatrywał sprawę Stefana Łowejki, sędziego ziemskiego mozyrskiego oskarżonego o bezbożność. Ówczesny kanonik warmiński Stanisław Reszka utrzymywał, że „sędzia mozyrski stał się z żyda chrześcijaninem, z chrześcijanina zwinglianinem (kalwinistą), a ostatecznie ateistą”, co – zdaniem prof. Tazbira – było mało prawdopodobne. Należący do kultury ruskiej Łowejko był zapewne pierwotnie wyznawcą prawosławia, następnie zaś stał się zwolennikiem tak zwanego judaizantyzmu. Był to ten nurt radykalnej reformacji, który uznawał Stary Testament za podstawę wiary i nakazywał wiernym poddanie się obrzezaniu – tłumaczył wspomniany wyżej badacz dziejów nowożytnych.
W dziejach Polski – w związku z wybuchem i ekspansją reformacji - w drugiej połowie XVI i przez cały XVII wiek powszechne były konwersje, a więc zmiany wyznań w obrębie religii chrześcijańskiej, do których akt apostazji nie jest wymagany. W 1611 r. głośna stała się sprawa Franco de Franco, Włocha, który przyjął kalwinizm kosztem katolicyzmu, w duchu którego został wychowany. Za krytykę procesji Bożego Ciała w Wilnie został ujęty i oskarżony o bluźnierstwo. Następnie pozbawiono go języka, porąbano i spopielono.
W tym samym roku, za bluźnierstwo religijne, czyli negowanie dogmatu o Trójcy Świętej, język obcięto także Iwanowi Tyszkowicowi, konwertycie ariańskiemu. Skazano go na śmierć, torturowano i stracono w Warszawie.
Jeśli chodzi o poziom wykształcenia, to w odniesieniu do małych miasteczek badacze nie mają w zasadzie wątpliwości – powszechny był nawet u zamożniejszego pospólstwa analfabetyzm. Znajomość literatury szerzyła się wśród tej warstwy głównie poprzez kontakty z pielgrzymami, wędrownymi kramarzami, kuglarzami, a nawet żebrakami. Były to najczęściej legendy fantastyczne, bohaterskie, historyczne, albo dewocyjne opowiadające o życiu Chrystusa i Maryi. Z utworów literackich znane były w środowiskach małomiasteczkowych najbardziej kolędy i ballady. Za miejscowych literatów uchodzili tam przeważnie pisarze miejscy np. w Sieradzu niejaki Librowski – autor pieśni miłosnych i Piotr Baryka – pisze o nich Bohdan Baranowski badacz polskich miasteczek z XVII i XVIII wieku. Tworzyli oni utwory realistyczne, osadzone w ówczesnej rzeczywistości, ale proste i naiwne w treści, nawet ograniczone. Zamiłowanie do sztuki z kolei miało cel czysto praktyczny – mieszczaństwo z małych miasteczek najczęściej posiadało obrazy religijne, często drzeworyty, a wręcz papierowe obrazki z Częstochowy u wędrownych ”obraźników”.
