Mój ukochany syn – Władysław Podkowiński.
Nazywam się Waleria Maria z Gardawskich. Urodziłam się w 1845 roku jako córka właściciela małego lombardu. Będąc nastoletnią dziewczyną poznałam Antoniego Podkowińskiego, skromnego urzędnika kolejowego, pochodzącego ze zubożałej rodziny szlacheckiej. Wyszłam za niego za mąż. Zamieszkaliśmy razem w Warszawie, w domu przy ulicy Wielkiej 1440, w pobliżu stacji głównej Drogi Żelaznej Warszawsko-Wiedeńskiej. Tutaj przyszedł na świat 4 lutego 1866 roku ukochany syn Władysław. Miałam wtedy 21 lat i byłam bardzo szczęśliwa. Ta radość trwała jednak zbyt krótko, gdyż 11 czerwca 1866 roku zginął mój mąż w katastrofie kolejowej w Piotrkowie. Osierocił 4 miesięcznego wówczas syna. Tak więc obowiązki utrzymania, wychowania i wykształcenia spoczęły całkowicie na mnie. Było mi bardzo ciężko. Jednak w najtrudniejszych chwilach otrzymywałam wsparcie materialne ze strony mojej rodziny.
W 1875 roku zapisałam Władysława do szkoły. Uczył się w III Gimnazjum Męskim, a po jego ukończeniu kontynuował naukę w Kolejowej Szkole Technicznej Drogi Żelaznej Warszawsko-Wiedeńskiej. Obserwowałam postępy syna w nauce. Były one dość słabe z podstawowych przedmiotów, takich jak: język polski, język rosyjski, religia, geografia, historia czy arytmetyka i geometria. Zauważyłam, że zdecydowanie wyróżniał się ocenami z rysunków i kaligrafii. W 1882 roku po rozmowie z nauczycielami, którzy również dostrzegli jego zdolności artystyczne, zapisałam syna na lekcje rysunku i malarstwa do Warszawskiej Klasy Rysunkowej. Tutaj pod okiem doświadczonego pedagoga Wojciecha Gersona talent 16 letniego wówczas Władysława szybko się rozwinął. Już w pierwszym roku uczenia się w tej szkole wziął udział w konkursie szkół artystycznych podległych Cesarskiej Akademii Sztuk Pięknych w Petersburgu i otrzymał wyróżnienie za rysunek głowy z modelu antycznego. Bardzo się ucieszyłam z tego pierwszego wyróżnienia syna. Dzięki temu rok później (1884r.) otrzymał pierwsze zamówienie z redakcji „Tygodnika Ilustrowanego” na przerysy zabytków sztuki dawnej. Ponadto umieścił dwie samodzielne kompozycje rodzajowe w gazecie „Biesiada Literacka”. Z polecenia swojego nauczyciela Gersona został przyjęty na rysownika do tygodnika warszawskiego „Wędrowiec”.
Te sukcesy sprawiły, że syn się usamodzielnił i zamieszkał wspólnie ze starszymi kolegami w pracowni. Było to dla mnie trudne rozstanie, ale nie mogłam przeszkadzać w dalszym jego rozwoju artystycznym. Na szczęście otrzymywałam od niego listy, a w nich szczegółowe relacje z tego co robi, co rysuje. W tym okresie powstało kilka ciekawych jego prac m. in. „ Stróż”, „Zapalacz latarni”. Zauważyłam, że grupa ludzi skupiona wokół „Wędrowca” reprezentowała twórców z różnych dziedzin. Byli to malarze, literaci, krytycy sztuki i muzycy. Tak więc mój syn pod ich wpływem stał się interesującym, eleganckim młodym człowiekiem. W jednym z listów z dumą relacjonował mi, że został wybrany na jednego z ilustratorów do książki o współczesnej Warszawie, która miała ukazać złożoność miejskiego życia z jego kontrastami oraz ludzi w nim zamieszkałych, bogatych i biednych, pracujących, bezrobotnych i żebraków. Władysław z zapałem biegał po zaułkach Warszawskiego Starego Miasta, podpatrywał i szkicował charakterystyczne sylwetki starej śmieciarki, stróża, kiełbaśnika czy piwnicznego. Umieszczał je w ulicznej scenerii wielkiego miasta lub przedstawiał w sztucznie oświetlonym wnętrzu. Syn ciągłe borykał się z kłopotami finansowymi. Wykonywał więc dodatkowe prace do innych redakcji: „Tygodnika Ilustrowanego” i „Kłosów”. Najciekawszy dla mnie był rysunek czarno-biały z 1885 roku „Przy Dworcu Drogi Żelaznej Warszawsko-Wiedeńskiej w czasie dżdżystego wieczoru”. Ukazuje on ruchliwy fragment miasta Warszawy nocą. Moją uwagę przykuwa światło, które wydobywa się z okien wysokiej kamienicy, budynku dworca, dalekiego wagonu tramwajowego. Przebija się też z podświetlonego słupa ogłoszeniowego. Migoce na mokrym bruku. Podkreśla również ciemne sylwetki przechodniów i dorożek.
