Leży kamień przy drodze.
Zwyczajny - polny, już dołem omszały...
Ilekroć koło niego przechodzę
czuję na sobie jego wzrok skamieniały.
Martwym wzrokiem przed sobą wodzę,
by nasze spojrzenia się nie spotkały
i jeszcze szerokim łukiem go obchodzę...
Lecz przydrożne wierzby zaszumiały,
że jeśli tylko zechcę to kamień... oswobodzę...
I nagle ten wzrok skamieniały stał się mi zrozumiały!
Więc zawracam i już ufna do kamienia podchodzę
a kamienne oczy łzami szczęścia zapłakały,
bo we mnie żywego człowieka ujrzały.
Czy jestem więc twardsza od skały?...