O wiele bogatszy obraz daje przegląd zainteresowań naukowych i estetycznych na terenie większych miast. Tu wykształcenie było niemal powszechne, a jego poziom bezsprzecznie wyższy. Podstawową wiedzę dawały szkoły parafialne (chociaż czasem po opanowaniu czytania i pisania oraz podstaw arytmetyki poprzestawano tu na pamięciowym wyuczeniu katechizmu, ministrantury i pieśni kościelnych). Wielu nie kończyło tylko tego szczebla nauki i kierowało się na studia wyższe. Oczywiście niebagatelną rolę w tym zakresie odgrywała zamożność rodziców, bo właśnie zasobność sakiewki najbardziej decydowała o miejscu i profilu dalszej nauki. Wśród pospólstwa rzadko przeto słychać o odleglejszych kierunkach studiów (Włochy, Francja), najczęściej podejmowano je w Krakowie, a od przełomu XVI i XVII wieku także w Akademii Zamojskiej otwartej w 1595, która miała zdecydowanie mieszczański charakter. Z nauk skłaniano się ku historii (np. bardzo znany ze swego „Opisu Polski” Marcin Kromer urodzony w 1512 roku w Bieczu, w rodzinie mieszczańskiej, który najpierw ukończył szkołę parafialną w Bieczu, a następnie studiował w Akademii Krakowskiej w latach 1528-1530); filozofii (np. Adam Burski doktor i wykładowca filozofii w Krakowie i Zamościu, urodzony w rodzinie mieszczańskiej ok.1560 roku w Brzezinach – najpierw uczeń lwowskiej szkoły katedralnej, a potem student Akademii Krakowskiej, jeden z głównych przedstawicieli renesansowej filozofii polskiej); prawu, matematyce, medycynie, farmacji, w których to dziedzinach także nie brakuje wybitnych znawców pochodzenia mieszczańskiego. Przy okazji warto przypomnieć, że najwybitniejszy reprezentant nauki polskiej – Mikołaj Kopernik również wywodził się z mieszczańskiej rodziny. Ojciec astronoma Mikołaj Starszy wywodził się z krakowskiej linii rodziny, która została przyjęta do prawa miejskiego pod koniec XIV w. W źródłach jest po raz pierwszy poświadczony w 1448 r. jako krakowski kupiec hurtownik, prowadzący handel miedzią z Gdańskiem. W czasie wojny trzynastoletniej, w sierpniu 1454, brał udział w negocjacjach finansowych pomiędzy kardynałem Zbigniewem Oleśnickim a miastami pruskimi. Około 1458 przeniósł się do Torunia, gdzie przed 1464 zawarł małżeństwo z Barbarą Watzenrode. Z małżeństwa z Barbarą Mikołaj miał czworo dzieci: Andrzeja, Barbarę, Katarzynę i Mikołaja. Mikołaj najpierw ukończył w 1491 roku naukę w szkole parafialnej przy kościele św. Jana w Toruniu, (w którym to kościele był również ochrzczony). W tej szkole nauczył się łaciny, podstaw matematyki i astronomii, a na przełomie 1491/1492 rozpoczął studia na Akademii Krakowskiej, wpisując się do metryki jako Nicolaus Nicolai de Thuronia. Początki kariery naukowej u Kopernika nie różniły się więc niczym od inny synów mieszczańskich w tym okresie.
Zamiłowania naukowe mieszczan widoczne były nie tylko po ich tytułach naukowych, ale też ruchomościach. Niektórzy namiętnie zbierali literaturę medyczną np. Kazimierz Bonifacy Cantelli w Krakowie, inni cenili swe zbiory kartograficzne, numizmatyczne i ceramiczne. Byli i zapamiętali bibliofile. Jak na miejscowe warunki cenny zbiór posiadał pisarz miejski z Biecza niejaki Stanisław Stenberg, który zgromadził aż 315 pozycji (według inwentarza dokonanego w roku 1604). W jego księgozbiorze znajdowali się starożytni klasycy, literatura polityczna, historyczna i religijna, a nawet prace reformatora religijnego Filipa Melanchtona. Przeciętne zbiory wynosiły jednak maksymalnie kilkanaście pozycji, czasem w obcych językach – łaciński, włoskim, czy hiszpańskim. Książka była ceniona jako źródło wiedzy o człowieku, życiu, świecie, ale też traktowano ją jako ozdobę domu i „klejnot uczciwości swojej”. O tym jak ważne miejsce pełniły one w życiu swych właścicieli niech świadczy fakt, że zawsze znajdowały godne miejsce w testamentach mieszczańskich. Władysław Łoziński – badacz dawnego Lwowa – napisze: „Entuzjazm, z jakim mówi o książkach testator w swojej ordynacji świadczy, jak były szanowne i kochane.”