23 maja 1885 roku Władysław zakończył etap edukacji w Warszawskiej Klasie Rysunkowej. Z dumą oglądałam jego świadectwo potwierdzające „celujące zdolności” oraz „bardzo dobre wyniki” w rysunkach z gipsowych odlewów rzeźb starożytnych i z żywego modela.
Jesienią 1885 roku namówiony przez Józefa Pankiewicza – kolegę z lat szkolnych i studenckich wyjechał do Petersburga. Tam zostali przyjęci jako wolni słuchacze do Cesarskiej Akademii Sztuk Pięknych na rok 1885/86. Syn zapisał się na zajęcia do pracowni głośnego wówczas batalisty Bohdana Willewaldego. Z wielką niecierpliwością oczekiwałam jego listów, w których opowiadał mi o swoim życiu w Petersburgu. Podawał mi szczegółowy rozkład zajęć malarskich. Ubolewałam nad tym, iż cały dzień do późnych godzin wieczornych, nawet do 21.30 pochłaniała mu nauka. Brakowało mu czasu, aby zarobić na jedzenie. Obiady jadał zwykle dwa razy w tygodniu. Bardzo przeżywałam jego niepokoje związane z trudnymi warunkami finansowymi. Nie pozwolił mi na przesyłanie jakichkolwiek pieniędzy. Władysław był bardzo zaradny, starał się m. in. o zwolnienie z opłat za zajęcia. Z perspektywy czasu myślę, że ta trudna sytuacja materialna przyczyniła się już wówczas do rozwoju choroby płuc.
Latem 1886 roku wraz z Pankiewiczem powrócił do Warszawy, gdzie wynajęli wspólną pracownię przy ulicy Kruczej. Zauważyłam, że pobyt w Akademii Petersburskiej go nie zmienił. W jego pracach nadal dominował realizm. Jedynie systematyczne zajęcia z batalistyki pomogły mu opanować rysunek i anatomię konia w ruchu. Władysław nawiązał ścisłą współpracę z „Tygodnikiem Ilustrowanym”. W tym czasie (1886-88) rysował aktualne wydarzenia z życia miasta i okolicy. Dostrzega on lepsze jego strony. Uwiecznia sytuacje, w których sam uczestniczy – wernisaże Zachęty, wystawy rolniczo-przemysłowe, rauty, bale i kwesty dobroczynne, wyścigi konne. Rysuje również okolicznościowe sceny rodzajowe związane z porami roku i świętami. W tym czasie przeważają pospieszne ołówkowe szkice pojedynczych postaci, studia głów, fragmenty wnętrz, szkice przedmiotów. Są też nieliczne studia pejzażowe podmalowane akwarelą. Często rysuje sylwetki kobiece, zawsze eleganckie, gustownie ubrane, których pełno pomiędzy mężczyznami ubranymi w paltoty, cylindry i meloniki. Od momentu pobytu w majątku ziemskim Władysława Gościmskiego koło Garwolina (1887-90) wprowadza do swojej twórczości motywy wiejskie. Tam tez powstał jego pierwszy „Autoportret”. Przedstawia on młodego, przystojnego człowieka ujętego w bliskim planie, widocznego do pasa. Na głowie ma maleńką czapeczkę. Patrzy śmiało na widza. W tym czasie Władysław zaczął używać całej gamy czystych barw od tonacji błękitów po ostre akcenty czerwieni i fioletów. Jak się później okazało wykazał się już w tym czasie znajomością teorii impresjonizmu. Powstał wówczas m. in. obraz, który mnie bardzo zauroczył „Wyjazd na polowanie”.