W omawianym okresie kwitła literatura mieszczańska, która wydała wielu wybitnych autorów m.in. Biernata z Lublina czy Jana Dantyszka. Pisano dla własnej rozrywki, dla przyjemności tworzenia, dla zabawy innych lub dla ich pouczenia, dla pochlebstwa, dla uświetnienia uroczystości, dla sławy, wreszcie dla potomności. Tematyka tej literatury była tak różnorodna, że stanowi raczej temat dla osobnej pracy, warto jednak podkreślić fakt, że w okresie XVI- XVII wieku nastąpił duży wzrost liczby piszących. „Pospolity człowiek” cenił satyry, utwory religijne, opowieści apokryficzne, romanse historyczne, panegiryki. Popularne były naturalnie – co już wcześniej zasygnalizowałam – zbiory kolęd, kazań, kalendarze. W obiegu istniały także różne drukowane niezwykłe historie pod znamiennymi tytułami np. „Sejmy diabłów” czy „Banialuki”. Starano się gromadzić wiadomości ciekawe, ale też praktyczne – pomocne w prowadzeniu interesów handlowych i warsztatów rzemieślniczych. Pasjonaci historii pogłębiali wiedzę historyczną, ale najczęściej o charakterze lokalnym i regionalnym, by poznać bliżej przeszłość swego miasta czy rodu. Powstawało zatem wiele pamiętników, kronik rodzinnych, gromadzono notesy z utrwalonymi obserwacjami pogodowymi, rebusami, receptami lekarskimi itp.
Wynalazek druku i upowszechnienie się książki, a przy tym rozwój szkolnictwa parafialnego na gruncie miejskim, który wpływał na wzrost alfabetyzacji spowodowały stopniowe tworzenie się pierwszego czytelniczego rynku na ziemiach polskich. Kręgi odbiorców literatury systematycznie rosły, bo obok poważnej, naukowej twórczości szerzyła się literatura popularna – jarmarczna i straganowa - zwrócona ku człowiekowi, którego codzienny rytm życia w mieście wyznaczała praca. Literatura taka nacechowana była dużym zmysłem obserwacji, a często wykraczając poza mieszczańskie – rzemieślniczo – kupieckie - tematy unifikowała świat wartości i poglądów innych grup społecznych w dawnej Polsce. Zasługuje na podkreślenie fakt, że wśród 463 autorów o ustalonym pochodzeniu społecznym i miejscu urodzenia aktywnych w XVI wieku aż 202 było pochodzenia mieszczańskiego, choć zapewne dominowali wśród nich pisarze z kręgów patrycjuszowskich.
W dużych miastach ceniono sztukę. Gromadzono obrazy różnej treści i różnej jakości – od prostych papierowych obrazków kupowanych w miejscowych kramach do dzieł wyższej klasy. Ostatnie badania Michała Rożka dowiodły, że w Krakowie w II połowie XVII wieku była spora ilość dzieł o treściach wybitnie świeckich: mitologicznych, historycznych, rodzajowych, pejzażowych. Obok malarstwa kolekcjonowano też świeczniki w wybrednych formach, zegary, płaskorzeźby. Jak pisze prof. Zbigniew Kuchowicz ceniono wszelką sztukę zdobniczą, znajdującą praktyczne zastosowanie w wystroju i urządzeniu domu. Ściany mieszczańskich domów zdobiły najczęściej broń, a ponadto kobierce i inne obicia. Kolekcjonowano też bibeloty, cacka z bursztynu, kompasy z kości słoniowej, kałamarze , a nawet – co odkryto we Lwowie – „jaja strusie ozdobnie oprawne”. Pasją wielu mieszczan było także ogrodnictwo i ziołolecznictwo. Nieliczni hodowali konie albo uprawiali południowe rośliny i krzewy, co potwierdzają w swych pamiętnikach obcy podróżnicy odwiedzający nasz kraj.