Wczesną wiosną 1889 roku syn wyjechał z Pankiewiczem do Francji, gdzie zamieszkali w dawnej pracowni Józefa Chełmońskiego. Bardzo przeżywałam kolejny wyjazd syna za granicę, tym bardziej, iż nie mogłam go wspomóc finansowo. Władysław musiał utrzymywać się ze skromnych dochodów uzyskanych z ilustracji, które zamieszczał
w paryskich czasopismach. Francja zorganizowała w tym czasie Wystawę Powszechną.
Z opowieści syna wiem, że znalazły się na niej najnowsze osiągnięcia techniki i przemysłu, jak również prace malarzy, rzeźbiarzy, grafików i architektów z całego świata. On sam czuł się tam zagubiony i oszołomiony widokiem blisko 3000 dzieł realistycznych i impresjonistycznych zgromadzonych w jednym miejscu. Tutaj też chodząc od galerii do galerii, żeby sprzedać własne obrazy i rysunki, u słynnego marszanda Goupila na Montmartre, oglądając płótna Claude a Moneta zobaczył szokująco kolorowe obrazy, często o chropowatej powierzchni, malowane czystymi farbami. Były to przede wszystkim rozjaśnione słońcem pejzaże i niepozowane sceny z życia codziennego, malowane w plenerze. W pracach Moneta widzenie otaczającego świata zostało podporządkowane regułom zachowania się plamy barwnej pod wpływem zmian światła, sąsiedztwa kolorów, a nie jak dawniej odwiecznym prawom natury. Stąd też pojawiły się w pracach syna fioletowe drzewa, niebieski pies, co wywołało oburzenie warszawskich krytyków. Również zorganizowany wspólnie z Pankiewiczem pokaz w Warszawskim salonie Aleksandra Krywulta spotkał się z ostrym potępieniem ze strony publiczności i zawodowych krytyków. Był to jednak przełomowy moment do zakorzenia się impresjonizmu w polskim malarstwie.
Latem 1890 roku na zlecenie redakcji „Tygodnika Ilustrowanego” odbył wyprawę do Ojcowa i w Góry Świętokrzyskie. Powstała wówczas seria rysunków zamieszczona w gazecie, jak również akwarele z dużym powodzeniem rozprzedane na jesiennej wystawie w Zachęcie. W pracach tych dominowały czyste barwy – błękit, ciemna zieleń, ostra czerwień. Natomiast w listopadzie 1890 roku na zlecenie „Tygodnika Powszechnego” z okazji Dnia Wszystkich Świętych wykonał tuszem i gwaszem (farba wodna z domieszką kredy lub bieli) kompozycję „Na cmentarzu”. Przedstawił cmentarz opanowany nocą przez powstałe z mogił szkielety. Zdobył uznanie publiczności.