Na zakończenie naszych rozważań należałoby poruszyć sprawę mecenatu wychodzącego od mieszczan – pospólstwa. Wprawdzie mecenat artystyczny czy naukowy nie jest w tej epoce niczym nowym, ale po raz pierwszy do wielkiej rangi urasta w dobie renesansu mecenat świecki. Wspomniana tu już wcześniej prof. Maria Bogucka badająca miasta i mieszczaństwo tej epoki wyróżnia fundacje kolektywne, wychodzące od bractw miejskich i cechów rzemieślniczych oraz fundacje indywidualne. Motorem takiej działalności bywały naturalnie przesłanki kulturalne, ale również psychologiczne, ideologiczne czy czysto ekonomiczne. Fundatorem i mecenasem stawało się raczej nie tylko z czystych potrzeb naukowych, estetycznych, czy religijnych, ale głównie dla zdobycia prestiżu i szacunku w swoim środowisku, dla pokazania innym swojego dostatku, dla chęci błyszczenia i imponowania. Dobroczynność pospólstwa nie miała charakteru powszechnego, często bywała doraźna, sporadyczna, nierzadko jednorazowa w całym życiu, podejmowana w obliczu zagrożenia życia lub tuż przed śmiercią, by zapewnić sobie miejsce w niebie. Raczej drobna o niedużej wartości materialnej i artystycznej, wyrastała wielekroć z czystej dewocji lub panującej mody i zwyczaju.
Ciekawej analizy mecenatu pospólstwa krakowskiego w XVII wieku dokonał Michał Rożek. Ustalił mianowicie, że aż 85% wszystkich fundacji na terenie Krakowa pochodziło od pospólstwa. Na 377 fundatorów z pospólstwa pochodziło 74 osoby (blisko 19 %) reprezentujące 31 % zidentyfikowanych zawodów rzemieślniczych. W tej liczbie było: ośmiu karczmarzy, po sześciu garncarzy i szewców, po czterech piwowarów, krawców, drukarzy i krupników, po trzech garbarzy, rybaków, kuśnierzy, cyrulików, po dwóch księgarzy, malarzy, cieśli, kowali, konwisarzy, młynarzy, organistów, kramarzy, prawników, po jednym rzeźbiarzu, pasamoniku, kotlarzu, mydlarzu, piekarzu, ogrodniku, miechowniku i jedna akuszerka. Fundacje przez nich dokonane nie miały oczywiście rozmachu spotykanego u patrycjatu i były o wiele skromniejsze. Beneficjentem fundacji w zdecydowanej mierze był Kościół. Obejmowały one zapisy pieniężne, obrazy, ornaty, kielichy srebrne, mszały, lichwiarze, krzyże, łańcuchy na monstrancję, a nawet ołtarze i kaplice. Były również legacje pieniężne na niezbędne naprawy w kościołach krakowskich ujęte jako: ”pro fabrica ecclesiae”. W dokumentach odnaleziono również zapisy na zakup i renowację organów w Kościele Mariackim oraz na utrzymanie orkiestry instrumentalnej. Niewątpliwie fundacje kościelne umotywowane były religijnością czy nawet dewocją mieszczan, ale miały też cel utylitarny. Były środkiem do osiągnięcia zbawienia. Zwrot łaciński „ pro remedio animae suae” (”dla zbawienia swej duszy”) jest dość częsty w zapisach i legacjach. Dostęp do nieba oprócz datków na Kościół, miały też ułatwić fundacje na rzecz: klasztorów, szpitali dla ubogich, bractw kościelnych, zubożałych rzemieślników, biednych żaków i ubogich panien, na łaźnie, obiady i pogrzeby dla ubogich mieszczan. Mecenat pospólstwa obejmował też w nielicznych przypadkach fundowanie pensji dla artystów: kapel muzycznych, kompozytorów, zapomogi dla pisarzy i poetów.
Jak więc widzimy skala zainteresowań, ambicje naukowe, kulturalne i estetyczne nie przedstawiały się w tej grupie mieszczan nadzwyczaj imponująco, a gusta i rozrywki bywały proste. Niemniej nie należy tej opinii generalizować. Pospólstwo, którego życie toczyło się wokół codziennych zajęć wytworzyło sobie właściwą mentalność i w tym tkwi jego zasługa. Nie brakowało tu ludzi o wysokim poziomie intelektu, szerokich horyzontach i starannym wykształceniu, a przez to i wysokiej kulturze umysłowej, co pozwalało im hołdować odmiennym, wytworniejszym zajęciom. Takie światłe jednostki wiele wniosły do polskiej nauki i kultury, krzewiły nowe idee, wartości i postępowe hasła społeczne.