Bardzo udane wakacje 1891 roku spędził poza Warszawą w okolicach Radzymina w majątku malarza Juliana Maszyńskiego. Wyrusza tu w plener ze sztalugą i płótnami, maluje przypadkowe fragmenty natury: ukwiecone łąki, przydrożne stawy, zakątki ogrodów. Najciekawszym osiągnięciem był całopostaciowy „Portret Wincenty Karskiej” uważany za pierwszy polski portret całkowicie wykonany w plenerze. Portret ten przedstawia zatrzymaną na ogrodowej ścieżce damę, ubraną w błękitna suknię. W ręce trzyma słomkowy kapelusz. Kontrastem dla błękitnej postaci jest zieleń ścieżki. Później namalował „Portret Ewy Kotarbińskiej” przedstawiający wizerunek dystyngowanej damy. Ubrana jest ona w piękną, wizytową suknię. Portret ten oraz inne zdobyły uznanie publiczności i krytyki. Jury dorocznego konkursu Towarzystwa Zachęty przyznało mu nagrodę w wysokości 300 rubli. Władysław uskrzydlony platonicznym uczuciem do zamężnej niestety kobiety, w dodatku żony przyjaciela tworzył nowe prace.
Z wiosną1892 roku w pracach syna daje się zauważyć dramat artysty – człowieka, co widać m. in. w „Tańcu szkieletów”. Coraz mocniej przeżywał dramat własnego życia. Jego sztuka rozwijała się teraz dwutorowo: w świetle tworzył barwne pejzaże np. „Spotkanie”, „Chłopiec w stawie”, „Dzieci w ogrodzie” , a w pracowni ulegał ponurym myślom o śmierci. Jako matka bardzo przeżywałam rozterki jego duszy, to jego rozdwojenie osobowości. Jesienią 1893 roku zaczął tworzyć, jak się później okazało, swój najgłośniejszy obraz symboliczny „Szał uniesień”.
Mój wzrok przykuwa niezwykły widok kobiety na czarnym koniu, który jest podobny do jakiejś bestii. To rozjuszone zwierzę z kopytami uniesionymi do góry ma gęstą, rozczochraną grzywę. Jego szeroko rozwarty pysk zieje pianą, a oczy są wybałuszone. Mam wrażenie, że koń ten unosi gdzieś w nieskończoność nagą kobietę. Przylega ona całym ciałem do zwierzęcia i obejmuje go za szyję. Ma zamknięte oczy i burzę rozwianych rudych włosów, które odbijają się na tle czarnej grzywy konia. W obrazie tym zwierzę i kobieta zlewają się z nim w jedną całość. Cała akcja rozgrywa się na tle światłocieni od bieli przez szarości aż do czerni. Kiedy wpatruję się w ten obraz wydaje mi się, że widzę tu niszczycielską siłę uczucia mojego syna.. Obraz ten został zaprezentowany na specjalnej wystawie w warszawskim Towarzystwie Zachęty Sztuk Pięknych, która została otwarta 18 marca 1894 roku. Pokazowi tego dzieła trwającemu aż 36 dni towarzyszyło zgorszenie i skandal. Władysław nie potrafił znieś tego upokorzenia i na oczach widzów pociął obraz nożem. Późną jesienią stan zdrowia syna pogarszał się z dnia na dzień. Zaawansowana choroba płuc robiła szybkie postępy. Nie rezygnował on z pracy, nadal malował. Tym razem był to kolejny symboliczny obraz „Marsz żałobny Chopina”, którego jednak nie ukończył. Mając niespełna 29 lat zmarł nad ranem 5 stycznia 1895 roku w swojej pracowni przy ul. Nowy Świat 1265. Został pochowany na cmentarzu Powązkowskim. W prasie ukazało się wiele wspomnień pośmiertnych, a przede wszystkim żal nad przedwczesną śmiercią „cudownego dziecka” – jak go zaczęto nazywać. Byłam dumna z syna i z jego osiągnięć. Przyjaciele Władysława nie zapomnieli o nim. W porozumieniu ze mną Leon Wyczółkowski i Feliks Jasieński przygotowali pośmiertną wystawę jego dzieł. Otwarcie miało miejsce 16 lutego 1895 roku. Wystawa ta cieszyła się ogromnym zainteresowaniem publiczności. Zaledwie w ciągu pierwszych dni zwiedziło ją ponad 3000 osób. Podziwiano nieznane dotąd dzieła syna. Dokonano licznych zakupów prac wystawionych na sprzedaż, a cały dochód z wystawy przeznaczono dla mnie jako osamotnionej matki artysty.
Autorka: Sabina Kamińska