Bibliografia:
Źródła:
1. A. K. Cebrowski, Roczniki miasta Łowicza pisane w latach 1648 – 59, wstęp. M. Małuszyński, Łowicz 1937.
2. Ł. Górnicki, Dzieje w Koronie polskiej, oprac. H. Barycz, Warszawa 1950.
3. Karola Ogiera dziennik podróży do Polski (1635-1636), tłum. E. Jędrkiewicz, wstęp i objaśnienia: W. Czapliński, Gdańsk 1950.
4. Kronika mieszczanina krakowskiego z lat 1575-1595, wyd. H. Barycz, Kraków 1930.
Opracowania:
1. B. Baranowski, Kultura ludowa w XVII i XVIII wieku na ziemiach Polski środkowej, Łódź 1971.
2. B. Baranowski, Życie codzienne małego miasteczka w XVII i XVIII wieku, Warszawa 1975.
3. B. Baranowski, Nietolerancja i zabobon w Polsce w XVII i XVIII wieku, Warszawa 1950.
4. J. Bieniarzówna, Mieszczaństwo krakowskie XVII wieku, Kraków 1969.
5. J. Bieniarzówna, Z dawnego Krakowa. Szkice i obrazki z XVII wieku, Kraków 1957.
6. M. Bogucka, H. Samsonowicz, Dzieje miast i mieszczaństwa w Polsce przedrozbiorowej, Warszawa 1986.
7. M. Bogucka, Życie codzienne w Gdańsku w XVI i XVII wieku, Warszawa 1967.
8. M. Bogucka, Szkice gdańskie XV- XVII wiek, Warszawa 1955.
9. M. Bogucka, Mieszczanin a inwestycje kulturalne na przykładzie Gdańska XVI- XVII wieku, w: Zapiski Historyczne, zeszyt nr 3, rok 1978.
10. S. Herbst, Miasta i mieszczaństwo Renesansu polskiego, Warszawa 1954.
11. S. Hoszowski (red.), Szkice toruńskie XII- XVIII w. , Warszawa 1957.
12. J. Krzyżanowski, Historia literatury polskiej, Warszawa 1973.
13. Z. Kuchowicz, Obyczaje staropolskie XVII- XVIII wiek, Łódź 1975.
14. Z. Kuchowicz, Człowiek polskiego baroku, Łódź 1992.
15. J. Lachs, Krakowskie księgozbiory lekarskie z XVII wieku, Lwów 1930.
16. W. Łoziński, Lwów starożytny. Patrycjat i mieszczaństwo lwowskie w XVI i XVII wieku, wyd. 2, Lwów 1892.
17. J. Majda (red.), Okresy literackie, Warszawa 1985.
18. K. Morawski, Warszawa. Dzieje miasta, Warszawa 1971.
19. J. Pachoński, Zmierzch sławetnych. Z życia mieszczan w Krakowie w XVII i XVIII wieku, Kraków 1956.
20. L. Sieciechowiczowa, Życie codzienne w renesansowym Poznaniu 1518-1619, Warszawa 1974.
21. T. Ślawski, Studia nad ludnością Biecza w wiekach XIV- XVII, w: Małopolskie Studia Historyczne, R.1, zeszyt 3-4, Kraków 1959.
22. T. Ślawski, Mieszczaństwo bieckie na przełomie XVI i XVII stulecia, w: Biecz. Studia historyczne, pod red. R. Kalety, Wrocław 1963.
23. M. Rożek, Mecenat artystyczny mieszczaństwa krakowskiego w XVII wieku, Kraków 1977.
24. W. Rusiński, Kalisz. Zarys dziejów, Poznań 1983.
25. J. Tazbir, Państwo bez stosów. Szkice z dziejów tolerancji w Polsce XVI i XVII w., Warszawa 1967.
26. B. Zientara, Szkice szczecińskie X - XVIII wiek, Warszawa 1958.